Zdaje się, że wracają upały. Po południu termometr zatrzymał się na 33 stopniach, co odebrało mi ochotę na bieg, a wywołało zapotrzebowanie na drzemkę. Jak mawiał Melchior Wańkowicz, pokusy są od tego, żeby im ulegać. Walnąłem się na godzinkę, a jak wstałem, to i termometr pokazywał bardziej przyjazną temperaturkę, i ochota na bieganie się znalazła. Przyjemność z biegu zepsuło tylko leśne robactwo, które z wyszczerzonymi zębami czekało na mnie w gąszczu. Jedyna metoda, to biec bez zatrzymywania się, wtedy jest szansa na przeżycie. Przeżyłem.
W piątek wyruszam na zjazd rodzinny, do szwagierki w Koninie. Przepytałem małżonkę, jaki jest program zjazdu. Jest krótki i zwięzły. Najpierw ognisko i kiełbaski, potem grille przeplatane kawką z ciastem, płynnie przechodzące od śniadania przez podobiadek, obiad, podwieczorek, podkurek, kolację do nocnego czuwania przy ognisku z różnymi dobrami. I tak od piątku do niedzieli, koleżanka małżonka zostaje u siostry do końca tygodnia, też pewnie nie będą głodować...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".