Pierwszy prawie zimowy bieg. Poniżej zera, lód na kałużach i zmarznięta ziemia. Cieplejsze ciuchy jak najbardziej zasadne, czapka też na miejscu, rękawiczki bezwzględnie. Wiatr na odkrytych przestrzeniach trochę przeszkadzał, ale po pierwsze primo - to i tak lepsze od upału i much lezących do dzioba, po drugie - zimno mobilizowało, żeby się ruszać. Krótka przerwa jedynie w Łęsku, jeszcze pod osłoną lasu, potem szybki trawers przez nieosłonięty niczym most i łąki nad Iną, by znów zanurzyć się w las. W Goleniowie wiatr już nie przeszkadzał, bo z niewielką siłą wiał w plecy. W domu czekały same przyjemności: gorąca kąpiel, suche ciuchy i duża micha kwaśnej ogórkowej - idealny posiłek po dłuższym biegu.
A w kuchni, na niewielkim ogniu, za to w wielkim garze, już pyrkoli baza do choucroute - parę kilo dobrej kiszonej kapusty zalanej białym winem... Ingrediencje czekają obok na swoją kolej: golonki, boczek, kiełbaski, różne warzywa, bo przecież i wegetarianie chcą coś zjeść. Choć prawdę mówiąc, wegetarianie przy półmiskach pełnych choucroute błyskawicznie zapominają o swoich ślubach :)
Uzupełnienie z godziny 16: goloneczki już dołączyły... Po całej chacie snuje się już smakowity zapach. Idę się przejść.
A taki był finał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".