niedziela, 9 sierpnia 2015

Triatlon

Najpierw pranie wykładziny w dużym pokoju, potem kajakowy spływ z Goleniowa do Lubczyny, a po powrocie trzydziestokilometrowy objazd gminy rowerem. Na razie jestem mistrzem świata w takiej konkurencji.
Iną na tym odcinku od dawna nie płynąłem. Duże zmiany. Kiedy pierwszy raz na tę trasę się wybrałem, trzeba się było przebijać przez zwały śmieci, wrażenie było potworne. Potem rzekę oczyszczono, ale życie zatruwały chaszczory wygarniające płynących z kajaków. Dziś i chaszczy już nie było, bo bobry wystrzygły wszystko, co rośnie na brzegach. To, co ocalało, jest regularnie przystrzygane jak żywopłot, nie ma szans odbić do jakiejś konkretnej wysokości. Stoi jeszcze parę dużych drzew, nad dwoma bobry prowadzą prace i jak się znam, do wiosny dwie bardzo konkretne wierzby przyjmą pozycję poziomą.
Ogólnie, rzeka zmieniła się pozytywnie. Oczywiście jest trochę śmieci, ale to już nie ta skala. Woda czystsza i nie śmierdzi. Szkoda, że po suszy jest jej niewiele, prąd słaby, więcej wiosłowania. A dziś przyszło płynąć w starej dwójce, z Olą. Ciężka orka po pływaniu w szybkiej i wygodnej jedyneczce.
Po wypłynięciu na Odrę trafiliśmy na fajną falę. Podobno dwie godziny wcześniej była bardzo konkretna, napotkany po drodze gości straszył nas wizją fal zalewających kajak i ogólną katastrofą. Nie było źle, było sympatycznie i z cieniem emocji, kiedy na środku Dąbia faktycznie fale zaczęły się wlewać do środka. Wystarczyło jednak zmienić kurs, ustawić się dupą do fal i zalewanie się skończyło.
Po powrocie stwierdziłem, że jeszcze mi mało. Więc rower i tour dookoła Goleniowa, 30 km na średniej szybkości. Świetna pora: tuż przed zachodem słońca. Wszystko skąpane w ciepłym świetle zachodzącego słońca. Bezwietrznie, więc ani pomocy, ani przeszkadzania przez powiewy. Wyrobiłem się w godzinkę, akurat zaczynało robić się ciemno. Więc domek, kąpiel, kolacja i relaks.


Ekipa na wyjazd zmontowana. Wyjazd planowany jest na 13 września, mam nadzieję, że termin nie będzie zmieniany. Pewności nie ma, był już rok, kiedy trzeba było jechać w trybie alarmowym, żeby ratować zaatakowane pleśnią winogrona. 

1 komentarz:

  1. No ladny wysilek, prawie olimpijski, naprawde. Ja wole tak leniwie splywac np. pilica i ogladac otoczenie

    OdpowiedzUsuń

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".