piątek, 20 lutego 2015

Przeziębiony, więc wiosna idzie

Wczoraj 6 km

Stało się, na co czekałem. Sucho w nosie, drapie w gardle, oczy łzawią, ogólnie złe samopoczucie. Niby nic wielkiego, nic konkretnego, ale nieprzyjemne to jak diabli, a do tego świadomość, że choróbsko dopiero się wylęga, będzie gorzej i to przez parę dni. Typowy stan pod koniec zimy lub na początku wiosny. No, pewnie nie było też najmądrzejszym ruchem wypicie dwóch szklanek zimnego toniku, prosto z balkonu...
Dlatego wczoraj wieczorem jednak się przebrałem i postanowiłem jednak się dobić, na zasadzie: albo przejdzie, albo przyspieszy rozwój choroby. Na razie ani nie pomogło, ani nie zaszkodziło. Czekam więc do jutra, jak poczuję się lepiej, to zrobię dwugodzinne bieganie, jak będzie gorzej - to wolne.
Na wczorajszą trasę wybrałem ścieżkę rowerową, bo bezpieczna. Wkurzający jest piach zalegający na asfalcie, stopa nie ma przyczepności i jedzie do tyły, trzeba będzie poprosić o wizytę zamiatarki. Jeszcze bardziej jeżący był bieg przez nieoświetlony jeszcze odcinek po wiadukcie. Nie było księżyca, ciemno jak w murzyńskiej d..., przypomniało mi się, jak to się jeszcze rok temu biegało tą drogą - z duszą na ramieniu i testamentem w kieszeni. I nie ma dyskusji, lampy są potrzebne. Dobrze, że są już w planach i nikogo nie trzeba do ich postawienia przekonywać. Wczoraj na wiadukcie mijałem dwie biegnące babki, były chyba nieźle spięte słysząc w kompletnych ciemnościach moje zbliżające się kroki. Zagadałem, w głosach miały coś w rodzaju ulgi, że chyba jednak jeszcze pożyją...

Przyjrzałem się kulisom rozliczeń klubów z pieniędzy, które gmina daje im na działalność, choć wcale przecież nie musi. Po tym, czego się naoglądałem, jestem pełen podziwu dla urzędników, którzy to wszystko znoszą, choć powinni przynajmniej paru najgłupszych lub najbardziej leniwych zwyczajnie kopnąć w dupy, odebrać dotacje przyznane na ten rok i nakazać zwrot wydanych, a praktycznie nierozliczonych dotacji za lata poprzednie. Tymczasem sami narażają się na strzały ze strony ewentualnych kontroli, pomagając niezbornym gamoniom, nawet wypełniając za nich stosowne formularze i grzecznie prosząc, by panowie od sportu łaskawie zechcieli przyjść i je podpisać. Ci zaś nie zawsze chcą przyjść i łaskawie podpisać. Oni mają misję, nie będą się zniżać do poziomu blatu stołu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".