poniedziałek, 30 marca 2015

13 dni do Paris Marathon

7 km

Pogoda zachęca do intensywnego ruchu, wieje, gwiździ, od czasu do czasu przycina deszczem, parę razy sypnęło gradem. Miałem kawałek szczęścia, nie przelało mnie i nie stłukło gradem. Wiatr nie przeszkadzał, nie przesadzajmy z wymaganiami. W końcu to jeszcze marzec...
Najpierw rozgrzewka na stadionowej siłowni, trochę ćwiczeń siłowych, trochę rozciągania się. Za długo się nie dało, bo większość przyrządów obsiadła grupka pań, które zaczęły ze sobą dyskutować o przypadłościach, chorobach, operacjach, jajnikach i innych takich. Uznałem się za wystarczająco rozgrzanego i zostawiłem je z tym fascynującym tematem, dając nurka w las. Trochę za tory, potem przeskok w las za szosą, kross do mostu na Inie (S3) i powrót do domu wzdłuż brzegu. 
Cieszy, że po połówce w Jastrowiu problem z prawym achillesem zdecydowanie mniejszy. Teraz trzeba go pooszczędzać, dopieścić i namaścić, żeby do Paryża toto się podgoiło i nie przeszkadzało w zwiedzaniu miasta biegiem. A trasa piękna: Paryż dla biegaczy
Wczoraj spotkanie z państwem MiLK, towarzyszami poświątecznej wyprawy na Schneider Electric Marathon de Paris. Z grubsza ustaliliśmy program pobytu i co będziemy oglądać. Jakoś się nie zdziwiłem, że na liście przyniesionej przez Leszka była na przykład wieża Eiffla, Luwr czy Opera Garnier. Trudno, żeby nie. Ale program wzbogacimy o parę miejsc może nie tak znanych, a cholernie atrakcyjnych, z klimatem i bez kolejek do kasy i zarypiście drogich biletów. No i oczywiście o program gastronomiczny, dla mnie nie mniej ważny, niż program turystyczny...
Przed spotkaniem miałem niezłego stresa. Za cholerę nie mogłem znaleźć potwierdzenia rezerwacji noclegów. Wiem, że rezerwowałem, że na koncie mam zablokowane 600 euro, które pójdzie na opłacenie pobytu - tylko tej cholernej rezerwacji nie ma... Przetrzepałem wszystkie komputery - ni śladu. Na stronie hotelu śladu po rezerwacji. Zacząłem podejrzewać, że mam jakieś omamy, przez chwilę nawiedziła mnie wizja spania pod mostem. W końcu się zebrałem w sobie, zadzwoniłem do hotelu i poprosiłem o potwierdzenie, że rezerwacja jest zrobiona. Jest. Ufff...

A w domu znów zaczyna się klimat przedświąteczny - to, co lubię najbardziej. Bigos, absolutnie rewelacyjny, już gotowy. Pojutrze przyjeżdża najmłodsze dziecię, w piątek rano średnie. Zacznie się niespieszne wiosłowanie w garach, podjadanie tego, co oficjalnie dostępne będzie dopiero na świątecznym stole, ale zawsze najlepiej smakuje podkradzione wcześniej w kuchni. No i posiedzenia z młodymi przy winku i dżinie z tonikiem (bezmięsne i beztłuszczowe, więc jak najbardziej wielkopostne...). A potem dwa dni świątecznego, bezczelnego nieróbstwa :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".