niedziela, 30 listopada 2014

I zrobione

10 km

Przez ostatnie dwa dni byłem dziwnie spokojny o wynik wyborów. Ale dziś wieczorem lekki niepokój mnie opadł, więc walnąłem dyszkę na odreagowanie. Wypocząłem, odświeżyłem się po wczorajszym :), więc do domu wróciłem zrelaksowany. Jednak kiedy zaczęły spływać wyniki, w pewnym momencie przewaga Roberta wynosiła jedynie 140 głosów. Ciśnienie mi skoczyło. Ale zaraz potem przyszły wyniki z okręgów, w których burmistrz Robert panią Danutę rozjechał. Efekt końcowy - 800 głosów przewagi. 4998 do 4189. Więc pani Danuta będzie radną powiatową, znów się zajmie poprawianiem błędów w dokumentach zarządu. Na burmistrza się nie nadawała, dobrze, że ta historia się kończy.

sobota, 29 listopada 2014

Za ładnie, by siedzieć w domu

Jest piękny, sobotni poranek. Zimno, słonecznie. Warunki w sam raz na wyprawę przez Stawno. W drogę, trzeba zasłużyć na wieczór przy choucroute. Tych, którzy zasiądą wraz z nami, też zachęcam :)

Pierwszy prawie zimowy bieg. Poniżej zera, lód na kałużach i zmarznięta ziemia. Cieplejsze ciuchy jak najbardziej zasadne, czapka też na miejscu, rękawiczki bezwzględnie. Wiatr na odkrytych przestrzeniach trochę przeszkadzał, ale po pierwsze primo - to i tak lepsze od upału i much lezących do dzioba, po drugie - zimno mobilizowało, żeby się ruszać. Krótka przerwa jedynie w Łęsku, jeszcze pod osłoną lasu, potem szybki trawers przez nieosłonięty niczym most i łąki nad Iną, by znów zanurzyć się w las. W Goleniowie wiatr już nie przeszkadzał, bo z niewielką siłą wiał w plecy. W domu czekały same przyjemności: gorąca kąpiel, suche ciuchy i duża micha kwaśnej ogórkowej - idealny posiłek po dłuższym biegu.

A w kuchni, na niewielkim ogniu, za to w wielkim garze, już pyrkoli baza do choucroute - parę kilo dobrej kiszonej kapusty zalanej białym winem... Ingrediencje czekają obok na swoją kolej: golonki, boczek, kiełbaski, różne warzywa, bo przecież i wegetarianie chcą coś zjeść. Choć prawdę mówiąc, wegetarianie przy półmiskach pełnych choucroute błyskawicznie zapominają o swoich ślubach :)

Uzupełnienie z godziny 16: goloneczki już dołączyły... Po całej chacie snuje się już smakowity zapach. Idę się przejść. 

A taki był finał. 

 

czwartek, 27 listopada 2014

Przykra sprawa

10 km

Przykro jest widzieć, że bliskim znajomym rozum odebrało. Przeglądam dzisiejszy "Puls Lewka" i z przykrością znajduję tam wypowiedź mojego dobrego kolegi jeszcze z liceum, Irka, który na łamach lewkowej szmaty błogosławi starszą panią i spluwa w stronę Krupowicza. Tylko dlatego, że ten ostatni cztery lata temu nie chciał utrzymać dla Irka etatu sekretarza gminy, nieźle płatnego. O byłym wiceburmistrzu imieniem Krzysztof nie napiszę, że rozum stracił, bo nienawiść zżarła mu ów rozum ze cztery lata temu. A to, że inny znajomek, pracownik urzędu gminy, najął się nawet u Lewka za pisarza, nawet mnie specjalnie nie dziwi. Pisze na temat plastyki, nietrudno zgadnąć, któż zacz. 
Nieodmiennie dziwi mnie najbardziej, że w owym lewkowym szambie z rozkoszą tapla się starsza pani kandydująca na burmistrza, uparcie się prezentująca jako Dziewica Orleańska, z SLD nie mająca nic wspólnego, nie plująca na swoich konkurentów, tuląca do piersi cały świat. Plują za nią inni, niewątpliwie za jej wiedzą i akceptacją (chyba że ślepa i niepiśmienna), do SLD nie należy, ale jutro będzie składać ślubowanie jako radna SLD. Paradoks? Nie, zwyczajny cynizm i wyrachowanie obliczone na głupotę i naiwność czytelników "Pulsu pani Danusi", do tego żenujący poziom jej kultury politycznej, dokładnie na poziomie jej guru medialnego, czyli niejakiego Lewka. Para jak z żurnala.

A dziś, po ciężkiej pracy, dyszka z wieczora wokół miasta. Byłem tak zmęczony, że zapomniałem zabrać latarki i odblasków. Koło basenu uciekałem na pobocze, bo w czarnym byłem niewidoczny. Potem przestałem się obawiać o życie. Z pewnym zdziwieniem stwierdziłem, że nawet nie zarejestrowałem, kiedy całą trasę machnąłem. Biegło się lekko i przyjemnie, do tego dość szybko i bez przystanków. Forma wyraźnie wraca.

Zewsząd docierają do mnie opinie o ostatnim numerze "Pulsu". Opinie są zgodne: przegięcie, chamówa, szambo. Najbardziej mnie cieszy wniosek wyciągany przez czytelników gadzinówki, że bardziej ona zaszkodzi pani Danucie, niż jej pomoże. Miejmy nadzieję, że było to efektowne samobójstwo.
A jutro rano niespodzianka.

środa, 26 listopada 2014

Ona to serio

Wolne od biegania

Jestem po lekturze wywiadu z panią Danutą kandydującą na burmistrza Goleniowa. Wywiad ukaże się w piątek w GG. Zachęcam uprzedzając, że są momenty zadziwiające.
Otóż, pani kandydatka wychwala tam pewnego pana z SLD, jej patrona medialnego i guru politycznego. Choć gość skompromitowany, pani Danuta mówi o nim jako człowieku uczciwym i tytanie pracy, którego źli ludzie się czepiają. Przyznaje, że kontakty z nim ma częste, ale równocześnie utrzymuje, że absolutnie nie ma on na nią wpływu, bo ona jest kobietą twardą i niezależną. Zaprzecza, że chce go zrobić wiceburmistrzem.
Pani Danuta w trakcie rozmowy z gazetą proponuje też prowadzącemu z nią dialog... stanowisko wiceburmistrza gminy. Myślałem, że to jakieś jaja albo pomyłka, więc upewniłem się (nagranie rozmowy jest), o pomyłce i jajach nie ma mowy. Oferta była jak najbardziej serio. Oczywiście, została odrzucona.
Pani kandydatka z detalami opowiada też o kulisach negocjacji poparcia dla niej. Negocjowała z klubem NGNG, nic to nie dało i poparcia nie dostała. W zemście wywala szczegóły rozmów, które zapewne były poufne i miały zostać wspólną tajemnicą rozmówców. Ciekawy jestem, czy po opublikowaniu tego wywiadu ktokolwiek z niepoważną kobietą zechce usiąść do jakichkolwiek rozmów. Już widzę, jak na przykład przedsiębiorcy palą się, żeby powierzyć jej (jako hipotetycznej pani burmistrz) jakieś tajemnice swoich firm, co przecież czasem trzeba robić. Jaką mają gwarancję, że kobiecina zaraz nie poleci do "Pulsu Goleniowa", a redaktor Lewek nie opublikuje sensacji na pierwszej stronie? 
Generalnie - żałość i smutek z jednej strony, przerażenie z drugiej. Poziom merytoryczny pani kandydatki jest po prostu rozpaczliwy, kwalifikacji do urzędu burmistrza nie ma żadnych, predyspozycji tym bardziej. Aż strach myśleć co by było, gdyby w niedzielę została wybrana...
Polecam piątkową GG. Warto wiedzieć.

Około godz. 21 pani Danucie puściły  nerwy. Zablokowała na FB możliwość wpisywania tym, którzy nie popierali, a wyrażali jakiekolwiek wątpliwości, bądź nie daj Boże - krytykowali. Jak za Stalina: "kto nie z nami, ten przeciw nam" - demokracja socjalistyczna w klinicznej postaci.
Dla jasności: nie komentowałem na stronie pani Danuty. 

wtorek, 25 listopada 2014

Szybciej od straży

10 km

Z rana wypad w okolice Białunia, w poszukiwaniu płonącego pociągu. Przydała się znajomość terenu, zdobyta podczas rowerowych objazdów okolic Goleniowa. Przy płonącej lokomotywie byłem szybciej od straży pożarnej. Nie biegiem, samochodem :)
Na bieg wyskoczyłem jeszcze przed obiadem, około 14. Powtórka z leśnej trasy, z krótką przerwą na Górze Lotnika, na rozciąganie i odsapkę. Wciąż żadnych dolegliwości, za to wyraźna poprawa ogólnej kondycji, wraca siła i szybkość. 
W sobotę choucroute. Padło pytanie, co przynieść. Odpowiedź prosta: co komu smakuje i podchodzi. Klasyka to piwo, w końcu to alzacka potrawa. Ale o wódeczkę też się nikt nie pogniewa, białą lub tę ostatnio modną, złotą. 

Półtorej godziny rozmawiałem dziś z burmistrzem, jutro rano spiszę tekst rozmowy dla gazety, ukaże się w piątek. Zachęcam do przeczytania, będzie bardzo interesująca. W tym samym numerze będzie też rozmowa z panią emerytką, konkurentką w walce o klucz do gabinetu nr 202. Podobno też warto będzie przeczytać, może oba teksty pomogą dokonać wyboru tym, co jeszcze nie zdecydowali lub zdanie mają chwiejne. 
Kupczenie przez panią Danutę stanowiskami wiceburmistrza nic nie dało do dzisiaj, pewnie już nie da. Krupowicz nie ma zamiaru stanowiskami płacić za poparcie. Lubię tę różnicę.

poniedziałek, 24 listopada 2014

I jest OK

10 km

Leśne ścieżki, koło 16 już nieco ciemne i do tego zamglone. Na wysokości Góry Lotnika lekkiego pietra narobiło mi stadko jeleni - 4 dorodne sztuki - które szurnęło przez drogę jakieś 10 metrów ode mnie. Zwierzaki pokaźne, ruszyły znienacka z krzaków, przez chwilę miałem zjeżony włos na grzbiecie. Pięknie toto wyglądało, tylko po co straszy?
Forma dziś wzorowa. Rano lekko pobolewał dwugłowy prawej łydki, ale po paru minutach dolegliwość minęła, sprawność aparatu ruchu pełna. Dzisiejszy trening w przyspieszonym tempie, a motywację miałem prostą: zapadający zmierzch. Żeby zdążyć wybiec z lasu jeszcze przy jakim takim świetle, trzeba było zapierniczać.
Samopoczucie wręcz doskonałe, achilles siedzi cicho, kompletnie nic nie dolega. Wnioskuję, że organizm wraca do równowagi i prawidłowej formy po wiosennym załamaniu kondycji. Zdjęcie nogi z gazu bardzo dobrze zrobiło, ćwiczenia rozciągające też pomogły. Jeszcze Toruń, potem zimowe, niemęczące bieganie, koło lutego zacznie się budować formę przed Paryżem, no i przed Jastrowiem oczywiście. 

Rumieńców nabiera kampania wyborcza przed drugim etapem wyborów. Z podziwu wyjść nie mogę dla "Pulsu Goleniowa", który potyka się o swoje nogi co chwila. W ostatnim (miejmy nadzieję..) numerze niejaki Andrzej Lewek wreszcie coś napisał nie chowając się za plecy kobit ze swojej redakcji. Musiał się podpisać, bo do wyboru miał proces sądowy i koszty przegranej szacowane na 30 tysięcy złotych. Niby więc przeprosił i się pokajał, ale zastrzegł, że chyba nie ma za co przepraszać. Pięknie się podłożył, sam podsunął piękny temat do ostatniego numeru GG przed wyborami. Będzie promocja, to pewne. Pani emerytka też nieźle wywija: zdaje się, że nie zgadała się z tymi, z którymi zgadać się miała, więc próbuje zagarnąć potrzebny jej elektorat. Jakby zapomniała, że "Puls" jeszcze tydzień temu pluł na Sypienia i jego kandydatów na radnych, pani Danusia mizdrzy się teraz do elektoratu Sypienia i wmawia ludziom, że przecież zawsze szli z nią tą samą drogą, że przecież nic ich nie dzieli (z wyjątkiem tych charknięć ściekających Sypieniowi po plecach, bo w twarz przecież nikt by się nie odważył mu napluć, Lewek i jego ferajna aż tak odważni nie byli nigdy).
Pani emerytka zaczyna mnie drażnić. Dotąd nie czułem do niej żadnej antypatii, robiła na mnie wrażenie sympatycznej pani. Wprawdzie zdanie o niej jako o radnej miałem mało entuzjastyczne, ale inaczej być nie mogło, skoro jej aktywność ograniczała się do poprawiania błędów w dokumentach rady powiatu, wstawiania przecinków i poprawiania stylistyki. Doceniam tę rolę, ale bez przesady, są ważniejsze zadania dla radnych.

Od niedawna pani Danuta prowadzi jednak działalność, która nie buduje jej pozytywnego obrazu. Ostatnio ona i jej emisariuszki biegają po mieście i opowiadają po szkołach ewidentne kłamstwa o rzekomych planach prywatyzowania szkół, nienawiści Krupowicza do nauczycieli i do nauczycielskich związków zawodowych. Pierdoły wymyślone na poczekaniu, obliczone wyłącznie na splucie kontrkandydata pani emerytki. W myśl zasady "Pulsu Goleniowa" - organu prasowego pani emerytki - brzmiącego prosto: potem się przeprosi albo i nie. Mam coraz więcej wątpliwości, czy faktycznie pani emerytka jest tak naiwna, jak próbuje się przedstawiać, czy też jest tak cyniczna, jak zaczynam podejrzewać.

Z najnowszych wieści wynika, że choć pani emerytka gotowa była kupić poparcie za wszelką cenę (w praktyce - oddać wszystkie stanowiska, jakich by zażądali chętni do poparcia), to nic to nie dało. Wciąż nie ma chętnych na taki deal z emerytką.

niedziela, 23 listopada 2014

20

20 km

Dość lenistwa, pora było się przewietrzyć na dłuższej przebieżce. Pogoda sprzyjała, miły chłodek bez deszczu i nadmiernego wiatru. Wybór padł na dawno nie odwiedzaną trasę: przez Górę Lotnika, Łęsko, Bącznik i Bolechowo. Tempo relaksowe, byle tylko przebiec półmaratoński dystans na dwa tygodnie przed Toruniem. Przed G. Lotnika natknąłem się na ekipę Rozbieganego Goleniowa, na coniedzielnym treningu zaczynanym o 11 przed bramą stadionu, potem już nikogo i niczego, nawet dzików. W Łęsku kilka minut przerwy, drobne rozciąganie i lekkie zdziwienie, że achilles w doskonałym stanie po dobrych paru kilometrach w terenie. Od Bolechowa do Goleniowa - lasem, z wyjątkiem krótkiego odcinka w rejonie Zabrodu, bo mokre łąki nad Iną wolałem sobie darować. Od Zabrodu leśna droga rozjechana przez ciężarówki wywożące drewno, ale przynajmniej pod liśćmi nie czai się żaden podstępny korzeń, o który z pewnością bym zaczepił i się wypieprzył.
Powrót do domu w samą porę: na stół właśnie wjeżdżał niedzielny obiad :)




środa, 19 listopada 2014

Dyszka na wyluz

10 km

Robi się zima, robi się zimno. Wieczorny bieg przy 3 stopniach. Nie było błędem włożenie ciut cieplejszej bluzy i cieplejszych spodni, do tego czapka. Nie zmarzłem, ale i się nie zgrzałem, znaczy strój odpowiedni. Rundka standardową trasą przez Helenów. Kurka, mogliby już włączyć oświetlenie na Szkolnej, to obecnie najdłuższy odcinek kompletnie zaciemniony, a na chodnikach jeszcze trochę pobudowlanego bałaganu, można się wypieprzyć. Na koniec robót przyjdzie jeszcze poczekać parę tygodni, wszystko ma się skończyć w połowie grudnia. 
Nadal żadnych problemów zdrowotnych, nawet achilles się uciszył i nie przeszkadza. Rozciąganie w widoczny sposób robi swoje.

Kampania wyborcza jakby zastygła, pozornie nic się nie dzieje. Dziś była nadzieja na niezły ubaw, bowiem pani Danuta, emerytka kandydująca na burmistrza, miała wyznaczone spotkanie wyborcze w... kościelnej kruchcie. Konkretnie w piwnicy kościoła św. Jerzego miała agitować działaczy "Solidarności Nauczycielskiej". Niezły pomysł jak na kandydatkę SLD. Ostatecznie, nic z tego nie wyszło, bo ktoś się opamiętał i do czerwonego wiecu w kościele proboszcz nie dopuścił. Sam wiec jak najbardziej się odbył, dla odmiany w gmachu liceum, co stanowi złamanie prawa zakazującego jakiejkolwiek agitacji wyborczej w obiektach oświatowych. Tłumu wielkiego nie było, bo też owa "Solidarność" to jedna nawiedzona pani i paru jej znajomych, coś z 6-8 osób wszystkiego. 
Jeszcze oryginalniejsze pomysły ma szef komitetu wyborczego pani Danuty, pan Boguś. Boguś został odprawiony przez wyborców z kwitkiem (czerwonym), ale nie przeszkadza mu to latać po firmach podległych gminie i zapowiadać, że już wkrótce przyjdzie i będzie zwalniał. Do jednej ze spółek wpadł z listą osób przeznaczonych do odstrzału, lista była dość długa. Pan Boguś zaproponował nawet jednemu z komitetów mających 7 radnych w radzie, że gotów jest z nim negocjować koalicję. Boguś pewnie nie zauważył, że ani on sam radnym nie został, ani też nikt z pozostałych 15 członków komitetu przyjaznego pani Danucie i SLD. Mówiąc jasno, Bodzio ma dość znikomą zdolność koalicyjną, ale za to fantazję, że hej!

Ciary mi chodzą po grzbiecie, gdy sobie uświadomię, że pani Danuta mogłaby zostać burmistrzem. W Goleniowie powtórzyłby się scenariusz ze Szczecina z lat 2002-2006, kiedy to na prezydenta wybrano innego emeryta - Mariana Jurczyka. Jurczyk nie prowadził żadnej kampanii, siedział na działce i głaskał kota, wybory wygrał bez problemu, pewnie ku swemu zdziwieniu. Tak, jak pani Danusia, nie miał żadnego zaplecza politycznego. Przez cztery lata był pionkiem sterowanym przez cwaniaków, doprowadził do zawału gospodarczego Szczecina, a tragiczne skutki jego rządów miasto odczuwa do dzisiaj. Czy tego chcemy? Oczywiście, że nie chcemy. W Szczecinie też pewnie wszyscy chcieli dobrze, z Jurczykiem wiązali duże nadzieje, a i on sam pewnie na swój sposób chciał dobrze. Problem w tym, że rządzenie go przerosło, tak jak przerosłoby sympatyczną emerytkę, panią Danutę.

wtorek, 18 listopada 2014

Wiem, ale nie powiem!

10 km

Wczorajsza wieczorna przebieżka pomogła w przywróceniu równowagi ducha. Wtorkowy ranek był dużo bardziej optymistyczny, niż jego kolega z poprzedniego dnia. Jak się okazało, słońce wschodzi i zachodzi, pociągi jeżdżą, nawet internet działa (z wyjątkiem strony PKW, oczywiście...). Nie ma co lamentować nad dziwnym wynikiem wyborów, tylko brać się do roboty. Wybory mają zresztą swoje plusy: odstrzelono jak z ckm cały komitet Przyjazna Gmina (przyjazna SLD, co naturalne) wraz ze specyficznym radnym Ślepaczkiem Robertem, który nie będzie już mnie cieszył swoją alternatywną inteligencją. Przepadł Jurek Kiler, który z tak zwanego 'nienacka' znów, na parę tygodni przed wyborami, odnalazł w sobie duszę aktywisty PiS. Przepadł zawodowy społecznik Mieczysław z Klinisk wraz z drugim kliniszczakiem, dla odmiany zwolennikiem budowy pałaców kultury na wsiach. Generalnie, co dziwniejszych ludzi elektorat odstrzelił, paru dziwnych jednak do rady zaproszono, ku niebywałemu zadowoleniu przedstawicieli wolnych mediów, którzy nadal będą mieli o kim pisać, a państwo czytelnicy - czytać :)

Ze zrozumiałych powodów nie podzielę się z czytelnikami tego bloga swoją wiedzą o przyszłych wydarzeniach dotyczących kampanii wyborczej przed drugim etapem wyborów burmistrza. Jak to ujęto pięknie w jednym z "Kilerów" - wiem, ale nie powiem

A dziś wieczorem powtórka z wczorajszej trasy. Zwiedzony został Helenów, dokonano przeglądu budowy ulicy Szkolnej, sprawdzono stan oświetlenia ulicy Przestrzennej. Wszystko w tempie relaksowym, ale zdecydowanie szybszym, niż wczoraj. Nawet prawy achilles nie fikał, dziś wszystko szło jak należy. Jak wiadomo, to jest bardzo podejrzane.

Pozdrawiam wszystkich czytelników, którzy - tu nie mam wątpliwości - zainteresowani są nie tylko bieganiem :) Czytelnictwo rośnie dynamicznie, to cieszy :))

poniedziałek, 17 listopada 2014

Społeczeństwo przeoczyło...

10 km

Wczoraj nie miałem ochoty na bieganie. Do obiadu walałem się po kanapach, potem wyprawa w celu zagłosowania w wyborach, a wieczorem czekanie na wyniki. Czułem niepokój - i słusznie. Moje obawy się potwierdziły, Danuta Faryniarz okazała się najważniejszą konkurentką Krupowicza, choć nie przypuszczałem, że może zrobić lepszy od niego wynik - a tak właśnie się stało. Przyczyn tego wiele, poczynając od obrazka starszej, sympatycznej emerytki, której nie wiedzieć czemu 1/3 głosujących gotowa jest oddać w zarząd gminę z budżetem 140 mln zł nie pytając, czy starsza pani w ogóle ma jakiekolwiek pojęcie o zarządzaniu. Swoje zrobił parszywy szmatławiec pt "Puls Goleniowa", swoje dołożyła też "Gazeta Goleniowska". Efekt jak wyżej.
Z drugiej strony, wielce pocieszające jest, że społeczeństwo spuściło ze schodów całą ekipę tzw. Przyjaznej Gminy, wszystkich 16 kandydatów na radnych z towarzystwa pani Faryniarz. Czyn godny pochwały, bo owi kandydaci szli z hasłami po prostu kretyńskimi, żywcem przejętymi od sławnego Kononowicza z Białegostoku. Jest tylko dysonans między 16 kopniakami wymierzonymi kandydatom na radnych a potraktowaniem pani Faryniarz. Społeczeństwo nie mogło się pomylić 16 razy pod rząd. Społeczeństwo 16 razy postąpiło słusznie, pomyliło się jedynie w przypadku pani F., którą zapomniało strącić w niebyt.
Pani F.w ogóle jest przypadkiem dość ciekawym, z lekka schizofrenicznym. Kandyduje do rady powiatu pod czerwonym sztandarem SLD, zdaje się, złapała mandat i w przyszłym tygodniu złoży ślubowanie jako czerwona radna. A jak już złoży śluby na wierność partii, po południu wyjdzie na ulice Goleniowa i będzie karmić lud czekoladą i bajami o swojej niezależności. Lud to kupi, bo czyż ta starsza, sympatyczna emerytka może po prostu łgać? Nikt też nie zapyta jej, czemu będąc tak niezależną chce wcielać w życie program wyborczy SLD (kto nie wierzy, niech porówna głodne kawałki pani F. z programem wyborczym SLD)?

Po południu, dla odzyskania równowagi ducha i odświeżenia umysłu dycha wokół miasta. Wracam do codziennego biegania. :)

piątek, 14 listopada 2014

7 km

7 km

Lekkie, pierwsze rozbieganie po kilkudniowej przerwie po maratonie. Rundka przez Helenów, ale z konieczności z pominięciem fragmentu przez Szkolną i Wojska Polskiego. Na godzinę 19 wybieraliśmy się na koncert zespołu After Blues, który kończył kampanię wyborczą Roberta Krupowicza, a trzeba się było jeszcze wykąpać i przygotować. Wrażenia z treningu pozytywne, siły wróciły i nie ma żadnych (nie licząc spisanego na straty paznokcia) negatywnych skutków maratonu, który przebiegłem po dłuższej przerwie w regularnych treningach. Teraz jeszcze półmaraton mikołajów na początku grudnia, a potem przerwa w startach do wiosny, a bieganie wyłącznie rekreacyjne, żeby nie przytyć.

Ciekawa sprawa. Pan radny jednak się odwołał. Jego działanie jest jednak nieco chwiejne od strony logicznej: przyjął do wiadomości wyrok w sprawie Andrzeja Bugajskiego, ale Kurier dalej ciąga po sądzie. Rozprawa w sobotę, pewnie przed południem. Nawet się nie wybieram, nie mam ochoty ponownie spędzać czasu z dziwnym ludziem. Poczekam na informację od adwokata, po czym dopiszę jeszcze jeden odcinek do historyjki o Ślepaczku.

czwartek, 13 listopada 2014

Z radnym w sądzie

To nie było przyjemne: przez cały dzień oglądać facjatę dziwnego gościa, który w sądzie chciał dowodzić, że ziemia jest płaska, spoczywa na grzbietach czterech wielkich żółwi, a słońce krąży wokół niej. Ale finał był przepiękny.
Krótko mówiąc, dzień spędziłem na potykaniu się z radnym Ślepaczkiem, który poczuł się dotknięty faktem, że ktoś go nakrył na machlojkach i to opisał. Jak wiadomo, prawdziwą zbrodnią nie jest chachmęcenie, ale nazwanie tego głośno. 

Sprawa odbywała się w trybie wyborczym, czyli wyrok musiał zapaść w 24 godziny od powiadomienia pozwanych, że mają się stawić przed sądem. Czasu na przygotowanie do procesu było bardzo mało, ale zdążyliśmy. Rano odbyła się rozprawa, na której Ślepaczek próbował dowodzić, że nie działał bezprawnie jako rzekomy przedstawiciel PiS, ale ot, przechodził, leżały na ulicy listy z kandydatami do komisji, więc podniósł i zaniósł do urzędu, bezinteresownie i z czystej życzliwości :). Moja wersja była inna, dużo bardziej zgodna z dokumentami, relacjami świadków i przepisami prawa. Mocno bym się zdziwił, gdyby sąd kupił wersję radnego z SLD, ale zdanie sądu jest nie do przewidzenia. Dlatego na ogłoszenie wyroku czekałem z lekkim niepokojem, choć nie z drżącymi rękami. Czekałem długo, bo tryb wyborczy wymaga przygotowania przez sąd pisemnego uzasadnienia wyroku, a to trwa. Trwało prawie do 14.30.
Opłacało się czekać. Ślepaczek został rozjechany. Sąd w żadnym miejscu nie zakwestionował rzetelności moich tekstów, wszystko ocenił jako najprawdziwszą prawdę. Ślepaczek musiał wysłuchać, że jego wniosek nie ma żadnych podstaw i zostaje oddalony, oraz że działał bezprawnie, a więc nielegalnie - kapitalna rekomendacja na 3 dni przed wyborami :-)).
Przy okazji okazało się, że radny jest czytelnikiem niniejszego bloga. Zdaje się, coś tam parę dni temu napisałem na jego temat, Ślepaczkowi nie spodobało się, że nie są to peany. Skarżył się sądowi, że brzydko o nim piszę i że nie lubię SLD. Sąd tematu nie podjął.
Ślepaczek podgląda nawet mojego Facebooka (nieładnie, Ślepaczek, zapraszał cię kto?), też coś tam mu się nie podoba. To sąd już kompletnie zignorował, nawet mnie nie spytał o FB. 

Słuchając uzasadnienia wyroku zerkałem na pana radnego. Słuchał, nie jestem pewien, czy rozumiał. Twarz nie wyrażała żadnych emocji. Jak zwykle nie wyrażała nic.
Teraz pan radny ma 24 godziny na złożenie odwołania. Być może zdecyduje się, więc za 48 godzin znów będzie o czym popisać :). A może wreszcie pojmie, że nie ma sensu marnować pieniędzy na prawników? 

A, jeszcze jedno. Zdaje się, że termin złożenia pozwu nie był przypadkowy. Jako czytelnik bloga Ślepaczek wiedział, że przez parę ostatnich dni mnie nie będzie, w tym we wtorek 11 listopada. Mógł sobie wykalkulować, że nie wrócę wystarczająco szybko, by przygotować się do obrony, zgromadzić dowody i powołać świadków. Zawiódł się, bo wróciłem we wtorek nad ranem, zdążyłem ze wszystkim.
Być może jednak przesadzam z założeniem, że pan radny jest tak przebiegły? Nie wygląda mi na wielkiego stratega. A nawet na niewielkiego :)))

środa, 12 listopada 2014

Najpierw sąd

Niektórzy mnie cisną, poganiają. Już miałem pisać, kiedy się dowiedziałem, że pewien radny ciągnie mnie przed sąd w trybie wyborczym, więc jutro rano jadę na rozprawę, a dziś się do niej przygotowuję. Ale nie będę zwlekał, wrzucę relację z Nicei jak najszybciej, będzie obszerna. Cierpliwości, sąd ma pierwszeństwo ;)

OK, podsądny już gotowy. A więc - Nicea.
Panorama Nicei z cytadeli, tuż
po zachodzie słońca
Ciekawe miasto, w którym nie ma specjalnie nic ciekawego. A ciągnie. Bo też to "nic ciekawego" w ładną pogodę nabiera nieprawdopodobnych walorów, chce się tam być. Siedmiokilometrowa Promenade des Anglais - nadmorski bulwar wzdłuż zatoki nicejskiej to wymarzone miejsce do spacerów, joggingu, jazdy rowerem, opalania się, szpanowania i co tam jeszcze da się robić. Piękne hotele, w większości tak drogie, że na colę nas tam stać nie było. Ale są też świetne knajpki, gdzie można wypić kawę za 1,5 euro, a więc taniej, niż w Goleniowie. 
Stare miasto ma swoją atmosferę. Mamy tam swoją ulubionę knajpkę, l'Abbaye, przy uliczce, na której kręcono sceny pościgu do filmu "Ronin", ze świetnym jedzeniem, przesympatyczną obsługą (pamiętali nas sprzed roku) oraz cenami
Nasza knajpka,
wyjątkowo bez Jeana Reno
zdecydowanie umiarkowanymi. Stare miasto jest typowe: pełno sklepów, knajpek, wszystko pod turystów (uwaga: rano ceny bywają o 40 procent niższe niż wieczorem, gdy cepry ruszają opróżniać portfele). Nad starym miastem wzgórze z ruinami zamku i cytadeli, dziś zamienione w piękny ogród. Cudowny widok na zatokę, stare miasto - stąd są pstrykane wszystkie najpiękniejsze panoramy Nicei. Po drugiej stronie wzgórza stary port, dziś jachtowa przystań i dla superwypasionych jachciorów, i dla małych łódek zwykłych ludzi. I to w zasadzie wszystko, co jest interesujące w samej Nicei. Plus trochę muzeów, trochę ogrodów, dużo palm.

Co więc jest w tym mieście tak przyciągającego? Trudno powiedzieć. Ma duszę. Chce się tam być, a bycie tam to przyjemność o każdej porze doby. Fajnie jest na rynku kwiatowym i warzywnym przed południem, cudownie jest posiedzieć w knajpce przy mulach i winie wieczorem, cudownie jest się przechadzać bulwarem w nocy, obserwując samoloty startujące z lotniska na drugim końcu zatoki. I dochodzą do tego przeciekawe okolice Nicei, o czym będzie osobno, może jutro.
A maraton? Świetnie przygotowana impreza, którą nieco zepsuła marna pogoda. Biegło się nieźle, ale nie było tych widoków, na które tak bardzo liczyłem. 
Koszulka oczywiście
w kolorze lazurowym
Biuro zawodów i start mieściły się na Promenade des Anglais, tuż przy cytadeli. Pakiet odebrany w sobotę: numer startowy, ładna, błękitna koszulka, bardzo precyzyjny informator o wszystkim, co dotyczyło maratonu. 
Start w niedzielę o 8 rano. Założyłem sobie, że nie będzie żadnej walki o wynik, miało to być turystyczne przebiegnięcie pięknej, nadmorskiej trasy. Prawy achilles dokuczliwym bólem potwierdzał, że żadnej walki o wynik nie będzie, a jeśli walka - to o przetrwanie. Pierwsze 5 km bez żadnego problemu, drugie też. Po 10 km krótki przystanek na banany i pomarańcze, popite wodą. Na 20 km pojawił się świetny izotonik, który błyskawicznie podreperował siły, serwowano go jeszcze na 30 km, a 5 km dalej - Powerade. Na każdym wodopoju była woda i cola, w drugiej połowie do jadłospisu weszła czekolada i cukier. Generalnie, zaopatrzenie świetne, pozwalające podreperować siły i utrzymać właściwą kondycję. Efekt był taki, że do mety dotarłem praktycznie niezmęczony, a jedyną dolegliwością był ból prawej pięty, przytarte pachwiny i paznokieć na lewej stopie, który trzeba spisać na straty.
Trasa - zarypista. 95% to bieg drogą wzdłuż brzegu morza. Ale uwaga: o ile Nicea jest nizinna, to od Antibes zaczyna się przedgórze, a na 29 km zaczynają się prawdziwe góry,
Meta, medal, gifty etc.
które wykańczały biegaczy do tego stopnia, że prawie wszyscy szli zamiast biec. Dopiero przed Cannes trasa znów jest płaska i bezpieczna. Generalnie, świetna trasa do walki o życiówki, zdecydowanie godna polecenia. A na mecie piękny medal (uczestnicy sobotniego sympozjum oczywiście go zobaczą :)  ), ładne plecaki i kupa żarcia do wzięcia: jabłka, gruszki, winogrona, pomarańcze, picie do woli i ile kto udźwignie.
Zakładałem, że problemem będzie powrót z Cannes do Nicei. Nic podobnego. Na dworcu podstawiono specjalny pociąg, tylko dla biegaczy i ich kibiców, który elegancko odwiózł nas do Nicei za przytomną cenę 7 euro od łebka. 

Trafiła nam się świetna baza. Hostel "Villa Saint Exupery" jest o sto metrów od Place Massena, trzysta metrów od plaży, czterysta metrów od starego miasta. Trudno o lepszą lokalizację. Koszt - 19 euro od osoby, w tym śniadanie. Oczywiście wygodne łóżka, pościel, ręczniki, WiFi, do tego pracująca tam szczecinianka, Kasia, która nas przyjmowała. "VSE" w weekend pełna była maratończyków, doceniających uroki taniego hostelu i dobrej lokalizacji. Generalnie, miejsce godne polecenia każdemu, kto nie ma ambicji mieszkania w Negresco, a nie lubi dreptać kilometrami na plażę czy na kolację. 
Kwestią było jedynie, jak mule mają być przyrządzone. Moje
ukochane jedzenie na Cote d'Azur

Place Massena, z figurami, które co parę chwil zmieniają barwę

Morze naprawdę ma taki kolor.
Początek Promenade des Anglais

Panie idą w stronę portu

Nadal idą...

Pięknie!

Panie i port pełen wypasionych jachciorów

Panorama portu

Gdzie pieprz rośnie? Na przykład w Monaco, koło kasyna

Port w Monaco

Drugi port jachtowy, widziany spod zamku książęcego

Pizzę w Monaco, tuż przy zamku, można zjeść za 10 euro,
a kawę wypić za 2.

Grób Grace Kelly w monakijskiej katedrze

Notariusze i komornicy na całym świecie są palantami.
Musi błyszczeć, musi być bogato...

I znów zachód słońca nad Niceą

O dwie minuty później

Nicejskie lotnisko leży na sztucznym usypisku, widocznym przed pasmem wzgórz

Ania


Brakuje tylko jelenia na rykowisku....

:-)) Mule :-))

Czerwone wino, butelkowane specjalnie dla knajpki o tej nazwie


Rzeźba na promenadzie: 9 stalowych, zardzewiałych
belek, wkopanych pionowo. Coś podobno symbolizuje

To samo żelastwo widziane od dołu

Place Massena




A to wycieczka do leżącej na wysokim wzgórzu średniowiecznej wioski
Eze Village. BAJKA!!!!

Wysokie mury obronne...

Ciasne uliczki....

Czerwieniejąca w listopadzie winorośl


A na szczycie wzgórza, w ruinach zamku - ogród egzotyczny

Widok w kierunku Nicei









Strefa błogiego nieróbstwa - jak tu nie skorzystać?

Cóż tu pisać?





Kawiarenka z dosłownie 1 (jednym) stolikiem. Kawa po niecałe 2 euro
A kiedy ktoś chce do toalety, dostaje pół euro i wskazówkę, jak
dojść do publicznej, płatnej :)




Targowa uliczka w Nicei

Duży plac z fontannami, tuż koło Place Massena

Selfik na starcie


Meta

W poniedziałek lało. Krótko, ale konkretnie!


Kolejna wycieczka na wzgórze nad Niceą



I port....

...z normalnymi łódkami.

W hostelu została po nas pamiątka

Niesamowicie morze wyglądał nocą, zalane światłami z bulwaru

Ostatni obiad

Ciekawostka: solona słonina po prawie 60 euro za kilo.
Kogoś jeszcze śmieszy, że na wschodzie kochają słoninę?

Bezdomny, którego minęliśmy poprzedniego wieczoru.
Leżał sobie i... czytał książkę. Piękne.