Mariusz się nawrócił. Na kajakarstwo. Oświadczył, że wiosłowanie jest OK, a użyczony mu sprzęt to dopiero OK! Sobotnia wyprawa w warunkach wymarzonych: słoneczko, bezwietrznie, śladu fali na jeziorze Dąbie, któreśmy skonsumowali na początek i na koniec. Więc na początek śmignięcie z Lubczyny w okolice dawnej fabryki papieru w Skolwinie, potem skręt na tor wodny w kierunku Szczecina, a nim aż do stoczni Gryfia. Skręt w dość dziwną, bo stojącą rzekę Święta, powrót na Dąbie i na krechę do Lubczyny.
Mariusz dosiadł długiego Kodiaka, kajak wymarzony na otwarte wody, bo długi, wąski, szybki, nie ciągnący za sobą kilwatera, za to mało manewrowy - co na otwartej wodzie nie ma znaczenia. Mój Yukon manewrowość ma idealną na kręte rzeczki, ale na otwartej wodzie lata jak głupi od lewej do prawej, jest ciężki w prowadzeniu po prostej. Najczęściej się wiosłuje albo lewą, albo prawą, rzadko obiema. W drodze powrotnej wypadło mi lewą ;)
A pod wieczór u państwa M&M uzupełniliśmy ubytek elektrolitów, uzupełniliśmy straconą energię i popatrzeliśmy z lekką zazdrością na niespożyte pokłady energii u najmłodszego pokolenia. Przemiły wieczór. A tort bezowy a la Madelaine - coś nieprawdopodobnego. Magda, jeszcze raz dziękujemy :) Mariusz za kajakową wyprawę zrewanżował się natomiast czymś, co we Francji jest cholernie popularne, u nas mało znane, a szkoda - partyjką gry w "boules", czyli w bule. Jutro zamawiam komplet kul, zabawa jest zarypista :)
Tu knuliśmy nt. małego abordażyku, ale ostatecznie daliśmy spokój... |
Krótki odpoczynek na środku j. Dąbie |
Niebanalne ujęcie, brawo Magda :) |
Cała przyjemność po mojej stronie :)
OdpowiedzUsuń