85 km
rower
|
Dąbie, 12 km |
Od godziny 19 w piątek do prawie 4 nad ranem występ w
charakterze damy do towarzystwa dla Mariusza. Od Dąbia do Nowogardu na rowerze,
potem jeszcze powrót do Goleniowa i 0 6 można było rower odstawić do garażu i
pójść spać. Konkretna dawka wysiłku, tortura dla tyłka (siodełko jak stringi, a
spora część trasy po nawierzchni terenowej), ale cholernie ciekawe
doświadczenie. Pierwszy raz mogłem obserwować tak ciężki bieg z bliska i bez
przerwy, towarzysząc jego uczestnikowi.
Pierwsza część trasy to chyba dla biegaczy był zupełny lajt.
Czekałem na Mariusza na 12
|
Sowno, 30 km, jeszcze wszystko OK |
kilometrze, widziałem tam uśmiechniętych, wypoczętych,
wesoło rozmawiających zawodników. Dobry nastrój i pełnię sił prezentowali
jeszcze w Sownie, na pierwszym przystanku. Problemy zaczęły się pojawiać mniej
więcej w połowie drogi z Sowna do Maszewa, kiedy zrobiło się ciemno, a trasa na
tym odcinku nocą jest dość upiorna – to stara, zaniedbana droga na skraju lasu.
Zarośla, krzaczory, trawa do pasa, na drodze niespodzianki niekoniecznie
przyjemne (na przykład solidnej wielkości karcze drzew, w które o mało nie
wjechałem ze sporą prędkością). W Maszewie po ludziach widać już było
zmęczenie, Mariuszowi zaczęły dokuczać jakieś problemy z żołądkiem. Pół godziny
odpoczynku i gorący rosół w gościnnym domu Wiatrowskich postawiły go trochę na
nogi, po północy ruszyliśmy więc w kierunku Nowogardu. Połowa dystansu przez
las, dopiero przed Redłem wyszliśmy na otwartą przestrzeń i na asfalt. Zaczynało
świtać, w Redle na Mariusza czekał Bartek, który miał z nim biec od Nowogardu
do Płot. Ucieszył się, że Mariusz żyje, choć jego kondycją się nie zachwycił. Nic
dziwnego, bo po Mariuszu widać już było nie tylko zmęczenie, ale i skutek
dolegliwości: ból żołądka się skończył, za to w wyjątkowo upierdliwy sposób
dawał o sobie znać obojczyk, blokujący możliwość swobodnego ruszania lewą ręką.
|
Maszewo, 50 km, czas na słitfocię |
Coraz częściej Mariusz przechodził więc do marszu. Krasnołęka, Długołęka, jakiś
przysiółek przed Nowogardem, w końcu i sam Nowogard. Na wjeździe do miasta
dogoniliśmy kolejne 5 osób, za piętnaście czwarta, już za dnia, dotarliśmy do
domu kultury – punktu etapowego. I tu Mariusz zarządził koniec biegu, bo dolegliwości
były zbyt nasilone. Po odpoczynku z Bartkiem wrócił do Goleniowa.
A ja jeszcze zostałem na kawę, wypiłem i kiedy chciałem
ruszyć w powrotną drogę do Goleniowa, okazało się, że w przednim kole kicha. Na
szczęście na stacji benzynowej jest kompresor, koło dało się dopompować i
trzymało powietrze, można było jechać. Punktualnie o 6 zamykałem drzwi garażu,
a kwadrans później mogłem wreszcie zamknąć oczy, przespać się…
Zdaje się, że nikt z goleniowskiej trójki nie ukończył
147ultra. Tomek Garbień też zszedł z trasy jeszcze w Nowogardzie. Darek
Gapiński dotarł w okolice Gryfic i tam zarządził finał. To ciekawe, bo warunki
do biegu były wręcz idealne: nie padało, nie wiało, było około 12 stopni. O
niebo przyjemniej niż przed rokiem, kiedy to głównym wrogiem biegaczy był
koszmarny upał. Ale dystans – prawie 150 km – jest morderczy, a trasa dość ciężka. Jest
w stanie pokonać nawet twardych i doświadczonych – co też się stało…
Lekko przerabiając piosenkę Eletrycznych Gitar, bieg widziany oczami Mariusza chyba da się podsumować mniej więcej tak:
Byłem w Sownie i w Radzanku,
W Nowogardzie o poranku.
Zjadłem rosół u Jerzego,
Teraz leżę w Kołobrzegu...
Wszystko chuj.
Ja wam mówię wszystko chuj!
Może czasem trochę mniejszy,
Ale potem jeszcze większy
|
Sowno. Podejrzliwy wzrok Leszka zda się pytać: Żyjesz? |
|
Wymieniam sobie baterie, by nie opaść z sił przed Maszewem |
|
Nie wiedzieć czemu, wszystkie kobitki
chciały się fotografować ze mną, nie z Mariuszem |
|
Nawet ta pani :) |
|
Magda przyczepiła mężowi rozrusznik ;) |
|
Mina zarypiście bojowa. Wojownik! |
|
Magda: "I tyle mi z chłopa zostało..." Monika zamyka oczy na myśl, że jej Leszek za parę minut też ma ruszyć w drogę |
|
Przyjazny wzrok Leszka |
|
Właśnie zrozumiał, co go jeszcze czeka |
|
Ale nadrabia miną |
|
Wyruszamy z Sowna... |
|
... i wynurzamy się w Maszewie. Czas na rosół! |
A zaraz wyjazd do Stargardu, na tamtejszą dyszkę.
Jeszcze raz dzięki za towarzystwo. Samemu w lesie na bank doszedł by problem z psychiką
OdpowiedzUsuń