piątek, 13 listopada 2015

Jak nie urok...

10 km

Problem z oskrzelami się skończył, to wczoraj przyplątał się jakiś nerwoból. Trudno było wsiąść do samochodu, a zapięcie pasów bezpieczeństwa było kaskaderskim wyczynem. Dziś zdecydowanie lepiej, czasu już nie marnowałem, w porze lasujących mózg Faktów TVN udałem się na bieżnię. 25 kółek z dwiema krótkimi przerwami na rozciąganie. Czuć jeszcze, że oskrzela zawalone śluzem, ale choroba zdecydowanie za mną, bez żadnych antybiotyków i całej innej chemii. Nieważne, do maratonu w Lyonie jeszcze tydzień, jest czas się ogarnąć.

Milę sobie odpuściłem, porobiłem za to trochę zdjęć. Pogadałem z ludźmi, popytałem o wrażenia. Ciekawe, że opinie generalnie były bardzo przychylne. Były oczywiście niedociągnięcia: cztery kible na starcie, skąd wybiegało ponad 1100 ludzi to trochę mało. Na trasie było zdecydowanie ciasno przez pierwsze 2 kilometry, to znaczy że nie ma co na siłę podwyższać limitu startujących, bo trasa kompletnie się zatka. 1200 to maksimum. 
Dopiero po biegu dowiedziałem się, że było wielkie darcie z rodzicami maluchów, których nie pozwolono zapisać do startu tuż przed biegiem (wyczerpany limit startujących), a także z rodzicami tych, co pobiegli, ale bez kartek, więc w konsekwencji nie dostali medali. 
To pokłosie zeszłorocznej mili, kiedy przyjmowano wszystkie dzieciaki, a w efekcie zabrakło medali dla dorosłych, którzy zapłacili nie symboliczne 4 zł, a 50 i odeszli z kwaśnymi minami. W tym roku wyciągnięto wnioski, ogłoszono, że w biegach dzieci wystartuje maksymalnie 2,5 tys. młodych ludków. Karty startowe przez parę tygodni były dostępne w szkołach, przedszkolach i w 'osirze'. Każdy, kto chciał - miał czas i wiele okazji, by o dzieciaka zadbać. I tak wszystkich nie sprzedano, więc około 400 kart było do nabycia jeszcze w środę rano na stadionie. A potem przyszli ci, co się właśnie obudzili i pomyśleli, że ich dzieci też przecież mogą pobiec w Mili. No i było wspomniane wyżej darcie, kiedy się okazało, że nie można się już zapisać, przebiec owszem, ale na medal nie ma co liczyć. 
W przyszłym roku problemu nie powinno być. Duże, ciężkie medale prawdopodobnie będą tylko dla uczestników biegów na milę i 10 km, a dzieciaki dostaną tanie medaliki kupione na tony w sklepie "wszystko po 20 gr". Na medalu nalepka, w razie potrzeby można przynieść z magazynu pięć tysięcy dodatkowych medalików, w try miga nalepić co trzeba i rozdać łebkom, żeby nie ryczały. Jak medale zostaną, nie problem - rozda się za rok. Oczywiście, będzie marudzenie, że czemu dzieci, nasza przyszłość, obdarowywana jest takim badziewiem, a nie prawdziwymi medalami, najlepiej ręcznie rzeźbionymi. Na to odpowiedź prosta: bo za 4 złote nie można wymagać tego, co za 50 czy 70. Logiczne. 

W niedzielę przed południem teleportacja do Lyonu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".