7 km
Sobotni wieczór w towarzystwie ośmiu kobiet, więc był to prawdziwy Dzień Kobiet. Przy okazji usta trzeba było przepłukać, a że posiedzieliśmy do późna w nocy, poszło nieco napitków. Po wczorajszych 26 kilometrach byłem nieco podmęczony, wino zrobiło swoje, więc dziś rano wyraźnie czułem skutki miłego wieczoru. Na szczęście, zadzwonił Piotrek i zmobilizował mnie do aktywności. W południe ruszyliśmy w las, tempem niezbyt wybitnym, ot, żeby się poruszać przed obiadem i przewietrzyć umysł. Przy okazji pogadaliśmy, jak zwykle o pogodzie i zbliżającej się Wielkiej Nocy. Piotrek ubrany w ortalionową kurtkę, czapkę i długie spodnie, ja jak wczoraj - na krótko (ale z oklejonymi sutkami). Moja koncepcja była lepsza, bo dziś było zdecydowanie ciepło, Piotrek nieźle się zgrzał w tym swoim ortalionie, ja na ziąb nie narzekałem.
Po południu przeszedłem się po Plantach. Pełno na nich ludzi, miejsce ożyło. Na placach zabaw pełno rodziców z dziećmi, siłownia pod chmurką okupowana przez młodzież, na każdym przyrządzie ktoś się kręci, buja, pedałuje, ćwiczy. A przy okazji wymiotło żuli, którzy nie lubią tłumu. Same pozytywy, a przecież wiosna tak naprawdę jeszcze się nie zaczęła. Choć - dziś otwarta już była lodziarnia na ul. Matejki, klientów nie brakowało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".