sobota, 31 stycznia 2015

Zima taka sobie

Wczoraj 6,5 km

Z powodu pogody wczorajsze bieganie po lesie skreślone z listy opcji. Są prostsze sposoby na połamanie nóg niż truchtanie po zaśnieżonych i śliskich przez to leśnych ścieżkach. Po południu wybrałem się za to na ścieżkę rowerową - szlak bezpieczny i przyjazny. Szkoda tylko, że panowie z PGK asfalt posypali piachem, który po stopnieniu śniegu zmienił się w śliskie błoto. Trudno było skutecznie się odbić, stopa jechała do tyłu i o szybkości można było zapomnieć. Tam, z powrotem do - jak mawia Andrzej Wojciechowski - cepeenu (kto jeszcze potrafi rozwinąć skrót CPN nie zaglądając do internetu?), gdzie uznałem, że jeszcze trochę mi za mało, obiegłem sobie "złodziejowo", wróciłem do stadionu i wreszcie do domku. A tam natknąłem się na zezłoszczoną wynikiem meczu Polska-Katar Oleńkę - sam wolałem meczu nie oglądać, przeczuwałem, że wygrają go albo niby-Katarczycy, albo sędziowie, w każdym razie - wygrała kasa.
Sobota. Z nieba leci lepki, topniejący już śnieg. Ślisko jak diabli, nie ma na razie warunków do biegania. Trzeba będzie poczekać do popołudnia: albo się poprawi, albo jeszcze pogorszy (wszystko może podmarznąć). Dwie dobre wiadomości: ciśnienie idzie w górę, dziś rano było rekordowo niskie (727 mm Hg), a dzień się wydłuża, zachód słońca już o godzinę później, niż w grudniu.

środa, 28 stycznia 2015

Dzień bez ciśnienia

10 km

Jezu, co za dzień. Ciśnienie chyba ujemne, nie byłem w stanie się pozbierać i zabrać za jakąkolwiek pożyteczną robotę. Wokół mnie pełno było jakichś takich bladawych postaci ze wzrokiem mętnym, szukających jakiegoś mocniejszego punktu, o który by można się było oprzeć, odpocząć, a najlepiej się pierdyknąć na parę minut i zamknąwszy oczy drzemnąć się troszkę. Po południu sprawdziłem: ciśnienie faktycznie makabryczne, na poziomie 740 mm Hg, a jutro ma być jeszcze gorzej.
Myślałem, że na nogi postawi mnie dyszka w lesie. Dupa. Bieg kompletnie mi nie szedł, nogi jakieś sztywne, mięśnie drewniane, a do tego jeszcze znajome napieprzanie w prawej pięcie. Zero przyjemności, ale się, cholerka, zaciąłem. Nie, nie odpuszczę - pomyślałem sobie. I dobrze, bo potem jakoś tam poszło, choć bólu w stopie nie udało się zadeptać, nie zdołał jednak mnie pokonać. Dotrwałem, choć nie był to trening, który przejdzie do historii. Nie przejdzie. 
Jutro zrobię sobie wolne. I tak muszę jechać do Nowogardu, czuję przez skórę, że będzie dalszy ciąg cyrku pt. "Nowogardzka rada radzi". Pewnie nie będzie wyboru kolejnego przewodniczącego, ale może się pobiją przy ustalaniu składów komisji? Na pewno będzie zaś pyskówka przy głosowaniu nad budżetem na ten rok, bo interesy w Nowogardzie są sprzeczne do bólu. A kto nie z nami, ten przeciw nam - uważają wszyscy. Więc się pałuje każdy z każdym. Mnie to nie wadzi, a nawet się podoba.

wtorek, 27 stycznia 2015

2 : 0 dla klienta

11 km

Wczoraj dzień przerwy na regenerację. Przydała się, dziś śladu po skutku niedzielnego błędnego dopasowania skarpet do butów. Aż się chciało wyruszyć w las, choć pogoda specjalnie nie nastrajała, było szaro, trochę wietrznie, coś tam kapało z nieba. Pogodę wynagradzał brak jakichkolwiek dolegliwości i dobra forma. Jedenastokilometrową trasę obróciłem w godzinkę i pięć minut - jak na terenową trasę i parominutową przerwę w połowie (rozciąganie!) - nieźle. 
Do końca żadnych problemów z bólem w pięcie. Buty dobrane prawidłowo: twarde brooksy, gruba skarpeta, podłoże miękkie. Bieg wydłużonym krokiem, lądowanie na całej stopie, nieobciążające pięty uderzeniem, a achillesa szarpnięciem. Trzeba poobserwować, czy to się przekłada na kondycję podwozia.

Orange oddało pieniądze, ze wszystkimi kosztami i odsetkami. Ciekawe, jak by zareagowali, gdybym się domagał jakiejś rekompensaty finansowej? Nie dowiem się, nie miałem zamiaru walczyć o nic ponad to, co mi się należy jak psu buda, bo moje.
Porozmawiałem też sobie z panią, która ośmieliła się wystąpić z tezą, że to wszystko moja wina. Przedstawiłem jej fakty, pani po minucie zmieniła politykę i bardzo przepraszała za skandaliczne (tak to nazwała) zachowanie własnej firmy, z lansowania mojej winy się wycofała. Mam dostać oficjalne przeprosiny na piśmie od kierownictwa firmy. Czekam niecierpliwie.

A na tapecie pałowanie z kolejną firmą, tym razem jest to Plus. Od pół roku naliczają mi dwukrotną opłatę za internet, podobnie jak Orange nie reagują na reklamacje, za to straszą odłączeniem, jeśli nie zapłacę. Cynicznie płacę, wyrabiając sobie dobrą pozycję do awantury. Wczoraj telefon na plusową infolinię, po dłuższym czasie udało mi się dobić do biedaka, który ma nieprzyjemność przyjmować telefony od zjeżonych klientów. Ja byłem spokojny i uprzejmy, wyłuszczyłem sprawę i zażądałem wyjaśnień. Pan przyznał mi rację (czym mnie nie zdziwił) i poinformował, że reklamacja została rozpatrzona pozytywnie i właśnie są wystawiane noty korygujące wszystkie dotychczasowe faktury. Trochę się zapędził sugerując, bym zapłacił również tę ostatnią błędną, wystawioną przedwczoraj. Zapytałem go o sens tego w sytuacji, kiedy mam nadpłatę na pół roku do przodu. Pan przyznał, że to bez sensu i poradził, żebym nie płacił. Z tej rady skorzystam.
Czekam teraz na obiecane noty korygujące, wysłane podobno internetem. Na razie nie doszły. Czyli - jest normalnie.

niedziela, 25 stycznia 2015

Średniowiecznym szlakiem

14 km

Coś dla odmiany. Kierunek północ. Starym szlakiem z Goleniowa nad morze. Nie każdy wie, że droga wychodząca z Bramy Wolińskiej jest starym, średniowiecznym traktem prowadzącym nad morze. Od Bramy Wolińskiej ulicą Słowackiego do końca, a potem prosto, jak prowadzi. Trzeba przeskoczyć "trójkę" nieco naginając przepisy :) i dalej biec prosto, nie zbaczając na ni w lewo, ni w prawo. Droga doprowadzi prosto do leśniczówki przed Stepnicą, a potem do asfaltowej drogi, a nią do Stepnicy. Trasa jest ciekawa, bo pokazuje, jakimi drogami podróżowało się przez setki lat. Na Pomorzu Zachodnim drogi brukowane pojawiły się dopiero od 1830 roku, kiedy jako pierwszą utwardzono drogę ze Szczecina do Dąbia, dzisiejszą Przestrzenną. Krótko potem zbudowano bitą drogę z Dąbia do Goleniowa i dalej do Kołobrzegu. Można sobie próbować wyobrazić, jaką rewolucją było zbudowanie szlaku klejowego, którym z Goleniowa do Szczecina można się było dostać w niecałe dwie godziny. Dotąd taka wyprawa zajmowała cały dzień i z pewnością do połowy XIX wieku było mnóstwo goleniowian, którzy w swoim życiu Szczecina na oczy nie widzieli.
Średniowieczną drogę najbardziej przypomina odcinek tuż za leśniczówką na końcu ulicy Słowackiego. Szeroki trakt, rozjeżdżony przez pojazdy. Na pewno nie uczęszczany nadmiernie, bo kto by ruszał w daleką drogę bez powodu? Tak to wyglądało jeszcze całkiem niedawno...

Trasę trzeba było skrócić z banalnego powodu. Włożyłem za grube skarpety, pegasusy zrobiły się za ciasne i gdzieś od trzeciej części biegu zaczął mi dokuczać ból prawej pięty, mocno dociśniętej do ścianki buta. Skręt do Miękowa i długą prostą powrót do Goleniowa. 

Zamówiłem dziś kolejną parę obuwia, też Nike Pegasus 30+. Poświąteczna wyprzedaż, korzystna cena: 220 złotych za buty z katalogową ceną 470. Wziąłem o pół numeru większe, niż poprzednie, więc spokojnie zmieści się grubsza skarpeta. 

sobota, 24 stycznia 2015

A la mariniere

20 km

Wczorajsze nieróbstwo usprawiedliwiam przed sobą tym, że po południu przybyła kobieca brygada wsparcia dla Oleńki, siedzącej już drugi tydzień w bezruchu po operacji stopy. Mela z Magdą przyniosły oczywiście dobra niezbędne do nawiązania werbalnego kontaktu z dochodzącą do siebie przyjaciółką, a ponieważ kontakt musi być słodki, przyniesione dobra takie właśnie były. 
Przyjęte kalorie zostały dziś odpracowane na rytualnej, sobotniej trasie przez Bącznik. Zarypiście zimno, może nie tyle z powodu temperatury, co przenikliwego wiatru na odkrytym terenie. Tego było niewiele, ale półkilometrowy odcinek przez most na Inie dało się odczuć. Byłoby gorzej, gdyby nie biała kamizelka PZU, jaką na siebie wrzuciłem, mimo że dzień. Cienka, ale gęsto utkana, dobrze zabezpieczała przed wiatrem. Ola miała dobry pomysł, bo często się wybieram na treningi ubrany średnio stosownie; nie to, że brakuje elegancji w postaci krawata czy żabotu. Brakuje sensu. Kobiece oko bywa wtedy nieocenione.
Tym razem buty dobrane prawidłowo. Podłoże twarde, miękkie pegasusy były w sam raz. Zrezygnowałem z biegu przez las, od Zabrodu do Goleniowa pociągnąłem asfaltem. Dziś ruch był praktycznie żaden, nie trzeba było skakać na pobocze unikając zderzenia z wiejskimi bolidami. Można było trochę wydłużyć krok, przyspieszyć tempa i nie bać się, że się człowiek wypierdzieli na banalnym korzeniu na leśnej ścieżce. Uwinąłem się w dwie godziny, wliczając krótki postój przy konikach w Łęsku i przejście spokojnym krokiem paruset metrów w Bolechowie. Żadnego zmęczenia, żadnych nieprzyjemnych konsekwencji - super. 
Wreszcie czuję, że waga mi spadła. 3-4 kilo mniej, nic tłustego nie trzęsie się już na brzuchu i na biodrach, legginsy przestały się zsuwać z brzucha, a jeansy, dotąd opięte jak sznurek na baleronie, stały się luźne. Brzuch prawie płaski, a więc jeszcze nie płaski, ale to już nie jest samara z okolic świąt!


W nagrodę za rzetelny, nieudawany trening, kolacja z górnej półki. Świeże, holenderskie mule zrobione a la mariniere, a więc w najprostszy i dlatego najlepszy sposób: oliwa, białe wino, w tym podgotowana drobno pokrojona cebula, wrzucone mule, po pięciu minutach solidnie posypane świeżą, posiekaną pietruszką, wstrząśnięte ale nie zmieszane - et voila, gotowe. Do tego stawia się koszyczek pokrojonej bagietki i białe wino. Mule są najsmaczniejsze, kiedy muszelki otwiera się palcami, a sympatycznego małżyka wyciąga się językiem i zębami. Bagietkę się macza w słonej zupie, powstałej z wina, oliwy, wody z małży, cebuli i pietruszki. Jezu, jakie to dobre!! I już niedrogie, bo kilogram muli w Lidlu kosztuje jedynie 3 euro (jak we Francji!), do tego butelka białego wina - i ekstra kolacja na dwie osoby jest za 25 złotych, czyli za 1 pizzę w byle pizzerii. 

Kolejny niebanalny chanteur z Francji. Benabar - postać mi dotąd nieznana - kultywuje kapitalne tradycje śpiewania piosenek z tekstem. To, co śpiewa, jest dowcipne, lekkie ale inteligentne, napisane pięknym językiem, a wykonane precyzyjnie i z jajem. Ma świetne teledyski: proszę zwrócić uwagę, że nikt tam bez sensu nie kręci dupami, coś się naprawdę dzieje, a obraz ma związek z tekstem piosenek (ok, to akurat nie każdy doceni :)  ), urocze jest nawiązanie do kabaretowej aranżacji. Dla przykładu piosenka o urokach Paryża nocą, ze specjalną dedykacją dla państwa MiLK ;) Paris by night 

Pałowanie z Orange się rozkręca. Sprawa zgłoszona na policję pod hasłem 'kradzież', dotarłem też do osób z Warszawy, którym mogłem wreszcie zadać parę prostych pytań z niełatwymi odpowiedziami. Lekka panika, zaraz zaczęły się telefony, przepraszanie i zapewnianie, że już, że natychmiast w poniedziałek rano będę miał na koncie pieniądze z odsetkami i wszelkimi kosztami. Na koniec zadzwoniła jednak do mnie pewna śmiała pani z sugestią, że to jednak moja wina, bo trzy dni za późno oddałem ten cały cholerny sprzęt do połączenia z Neostradą a na pewno winne są panienki z punktu w Goleniowie, bo powinny były to zauważyć. Panią spławiłem, po czym kolejny raz udałem się do goleniowskiego punktu Orange. Powiedziałem dziewczynom, że bohaterowie z Warszawy wymyślili sobie, że to one są winne - niech wiedzą, dla jakiej szmaciarskiej firmy pracują. Jeszcze raz wszystko sprawdziliśmy - babina z Warszawy łże jak bura suka, sprzęt zdany w terminie. Zadzwonię do francy w poniedziałek, powiem parę szczerych słów.

czwartek, 22 stycznia 2015

I po zapisach

15 km

Ubawiło mnie tempo, w jakim zapełniała się lista startowa na "Setkę Progdariusza". Pierwsze zgłoszenia były już w pierwszej minucie po północy, o 0.05 było już 37 nazwisk, o 0.08 - 50 zgłoszeń, a po pierwszym kwadransie - 62 osoby. Kiedy szedłem spać, zgłoszeń było coś z 80. Rano przed godziną dziewiątą zajrzałem ponownie - setka wpisów, zgłoszenia zamknięte. Pozamiatane. A koło południa przyszedł do mnie taki jeden, co to chciał się wyspać i pyta, czy by się nie dało, żebym porozmawiał z Darkiem, może jedno miejsce się znajdzie?... 

Gazeta zakończona około 13, wyrobiłem się bez kłopotu. Mniejszy z tym problem, niż mi się wydawało. Potem trzeba jeszcze było objechać parę miejsc i pogadać w sprawie tematów do przyszłej gazety. W las wyruszyłem prawie o wpół do czwartej, pomyślałem, że można by oblecieć nieco większy niż zwykle kawałek, więc obiegłem Górę Lotnika, potem w stronę "trójki", powrót do wiaduktu, a stamtąd już normalnie, wzdłuż torów do przejazdu na Żerowmskiego i kierunek - dom. Zapadający o 17 zmrok zastał mnie na skraju lasu, zdążyłem.
Znów trafiłem na piękne stado jeleni, tym razem nie było w nim żadnego rogacza. Pewnie pogubiły poroża, trzeba by się któregoś dnia wybrać i pochodzić po lesie w poszukiwaniu wieńców. Mogą być całkiem ładne.

Wieczorem sprawdziłem konto. Oczywiście, cholerni złodzieje z Orange pieniędzy nie oddali. Jutro rano składam zawiadomienie na policji o włamaniu na konto i kradzieży pieniędzy. Przejdę się też do Irenki Henkelman, w końcu rzecznik praw konsumentów jest akurat na takie okoliczności. Naturalnie, temat przeciągnę przez GG, a na początku tygodnia wrzucę do Kuriera. 

środa, 21 stycznia 2015

Wku...w

11 km

Całodzienne siedzenie w redakcji i praca nad piątkowym numerem GG. Pisanie tekstów, ale przede wszystkim robota redaktorska - dużo trudniejsza, niż jeszcze parę miesięcy temu, bo gazeta jest obszerniejsza. Wcześniej dało się ją złożyć w jeden dzień, teraz potrzebne są dwa. Ale dziś udało się zrobić więcej niż połowę, jutro pewnie bez problemu skończymy. Będę miał wyobrażenie, jak teraz to robić.
Bieg po tej samej trasie, co wczoraj. 11 km crossu, warunki nieco gorsze, bo popadało i ścieżki rozmiękły. Bez ciśnienia na rezultat, bo dziś miał to być relaks po intensywnej pracy. Godzinka z paroma minutami jak na dzisiejsze warunki nie jest złym wynikiem.

A pod wieczór wkurw. Firma Orange wyprowadziła mnie z równowagi i podniosła ciśnienie. Gnojki, ukradli mi 9 stów z konta. Pobrali sobie opłatę za sprzęt do Neostrady, który zwróciłem i mam na to potwierdzenie. Paręnaście dni temu przysłali mi wezwanie do zapłaty, sprawę wyjaśniałem, miał zapanować porządek. Jak widać, porządek w rozumieniu profesjonalistów z Orange oznacza to samo, co złodziejstwo.
Zastanawiam się, co dalej z tym zrobić. Chyba zgłoszę sprawę policji, niech gliniarze trochę popiszą, a łachmyty z Orange niech się tłumaczą. Ostatecznie i tak sprawę umorzą, ale co sobie popiszą, to popiszą. 

wtorek, 20 stycznia 2015

Dzień bez ciśnienia

11 km

Dzisiaj wyraźnie już poczułem, że dzień jest dłuższy. Na leśną trasę ruszyłem dokładnie o 15.10, jak pociąg do Yumy, a choć specjalnie się nie spieszyłem, to gdy dobrą godzinę później wybiegałem z lasu, wciąż było widno. W domu sprawdziłem - zachód słońca jest już później o 38 minut. 
Przymierzałem się do biegu z rana, ale pogoda była tak podła, że wszelka ochota mi odeszła. Ciśnienia praktycznie nie było, nawet dwie kawy walnięte jedna po drugiej nic nie dały. Podziwiałem, że mimo to byli jednak chętni do rannego biegania. Najwidoczniej mniej wrażliwi na parszywe ciśnienie.

Rano dokładnie obszedłem bieżnię in statu nascendi. Pomyślałem sobie, że zanim spadnie pierwszy większy śnieg, warto się rozejrzeć za bezpiecznym kawałkiem gruntu do pobiegania nawet w ciemnościach. I wychodzi mi, że niedokończona bieżnia, na której do wiosny nic się nie będzie działo, jak najbardziej się nadaje. Jej stan jest nie gorszy, niż przed przebudową, a chyba nawet lepszy, bo nie widać kałuż nawet tuż po deszczu. Wprawdzie to oficjalnie teren budowy, ale chyba nie ma się co przejmować, przecież nie rozstrzelają (chyba...). Na pewno przyjdzie jakiś tamtejszy panjanek i będzie próbował przeganiać, ale spokojnie można go zignorować. 

Informacja bezpośrednio od prezesa PMT w odpowiedzi na liczne pytania, od której będzie się można zapisywać na jego jubileuszowy maraton 16 maja. Informacja jest konkretna, dokładnie od pierwszej sekundy czwartku 22 stycznia, kiedy to sławny Progdariusz się narodził. I nie ma sensu zwlekać w nadziei, że komuś przypadnie numer 100. Prezes, jak zwykle jednogłośnie i bezapelacyjnie, numer 100 przydzielił sobie. 

Można się już zapisywać na maraton u Mańka w Jastrowiu. Zapisany, Maniek potwierdził. Jak wynika z tego, co do mnie znajomki piszą, nie tylko ja na ten pomysł wpadłem. Tak więc 28 marca Jastrowie - prawdziwy początek sezonu. Otwarte pytanie, czy to będzie początek wiosenny jak przed rokiem, czy też ostro zimowy jak dwa lata temu? Nie ma natomiast wątpliwości, co będzie na obiad. Zawiódłbym się, gdyby nie było kotleta schabowego w nostalgicznym stylu lat siedemdziesiątych, z rosołem wcześniej i kompotem na koniec. 

Przypomniałem sobie, że pora zapłacić za prawo biegania w Kołobrzegu. Zapłacone.

niedziela, 18 stycznia 2015

Wybieganie

20 km, przedwczoraj 11.

Rześki poranek. Bezchmurnie, bezwietrznie, lekki mrozik, który wczorajszą wieczorną mgłę przemienił w szadź. Parę po 10, kiedy ruszałem na trasę, wszystko wokół było jeszcze szarobiałe. Ziemia w lesie zmarznięta, twarda, równie twarde brooksy niekoniecznie mi się sprawdzały - za mała amortyzacja, po paru kilometrach zaczęła pobolewać prawa pięta. Nie było to jednak coś gmatwającego plany, jedynie psuło przyjemność z zimowego, niedzielnego biegu.
Krótka przerwa na moście przed Bącznikiem. Woda wysoka, ładnie teraz widać zarośnięte już starorzecza - dawne koryto Iny. Kiedy woda wzbiera, natychmiast odnajduje stare nurty. Dopiero wtedy widać, jak krajobraz się zmieniał, niekoniecznie zresztą było to dawno. Jeszcze na mapach sprzed niecałych stu lat widać, że dzisiejsze starorzecze na wysokości Góry Lotnika było czynnym fragmentem koryta rzeki. A przy betonowym moście w okolicy Bącznika widać, że na sporym odcinku rzeki koryto przesunęło się już o ponad połowę szerokości, wszystko to stało się przez około 20 lat.
Za Zabrodem skręt w las, nad brzeg Iny. Na szczęście, ten szlak jest w dobrym stanie, nierozjeżdżony przez ciężarówki z drewnem. Trzeba będzie poszukać w miarę wygodnej ścieżki od Zabrodu do mostu w Bączniku. Sądząc po zdjęciach satelitarnych, da się wytyczyć wygodny szlak biegowy na skraju doliny Iny. Kłopot będzie mniej więcej w połowie drogi między mostem i Zabrodem, gdzie jest duże starorzecze wymagające obejścia. 

W piątek rozdano statuetki "Barnima". Jedną dostał wicemistrz z Zurychu. Odbierająca ją siostra wicemistrza odczytała podziękowania dla różnych osób, o których laureat pomyślał, że coś im zawdzięcza. Wynika, że Sebastianowi, który w ciągu roku wsparł wicemistrza niemałą kwotą 15 tys. zł, ten nic nie zawdzięcza. Nie padło "dziękuję". Ciekawe, ile trzeba dać, żeby usłyszeć to magiczne słówko?

środa, 14 stycznia 2015

Vectry nie ma

12 km

Wiosna idzie jak nic, bo przecież w ponurą zimę tak udanego treningu nie da się zrobić. Rozgarnąłem zawodowe sprawy na boki i w las zapuściłem się już przed 14, by nie musieć z niepokojem patrzeć w niebo, czy tam jeszcze jest kawałek światła. Od początku para w kotle, zero dolegliwości, więc trening na wysokich obrotach: długi krok, niezła szybkość. Runda dokładnie taka sama, jak wczoraj. Czas w przybliżeniu 1.07, więc zupełnie nieźle jak na leśny teren, gdzie z definicji biegnę wolniej, niż po asfalcie, a do tego była dwuminutowa przerwa na wysokości Góry Lotnika i sesja fotograficzna w miejscu, gdzie stała vectra. Pierwszy raz od paru miesięcy nie było żadnych ograniczeń, dało się nieco przycisnąć tempo, a efekt był wyraźny.
Wziąłem aparat, żeby zrobić fotki vectry. I oczywiście niemieckiego złomu już nie było, zapewne dziś został z lasu wywieziony. Czas był na to, bo samochód zaczął się obracać w g..., lada dzień ktoś wpadłby na pomysł, żeby wylać olej na ziemię, a wrak podpalić. Na szczęście, niemieckie ścierwo zabrano, pewnie na koszt nadleśnictwa. Zostało tylko nieco potłuczonego szkła.
Czas siąść i zapisać się na występy w pierwszej połowie roku. Parę medali się należy: Jastrowie i Stargard są pewne, Paris aussi, pewnie znów podjedziemy do Kołobrzegu, no i oczywiście urodziny prezesa ProGDariusza trzeba uczcić maratonem; mam nadzieję, że przez miesiąc dojdę do siebie po paryskim występie. A co do reszty - trzeba się wczytać w propozycje na maratonachpolskich.pl

wtorek, 13 stycznia 2015

Oglądanie palmy

10 km

Dziś skorzystałem z dnia o pół godziny dłuższego. Wyprawa w las zaczęła się parę minut po 15, skończyła przed wpół do piątej. Z lasu wyszedłem za dnia.
Dziś ta cholerna pięta dała znać o sobie. Nie wiadomo, o co wredocie chodzi, wczoraj spisywała się wzorowo i nie protestowała, dziś upierdliwa była od rana. Dałem odpór, nie zważając na ból zrobiłem dychę po lesie. Ot, jak to bywa z dziwnymi decyzjami, ta była słuszna. Przeszło. Achilles się przymknął, żadnego bólu.
W drodze powrotnej, na trzysta metrów przed brzegiem lasu, natknąłem się na Piotra. Obaj skorzystaliśmy z okazji, by odetchnąć. Ja miałem po czym, kończyłem swoją dyszkę. Piotra nie przesłuchiwałem na okoliczność powodu zatrzymania się, ale w oczach miał dużo zadowolenia z niespodziewanej przerwy. Dziewczynce, z którą wybrał się na trening, kazał biec dalej, a ze mną zamienił parę słów, doprowadzając się do stanu używalności. Jak Piłsudski, mocno już w latach posunięty, który wchodząc na piętro zawsze zatrzymywał się na półpiętrze przy stojącej tam palmie i dłuższy czas oglądał ją z wielkim zainteresowaniem... Tym razem palmę oglądaliśmy obaj :)

Oleńka wreszcie po zabiegu. Żal mi jej trochę (tylko trochę), bo od wczorajszego ranka była na głodniaka, czekając na operację. Wczoraj się nie doczekała, głodna poszła spać. Dziś śniadania nie dostała (zaplanowana operacja), w porze obiadowej poszła na stół, a kiedy wróciła po operacji na salę, też nic do jedzenia nie dostała (po narkozie nie wolno). Ale dostała za to pić - ważna sprawa. Pierwsze w tym tygodniu pożywienie biedna kobieta dostanie dopiero w środę rano :))) Śmieszy mnie to, bo w odróżnieniu ode mnie (nie jem nic do popołudnia) Oleńka dzień musi zacząć od śniadania, a potem kolejne posiłki przyjmuje regularnie. A tu nagle takie zakłócenie...
Łysawy prezes najwybitniejszego lekkoatletycznego klubu sportowego znów wyjechał na wczasy. Tym razem do Republiki Południowej Afryki. Oczywiście, w dueciku ze swoim podopiecznym, to para nierozłączna. Jutro zapytam Ojca Dyrektora, kiedy to pan prezes znowu nastukał setki godzin nadliczbowych. Odpowiedź pewnie znów mnie zdziwi i wywoła zajady ze śmiechu.

Ciekawy skutek oglądania noworocznego programu telewizyjnego w TV5 Europe (oczywiście, program francuski). Wypatrzyłem tam urodziwe dziewczę, które okazało się piosenkarką z Bretanii. Uroda ciekawa, śpiewanie już mniej, bo repertuar dość chaotyczny. Ale jedna piosenka bardzo mi się spodobała, link do niej jest tutaj . Jak Bretania, to klimaty celtyckie, boć to przecież żadna Francja, tylko kraj Celtów. Ale przeglądając dorobek Nolwenn Leroy przypadkiem trafiłem na ciekawą, bo cholernie autentyczną  interpretację znanej pieśni marynarzy - Santiano. Śpiewa zespół, oczywiście bretoński, pod nazwą Les Marins d'Iroise (Marynarze z Iroise) - starsi faceci, którzy skrzyknęli się na jeden występ na szantowym festiwalu w Paimpol (oczywiście w Bretanii), spodobali się i śpiewają dalej. Jak śpiewają? A proszę bardzo: Les Marins d'Ivroise
Nie lubię szant, opowieści wilków morskich, góralskich zaśpiewek i legend Indian południowoamerykańskich. Ale szanty w takiej wersji przyjmuję bez popijania. Grupka starszych gości z Ivroise naprawdę mi imponuje. A tu jeszcze jeden kawałek, w tłumaczeniu na polski - Kumple są najważniejsi. Superoptymistyczne!

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Zimy ni ma

10 km

Z konieczności bieg przełożony na wieczór, więc nie było alternatywy dla rundy przez Helenów, Szkolną i Armii Krajowej. Znów bez żadnych dolegliwości i w bardzo dobrej formie, bieg był czystą przyjemnością. Dobre tempo, bez zadyszki. Wraca szybkość. Dobre perspektywy.
Zimy wciąż nie widać. Pogoda typowo listopadowa, nawet wichura przeszła taka, jak przed laty zdarzały się właśnie pod koniec listopada. Temperatura zdecydowanie na plusie. Ale dwa lata temu też tak było, też pod koniec grudnia można było zbierać grzyby, po czym jak przyłożyło, to mróz trzymał do kwietnia. Nie jest przesądzone, że obecne miłe okoliczności przyrody dotrwają do prawdziwej wiosny, zostały do niej jeszcze dwa bite miesiące.
A tymczasem dzień się wydłuża, zachód słońca jest już o 24 minuty później, niż miesiąc temu :)
Oleńka odstawiona dziś do szpitala na drobny zabieg ortopedyczny. Nie ma komu gotować, nie ma komu podtykać jedzonka. Jest okazja, by co nieco zrzucić, bo na zakupy jedzeniowe raczej się nie wybiorę, a do gotowania nie zabiorę choćbym miał paść z głodu.

niedziela, 11 stycznia 2015

Na trawienie

8 km

Miało być 4-5 km jako uzasadnienie dla niedzielnego obiadu. Ale warunki takie sympatyczne, że zamiast wrócić najkrótszą drogą do domu nieco wydłużyłem sobie trasę i wyszło 8 km, a to już dawka zupełnie przyzwoita. Daleko się nie zapuszczałem, pokręciłem się po lasach między torami a oczyszczalnią ścieków. I dobrze, bo widzę, że odcinki leśnych dróg najbardziej zniszczone latem przez ciężarówki wywożące drewno zostały wyrównane i utwardzone tłuczniem. Pewnie jak się ładnie poprosi, to naprawią także dróżki koło Zabrodu.
Po wczorajszym biegu nieco pobolewał przyczep prawego achillesa. Miękkie podłoże plus miękkie buty - i już mamy problem. Dziś na leśne bieganie wybrałem się w twardych brooksach - i jak ręką odjął, żadnych kłopotów.
Wydawało mi się wcześniej, że przesadą jest łączenie kłopotów z układem ruchu z banalnymi sprawami, jak twardość butów, budowa zapiętka czy sposób wiązania sznurowadeł. Doświadczenie na własnej skórze przekonało mnie, że związek istnieje, a znaczenie mają rzeczy pozornie banalne, wręcz śmieszne. Elastyczność podeszwy - ok, łatwo przyznać, że ma to związek z komfortem biegania i ewentualnym powstawaniem kontuzji. Ale ważne znaczenie dla stanu achillesów ma też budowa zapiętka: jeśli jego górna krawędź uciska (nawet lekko) na achillesa, kwestią czasu jest powstanie na nim garbu w miejscu ucisku i związany z nim ból. Zmiana butów na nieuciskające pozwala po jakimś czasie zniwelować ból i zmniejszenie narośli na ścięgnie. No i zasadnicza kwestia: buty nie mogą być wiązane zbyt ciasno, bo to ogranicza przepływ krwi, powoduje puchnięcie stóp i zastoje w żyłach, to też po jakimś czasie musi się skończyć objawami somatycznymi, w tym bólem. To też wypraktykowane, wcześniej niepotrzebnie wiązałem buty zbyt ciasno. Od jakiegoś czasu sznurowadła zaciskam tylko tyle, by buty pewnie trzymały się na stopach i nie obcierały. Kłopoty się skończyły.

sobota, 10 stycznia 2015

Pokuta

20 km 

Po dwóch dniach nieróbstwa mniej niż 20 być nie mogło. Pokuta. Pogoda też pokutna, szaro i wilgotno, choć udało się obrócić przez Łęsko i Bolechowo bez deszczu. Wiatr nie przeszkadzał, było bardzo ciepło jak na styczeń, coś koło 10 stopni, więc wiatr chłodził. I tak do domu wróciłem jak po godzinie w łaźni tureckiej, wypociwszy pozostałości wczorajszego wieczoru. Wczoraj był powód, żeby napić się szampana, więc butelka przywieziona od pani Yvonne Moussy z Congy została otwarta i skonsumowana. 
Kondycja nienadzwyczajna, to rezultat paskudnie niskiego ciśnienia panującego od przedwczoraj. Nie cisnąłem więc, bardziej zważałem, żeby nie wywalić się na którymś z dziesiątek wystających korzeni i nie wtopić w kałużę, a tych też od metra po dwóch dniach i nocach opadów. Pierwszy przystanek w Łęsku, gdzie z leśniczówki wypadł na mnie pies słusznej wagi, ujadający, jakby w życiu biegacza nie widział. Profilaktycznie, zatrzymałem się i przywołałem burka do porządku. Tak, jak przypuszczałem - psisko przyzwyczajone do komend, natychmiast się przymknęło, obwąchało i więcej się nie czepiało (zębami). 
W Bolechowie parę minut przerwy na rozciąganie, masaż i ogólny oddech. Poprawiwszy swój stan, podciągnąłem nieco opadające, bo przepocone spodnie i en avant!, w dalszą drogę. Asfaltem, bo nie miałem już ochoty biec po miękkim, rozmokniętym podłożu leśnych ścieżek. Nie musiałem zaglądać do lasu za Zabrodem, bo rozjeżdżona leśna droga, obficie podlana deszczem, do biegania się nie nadawała. Asfaltem dotarłem więc do Goleniowa, klnąc co chwila pod nosem na kierowców jadących zazwyczaj około setki, choć droga dość marna i szybka jazda ryzykowna. Jest pomysł, by wybudować ścieżkę rowerową do Bolechowa - pomysł dobry i warty poparcia. Latem na szosie rowerzystów jest od metra, niekoniecznie czują się bezpieczni.

Rozjeżdżona droga leśna między Zabrodem i Goleniowem należy do Nadleśnictwa Kliniska, nie N. Goleniów. Trzeba się będzie pofatygować i poprosić, żeby po zakończeniu wywożenia drewna drogę przywrócono do stanu względnego. 

Czwartkowe spotkanie w sprawie finansowania sportu przebiegło ciekawie. Generalny wniosek: finansować sport dzieci i młodzieży, a sport dorosłych tylko w wyjątkowych sytuacjach i jedynie w przypadku sportowców z Goleniowa i wychowanych w goleniowskich klubach. Nikt nie wyskoczył z pomysłem, żeby finansować sportowców przychodzących do Goleniowa tylko po kasę. Co ciekawe, ten pogląd poparł również Ojciec Dyrektor, a nie tylko Piotrek Walkowiak, Franek Harbacewicz czy Buniak z klubu Tarcza. Prezes Barnima i piłkarze siedzieli cicho, na ten temat się nie wypowiedzieli (domyślać się można, że przeciw kasie na sport dorosłych nic nie mają, ale jak to powiedzieć, żeby na pajaca nie wyjść?...).


środa, 7 stycznia 2015

Podejrzanie dobrze

7 km dziś, 12,5 km wczoraj

Wczoraj aż się chciało wybiec do lasu. Rano piękna pogoda, mróz, szron skrzypiący pod stopami. Powietrze orzeźwiające, pachnące chłodem (mróz ma swój zapach). I nie było powodu ograniczać się do zrobienia rytualnej rundki. Tempo umiarkowane, za to wyprawa aż za Górę Lotnika. W drodze pożałowałem, że nie zdecydowałem się na tour przez Łęsko i Bącznik, ale za późno było na zmianę decyzji: trzeba było wrócić w zameldowanym wcześniej czasie, by nie wzbudzać zbędnego niepokoju w domu.
A dziś aż się wychodzić nie chciało. Ziemia zmarznięta, pokryta cienką warstwą zlodowaciałego śniegu, cholernie śliskiego. Nieopatrznie wybrałem się na trasę wzdłuż Iny, a miejscami ścieżka tam wąska i tuż przy brzegu skarpy, przy potknięciu czy pośliźnięciu było ryzyko zjechania do Iny. Na ryzyku się skończyło, Do mostu na S3, przez las do GPP i powrót do Goleniowa, bo dość miałem ślizgania się butów po lodzie na ścieżce rowerowej. Niemniej, wyprawa zaliczona.
Z nieufnością obserwuję, że nagle odstąpiły ode mnie wszelkie dolegliwości zdrowotne. Doświadczenie życiowe uczy, że taka nagła poprawa nie wróży nic dobrego. Na razie jednak nie widać nic, co by zapowiadało jakąś tragedię. A jednak może wyluz, odpoczynek i rozsądek w dawkowaniu wysiłku dały rezultaty?
Jutro odbój. Czwartek, więc sporo roboty. Ma mocno padać, a na dodatek po południu spotkanie w sprawie finansowania sportu. Trzeba iść, może być wesoło.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Cross do vectry

14,5 km

Kolejny dzień w pełnej (w końcu) sprawności, bez żadnych dolegliwości. Start w las około 14, kiedy przestało w końcu lać. Runda aż za Górę Lotnika, z szeroką pętlą pod autostradę, po górkach i nierównościach. W końcu rozpracowałem topografię i wiem już, dlaczego wybiegnięcie raptem o jedną leśną parcelę dalej kończy się zabrnięciem aż prawie pod Rurkę. Po prostu zmienia się układ leśnych ścieżek i trzeba wykonać jeden dodatkowy skręt o 90 stopni: wówczas biegnie się w prawidłowym kierunku. Gdyby to było słoneczne lato, zorientowałbym się po położeniu słońca. Niestety, pogoda ostatnio mało słoneczna. 
W drodze powrotnej sprawdziłem, czy ktoś się zainteresował porzuconą vectrą. Jest jak przypuszczałem: autko stoi sobie. Pewnie państwo policjanci obejrzeli, spisali coś tam, po czym uznali, że sprawa zakończona. Pełen profesjonalizm.
W drodze powrotnej wyłączyło mi energię. To efekt całego dnia bez jedzenia, zakończonego dość wydajnym biegiem na całkiem przyzwoitym dystansie. Już od torów jedynym, o czym myślałem, było coś słodkiego. Cola, batonik - cokolwiek. I pierwsze, co zrobiłem po zdjęciu butów, to było sięgnięcie po stojący na balkonie dzbanek z wigilijnym kompotem z suszonych owoców: esencjonalnym, słodko-kwaśnym, po prostu pysznym. Obaliłem cały dzban, szklanka po szklance. I napiłem się, i odzyskałem energię. Tak nawiasem, to kompot z suszonych owoców musi być świetnym napojem energetycznym, energii w nim od metra. Rzecz do przetestowania przy najbliższej okazji. 

niedziela, 4 stycznia 2015

Czas na dietę

12,5 km

Zmiana trasy. Najpierw wzdłuż Iny do mostu na S3, potem przez las do parku przemysłowego, 3 km prostej po asfalcie, przeskok za tory, pokłon Górze Lotnika i powrót do bazy. 
Na Iną tłum wędkarzy, bo 1 stycznia zaczął się sezon trociowy. Bractwo szczelnie opatulone, pracowicie chłoszczące wodę spinningami. Chyba jednak jedynym efektem rzucania przynęty było rozgrzanie się, nie zauważyłem, by ktokolwiek miał przy sobie jakąś zdobycz. Choć podobno ryby biorą. 
Nadzwyczaj dobra forma, niezłe tempo, żadnego zmęczenia. Wiało jak diabli, na szczęście na odkrytym terenie w GPP wiało w plecy. Tak więc wróciłem wypoczęty, nieobolały i w końcu zadowolony z efektów treningu.
Do zrzucenia mam z pięć kilo. Niespostrzeżenie waga wzrosła i czuję to w czasie biegu. Więc koniec świętowania, czas narzucić sobie trochę rygoru. Bez tego nie ma mowy o odzyskaniu szybkości.

sobota, 3 stycznia 2015

Pierwsze wybieganie

20 km

Ambitny początek realizacji noworocznych zobowiązań - 20 km przez Bącznik. Ambitny, bo początki zawsze takie są, dopiero potem bywa różnie. Na razie mamy jednak początek :)
Jeszcze przed torami trafiłem na dwie ekipy młodych lekkoatletów z klubu "Barnim". Jak już kiedyś zauważyłem, odkąd działka, jaką Barnim wyszarpuje z gminnego budżetu jest zagrożona, panowie trenerzy zabrali się za robotę, autentycznie widać, że coś robią - i to jest faktycznie nowina, bo dotąd widać nie było. Jedyny, który nadal ogranicza się jedynie do szkolenia importowanych chartów, to łysy prezes. BTW, dostałem ostatnio ciekawe materiały po pytaniu, na jakiej zasadzie prezes Barnima pojechał w grudniu na trzytygodniowe wczasy do Portugalii. W odpowiedzi Ojciec D. informuje, że jego kolega od września do listopada wypracował 120 godzin nadliczbowych (!!!), więc na wczasy pojechał odebrać owe nadgodziny. Ergo - OSiR mu zapłacił.
Wracając jednak na trasę: zaraz za torami natknąłem się w lesie na stado wałęsających się koni z
pobliskiej stadniny. Sądząc po ilości śladów w lesie, to stały zwyczaj końskiej ekipy. Konie ominęły mnie łukiem i pobiegły swoją drogą, ja swoją.
Do Łęska dotarłem nie wiem nawet kiedy, biegło się przyjemnie i lekko, nic nie dokuczało i nie bolało. Jedyny minus - ostry wiatr, który nie zachęcał do zatrzymania się nawet na chwilę. Przy konikach polskich nie było po co stawać, koniki wałęsają się po dolinie Iny. Dopiero na asfalcie słitfocia przy tablicy "Łęsko", parę fotek na moście i wio, w drogę. W Bączniku burków nadal nie ma, psisko przy leśniczówce przychylnie pomachało mi ogonem. Jest bezpiecznie.
Krótka przerwa na skraju Bolechowa, dwieście metrów marszu z rozciąganiem się. Od tablicy z nazwą miejscowości - znów bieg, bo pogoda się skiepściła, pociemniało i poszarzało, z nieba coś tam zaczęło kapać. Do Zabrodu asfaltem, za leśniczówką znów skręt w las. I kicha, bo leśna droga, równoległa do asfaltowej, zamieniła się w czarne grząskie g..., po którym biegać może i się da, ale to zerowa przyjemność. Więc skręt nad brzeg Iny, gdzie biegnie jeszcze niemiecka ścieżka spacerowa - ta na szczęście w dobrym stanie, nikt tam nie próbuje wozić tirami drewna. I dalej już spokojnie do basenu, a stamtąd najkrótszą drogą do domu, na ciepłą kąpiel i takiż obiadek. Jedno i drugie zasłużone, zapracowane.
W lesie przed Goleniowem trafiłem na zakwitający krzak leszczyny. Miły widok, choć z wiosną nie ma on nic wspólnego: leszczyna kwitnie w styczniu i lutym, w najostrzejszą zimę. Ale miło widzieć, że coś tam się budzi do życia :)

piątek, 2 stycznia 2015

Komu vectrę?

11 km

No, to czas zacząć przygotowania do wiosennych biegów, w tym przede wszystkim Paris Marathon. Odgrzebać stary schemat treningów i przymierzyć go do nowych celów, po czym metodycznie zrealizować. Tym razem pamiętając już jednak o przeplataniu treningów dniami wypoczynku i regeneracji. by nie powtórzyć sytuacji z wiosny ubiegłego roku, czyli totalnego załamania kondycji. 
Na początek 11 km (nie dycha, jak wcześniej liczyłem) w nieco przyspieszonym tempie, bo nad szybkością zdecydowanie trzeba popracować. Leśne ścieżki już nieco obeschły, nie było ślizgania się jak w Maszewie dwa dni temu, warunki do treningu idealne. Na skrzyżowaniu dróg 103 i 104, już w pobliżu Góry Lotnika, natknąłem się w lesie na porzuconego opla vectrę, bez tablic. Telefonu nie miałem, nie było jak powiadomić policji. Po powrocie do domu zapomniałem zadzwonić, więc autko pewnie nadal w lesie stoi. Jak komu potrzebna granatowa vectra - do wzięcia.

Dziś spróbowałem dokonać strategicznego zakupu: potrzebna mi jest nowa ssawka do odkurzacza. Choć kapitalizm w rozkwicie i podobno można kupić wszystko - nie udało się. Sklep Media Expert takiego asortymentu nie ma, odesłano mnie do Mrówki. W Mrówce jest prawie wszystko, prócz ssawek do odkurzaczy. Skierowano mnie do sklepu Neonet. Sympatyczny kierownik sklepu Neonet pocieszył mnie, że nie ma sprawy, przecież można kupić wszystko, łącznie ze ssawką do odkurzacza Karcher, ale - dodał - w Szczecinie lub w Stargardzie. Uprzejmie podziękowałem, wyszedłem i idąc do samochodu przypomniałem sobie o sklepiku z częściami do urządzeń AGD na zapleczu dawnego PKO, czyli obecnego Centrum Handlowego Barnim. I pani nawet miała coś, co by z grubsza odpowiadało wymaganiom, ale cena była mało przyjazna - prawie 70 zł. Dużo jak na kawałek plastyku, pomyślałem. I skończyło się tak, jak to zwykle bywa w epoce internetu: pogrzebaniem w Allegro i znalezieniem odpowiedniej ssawki za pół ceny żądanej w niszowym sklepiku za Barnimem.
I dziwić się potem, że handel w Goleniowie i innych podobnych metropoliach upada.


W czwartek 8 stycznia o godzinie 16 w sali obrad UGiM odbędzie się publiczna debata w sprawie zasad finansowania sportu przez gminę Goleniów. Kogo ten temat interesuje, ma dobrą okazję by powiedzieć, co myśli o obecnych porządkach i zaproponować swoje pomysły. Warto pójść. 

czwartek, 1 stycznia 2015

Nowy Rok

Parę km

W Kliniskach miało być godzinne bieganie i małe co nieco potem, zrobiło się posiedzenie do późnego popołudnia. Biegania faktycznie za wiele nie było, bo większość uczestników zdradzała objawy pewnego zmęczenia, towarzystwo dość chętnie zatrzymywało się przy bazie, by porozmawiać, odetchnąć, odpuścić sobie kółko czy dwa. W sumie jednak godzinne bieganie się odbyło, bo mimo wszystko lepiej było się ruszać, niż kulić się z chłodu. Start parę minut po 12, po pierwszej zaczęliśmy się rozgrzewać przy ognisku, grzańcem i pieczonymi kiełbaskami. Kiedy z grubsza uzupełniono zapasy elektrolitów i energii, padła propozycja, by się przenieść pod dach, konkretnie pod gościnny dach państwa G. Sprzeciwów nie było, kolejne parę godzin spędzono więc już w ciepełku, dopijając co tam zostało. Kierowcy jak zwykle byli pokrzywdzeni i dostali tylko kawę czy herbatę. Więc z poczuciem tej krzywdy wchodzę w rok 2015 :(
Poniżej filmik sprzed startu i parę zdjęć. Wszystkie fotki są tu: https://plus.google.com/photos/104993428424811872191/albums/6099647753779091409