Pinot Noir, na białego bądź różowego szampana |
Tym razem jestem jednak bardzo zadowolony. Po raz pierwszy nie było żadnych problemów z dyscypliną, panował wzorowy porządek. Starannie dobrana ekipa okazała się „dream team”. Pracowali wzorowo, ani razu szef nie okazał niezadowolenia. Praca była dokładna i bardzo wydajna, choć do zebrania było wyjątkowo dużo winogron, bo rok był świetny. Patron nie mógł się nachwalić, że wreszcie serio jest traktowane polecenie, by czyścić grona z pleśni, co z kolei jest warunkiem otrzymania soku doskonałej jakości, nadającego się do produkcji szampana millesime (wytwarzanego z doskonałego soku z jednego rocznika; tylko on ma na butelce oznaczenie roku produkcji). Chciał czyste – takie dostawał. Nie było też problemu z zapewnieniem regularnych dostaw owoców, by zapewnić ciągłą pracę tłoczni. Jeśli było trzeba, ekipa bez dyskusji zostawała na polu dłużej, niż zwykle.
W tym roku winnice „Ulysse Collin”w Congy opanowali Polacy. Były tylko dwie starsze
kobitki, poza nimi wyłącznie ludzie rekrutowani przeze mnie. Podobnie tłocznia – strategiczne miejsce winobrania: szefem tłoczni był Maciek, jego najważniejszym współpracownikiem – Michał. Do pomocy mieli Francuza i mieszkającego we Francji Gruzina. Najmniejszych zastrzeżeń, w przyszłym roku Maciej ma być oficjalnie szefem tłoczni.
Dzień w Congy wyglądał jak z „Dnia świstaka”. Co rano to samo: pobudka jeszcze w nocy, śniadanie, parę minut na otrzepanie się z resztek snu i do winnicy. Drugie śniadanie około 9, przerwa obiadowa około 13, kolacja zazwyczaj o 20. Potem lulu i nazajutrz znów to samo. I tak aż do dnia ostatniego, kiedy to wieczorem odbywa się le cochelet – uroczysta kolacja na zakończenie winobrania. W
Panorama winnic pod Congy |
Nowym pracownikom, którzy pewnie zdziwili się, że pokoje, w których przez parę dni mają mieszkać, nie są wymalowane na pastelowe kolory i nie ma w nich telewizorów, jak zwykle pokazałem koczowiska, w których mieszkają zbieracze winogron pracujący w innych winnicach: przyczepa kempingowa to tam szczyt luksusu, zazwyczaj śpią w namiotach, w nich też jedzą i gotują sobie zupki chińskie (bo tanio). O toaletach mogą pomarzyć, tojtojka to już jest pewien luksus. Prysznice też raczej nie są standardem. Po takim pokazie wszyscy zaczynają doceniać, że mają swoje łóżka, pokoje są ogrzewane, mają do dyspozycji niezłe zaplecze sanitarne, a wszystkie posiłki gotuje nam zatrudniony na czas winobrania kucharz.
Pod koniec naszego pobytu wybuchła zresztą lokalna afera, opisywana w tamtejszej prasie: żandarmeria zlikwidowała koczowisko, w którym żyło 240 Polaków zatrudnionych do zbierania winogron o parę wiosek dalej, niż Congy. Warunki, w jakich żyli, były po prostu straszne. Do tego zarabiali jakieś marne grosze. Regularny gułag…
Dopisała nam pogoda. Pierwsze kilka dni było bardzo upalne, potem jednodniowe załamanie pogody, pół dnia lało, a po tym znów słońce, choć już dużo chłodniej - co zresztą nie było żadną wadą, upałów każdy miał dość, chłodek był miły.
Południowa sjesta w winnicy Barbonnes |
Barbonnes. Cieszę się, że zobaczę ją dopiero za rok... |
Wschód słońca widziany w drodze do la Gravelle |
Jedno z podwórek. Kwiaty, kwiaty, kwiaty.... |
Tęcza po krótkiej burzy, jaka przeszła nad Congy |
Jean Paul, kucharz, zwany przez nas Janem Pawłem III |
Maria z Olą, nienagannie ubrane spożywają śniadanie na trawie |
To spora część tego, co chłopcy wypili po pracy. Nie wszystko trafiło na korytarz |
Ranek w winnicy. Niekoniecznie miłe doświadczenie |
Na skrajach winnic często sadzone są krzaki róż |
Wjazd do Congy. Tonie w kwiatach |
Inna panorama winnic w Szampanii |
Merostwo w Congy. Też w kwiatach |
Wiejska uliczka |
... i inny jej fragment |
"Witaczem" we francuskich wioskach zawsze są kwiaty |
Wschodzące słońce za mgłą |
Marysia - wulkan optymizmu |
Robić? Nie robić? Zlot porterów, czyli po polsku - wiadernych |
Pomnik miejscowych żołnierzy, poległych w I wojnie |
Przygotowanie do tłoczenia. W kilka minut do prasy chłopaki wrzucali po 4 tony owoców |
Kolacja |
Oczekiwanie na le cochelet |
Marysia z szampanem po 300 euro |
Votre sante! |
Jean Paul prowadził restaurację, która miała 3 gwiazdki Michelina. A teraz nam polewał |
Patron (właściciel winnicy), Olivier Collin |
I jego hiszpańska żona, Sandra |
Po szampanie, oczekiwanie na ostatnią kolację |
Z głodu nie dało się umrzeć |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".