Do wyboru było wzięcie przykładu z Mariusza i powalczenie o dobry wynik na niezłej trasie, albo przebiegnięcie poznańskiej połówki wraz z Michałem. W wyborze pomogły okoliczności,
mianowicie niekoniecznie idealne samopoczucie po wieczornym posiedzeniu w rodzinnym gronie, które odbywało się przy niezłym winie. Nie żeby była klęska i "tupot białych mew" w głowie, ale bywało, że czułem się lepiej. Dlatego bez problemu zrezygnowałem ze sportowych ambicji i pobiegłem towarzysząc Michałowi. Dwa pierwsze kilometry w strasznym ścisku, nie szło podkręcić czasu poniżej 6:30. Potem złapaliśmy równe tempo 6:00 na kilometr i tak sobie biegliśmy prawie do końca; dopiero na jakieś 2 km przed metą
Miny nie kłamią: to było najgorsze 'pastaparty' w historii. Nigdy więcej! |
Mariusz podkręcił swój życiowy rekord, jest lepszy o około 2 minuty. Ile dokładnie - nie pamiętam; zdaje się, że jest jakiś błąd na stronie wyników, póki co nieoficjalnych, więc nie ma sensu podawać tych danych. Błąd jest też w przypadku mnie i Michała, na pewno nie ja pierwszy przekroczyłem metę. (Uzupełnienie: Mariusz dobiegł w czasie 1:34:42)
A po południu oczywiście atak na knajpkę, bodajże "Chatkę Babuni" na Wrocławskiej. Jedzonko na 6, ceny przyjazne, piwko zimne, w ofercie porter. Do kompletu dobre towarzystwo: prócz Michała, Patrycji, Magdy, Mariusza i Szymona oczywiście spora grupa poznańskich kuzynów, których nigdy na dobre jedzonko dwa razy nie trzeba wołać, a że młodzi są przemiłym towarzystwem - woła się ich zawsze.
Te pobiegowe biesiady coraz bardziej mi się podobają. Sam start to rzecz przyjemna, dająca satysfakcję. Równie miły jest moment, kiedy wchodzi się pod prysznic i spłukuje z siebie całą Wieliczkę wypoconą w czasie biegu. No i wreszcie ten miły moment, kiedy siada się przy stole w sympatycznym gronie i odpoczywa, odbudowując zapas energii i oczywiście uzupełniając ubytek elektrolitów.
A w Dębnie Lubuskim druga ekipa w żółtych koszulkach zaatakowała tamtejszy maraton. Darek, Albercik, Damian i Robert cali i żywi dotarli na metę. Kąpiel zaliczyli, ale o biesiadzie nie słychać. Znaczy, mieli gorzej niż my ;)
Parę minut przed startem |
Na mecie cień Mariusza był pół sekundy później od jego właściciela :) |
Chatka Babuni i prawdziwy finał półmaratonu |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".