wtorek, 19 listopada 2013

Śrubkę przykręcę na stałe...

10 km

Repeta wedle wczorajszej receptury, na tej samej trasie. Lekkie dokręcenie śruby, żadnych przystanków, żadnego rozciągania po drodze. I efekt taki, jak dzień wcześniej: bieg efektywny, bez upierdliwości na poziomie achillesów, całą trasę, nieco ponad dychę, zrobiłem w 55 minut. Nieźle, jeśli pamiętać o Szkolnej, której nie da się pokonać szybko bez ryzyka pozbycia się paru zębów na jednym ze stu tysięcy wykrotów na tej zapomnianej przez wszystkich ulicy. Teza, że większy wysiłek nie równa się wcale większemu ryzyku przeciążenia organizmu da się chyba obronić. 

W drodze powrotnej zahaczenie o stadion. Lekkie zdziwienie, bo tłumek spory, ale żadnych znajomych. Całe towarzystwo w wieku, który do niedawna był marginesem wśród amatorów joggingu - lekko powyżej 20 lat. Ciekawe, z czego to wynika. Motywacja ludzi po 30 czy 40 jest dość prosta: starają się odzyskać formę, którą mieli w wieku ok. 20 lat, a zdecydowanie utracili wpadając w uroki życia rodzinnego: obiadki, telewizorek etc. Równie prosta jest motywacja tych, co to mają po 50 i więcej: lepiej biegać, niż kicać z balkonikiem. Dwudziestolatki generalnie do niedawna aktywność ruchową z daleka omijały, ale zmianę postawy w tej grupie wyraźnie widać. Przestali może postrzegać aktywność ruchową jako obciach, a przecież od czasów gimnazjum przez szkołę średnią normą było bujanie się na zwolnieniach lekarskich. Tak czy owak, zmiana pozytywna.

Pojutrze Beaujolais Nouveau. Trzeci czwartek listopada, pierwsze tegoroczne wino na stół. Jeszcze nie miałem okazji spróbować; miałem nie marnować pieniędzy na napitek niewątpliwie marnej jakości, ale po pierwsze, już zatęskniłem za tegorocznym, całkiem udanym latem (a w butelce zapach lata się zachował...), a po drugie presja kobiecej części rodziny! Kobiety żądają Beaujolais Nouveau (właściwie - B. Primeur), są już zakupione mule i krewetki, kolacja będzie apetyczna, więc i butelka wina, którego Francuzi do ust nie biorą, da się spożyć. Następne będą już lepszej jakości ;)
Uwaga, serwujemy!

W piątek zaś powtórka z choucroute. Kasia się nasłuchała i naczytała o tym cudzie alzackiej gastronomii, chce wreszcie zasiąść do stołu i zjeść boczusia, goloneczki, kiełbasek sztrasburskich, cebulki, marchewki i ziemniaczków duszonych w kiszonej kapuście zalanej niezłym, białym winem (powinien to być Gewurtztraminer, ale to wino zbyt drogie, by mieszać je z kapustą. Gewurtztraminer jest, ale raczej go rozlejemy w tradycyjny sposób ;)
Proszę nie patrzeć na flaszki...
11 listopada nagotowaliśmy tego specjału spory kocioł. Nie garnek, nie kociołek, ale kocioł. No i gdyby był na kolacji Olek Gapiński, pewnie skończyłoby się wylizaniem denka, ale że Olka nie było, to młody po wyjściu gości walnął sobie poprawkę, na oko z kilogram żarcia, a jeszcze coś tam mi zostało na obiad następnego dnia. Tym razem mniej raczej nie będzie. Parę minut temu prezes dostarczył wędzone żeberka, na moje oko
Sołtysowi też smakowało
ze dwie świnie porządnej wagi poświęciły się na tę okazję. Jutro chyba trzeba rozejrzeć się za większym kotłem. 

Może od razu kupić parnik? Ze 200 litrów tam się mieści... :)

Tak naprawdę, najważniejszym składnikiem wydarzenia gastronomicznego a la francaise jest nie jedzenie, a dobrze skomponowane towarzystwo. Dlatego spotkanie przy stole po tegorocznej Mili oceniam jako rewelacyjne. Zjadło się, wypiło sporo, ale najważniejsze było spotkanie grupy bardzo sympatycznych ludzi, z którymi bardzo miło się rozmawiało przez parę godzin. W czasach, kiedy ludzie niespecjalnie umieją ze sobą rozmawiać, to naprawdę duża wartość. Bardzo liczę, że piątkowy wieczór będzie równie przyjemny...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".