sobota, 11 czerwca 2016

Ultra Babia

23,5 km

23,5 km w poziomie. W pionie 1450 m w górę i tyle samo w dół, co nie znaczy, że w dół lżej. Stary przelicznik turystyczny mówi, że 100 m w pionie odpowiada kilometrowi po płaskim. Jeśli tak liczyć, to mamy z Mariuszem za sobą wysiłek jak po przebiegnięciu ponad 50 km. I tak mniej więcej się czujemy. Gdyby nie magiczny eliksir właśnie spożywany (browar), już byśmy spali.

Bieg z tych bardziej konkretnych. Nie było widać przypadkowych ludzi, dzień zresztą potwierdził, że pobiegli sami dobrze zorientowani w temacie, a my byliśmy chyba z tych bardziej zielonych. W 1/2 Ultra Babia pobiegło coś koło trzystu osób, spory tłum, który szybko się rozciągnął na trasie. Trasa sprzyjała rozciągnięciu, bo pierwsze 10 km było generalnie pod górę, konkretnie pod Babią Górę. Najpierw strome podejście, potem bieg lekko pod górę po rozmokłej łące, a kiedy zaczął się las, zaczęły się stromizny, stopniowo coraz większe. Bieg był pojęciem dość umownym, to była szybka wspinaczka aż do Sokolicy, czyli pierwszego szczytu w paśmie Babiej Góry. Od tego momentu nachylenie było już mniejsze, ale powoli zaczynała dawać o sobie przebyta odległość i wysokość. Krótko przed szczytem, kiedy skończyła się ostatnia kosodrzewina, a zaczęły gołe skały, nagle nadpłynęły ciężkie chmury, zawiało, lunęło i śmignęło w twarz gradem. Rozkoszne. Dobrze, że trwało to raptem kilka minut i nie towarzyszyła temu burza. Było ciemno i ponuro, jak to mówią - klimatycznie. Chwila postoju, jakaś fotka, szybko w drogę, nie było sensu tam tkwić. Zbiegnięcie na przełęcz Brona i kolejne podejście, na Małą Babią. Wiele razy byłem na Babiej Górze, ale to miejsce odwiedziłem po raz pierwszy. Lubię za każdym razem dodać do repertuaru coś nowego, nie dreptać tylko po przetartych już szlakach.
Z Małej Babiej już tylko zejście. I niech je cholera... O ile wspinanie się do góry nie było żadnym problemem, to zejście już tak. Nawet było sporym problemem, rozbolała mnie prawa pięta, dokuczało nieco nadwerężone lewe kolano. Do tego stała uwaga, żeby się nie pośliznąć na mokrych skałach czy błocie zalegającym na leśnych ścieżkach. Mogłem tylko z zazdrością patrzeć na tych, którzy w tych warunkach decydowali się na bieg w dół i świetnie im to wychodziło. 

Lekkie zmęczenie poczułem, kiedy zbliżałem się już do schroniska na Markowych Szczawinach. Krótka, trafna decyzja: popas. Kawa, ciasteczko, ławka... Pół godziny relaksu i spoglądanie spod zmrużonych oczu na tych, co lecieli w kierunku mety nawet nie patrząc na zapraszający sympatycznie lokal.
Ostatnie pięć kilometrów dało popalić. Jakieś cholerne kamienne schody - nienawidzę tego wynalazku! - jakieś wykopane w poprzek ścieżki rowy odwadniające, które i tak nie zapobiegły przed utworzeniem błotnej brei na szlaku. Ale już wiedziałem, że do mety blisko, nic nie zatrzyma i nie przeszkodzi. Pod koniec niespodziewane kilkusetmetrowe podejście, po nim zejście do drogi po zabłoconym, rozdeptanym stoku - i meta. Mariusz już czekał wypiękniony i przebrany. Szybkie doprowadzenie się do porządku, wyrzucenie do kosza starych butów biegowych - i kierunek Kraków. Hołowczyc przewiózł nas po jakichś wioskach i zadupiach, o istnieniu których nie miałem w ogóle pojęcia, drogami wąskimi i ciasnymi, czasem prawie przez prywatne podwórka. Zdaje się, że mam ustawioną opcję "Najkrótsza trasa" :)

Bieg zdecydowanie godny polecenia. Weryfikuje wyobrażenia o biegach górskich. U Mariusza zweryfikował tak dokładnie, że przestał marzyć o szybkim starcie w Rzeźniku :) Świetna organizacja, mili ludzie, na koniec ogromna satysfakcja. No i medale, który poświadczają, że zrobiliśmy z Mariuszem, co należało zrobić.

Jutro odbój. Leniwe wałęsanie się po Krakowie. Na Kopiec Krakusa dostojnie wejdziemy. Żadnego biegania! :)

Niedziela rano: nogi sztywne, jakby mnie babiogórscy górale obtłukli wczoraj kijami. Na razie chodzę jak na szczudłach, z lekką tendencją do poprawy. Mariusz mówi, że pierwszy krok po wstaniu z łóżka rozważał jak Armstrong na Księżycu swoje pierwsze stąpnięcie. Mały krok człowieka, wielki krok ludzkości :)














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".