środa, 4 marca 2015

20. stopień zasilania

10 km

Dziś sporo roboty, bo prócz czuwania nad prawidłowym przepływem informacji nt. gminy trzeba jeszcze było dopilnować przygotowania bieżącego numeru Goleniowskiej. Na szczęście, da się to pogodzić dzięki nowoczesnej technice. I inteligentnym ludziom, z którymi się pracuje. Mimo wszystko dzień był wyczerpujący, po powrocie do domu musiałem się położyć na kilkanaście minut. To wystarczyło, by samopoczucie zdecydowanie się poprawiło, więc podjąłem bohaterską decyzję o wyjściu - a nie chciało mi się jak diabli - na trening. Znam już trochę siebie i wiem, że niechęć do wysiłku przechodzi mi już po paruset metrach, a na jej miejsce pojawia się zadowolenie, że jednak nie zwyciężyło lenistwo.
Drobna odmiana, powrót na trasę lasem za tory, do starej asfaltówki, a nią do wiaduktu i dalej przez GPP i ścieżkę rowerową. Dokładnie 10 kilometrów, które jednak wydają mi się jakieś krótsze, niż na innych trasach. Sprawdziłem jednak dokładnie, dycha jak ulał. Biegło się przyjemnie, bo i dziś nic nie dokuczało. Przyjemność nagle się skończyła, kiedy wyłączyło mi się zasilanie. To skutek całodniowej głodówki, kompletnie nic nie jadłem. Krótko przed biegiem przyjąłem jeszcze dość mocną kawę, co na paręnaście minut dało kopa, a potem musiało spowodować dołek glikemiczny. Odcięcie od energii było gwałtowne i trwało 3-4 minuty, przerwałem bieg, poczekałem chwilę, a kiedy osłabienie zaczęło przechodzić, ruszyłem lekkim truchtem, stopniowo przyspieszając. Kiedy dotarłem do stacji Orlenu na Szczecińskiej, zaszedłem po dwie saszetki cukru, które natychmiast wciągnąłem jak narkoman. Po chwili cukier podziałał. Jak niewiele czasem potrzeba do szczęścia...

Wbiegając do lasu za gimnazjum natknąłem się na grupę dzieciaków z Barnima z trenerem. Jak należy, powiedziałem 'dzień dobry'. Odpowiedział mi tylko trener, łebki nic z siebie nie wykrztusiły. Za torami natknąłem się na drużynę z 'Hanzy'. Wszystkie dzieciaki głośno i z uśmiechami się przywitały, nie zdążyłem być pierwszy. W obu przypadkach nie byłem zaskoczony. Dzieciaki najwyraźniej zachowały się zgodnie ze standardami wychowawczymi przyjętymi w ich klubach.

Na wiadukcie natknąłem się na Łukasza Mitułę. Nie poznałem go po sylwetce. Tak zeszczuplał, że sam do siebie jest niepodobny. Dieta plus dużo ruchu zrobiły swoje. Kolejny, którego bieganie ocaliło przed zapasieniem.

3 komentarze:

  1. ja dzisiaj mijałem Rozbieganych, truchtali radośnie, z daleka ich było słychać. Na mój widok ucichli a na moje "cześć" odpowiedziały może 2 (słownie dwie) osoby. To nie pierwsze takie moje spostrzeżenie na temat tej otwartej i radosnej grupy

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm... A sprawdziłeś, czy w ten księżycowy wieczór (a księżyc w pełni!) przypadkiem Ci kły nie wyrosły i nie pokryłeś się brunatną sierścią? Też bym zamilkł i nie śmiał pisnąć :)

    OdpowiedzUsuń
  3. cholera to już? chmury były, coś tam prześwitywało ale może faktycznie potem księżyc się przebił i się narobiło. to by też tłumaczyło moje dobre czasy ;)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".