niedziela, 31 maja 2015

Diabli wzięli wodną niedzielę

71 km, rower

Ambitne plany szlag trafił tuż za Przemoczem. Urwana rura wydechowa, bez szans na odręczną naprawę. Trzeba było godzinę poczekać na niezawodnego szwagra, który przywiózł zestaw naprawczy w postaci metra miedzianego drutu i kombinerki. Sama prowizoryczna naprawa potrwała kilka minut, bo w międzyczasie rozpracowałem całą procedurę i przygotowałem co się dało, łącznie z odpowiednio przyciętą brzozową gałęzią, która pomogła ów drut przewlec w miejscu zupełnie do tego nieprzewidzianym przez konstruktora. A kiedy rura była przymocowana, nie pozostało nic innego, jak zrobić 'w tył na lewo' i wrócić do Goleniowa z kajakiem, który na chwilę w wodzie się nie zanurzył. Plus taki, że załapałem się na niedzielną pieczoną kaczuszkę nadziewaną jabłkami - rzecz dobra nie tylko na osłodę kajakowej niedzielnej klęski.
A po obiedzie rekompensata w postaci roweru. Trasa dość konkretna: Goleniów, Żdżary,
Tyle zostało z dworku w Łoźnicy.
Pięć lat temu jeszcze był cały
Miękowo, Białuń, Żółwia Błoć, Niewiadowo, Sobieszewo, Łoźnica, Czermnica, Węgorza, Kikorze, Osina, Redło, Maciejewo, Burowo, Mosty, Budno, Goleniów. Sądziłem, że będzie tego z 50 km, pomiar wykazał co najmniej 71. Niezły trening przed szczecińsko-kołobrzeską pielgrzymką z Mariuszem. Sądzę, że za dwa tygodnie dam radę. Największy problem to będzie wysiedzenie w siodełku tych godzinek, wytrzymałość tyłka ma swoje granice. Będą jednak przecież przerwy, a tempo będzie więcej niż spokojne. 

Stara droga Osina-
-Maciejewo
Rowerowa wycieczka miała przyrodnicze akcenty. Znalazłem bobra, który spokojnie zgryzał badyle o parę metrów od drogi Łoźnica-Czermina, dobre pół godziny przyglądałem się sympatycznemu zwierzakowi. Zaskoczyły mnie też lasy między Osiną a Redłem i Maciejewem, wyglądają jak prawdziwa puszcza, bez widocznych śladów ludzkiej gospodarki. O zachodzie słońca było tam uroczo i klimatycznie. Znalazłem też to, co bardzo lubię: starą, już zapomnianą drogę z Osiny do Maciejewa, wysadzoną pięknymi, ogromnymi jaworami. Kiedyś to była najkrótsza droga łącząca dwa duże i ważne majątki ziemskie, musiała być intensywnie używana, świadczy o tym dość głęboki wąwóz, w którym droga biegnie w pobliżu Osiny. Dziś przejedzie tam sporadycznie jakiś ciągnik, jakieś auto, czasem rowerzysta... Klimat został, warto tam się wybrać na rowerową wycieczkę.

W drodze powrotnej chwila przerwy w Budnie. Trafiłem na moment, kiedy polska głupota wchodziła na nowy, wyższy poziom. Scenka typowa, majowo-niedzielna: przyjęcie komunijne w jednym z domów opodal drogi. Kiedy zatrzymałem się na chwilę odpoczynku, wręczano chłopysiowi prezent: quada. Takiego najzupełniej pełnowymiarowego. Szczyl natychmiast nałożył kask, ucieszeni opiekunowie - najwidoczniej nieco wypici - dali mu kluczyki i łepek ruszył ostro polną drogą. Ujechał ze sto metrów, próbował zawrócić - przewrócił się razem ze swoją maszyną. Nic mu się tym razem nie stało, może się nauczy jeździć, jak nie - to się zabije albo gruntownie połamie. A póki co, mamy nowy przejaw polskiego skretynienia. Ciekawe, czym będą obdarowywać pierwszokomunistów za pięć lat? Domami z basenem?

sobota, 30 maja 2015

Ina po raz pierwszy

Kajak
Dodaj napis

Ciekawy pogodowo dzień. Na przemian słońce i całkiem konkretne ulewy. Średniej się z tego nie dało wyciągnąć, trzeba było odpuścić, albo podjąć ryzyko. Wybrałem to drugie, nie żałuję. Rano dałem się namówić grupie goleniowskich radnych, by razem z nimi przepłynąć się Iną. Wprawdzie planowałem przepłynąć się jedynką od Goleniowa w górę, ale w jednym kajaku zabrakło im pary, więc decyzja była prosta. Nie wyciągałem już własnego sprzętu i nie wykonywałem dość uciążliwej operacji logistycznej. 
Start w Bączniku. Kajak do kitu, typowa krypa dla letnich spływowiczów, z miejscem na piwko, za to bez podpórek pod stopy. Siedzisko dość wygodne, ale oparcie zbyt poziome, nie zapewnia optymalnej pozycji do wiosłowania.
Trasa zaskakująco łatwa. Parę przeszkód w wodzie, nieistotnych, bo bezproblemowych. Zdaje się, że drewno leżące w wodzie zostało w kluczowych miejscach przecięte przez ekipę z OSiR, jak co roku zresztą. Woda dość czysta, nie śmierdzi jak jeszcze parę lat temu. Najbardziej zdziwił mnie brak zarośli łozy na brzegach - to akurat zasługa bobrów, które bardzo intensywnie koszą wszystko, co rośnie nad Iną. Jeszcze kilka lat temu krzaczorów było tyle, że miejscami trudno się było przecisnąć; dziś wszystko zostało zgryzione i przetrawione przez bobry. Z zaroślami człowiek sobie nie mógł poradzić, bobry zrobiły to ekspresowo.

Dopłynęliśmy bezproblemowo do bazy kajakowej państwa Henkelmanów, tam radni zostali się integrować przy piwie i grillu, ja się dyskretnie zmyłem, grill mnie nie pociągał. Było zresztą co robić...
Jutro pogoda ma się poprawić i ustabilizować. Biorę więc dłuższy kajak i obskoczę jakieś sympatyczne jezioro. Wybór między Lubiem, Ińskiem i Woświnem. Pierwsze atrakcyjne, bo duże, długie i przy wietrze buja tam należycie. Jezioro Ińskie jest o tyle atrakcyjniejsze, że nie jest długą rynną, ma kształt liścia - w razie potrzeby można zrezygnować z dalszego pływania i szybko wrócić do bazy. Jest też gdzie przekąsić - w smażalni przy bazie rybackiej można zjeść sielawę, rybkę bardzo smaczną. Lubie to z kolei kompletna pustka, zwłaszcza po zachodniej stronie, gdzie rozciąga się poligon. Cisza, spokój, przyroda niczym nieskażona.
Rano się zdecyduje. 

Wczoraj objazd rowerkiem  okolic Goleniowa. 40 km z niezłym ogonkiem, kolacja zasłużona :)

piątek, 29 maja 2015

W deszcz majowy

10 km

Takie treningi przywracają wiarę w siebie. Wszystko pięknie: i siły, i chęci, a do tego jeszcze nic nie dokuczało. Lekki bieg, szybkie tempo, długi krok. Kurcze, nie chciało się wracać. A trzeba było, bo i ciemno się zaczęło robić, i deszcz lał całkiem konkretnie.Pierwszy przeczekałem na skraju lasu, koło stadniny za torami, potem się rozpogodziło i skusiłem się na zagłębienie w las. Pociemniało ponownie już w drodze powrotnej, a kiedy przeskoczyłem tory - lunęło. Ale biegło mi się tak przyjemnie, że w cholerę z deszczem i zimnem. Nie pozwoliłem sobie zepsuć przyjemności.

Na jutrzejsze popołudnie zapowiadają zupełnie przyzwoitą pogodę. Jeśli nie wypadnie nic nadzwyczajnego, to będzie wyprawa na wodę. Można odwiedzić Stepnicę, popłynąć do Trzebieży albo Czarnocina. 


wtorek, 26 maja 2015

I znów biegiem

11 km

Myślałem, że po paru dniach przestoju będzie kiepsko. Było dobrze. Nic nie przeszkadzało, nie psuło przyjemności z godziny relaksu w lesie. Pobiegałem po mało uczęszczanych ścieżkach, z warstwą igliwia dobrze amortyzującą, może dlatego po biegu nadal nic nie dolega. Było trochę górek, z finałem na Górze Lotnika. Tam się natknąłem na Julię G., walczącą, jak sama twierdzi, z anemią, pagórkiem i w ogóle. Chwila odsapki, potem w dalszą drogę, jednym cięgiem do końca. Dobrze spędzony czas.

Na bieżni końcowe prace przed położeniem Mondo. Robią zjazd na bieżnię od strony głównej bramy, wyryli dziurę na rów z wodą (po jaką to cholerę i komu?), sfrezowano też drobne nierówności na asfaltowej nawierzchni. No i teraz czekamy na dostawę wykładziny i najbardziej efektowną część roboty - jej kładzenie. Będzie bajer.

Rozczarowałem się. W piątek po Bożym Ciele urząd pracuje :(. Trudno, na spływ trzeba się będzie zabrać w piątek po południu...

Dziecię podesłało dwa nagrania, które stanowią jego pracę licencjacką. Całą robotę przy obróbce surowego materiału zrobił sam. Efekt bardzo interesujący, naprawdę da się tego słuchać. Jeśli się zgodzi, zamieszczę. Michu?...

Romantycznie na przystanku

20 km rower

Pechowa pogoda, deszcz wisiał w powietrzu. W końcu spadł, oczywiście wtedy, kiedy byłem daleko od domu. Dobrze ponad godzinę musiałem koczować na uroczym przystanku autobusowym w Miękowie, kontemplując płynącą ulicą wodę zabarwioną na żółto. Sosny kwitną jak szalone, powietrze siwe od pyłku, który barwi wszystko na żółto. Pamiętam, że przed laty ludzie z przejęciem opowiadali sobie, że to trująca siarka z Polic, wymrzemy panie, wymrzemy...
Przesiedziałem godzinę, żal było wracać bez zrobienia przepisowej dwudziestki. Więc choć padać przestawało dość powoli, ruszyłem w przerwaną drogę. Trochę przemoczyło, trochę poziębiło, ale przecież od tego się nie umiera. Kiedy dojeżdżałem już do Goleniowa, wyszło słońce, zdecydowanie poprawiając mi nastrój.

Bawi mnie Wyborcza i TVN24. Już się zaczyna obszczekiwanie Dudy, na razie delikatne i subtelne. TVN24, zdaje się, wpadł po uszy w szambo i kompletnie stracił wiarygodność. Wieczór wyborczy w tej stacji oglądało nieco ponad 600 tys. ludzi - wynik tragiczny! Przed nim były dwa programy informacyjne TVP i Polsat. Zdaje się, że ludzie już nie chcą słuchać, co też mają im do przekazania państwo redaktorzy z "wiodącego programu informacyjnego". Strata wiarygodności trudna jest do odrobienia...
Najzabawniejsze, że tę hiobową wieść podała... Wyborcza. 

Rezygnuję z wyjazdu do Nowej Soli, nie chce mi się jechać samemu. Na sobotę w kalendarz wpisuję sobie spływ kajakowy Iną. 

niedziela, 24 maja 2015

W piękny, letni dzień

20 km kajak

Z Poznania wróciliśmy około 14, szybko spełniłem obywatelski obowiązek i skorzystałem z wybitnie sprzyjającej pogody. Kajak, jezioro Dąbie, dziś gładkie jak lustro. Najpierw na zachód, w stronę Skolwina, potem wzdłuż toru wodnego prawie do stoczni Gryfia, skręt w lewo w rzeczkę Święta, nią do jeziora Dąbie, a potem prosto w kierunku Lubczyny. Na środku jeziora, choć było pięknie i bezwietrznie, to fale latały w lewo i prawo, jak to na Dąbiu. Dziś jednak nie były żadnym zagrożeniem, jedynie uprzyjemniały monotonne płynięcie przez środek całkiem konkretnej wody.

Przerwa. Idę posłuchać, jak TVN24 będzie ogłaszał zmianę warty :) Bo jak donoszą, strażnik żyrandola się zmieni.

No, więc zmienił się. Moje informacje mówiły, że Duda ma 53,5%, miał 53. Kosmetyczna różnica. Bardzo mi się podobało pierwsze wystąpienie prezydenta-elekta, ale zmroziło mnie, kiedy wśród radujących się na wiecu kandydata PiS zobaczyłem agenta Tomka, Ziobrę, Macierewicza i paru innych facetów, których jakby mniej wolę. Mam nadzieję, że to jedynie woźny nie dostał informacji, że tych jegomościów ma nie wpuszczać. Jeśli jednak to jest zaplecze pana Dudy, to strzeż nas, panie Boże. Bo zaraz dołączy do nich Czarnecki i oczywiście jak diabeł z pudełka wyskoczy Jarek, który jak coś powie, to Dudzie ucieknie połowa elektoratu... Ale OK, koniec polityki, przecież tak naprawdę wybór Dudy nic nie zmieni w sposób odczuwalny, szkoda czasu na ten temat.

Dużo ważniejsze, że najmłodsze dziecię ma absolutorium i za paręnaście dni obroni pracę licencjacką. Pracę wczoraj miałem okazję odsłuchać - to nie audiobook, ale nagranie dwóch piosenek, od początku do końca przygotowane przez Michała. Używając komplementu jego recenzenta - da się słuchać :)

piątek, 22 maja 2015

Maraton na rowerze

43 km

Trzeba było zrezygnować z kajakowych planów, ostatecznie był rower. Znów wytrzęsło mnie w okolicach Czarnej Łąki i między Kliniskami a Stawnem. Szczególnie ten drugi odcinek jest istną masakrą, pierwotnego asfaltu praktycznie już nie ma. Łata na łacie przykryta kolejną łatą, wszystko nierówne że niech to diabli. Ale za to ruch niewielki, bo droga boczna i o niszowym znaczeniu, więc bezpieczna. 
A jutro wyjazd do Poznania, Michu ma absolutorium. Historyczny dzień, bo usamodzielnia się ostatnie, najmłodsze dziecię. Przynajmniej teoretycznie się usamodzielnia, bo ciągnie jeszcze przecież drugi kierunek, a może zechce zrobić i magisterkę. W każdym razie od jutra to będzie "pan licencjat".

Właśnie się zgadaliśmy z Mariuszem G. w sprawie 147ultra (19-20 czerwca). On biegnie, ja się przy nim przejadę rowerem, świadcząc samarytańską posługę, tj. wioząc cóś do picia i cóś do zjedzenia, może nawet go tym poczęstuję :) . To może być dla mnie ciekawe doświadczenie, jemu przyda się na pewno towarzystwo i stały dostęp do zaopatrzenia. W ubiegłym roku Anetka przekonała się, że to może zdecydować o powodzeniu biegu, więc wnioski z jej doświadczeń zostały wyciągnięte.

No i trzeba coś wymyśleć na pierwszy czerwcowy weekend. Chyba wymyślę kajak. Albo okolice Bornego Sulinowa, albo Spreewald.

Miałem dziś ciekawe doświadczenie informatyczne. W południe laptop mi oszalał, zaczęły się otwierać program za programem, kursor szalał po ekranie, totalny obłęd. Całkiem niezły informatyk zgłupiał, kiedy to zobaczył, najpierw podejrzewał włamanie z zewnątrz, potem totalną awarię dość nowego laptopa. Przez przypadek dotknął ekranu w miejscu, gdzie działo się największe szaleństwo. W tym momencie się skończyło, jak po ciachnięciu maczetą. Okazało się, że przyczyną kilkuminutowej paranoi mojego lapa (ma dotykowy ekran) był kurz na ekranie. Przetarłem ścierą, uspokoił się.
To tak na przypomnienie, że 85% problemów ma bardzo proste rozwiązanie. Gdybym się pospieszył i oddał złomika do serwisu, pewnie bym dostał fakturę za wymianę płyty głównej lub całego ekranu, a jeszcze nasłuchał się, ile to z naprawą było problemu... 


czwartek, 21 maja 2015

Olać Bronka i Andrzeja!

15 km

W porze, kiedy pan Bronek z panem Andrzejem mieli się zacząć pałować na oczach milionów Polaków, zrobiłem to, co każdy prawdziwy Polak powinien był zrobić: wskoczyłem w buty biegowe i udałem się na łono przyrody, zostawiając Dudę i Komorowskiego samym sobie. I nie żałuję, bo jeśli nie liczyć komarów, które rzuciły się na mnie, kiedy stanąłem na chwilę, wszystko było jak należy: ładne okoliczności przyrody, optymalna pogoda, a nawet sarny i jelenie, których napotkałem dziś po kilka sztuk. Jelenie robią się bezczelnie obojętne, bo naprawdę niespecjalnie się przejmowały moją obecnością, dość obojętnie przyglądając się cholera wie po co biegającemu po lesie dwunogiemu stworowi. 
Całą przyjemność zepsuło mi kolejne otarcie spowodowane przez wilgotną od potu koszulkę z darkowej Setki. Mokra robi się szorstka i obtarła mi nie tylko sutki, ale i boki. Niestety, nie będę mógł w niej biegać, nie będę przecież ludzi straszył krwawymi plamami na piersiach. Choć właściwie, to można by co niektórym wcisnąć kit o żyjących w gęstwie Puszczy Goleniowskiej kleszczach-gigantach czy komarach przebijających się na wylot przez serce i płuca... Niektórzy by uwierzyli, że choć pokrwawiony, to szczęśliwy, że z życiem z tego dzikiego lasu uszedłem :)

Jest koncepcja, żeby zorganizować bieg na otwarcie nowej bieżni. Pan burmistrz absolutnie się zgadza, że warto by domknąć cenną inicjatywę sprzed dwóch lat - pamiętne 27/27. Biegaliśmy, wybiegaliśmy, więc tym, co dla bieżni biegali ponad dobę w deszczu coś się należy - właśnie przyjemność poświętowania tego oczywistego sukcesu. Nie ma powodu, żeby kupon odcięli panowie z niewątpliwie do bólu profesjonalnej firmy pt. OSiR. Urządziliby zawody o jakąś złotą kotwicę czy innego grandpriksa, zdyskwalifikowali najpierw mnie, potem Gapę, potem by się okazało, że wygrał chart, a na koniec starym zwyczajem obwiesiliby się jakimiś medalikami i paciorkami jak kacyki z masajskiej wioski. Nie, cyrku nie będzie. Co będzie - to się okaże, ale będzie miło, sympatycznie, przyjaźnie, choć oczywiście tym razem nikt nie będzie obiecywał, że nie będzie padało :))

wtorek, 19 maja 2015

Jeszcze słowo

20 km rower

Taaa... Obiecałem zamknąć temat niestosownego (bardzo eleganckie określenie, prawda?) zachowania w stosunku do dziewcząt-wolonatriuszek, nic od siebie więc nie dodam. Zachęcam jednak do przeczytania tego, co w komentarzu pod wpisem "Walnął sobie setkę" napisała wolontariuszka zmuszona wysłuchać tego, co miał jej do powiedzenia jeden z uczestników sobotniego biegu. Miło, że dziewczyna też uznaje sprawę za zakończoną i nie zamierza rezygnować z pomagania biegaczom w czasie MPG. Pozostaje wierzyć, że we wrześniu nie wysłucha kolejnych bluzgów.

Dziś dzień relaksu, dwie godziny jazdy rowerem po mieście i okolicy. Już mnie zaczyna irytować ten majowy chłód, przydałoby się parę stopni więcej i odwieszenie ciuchów z długim rękawem. Tymczasem chyba zapowiada się chłodna wiosna i chłodne lato. Niestety, we wrześniu skończy się to zapewne pracą w porażonej pleśnią winnicy, nie będzie już takiego luksusu, jak przed rokiem. 

Zrobiło się drobne zamieszanie. Jeden z chartów łysawego trenera w sobotę został mistrzem Polski na 10 km. Oczywiście występuje jako zawodnik Jedynie Słusznego Klubu, a jest nim od 2012 roku. Mistrza pewnie mało kto w Goleniowie widział, bywa tu z rzadka. Problem polega na tym, że oficjalnym programem promocyjnym gminy Goleniów jest "Jestem z Goleniowa". Ale jak tu chwalić się gościem, który może i ten Goleniów pokaże palcem na mapie, ale zna go raczej słabo? Dlatego chyba gmina nowym mistrzem chwalić się nie będzie. Ciekawe, czy pan trener zapuka do urzędu z wnioskiem o godziwą nagrodę dla mistrza? 
A propos: pan trener znowu na wczasach, tym razem we Francji. Oczywiście razem z tym ważniejszym mistrzem. Coraz częściej przychodzi mi myśl, że pewien etat w OSiR należałoby zlikwidować jako zbędny. Skoro zatrudniony tam pan generalnie przebywa za granicą, a OSiR bez niego funkcjonuje, to dowód, że etat jest niepotrzebny.

poniedziałek, 18 maja 2015

Z przytartymi cyckami

10 km

Wczoraj 7-8 km. Miało być więcej, ale w drodze przypomniały o sobie otarcia sutków, których nabawiłem się w Kliniskach biegając w okolicznościowej koszulce. Najwidoczniej trafiła mi się koszulka z papieru ściernego, bo bieg skończyłem z krwawymi plamami na piersi. W sobotę nie piekło, ale wczoraj aż z naddatkiem, myślałem, że jajo zniosę. Nie było wyjścia, trasę trzeba było skrócić.
Dziś profilaktycznie się okleiłem jak przed maratonem. Pomogło, cycki nie piekły. Rundka po lesie, w rejon Góry Lotnika. Wieczorem, więc w lesie było już pusto, wiatr ustał, miły chłodek zniechęcał robale do latania. Jak dla mnie - tak może być. 

Tematu zachowania w stosunku do wolontariuszy nie ma co rozwijać. Dzieciaki i ich opiekunowie przychodzą do lasu nie po to, żeby słuchać przekleństw i znosić fochy ludzi, którym pomagają. Nic, kompletnie nic nie tłumaczy takich zachowań. W szczególności wytłumaczeniem nie jest zmęczenie zawodnika i chęć "zrobienia wyniku". Jak ktoś się męczy, niech biega wolniej, a do bardzo sympatycznych dziewczyn z gimnazjum w Kliniskach odnosi się z należnym im szacunkiem i po prostu grzecznie. Ale OK, temat zamykamy.

Dziś ekipa organizująca bieg w Nowogardzie poprosiła mnie, żebym pokazał im parę ładnych medali i koszulek. Zamiast tandetnego medalika sprzed roku chcą dawać coś oryginalnego, podobnie z koszulką: zamiast bawełnianego giezła - syntetyczną koszulkę z ładnym nadrukiem. Zawiozłem im po parę przykładów, w tym koszulki z Paryża i tegoroczną z Kołobrzegu, pokazałem też koszulki MPG i SMDG. Z medali najbardziej podobał im się medal z Cracovia Maraton 2013 i z maratonu Mańka w Jastrowiu. Ciekawe, czy zdecydują się zainwestować w ładne dwa gadżety, którymi mogą przyciągnąć nawet paręset osób?

niedziela, 17 maja 2015

Walnął sobie setkę

22 km
Niestety, Prezes nie zmieścił się
w limicie czasu... ;)

Setka Darka za plecami. Nadzwyczaj udane wydarzenie, perfekcyjnie przygotowane w najdrobniejszych szczegółach. Właściwie mogłaby to być modelowa, szkoleniowa impreza dla tych, którzy próbują bądź zamierzają przygotować takie biegowe "cóś" u siebie. Sprawna ekipa wolontariuszy w moment wydała numer startowy, koszulkę i reklamówkę z jakąś zawartością startową. Na stolikach czekały już napoje, termos z gorącą wodą, można było sobie zrobić kawę. Wokół rozbita baza namiotowa z depozytem, rehabilitantami, kuchnią i osobny namiot z wystawą biegowych pamiątek Darka i Anetki. Zaplecze sanitarne - to oczywistość, była równie oczywista w XXI wieku ciepła woda.
Trasa miała podobno jakieś 2,8 km, wytyczona ścieżką przyrodniczą po lesie w pobliżu
Tu Darek jeszcze był na prowadzeniu
nadleśnictwa. Urozmaicona, sympatyczna, niespecjalnie usiana korzeniami, ale i tak o jeden zaczepiłem i rozciągnąłem się na ziemi, jednak bez przykrych skutków. Biegło się przyjemnie, choć parę osób przyznało, że miękka nawierzchnia nie jest specjalnie przyjazna stopom pod koniec maratonu. Na krótsze trasy - super.

Bieganie trwało 5 godzin z kawałkiem. Właśnie przejrzałem wyniki. Z wyników wynika, że wkrótce powinna się odbyć kolejna "Setka Darka Gapińskiego", bo wczoraj Darek przekroczył regulaminowy, ustalony przez siebie limit czasu :-)) . Zabrakło mu ponad 12 minut. Gdyby sędzią był taki jeden łysy z Jedynie Słusznego Klubu, zdyskwalifikowałby Darka bez dyskusji. Ale ponieważ ob. Gapiński wczoraj wystąpił również w roli Sędziego Najwyższego, zapewne ogłosi lada moment zmianę regulaminu i wydłuży limit czasu do 6 godzin, tym samym aprobując swój wczorajszy wyczyn ;).
Biegały matki z dziećmi, nawet
cudzymi, w tym z porzuconymi niegdyś
na skraju lasu sierotami (przykład -
ten nieboraczek z lewej...)
Bractwo wyglądało wczoraj na mocno zadowolone, bo też wszystko grało. Był jeden przykry moment, jeden z zawodników sklął wolontariuszkę pracującą w punkcie z napojami i oblał ją wodą, bo podobno źle mu podała kubek z napojem. Ręce ze świstem opadają na ziemię. Tego się nie da nawet skomentować...
Na koniec niespodzianka dla jubilata. PMT zafundował mu walizki i opłacił start na tegorocznym maratonie w Koszycach. Burmistrz dołożył parę niezłych butów do biegania, Rozbiegany Goleniów zaopatrzył Darka w zegarek, żeby nie spóźnił się na pociąg do Koszyc. Od Oli dostał michę faworków na drogę,
Henia zawsze miło widzieć!
a faworki są lepsze przed startem niż makaron z pomidorową paciagą. Krótko mówiąc, jest jasna sugestia, że Dariusz G. ma dalej biegać, niektórzy już się szykują na "Drugą Setkę Darka G." 


Wieczorem koncert Zakopowera. Bardzo trudne warunki do fotografowania, ale udało mi się zrobić kilkadziesiąt całkiem niezłych zdjęć. Koncert też niezły, chłopaki potrafią podgrzać publiczność, choć trzeba przyznać, że raczej starymi kawałkami, niż nowościami. Nowości mają takie sobie, powiedzmy bez ogródek...


A to już Zakopower w osobie bożyszcza o imieniu Sebastian

czwartek, 14 maja 2015

Dychacz

Dycha

Ostatnia dyszka przed sobotnim bieganiem w Kliniskach. Lekkie ćmienie prawego achillesa nawet nieco mnie ucieszyło, bo odwraca to widmo czającej się gdzieś tam katastrofy, nieuchronnej po okresie radykalnej poprawy. Ćmienie nie było specjalnie upierdliwe, nie odbierało przyjemności z godzinnego relaksu w lesie. A warunki do biegania wymarzone, bo i słonecznie, i miły chłód, i piach wilgotny, więc nie sypiący się do wnętrza butów. Dziś nikogo na trasie nie spotkałem, nie liczę oczywiście młodych żuli (pewnie jeszcze stażyści...) chlejących piwo na skraju lasu. Dalej już tylko jelenie i sarny, których naprawdę widać od metra. A dzików nadal nie widać i nie słychać, nie ma też żadnych śladów ich obecności. 
Wracając zahaczyłem o stadion. Trafiłem na rozkładanie zrolowanej trawy na przesuniętym nieco boisku. Goście z dumą poinformowali mnie, że to ta sama trawa, którą układają na Narodowym. Prawdę mówiąc, o trawie na Narodowym mam nader skromne pojęcie, ale uprzejmie się zdziwiłem i wyraziłem zadowolenie, że i u nas będzie prawie narodowo... 

Pełen maraton w Kliniskach chyba sobie odpuszczę. Połówka wystarczy, potem porobię trochę fotek, przydadzą się na ilustracje do GG i Kuriera. 

wtorek, 12 maja 2015

Po dniu lenistwa

14 km

Dziś pokuta za wczorajsze poluzowanie gastronomicznej dyscypliny. Wizyta u kuzynki Oli, dobry obiad, różne słodkości - nazbierało się tej konsumpcji przez cały dzień. A dziś przez cały dzień kara - uczucie pełności i ociężałość. Tym bardziej należało się przebiec, wymasować kichy i przyspieszyć przemianę materii. 14 km po lesie zrobiło swoje, samopoczucie wróciło do normy; dziś prawie nic nie jadłem, dopiero wieczorem Oleńka podsunęła dość nietypową sałatkę - na bazie buraków. Początkowo miałem wątpliwości, ale okazało się to dobre, nawet bardzo dobre. Wciągnąłem już bez wyrzutów sumienia, w końcu dziś zasłużyłem :)
Powyborczy poniedziałek. Wielbiciele Platformy chodzili dziś z wyrazem ogromnego zdziwienia w oczach. Dziwne jest to zdziwienie, nie zaś rezultat pierwszej tury. Bronek zrobił co mógł, by przepieprzyć wybory, w końcu z trudem, ale jednak podołał. 
Teraz zaczyna się zupełnie nowa kampania. Widzę, że Duda ściąga z naszego Roberta: rozdaje kawę. Bronek uparcie wali głową w ścianę, zaczyna obiecywać cuda-niewidy, czym jednych rozśmiesza, innych wkurza. Uparł się chłop, by przegrać... 

sobota, 9 maja 2015

Kajak!

16 km na wiosłach

Z rana obejrzałem transmisję z cyrku na Placu Czerwonym. Bogu Dzięki, nikt w polskim mundurze nie maszerował tak, jak zagrała ruska orkiestra. Uśmiechnąłem się lekko, jak zobaczyłem maszerujący dziarsko oddział Chińczyków. Jak rozumiem, była to przymiarka do przyszłej chińskiej defilady zwycięstwa. Kiedyś tak pomaszerują, tylko nieco większą grupą...

Przed południem wahanie, bo prognozy były średnie. Rozważałem rower, ale zwyciężyła pokusa, by się wreszcie przepłynąć kajakiem. Wybrałem Lubczynę, a skoro otwarte wody, to pojechał ze mną Prijon Kodiak, a nie Yukon. Dłuższy, węższy, szybszy, dobrze idący po prostej, choć mało manewrowy. Na jeziorze przy fali ważne jest trzymanie kierunku, a nie szybkie skręty, więc wybór był prosty. Kodiak to idealny dla mnie model kajaka na otwarte akweny. Duża ładowność, szczelne luki bagażowe, no i wygląda przepięknie. Kurka, muszę w końcu zamontować ster, który od trzech lat leży w paczce i czeka...
Najlepsze miejsce na start w Lubczynie to dzika plaża za przystanią motorowodną - ustronny
Kanał Leśniczówka. Kompletnie
dzika przyroda o pół km od Szczecina
zakątek, gdzie spokojnie można zostawić samochód. Pierwszy kilometr bardzo łatwy, woda prawie gładka, choć wiało. Skoro jednak wiało, to dalej musiało być trudniej. I było. Na środku fale prawie metrowe, jak to na Dąbiu - krótkie, wysokie i szybkie. Trzeba się było pilnować, chwila nieuwagi kosztowałaby kąpiel na środku jeziora, to niekoniecznie przyjemne. Kajak choć długi, to ostro skakał po falach. Na szczęście dziób ma ostry, więc ładnie ciął wodę, co łagodziło skutki skakania z fali na falę. Co by nie mówić - było to przyjemne, dodawało emocji. Parę fal przelało mi się przez pokład, dość dokładnie mocząc ubranie, na szczęście dzień był ciepły. 

Po dobrej godzinie udało mi się pokonać strefę fal, więc zwrot na prawo i prosto w kanał
Leśniczówka cd.
Leśniczówka, prowadzący najkrótszą drogą do Odry. Kanał dziki, zawalony poprzewracanymi drzewami, nie ma już mowy, żeby przepłynąć tam łodzią. Trudno było i kajakiem, w dwóch miejscach trzeba było skakać po gałęziach. Udało się, przedostałem się do Odry. Chwila relaksu na brzegu Odry, po czym w prawo, na północ torem wodnym. Dziś sobota, pusto, ledwie dwa statki mnie minęły. Na wysokości byłej papierni Skolwin (dziś to jakaś stocznia) odbicie w prawo, znów na Dąbie. Nie zauważyłem kiedy za moimi plecami uformowały się potężne burzowe chmury. Gdy je dostrzegłem, byłem na

środku jeziora. Perspektywa burzy na wodzie mało rajcująca. Piorunów się obawiam odkąd
Przerwa na brzegu Odry
w górach zobaczyłem mocno przypalonego faceta 
nawet po śmierci trzymającego w garści łańcuch ubezpieczający drogę na Giewont. Miał gość fantazję, wchodził tam w burzę. Miał też pecha, bo nie wszedł.
Tak więc miałem motywację, żeby drzeć do brzegu jak najszybciej, bo i pioruny, i fale, które mogły już być zdecydowanie niebezpieczne. Dotarłem na chwilę przed lunięciem deszczu i pierwszymi grzmotami. Kiedy się zaczęło, siedziałem już w samochodzie słuchając radia :)
Czuję w rękach, że było konkretne wiosłowanie. Jutro odbój, ale w tygodniu trzeba będzie wyskoczyć ponownie.

piątek, 8 maja 2015

Trzeba będzie dopilnować...

Wczoraj 7, dziś 10

Las, las i jeszcze raz las! Wiosna z każdym dniem piękniejsza, wszystko się zazieleniło. Znów pod oknami mam zielony ogród, wprawdzie z żulikami popijającymi w krzakach, ale to przecież element prawdziwie polskiego krajobrazu. Nieodmiennie, kiedy wracam z zagranicy, jako pierwsze rzucają mi się w oczy potłuczone butelki i słyszę bełkot żuli pod monopolem. Taki pejzaż.
W lesie gęsto od biegaczy. Moda na bieganie zaczyna przypominać temat jeansów: noszą je wszyscy, podobnie jest z bieganiem. To już standard, a nie coś oryginalnego. Na ścieżce rowerowej do GPP zrobił się tłok, bo prócz biegaczy i rowerzystów, którzy urzędowali tam przez całą zimę, wylegli jeszcze rolkarze. Są chwile, że trzeba się przeciskać. Jeszcze ciaśniej się zrobi, kiedy ścieżka zostanie przedłużona w stronę Lubczyny. Oświetlona będzie na całym odcinku biegnącym przez GPP, a światło przyciąga ;)
Zdaje się, że goleniowski UGiM może ubiegać się o tytuł "najbardziej rozbieganego urzędu". Biega kilka urzędniczek, biega burmistrz i jego szczuplejszy zastępca, na bieganie nawrócił się skarbnik, biega też obecny przewodniczący rady miejskiej i paru radnych. Burmistrz zapisał się na dyszkę 20 czerwca w Stargardzie, jest też już zdecydowany na Półmaraton Gryfa (czy jak to teraz się tam nazywa...) 30 sierpnia w Szczecinie. Do Gryfa przymierza się też przewodniczący Mituła, skarbnik chyba już się zapisał. Trzeba zmobilizować T. Banacha, niech spróbuje półmaratonu. Kurka, sporo się zmieniło od niedawnych przecież czasów, kiedy standardowym strojem władz i gości na Mili był długi płaszcz i garnitur, w którym to stroju przebywano głównie w namiocie tzw. vip-ów, a wychodzący z niego mieli z minuty na minutę coraz mętniejszy wzrok.

Koniec asfaltowania bieżni. Deszczowy test wypadł pozytywnie. Teraz półtora miesiąca czekania na błękitne Mondo. Ciekawy byłem, czy Ojciec Dyrektor zablokuje dostęp do asfaltu, który przez najbliższe tygodnie mógłby być doskonałym torem dla rolkarzy. Nie zawiodłem się: bariery, zapory, pewnie i pole minowe, do tego informacja, że teren budowy i wstęp wzbroniony. Klasyka.

Parę osób zaniepokoiła sprawa cennika, w którym Ojciec D. już uwzględnił wynajem bieżni, której jeszcze nie ma. Rozmawiałem o tym z burmistrzem. Absolutnie wykluczona jest opcja, że bieżnia będzie "świątynią prawdziwego sportu", w której liturgię będą sprawować kapłani z Jedynie Słusznego Klubu. Preferencje będą następujące: lud biegający, potem kluby sportowe z Goleniowa, na koniec (ewentualnie!) - obcy sportowcy. Trzeba będzie znaleźć jakiś model użytkowania bieżni, przede wszystkim wyznaczyć godziny, w których korzystać z niej będą zawodnicy z klubów sportowych i uczniowie goleniowskich szkół. Będą też musiały zostać określone pory, w których bieżnia jest przeznaczona wyłącznie dla ludu biegającego, bez możliwości rezerwacji przez jakiekolwiek instytucje. 
BTW, przypomnę, że bieżnia miała być początkowo obiektem wyłącznie treningowym, skromnym, ogólnie dostępnym. Jakoś tak się stało, że przeewoluowała w omalże stadion olimpijski, na którym paru panów na pewno będzie chciało co drugi dzień organizować Mistrzostwa Galaktyki we Wszystkim i w Ogóle. Argument będzie taki: no przecież skoro już mamy najlepszy stadion lekkoatletyczny w regionie, to musi być właściwie wykorzystywany! I tu będzie spór: co to znaczy "właściwie"? Dla większości będzie to rekreacja i sport amatorski, dla garstki - wyścigi chartów. 
Cóż, trzeba będzie po prostu dopilnować tego i owego ;)

wtorek, 5 maja 2015

Rozkoszna wiosna

15 km

Grzechem śmiertelnym byłoby zostać w domu w tak pięknych okolicznościach przyrody. Po południu ostro popadało, ale miłym, majowym, ciepłym deszczem, który nie budzi żadnych przykrych wrażeń. Było ciepło, pachniało rozgrzaną ziemią, wszystkim co wokół kwitnie, a kwitnie co może. Powietrze ciężkie od aromatu. Kiedy przestało padać, natychmiast wskoczyłem w lekkie ciuchy biegowe, w planach uwzględniłem leśną trasę w wersji '15 km'. I nie żałowałem: od początku do końca czysta przyjemność. Poczynając od ścieżek, które nie kurzyły się wkurzając biegnącego, przez piękną, świeżą zieleń, ciepłe i pachnące powietrze, jeszcze bez tych cholernych robali, które już na pewno gdzieś się lęgną i za miesiąc będą żreć niemiłosiernie... Do tego miłe spotkanie w środku lasu z Marcinem i Adrianną, potem stado jeleni, które przebiegały leśną drogę o jakieś 10 metrów ode mnie, kompletnie nie przejmując się moją obecnością. 
Najbardziej jednak cieszy utrzymywanie się dobrego stanu podwozia. Nadal żadnych, najmniejszych nawet dolegliwości. Fakt, biegam wyłącznie w nowych Pegasusach 30+, co na pewno ma bezpośredni wpływ na kondycję stawów skokowych i achillesów. W starych jedynie chodzę, tak naprawdę dla potwierdzenia, że źle na mnie działają. I tak faktycznie jest, kiedy tylko mam je na nogach, czuję prawą piętę i achillesa. Wniosek prosty: ad kosz, choć roczne Pegasusy wyglądają do dziś jak nowe. Ale tylko wyglądają, to złuda. Kierunek - śmietnik.


Dziś rozpoczęto układanie drugiej, zewnętrznej warstwy asfaltu na bieżni. Od jakości tej warstwy zależy efekt ostateczny, czyli odpowiednie spadki i brak jeziorek, które ewentualnie mogą się tworzyć po deszczu. Test rozpoczął się zaraz po po południu, kiedy lunęło. Wypadł pozytywnie, na nowym asfalcie nie było ani jednej kałuży, nie będzie więc ich na błękitnym Mondo. 
Warto zagłębić się w lekturę cennika usług "osiru". Jest już tam pozycja pt. bieżnia. Na pozór wszystko jak należy, ale jedynie na pozór. Wprawdzie dla ludu biegającego, a niezrzeszonego bieżnia jest za darmochę, ale wkurzające są gwiazdeczki, niemające nic wspólnego z gwiazdkami Michelina. Gwiazdeczki mówią, że lud niezrzeszony może sobie biegać za darmo w godzinach wyznaczonych przez Ojca Dyrektora, o ile nikt (na przykład Jedynie Słuszny Klub) nie zarezerwował sobie bieżni na wyłączność za 15 zł za godzinę. 
Naturalnie, natychmiast zwróciłem uwagę pana burmistrza na oczywisty błąd Ojca Dyrektora, który gwiazdeczki zamieścił w niewłaściwej pozycji. Gwiazdeczki powinny się znaleźć przy pozycji "wynajem" i oznaczać, że wynajem jest dozwolony, o ile nie kłóci się on z potrzebami ludu niezrzeszonego. Pan burmistrz przyznał mi rację i zlecił dopilnowanie, by błąd został naprawiony. Z przyjemnością to zrobię.

Odkurzyłem stare kawałki. Henry Mancini i jego orkiestra najszerzej znani są z tematu przewodniego z filmu "Różowa pantera" no i "Moon River" ze "Śniadania u Tifanny'ego". Ale gość napisał też wiele innych kompozycji, które do dziś świetnie się słuchają. Na przykład Peter Gunn z cudowną gitarą basową i najlepiej przez Manciniego zagospodarowanym instrumentem dętym - saksofonem, który według mnie powinien się nazywać seksofonem, to najbardziej powabny instrument w dziejach ludzkości ;). 

poniedziałek, 4 maja 2015

Czekanie na katastrofę

10 km

Nie chciało mi się jak jasna cholera. Po południu coś się działo z ciśnieniem, nie miałem ochoty ani na pracę, ani na jakikolwiek inny wysiłek. Koło czwartej położyłem się na pół godzinki, pomogło. Wstałem pozbierałem się, jeszcze zmontowałem informację o strzelaninie w Nowogardzie (dobrze mieć godnych zaufania informatorów...) do Kuriera, odpiłem kawę dla zupełnego doprowadzenia się do używalności. Przed siódmą ruszyłem w drogę, natychmiast przestałem żałować, że zmusiłem się do wyjścia z domu. Bieg-rewelacja. Żadnych problemów z tym, co do niedawna bólem reagowało na jakąkolwiek aktywność. Przed biegiem dobrze się rozciągnąłem, rozćwiczyłem stawy, porozciągałem mięśnie i ścięgna - to podziałało. W efekcie bieg - przyjemność. Do tego przepiękna pogoda, ciepło, zachodzące słońce, żadnego wiatru. W lesie pusto, napotkałem jedynie Wojtka z Arkiem przed Górą Lotnika i pięknego jelenia tuż za. Poza tym przepiękna pustka. 
Wciąż czekam na katastrofę, którą zapowiada zdecydowana poprawa samopoczucia. Niepokój rośnie, bo nic na katastrofę na razie nie wskazuje, a to właśnie jest najgorsze ;)

Dwie godziny przesiedziałem dziś w sądzie czytając akta nowej sprawy pana gangstera. Niemożliwy jegomość. Chyba naprawdę nie symuluje, faktycznie może mieć kaszanę w głowie. Kolejny zestaw przekrętów z fakturami, fałszywymi zeznaniami i namawianiem innych do fałszywych zeznań - a ten dalej swoje, że niewinny, że potwarz i zniesławienie. Okazuje się, że to interes rodzinny, w sprawę zaangażowane są córcia i żoneczka. 
Wyczytałem, że w sądzie szczecińskim toczy się jeszcze inna sprawa przeciw panu M.. Muszę podjechać, poczytać, spopularyzować.
Wygląda na to, że sąd zaczyna mieć dosyć numerów pana M. W aktach jest jednoznaczne ostrzeżenie pod jego adresem, że jeśli nadal będzie kombinował ze zwolnieniami lekarskimi, skończy to się aresztowaniem. Na razie aresztowania nie było, bo Dariusz M. przebywał w psychiatryku. Wyszedł akurat w dniu, kiedy miała się odbyć sprawa sądowa o fałszywe zeznania. 

niedziela, 3 maja 2015

Starczy tego patriotyzmu

50 km rower

Drugi dzień patriotyzmu. Na razie starczy. Dla odreagowania po południu siadłem na rower i podjechałem do Maszewa, gdzie biegiem czczono Konstytucję 3 Maja, którą wszyscy cenią i poważają, ale mało kto przeczytał. A warto, choć trudno się czyta ten archaiczny język i dziwaczny styl. Można się zdziwić... Na przykład wyznaczeniem Niemca na władcę po Stanisławie Auguście... Albo utrzymaniem pańszczyzny, czyli formy niewolnictwa. A konstytucja podobno taka nowoczesna, po prostu chluba każdego Polaka...
W Maszewie zadęcie na skalę co najmniej Mili Goleniowskiej. Efekty dużo skromniejsze, w biegu głównym (oczywiście Open) pobiegło coś z 15 osób. Tłoku więc nie było. Wygrał Artur Bobrowicz przed Robertem Kopcewiczem, który przed południem styrał się biegając z Gryfina do Gartz i chyba z powrotem, w każdym razie na metę maszewską przybiegł na wpół żywy, czego nawet specjalnie nie ukrywał. Trudno by zresztą było. 
Nie ma się co jednak nabijać z Maszewa. Ciekawe, ile osób pobiegło w pierwszej Mili Goleniowskiej? Liczba tego rzędu. Prawda, prawie 30 lat temu, wtedy bieganie było dziwactwem, więc z natury rzeczy mało powszechne. Dziś to standard, ale jak widać - nie wszędzie. Poczekajmy, Maszewo też się kiedyś wyemancypuje (przepraszam za długie słowo).

Wkurzały mnie od paru tygodni drzwi w moim ukochanym Espace, strzelające głośno i niemile przy każdym zamknięciu. Mechanicy rozkładali ręce, tłumaczyli mi, że to długa i kosztowna naprawa. To samo przeczytałem na mądrych forach speców od samochodów. Znalazłem jednak zdjęcie ustrojstwa, które za owo strzelanie jest odpowiedzialne. Usiadłem, pokombinowałem. Wziąłem szczypce, patyczki do czyszczenia uszu dzieciom i pudełko wazeliny. Wyliczyłem sobie, gdzie owa wazelina powinna dotrzeć, smarowanie przeprowadziłem bez demontażu drzwi, na ślepo. Trwało to ze 2 minuty. Po kolejnej minucie (kilka otwarć i zamknięć) strzelanie zamilkło, drzwi chodzą jak złoto - jak nowe. Mam w kieszeni 350 zł za same części, o kosztach mechanika wolę nie myśleć. Kolejny raz się przekonałem, że myślenie się opłaca.

sobota, 2 maja 2015

Leniwy weekend

15 km bieg, 25 rower

Towarzystwo się rozjechało po różnych biegach, mnie na miejscu przytrzymały te różne patriotyczne historie: wciąganie flagi, jakieś pieśni patriotyczne na Plantach, jutro rytuał ze składaniem kwiatów pod pomnikiem z tragicznie smutnymi minami. Na szczęście jutro to o ludzkiej porze, popołudnie i wieczór wolne od patriotyzmu.
Przed południem runda po lesie. Pierwotnie planowałem Łęsko i Bącznik, ale pogoda była niestabilna, chłodno, zapowiadało się na deszcz. Skończyło się więc na Górze Lotnika i powrocie dużym łukiem przez las, nastukało 15 km. Będzie. Powrót do domu, kąpiel, obiadek, godzinka leżakowania na kanapie, po południu flagi i inne śpiewy (fotografowałem jedynie...). A potem hyc na rower i runda wokół Goleniowa, przez wioski. Cały plener zasnuty smrodem przypalonej kiełbachy i karkówki. Lud świętuje po swojemu, przy zwęglonych przetworach mięsnych i piwsku. Smród ciągnie się po całym Goleniowie, a po wioskach wprost niemożliwie.
Przy świetle zachodzącego powoli słońca przyroda wygląda już pięknie. Świeża zieleń, szczególnie pięknie wyglądają buki, jasna zieleń liści kapitalnie kontrastuje z ciemną korą. I co by nie mówić, polne kwiaty też mają swój urok. Kurka, sentymentalny się zrobiłem z wieczora :)