wtorek, 24 lutego 2015

Przeżyłem

11 km

Chyba będę żył. Wczoraj wieczorem od kaszlu tak mnie bolały mięśnie brzucha i przepona, że po prostu nie miałem siły kaszleć. Każdemu kaszlnięciu towarzyszyło zwinięcie się z bólu. Kosz na śmieci pełen jest zużytych chusteczek. Dziś już lepiej, kończy się stadium zielonych gili, skończył się kaszel, temperatury jak nie było, tak nie ma, więc już i nie będzie. Wygląda, że nie będzie też drugiego okrążenia, czyli nawrotu choroby, który często mi się zdarzał. Jutro powinno być już ogólnie dobrze.

Dziś po południu eksperyment medyczny pt. normalny wypad do lasu. Eksperyment się udał, pacjent przeżył. Rundka w rejon Góry Lotnika, po górkach i pagórkach. Bez ciśnienia na jakieś wybitne tempo, nie chciałem się zalać potem i sprowokować wirusa i bakterii, by zawróciły z drogi odwrotu. Ot, relaksowa przebieżka przed zachodem słońca. Tym razem bez cytrynków i żurawi, za to z sarną, która tuż za torami wyprysnęła mi prawie spod nóg; nie widziałem skubanej do ostatniego momentu i gdyby nie wyrwała w swoją stronę, pewnie prawie bym się o nią otarł, a nie zauważył.

Ciekawe zdarzenie. Głęboko w lesie natknąłem się na trenującego Wicemistrza z jakimś jego kolegą. Jako człowiek dobrze wychowany przez kulturalnych rodziców, na parę kroków przed wykonałem pozdrawiający ruch ręką i głośno i wyraźnie powiedziałem "dzień dobry". Kolega Wicemistrza też widocznie miał kulturalnych rodziców, którzy go nauczyli savoire vivre'u, więc zrobił dokładnie to, co ja. Wicemistrz udał, że mnie nie widzi. Świadomie i z wyboru, nie mam wątpliwości. Niespecjalnie mi zależy na znajomości z ob. Zalewskim, jakoś nie odczułem dotąd wybitnych z niej pożytków, wykreślam więc wicemistrza z życia bez żalu, choć z pewnym zdziwieniem: po prostu zaskakuje mnie, że można być aż takim prostakiem. Prostsza od wicemistrza jest już chyba tylko ulica Prosta w GPP (3 km zajebistej prostoty).


Paulinka rządzi. Chałupa składająca się z pięciu pokoi stoi na głowie, totalny miszmasz, powyciągane są nawet jakieś dawno pozapominane torby z kocami i poduszkami, poupychane w zamierzchłej przeszłości za wielką kanapą. Nie ma sensu pytać, po co mała to wyciąga, to tajemnica mundialu. Jest schowane, więc trzeba wyciągnąć, potem się pomyśli nad powodem, a może i nie. W każdym razie, w domu generalne ożywienie, babcia Ola wniebowzięta, bo też sama nigdy nie była wyznawczynią kultu idealnego porządku, granicę tolerancji ma na dużo niższym poziomie, niż dziadek. Dziadek zresztą już lata temu się zorientował, że kijem Wisły nie zawróci i przyznał, że walka z wiatrakami nie ma sensu. Po prostu udaje, że wszystko jest w należytym porządku. Zresztą, z biegiem lat doszedł do wniosku, że to i owo warto zaakceptować, bo parę rzeczy naprawdę jest ważniejszych od idealnego porządku w domku. Na przykład zadowolenie widocznej na zdjęciu panieny, która dziadkowi przygotowała na kolację wykwintne, widoczne na zdjęciu kanapki. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".