sobota, 9 maja 2015

Kajak!

16 km na wiosłach

Z rana obejrzałem transmisję z cyrku na Placu Czerwonym. Bogu Dzięki, nikt w polskim mundurze nie maszerował tak, jak zagrała ruska orkiestra. Uśmiechnąłem się lekko, jak zobaczyłem maszerujący dziarsko oddział Chińczyków. Jak rozumiem, była to przymiarka do przyszłej chińskiej defilady zwycięstwa. Kiedyś tak pomaszerują, tylko nieco większą grupą...

Przed południem wahanie, bo prognozy były średnie. Rozważałem rower, ale zwyciężyła pokusa, by się wreszcie przepłynąć kajakiem. Wybrałem Lubczynę, a skoro otwarte wody, to pojechał ze mną Prijon Kodiak, a nie Yukon. Dłuższy, węższy, szybszy, dobrze idący po prostej, choć mało manewrowy. Na jeziorze przy fali ważne jest trzymanie kierunku, a nie szybkie skręty, więc wybór był prosty. Kodiak to idealny dla mnie model kajaka na otwarte akweny. Duża ładowność, szczelne luki bagażowe, no i wygląda przepięknie. Kurka, muszę w końcu zamontować ster, który od trzech lat leży w paczce i czeka...
Najlepsze miejsce na start w Lubczynie to dzika plaża za przystanią motorowodną - ustronny
Kanał Leśniczówka. Kompletnie
dzika przyroda o pół km od Szczecina
zakątek, gdzie spokojnie można zostawić samochód. Pierwszy kilometr bardzo łatwy, woda prawie gładka, choć wiało. Skoro jednak wiało, to dalej musiało być trudniej. I było. Na środku fale prawie metrowe, jak to na Dąbiu - krótkie, wysokie i szybkie. Trzeba się było pilnować, chwila nieuwagi kosztowałaby kąpiel na środku jeziora, to niekoniecznie przyjemne. Kajak choć długi, to ostro skakał po falach. Na szczęście dziób ma ostry, więc ładnie ciął wodę, co łagodziło skutki skakania z fali na falę. Co by nie mówić - było to przyjemne, dodawało emocji. Parę fal przelało mi się przez pokład, dość dokładnie mocząc ubranie, na szczęście dzień był ciepły. 

Po dobrej godzinie udało mi się pokonać strefę fal, więc zwrot na prawo i prosto w kanał
Leśniczówka cd.
Leśniczówka, prowadzący najkrótszą drogą do Odry. Kanał dziki, zawalony poprzewracanymi drzewami, nie ma już mowy, żeby przepłynąć tam łodzią. Trudno było i kajakiem, w dwóch miejscach trzeba było skakać po gałęziach. Udało się, przedostałem się do Odry. Chwila relaksu na brzegu Odry, po czym w prawo, na północ torem wodnym. Dziś sobota, pusto, ledwie dwa statki mnie minęły. Na wysokości byłej papierni Skolwin (dziś to jakaś stocznia) odbicie w prawo, znów na Dąbie. Nie zauważyłem kiedy za moimi plecami uformowały się potężne burzowe chmury. Gdy je dostrzegłem, byłem na

środku jeziora. Perspektywa burzy na wodzie mało rajcująca. Piorunów się obawiam odkąd
Przerwa na brzegu Odry
w górach zobaczyłem mocno przypalonego faceta 
nawet po śmierci trzymającego w garści łańcuch ubezpieczający drogę na Giewont. Miał gość fantazję, wchodził tam w burzę. Miał też pecha, bo nie wszedł.
Tak więc miałem motywację, żeby drzeć do brzegu jak najszybciej, bo i pioruny, i fale, które mogły już być zdecydowanie niebezpieczne. Dotarłem na chwilę przed lunięciem deszczu i pierwszymi grzmotami. Kiedy się zaczęło, siedziałem już w samochodzie słuchając radia :)
Czuję w rękach, że było konkretne wiosłowanie. Jutro odbój, ale w tygodniu trzeba będzie wyskoczyć ponownie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".