niedziela, 26 kwietnia 2015

Na prostej?

12 km

Chyba mi się poprawia. Minęło znużenie męczące mnie po Paryżu. Minęły problemy z różnymi dolegliwościami. Mam też wrażenie, że udało się co nieco zrzucić. W sumie biegnie mi się lekko i bez problemów. Kojarzę to także ze zmianą butów, używam teraz wyłącznie nowych Nike, ze stabilną podeszwą i dobrą amortyzacją. Stare były już miękkie jak bambosze, do biegania się nie nadawały. Co ciekawe, choć zryte - wyglądają nadal bardzo dobrze: podeszwa w dobrym stanie, a wierzch nie zaczął się rozpadać, co dotąd było podstawową wadą linii Nike Pegasus. Aż żal wyrzucać ;)

Przedobiednie bieganie po lesie. Starałem się wybierać ścieżki, które nie zmieniły się jeszcze w piaskownicę, ale o takie coraz trudniej. Te bardziej uczęszczane są rozdeptane, trzeba ich unikać, bo bieganie po sypkim piachu zdecydowanie nie jest przyjemne i nie  służy achillesom - to tylko  z gruntu mylne wyobrażenie tych, co nie nabawili się w piachu przeciążenia stawu skokowego z urazem achillesa. Na szczęście po południu nieco popadało, jutro też ma być przekropnie. Czas najwyższy, przyroda czeka na kapkę dżdżu, zieleń błyskawicznie teraz się rozwinie.

Dziś w Szczecinku tuż przed metą zmarł jakiś biegacz, 37 lat. Tydzień temu, w czasie Cracovia Marathon też zabawa w bieganie skończyła się jednym pogrzebem. Tyle, że tam był maraton, w Szczecinku ledwie dycha. To widocznie wystarczy, żeby na drugi świat przenieść tych, którzy nie znają własnego organizmu i lekceważą ostrzeżenia, a ambicje mają wygórowane.
Z drugiej strony, zupełnie zdrowym objawem są bardzo liczni biegacze, napotkani dziś w lesie. Bieg, trucht, bez ciśnienia na czas, na wynik. To jest OK.

Zapisałem się dziś na Półmaraton Solan. Ostatni weekend maja mam wolny, czemu by więc nie przebiec się w Nowej Soli?

Właśnie na Planete+ obejrzałem reportaż z ultramaratonu w Himalajach: 222 km do zrobienia w 60 godzin, po drodze przełęcze na poziomie ponad 5 tys. m. Babka cały czas szła, podpierana przez facetów z ekipy technicznej, momentami wręcz popychana i ciągnięta za ręce. Kiedy weszła na najwyższą przełęcz, ekipa zapakowała ją do samochodu, zwiozła niżej, żeby mogła się przespać i odpocząć, a rano odstawiono ją w to samo miejsce, by ruszyła w dalszą drogę. Nie rozumiem, co to miało wspólnego z faktycznym, samodzielnym wyczynem. Brakowało tylko, żeby członkowie ekipy technicznej nieśli przy niej butle z tlenem, a ona by łaskawie nim oddychała... Bezsens.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".