10 km
Dziś też zwykła norma wybiegana rankiem, potem nie byłoby czasu, a warunki do biegania nienadzwyczajne, bo gorąco. Nie tak, jak w ubiegłym tygodniu, ale trening nie byłby przyjemnością.
Wydarzeniem wieczoru była wizyta bioenergoterapeuty, który podobno od kilku dni dobijał się, by pozwolono mu wspomóc bieg wokół ojczyzny bioenergią. Magik w końcu dopadł chłopaków w domu Gapińskich. Najpierw błysnął, bo faktycznie prawidłowo zdiagnozował przyczynę bólu nogi Maćka, przyczynę znalazł w kręgosłupie i nawet udało mu się uśmierzyć ból przyłożeniem ręki w odpowiednie miejsce. Specjalnie mnie nie zaskoczył, bo sam taką właśnie metodą załatwiam bóle krzyża: wystarczy, że dotknę jednym palcem w miejsce, gdzie najwidoczniej nerw biegnie dość płytko. Ale wracajmy do magika: dalej było już tylko gorzej. Wyciągnął jakieś magiczne akcesoria, które rozpoznałem jako krawieckie wkładki do profilowania ramion na przykład w marynarkach. Miały wytwarzać błogie ciepełko, ale nie wytwarzały. Chłopcy dostali też magiczne koszulki o trzy rozmiary za duże, które mogą im służyć jako giezła. Zwykłe, bawełniane szmaty z wszytym jakimś ociepleniem, coś w sam raz na obecne upały. Magik najwidoczniej zauważył, że nie zrobił większego wrażenia, zmył się znienacka. Giezłeczka i wkładki zostały. Chętnych na nie nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".