czwartek, 2 kwietnia 2015

Spotkanie z Kamińskim

10 km

Niemiła pogoda, paskudna końcówka zimy. Co pół godziny przewala się wał ciemnych chmur, z których wali śnieg, grad lub deszcz (dziś było wszystkiego po trochę). Przezornie, założyłem kurtkę ortalionową, bardzo się przydała. Pierwsze gradobicie pomieszane z deszczem dopadło mnie na wysokości wiaduktu, więc przeczekałem w bezpiecznym miejscu. Ale kiedy byłem w połowie długiej prostej w GPP, nadeszła druga fala, nie mniej konkretna. I wtedy właśnie pogratulowałem sobie przezorności, bez ortalionu byłoby kiepsko.

Najzupełniej przypadkiem dziś się dowiedziałem, że przez Goleniów będzie przechodził
Marek Kamiński, idący w pielgrzymce z Kaliningradu do Santiago de Compostella, 4 tys. km w sto dni. Wszedłem na jego stronę, włączyłem lokalizator - i bingo, pan Marek akurat był w Goleniowie. Przyczaiłem się na wylocie z miasta w kierunku Szczecina, trochę musiałem poczekać (przerwa na obiad i odpoczynek), ale w końcu nadszedł. Chwila rozmowy, życzenia powodzenia w długiej drodze, poszedł dalej. Szczerze mówiąc, nie wyglądał dobrze. Widziałem mocno zmęczonego, dość wolno idącego człowieka. Nie wierzyłem, że dotrze do Szczecina na godzinę 20, jak miał zaplanowane. Miałem rację, jest godzina 22.15, piechur jest dopiero na Basenie Górniczym, a musi dziś dojść do katedry św. Jakuba. W tym tempie ma jeszcze ze dwie godziny drogi. A to dopiero trzeci tydzień marszu, przed nim jeszcze prawie trzy miesiące. Trzymam kciuki. Facet jest twardy. Da radę.


Dziś zaprezentowano medal, który będzie czekał na mecie paryskiego maratonu. Ładny, oryginalny, ale ten sprzed trzech lat bardziej mi się podobał. Był kolorowy, lekki w formie, taki paryski. Ale OK, nie ma co grymasić, i tak jest ładniejszy od medalu w Hamburgu, który praktycznie co roku wygląda tak samo i zdecydowanie nie jest porywającym projektem artystycznym. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".