Siłownia, rower
Diabli nadali dziś tę pogodę. Ledwie wsiadłem na rower, zaczęło padać. Byłem jednak właściwie przygotowany, kurtka wind stopper, rękawice, bluza z golfem, ciepła opaska. Nie zrezygnowałem z wyprawy, choć przesadą byłoby wmawianie sobie, że była to przyjemna przejażdżka. Było do dupy, mokro, pod koniec także cholernie zimno, bo rękawice, legginsy i buty przemokły, a owiew wyziębiał błyskawicznie. Kiedy dojeżdżałem do garażu, palce miałem po prostu przymrożone, zgrabiałe i traciłem w nich czucie. Nie powiem, z przyjemnością wróciłem do domu, do ciepełka, na gorący obiadek (rosół był jak balsam!) i gorącą kawę.
A wczoraj zafundowałem sobie 40 minut ostrego machania na siłowni, z tego połowa na wioślarzu. Dziś rano poczułem kłucie w kręgosłupie, bałem się, że to początek kolejnego, kilkudniowego ataku korzonków. Zaraz przyjąłem dawkę Movalisu, bardzo ostrożnie się schylałem (żeby nie zostać w tej pozycji na parę dni...). Udało się, przeszło, ataku nie było. Rower odprężył mnie do reszty, żyję i funkcjonuję.
Wnuki się rozwijają. Mateusz, z zadatkami na dobrego matematyka, pisał wczoraj pierwszego w życiu "Kangura", czekamy na wyniki. Paulinka ni z tego, ni z owego nauczyła się czytać. Literuje całkiem sprawnie, co udowodniła seansem czytania nam przez telefon (na szczęście nie zabrała się od razu za Trylogię...).
A jutro otwarcie trasy w Kliniskach. Przybywać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".