czwartek, 14 maja 2015

Dychacz

Dycha

Ostatnia dyszka przed sobotnim bieganiem w Kliniskach. Lekkie ćmienie prawego achillesa nawet nieco mnie ucieszyło, bo odwraca to widmo czającej się gdzieś tam katastrofy, nieuchronnej po okresie radykalnej poprawy. Ćmienie nie było specjalnie upierdliwe, nie odbierało przyjemności z godzinnego relaksu w lesie. A warunki do biegania wymarzone, bo i słonecznie, i miły chłód, i piach wilgotny, więc nie sypiący się do wnętrza butów. Dziś nikogo na trasie nie spotkałem, nie liczę oczywiście młodych żuli (pewnie jeszcze stażyści...) chlejących piwo na skraju lasu. Dalej już tylko jelenie i sarny, których naprawdę widać od metra. A dzików nadal nie widać i nie słychać, nie ma też żadnych śladów ich obecności. 
Wracając zahaczyłem o stadion. Trafiłem na rozkładanie zrolowanej trawy na przesuniętym nieco boisku. Goście z dumą poinformowali mnie, że to ta sama trawa, którą układają na Narodowym. Prawdę mówiąc, o trawie na Narodowym mam nader skromne pojęcie, ale uprzejmie się zdziwiłem i wyraziłem zadowolenie, że i u nas będzie prawie narodowo... 

Pełen maraton w Kliniskach chyba sobie odpuszczę. Połówka wystarczy, potem porobię trochę fotek, przydadzą się na ilustracje do GG i Kuriera. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".