sobota, 22 lutego 2014

Wybieganie

25 km

Było, jak przypuszczałem. Wczorajsze wieloskoki nie polepszyły stanu ścięgien Achillesa, rano dawały o sobie znać. Zastanawiałem się nawet, czy by przypadkiem nie zrezygnować z dzisiejszego treningu. Ostatecznie trening się odbył, na trasie, z której w razie czego można się było wycofać w połowie. Wytrzymałem.
Na początek rozważanie nt. stroju. Wyjście na balkon sugerowało bieg na krótki rękaw. Dobrze jednak, prócz wychylenia się na balkon, wynieść na przykład śmieci. Tak zrobiłem i zweryfikowałem poziom optymizmu. Był kompromis: góra na długi rękaw z podkoszulkiem, dół to krótkie spodenki, ale w połączeniu z długimi skarpetami narciarskimi. I ten zestaw świetnie się sprawdził, nawet skarpety, które wprawdzie szybko mi się zsunęły z łydek, ale dzięki temu jeszcze lepiej ocieplały achillesy.

Najpierw bieg wzdłuż Iny do mostu na S3. Skręt w lewo, do Domastryjewa, potem lasem do GPP, trzy kilometry ulicą Prostą, skok na drugą stronę torów, przejście pod wiaduktem, po czym zanurzenie w las i dalej w stronę leśniczówki Łęsko. Trzy mosty, skręt do Bącznika, tam krótkie starcie z sobakami (jedna trafiona, reszta zaraz się zmyła), do Bolechowa, potem asfaltem do Zabrodu, za przysiółkiem znów zanurzenie w leśne ostępy i wybiegnięcie na drogę tuż przed starym basenem. Potem standard: do ronda, w lewo przez most, na koniec znów bieg brzegiem rzeki aż do ul. Szczecińskiej. Dokładnie 25 km.  
Nie powiem, naorałem się. Ciężkie było ostatnie 5 km, kiedy wyraźnie już czułem skutki braku picia i utraty elektrolitów. Mniej, niż zakładałem, dokuczały achillesy, ale to one były głównym ograniczeniem w czasie biegu. Stanowczo trzeba wykreślić z treningu wieloskoki, nie ma sensu szarpać ścięgien, które i tak dostają nieźle.
Obawiałem się trochę leśnych odcinków, bo kiedy przyczepy achillesów pobolewają, każda nierówność jest niemiło odczuwana. Obawy były zbyteczne, drogi w lasach są teraz w świetnym stanie, ubite i równe, wilgotne, więc biegnie się naprawdę dobrze. W lasach już ani śladu po zimie, leszczyna kwitnie, przebiśniegi dawno wylazły, a nad głową przez cały trening miałem krążące wysoko żurawie, głośno krzyczące. Żurawie swoje wiedzą, bez powodu się nie meldują. Z miasta wywiało też dzikie kaczki, które mają świetne wyczucie pogody: póki grozi zima, siedzą przy ludziach licząc na łaskawy chleb. Jak tylko ryzyko mrozów znika - kaczki znikają także. Bądźmy więc dobrej myśli.

Zapisałem się na maraton z Nicei do Cannes. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".