sobota, 20 czerwca 2015

147ultra, czyli "... i co ja robię tu, co ja tutaj robię?"

85 km rower

Dąbie, 12 km
Od godziny 19 w piątek do prawie 4 nad ranem występ w charakterze damy do towarzystwa dla Mariusza. Od Dąbia do Nowogardu na rowerze, potem jeszcze powrót do Goleniowa i 0 6 można było rower odstawić do garażu i pójść spać. Konkretna dawka wysiłku, tortura dla tyłka (siodełko jak stringi, a spora część trasy po nawierzchni terenowej), ale cholernie ciekawe doświadczenie. Pierwszy raz mogłem obserwować tak ciężki bieg z bliska i bez przerwy, towarzysząc jego uczestnikowi.

Pierwsza część trasy to chyba dla biegaczy był zupełny lajt. Czekałem na Mariusza na 12
Sowno, 30 km, jeszcze wszystko OK
kilometrze
, widziałem tam uśmiechniętych, wypoczętych, wesoło rozmawiających zawodników. Dobry nastrój i pełnię sił prezentowali jeszcze w Sownie, na pierwszym przystanku. Problemy zaczęły się pojawiać mniej więcej w połowie drogi z Sowna do Maszewa, kiedy zrobiło się ciemno, a trasa na tym odcinku nocą jest dość upiorna – to stara, zaniedbana droga na skraju lasu. Zarośla, krzaczory, trawa do pasa, na drodze niespodzianki niekoniecznie przyjemne (na przykład solidnej wielkości karcze drzew, w które o mało nie wjechałem ze sporą prędkością). W Maszewie po ludziach widać już było zmęczenie, Mariuszowi zaczęły dokuczać jakieś problemy z żołądkiem. Pół godziny odpoczynku i gorący rosół w gościnnym domu Wiatrowskich postawiły go trochę na nogi, po północy ruszyliśmy więc w kierunku Nowogardu. Połowa dystansu przez las, dopiero przed Redłem wyszliśmy na otwartą przestrzeń i na asfalt. Zaczynało świtać, w Redle na Mariusza czekał Bartek, który miał z nim biec od Nowogardu do Płot. Ucieszył się, że Mariusz żyje, choć jego kondycją się nie zachwycił. Nic dziwnego, bo po Mariuszu widać już było nie tylko zmęczenie, ale i skutek dolegliwości: ból żołądka się skończył, za to w wyjątkowo upierdliwy sposób dawał o sobie znać obojczyk, blokujący możliwość swobodnego ruszania lewą ręką.
Maszewo, 50 km, czas na słitfocię
Coraz częściej Mariusz przechodził więc do marszu. Krasnołęka, Długołęka, jakiś przysiółek przed Nowogardem, w końcu i sam Nowogard. Na wjeździe do miasta dogoniliśmy kolejne 5 osób, za piętnaście czwarta, już za dnia, dotarliśmy do domu kultury – punktu etapowego. I tu Mariusz zarządził koniec biegu, bo dolegliwości były zbyt nasilone. Po odpoczynku z Bartkiem wrócił do Goleniowa.
A ja jeszcze zostałem na kawę, wypiłem i kiedy chciałem ruszyć w powrotną drogę do Goleniowa, okazało się, że w przednim kole kicha. Na szczęście na stacji benzynowej jest kompresor, koło dało się dopompować i trzymało powietrze, można było jechać. Punktualnie o 6 zamykałem drzwi garażu, a kwadrans później mogłem wreszcie zamknąć oczy, przespać się…

Zdaje się, że nikt z goleniowskiej trójki nie ukończył 147ultra. Tomek Garbień też zszedł z trasy jeszcze w Nowogardzie. Darek Gapiński dotarł w okolice Gryfic i tam zarządził finał. To ciekawe, bo warunki do biegu były wręcz idealne: nie padało, nie wiało, było około 12 stopni. O niebo przyjemniej niż przed rokiem, kiedy to głównym wrogiem biegaczy był koszmarny upał. Ale dystans – prawie 150 km – jest morderczy, a trasa dość ciężka. Jest w stanie pokonać nawet twardych i doświadczonych – co też się stało…

Lekko przerabiając piosenkę Eletrycznych Gitar, bieg widziany oczami Mariusza chyba da się podsumować mniej więcej tak:


Byłem w Sownie i w Radzanku,
W Nowogardzie o poranku.
Zjadłem rosół u Jerzego,
Teraz leżę w Kołobrzegu...

Wszystko chuj.
Ja wam mówię wszystko chuj!
Może czasem trochę mniejszy,
Ale potem jeszcze większy


Sowno. Podejrzliwy wzrok Leszka zda się pytać: Żyjesz?

Wymieniam sobie baterie, by nie opaść z sił przed Maszewem
Nie wiedzieć czemu, wszystkie kobitki
chciały się fotografować ze mną, nie z Mariuszem

Nawet ta pani :)

Magda przyczepiła mężowi rozrusznik ;)

Mina zarypiście bojowa. Wojownik!

Magda: "I tyle mi z chłopa zostało..." Monika zamyka oczy na myśl,
że jej Leszek za parę minut też ma ruszyć w drogę

Przyjazny wzrok Leszka

Właśnie zrozumiał, co go jeszcze czeka

Ale nadrabia miną

Wyruszamy z Sowna...

... i wynurzamy się w Maszewie. Czas na rosół!


A zaraz wyjazd do Stargardu, na tamtejszą dyszkę.

1 komentarz:

  1. Jeszcze raz dzięki za towarzystwo. Samemu w lesie na bank doszedł by problem z psychiką

    OdpowiedzUsuń

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".