niedziela, 28 lutego 2016

Znów grodziska

17 km

Po wczorajszej wyprawie rowerowej przejażdżka i dziś była nienajlepszym pomysłem. Zamiast niej wydłużona przebieżka za Górę Lotnika. Wydłużona bardziej, niż chciałem, bo wprawdzie wbiegłem raptem w jedną przecznicę dalej, ale nie zwróciłem początkowo uwagi, że odchodzi ona pod nieco innym kątem. Biegnę, biegnę, samochodów na ekspresówce nie słychać... Zerknąłem na słońce - no tak, nie jest tam, gdzie być powinno. Biegłem wyraźnie w stronę Rurki. I faktycznie, kiedy dobiegłem na skraj lasu, stacja była niedaleko. Zwrot, szukanie drogi w stronę miasta, na szczęście szybko się znalazła droga, która doprowadziła do parkingu przed wiaduktem, a stamtąd już przecież raptem jakieś 3 km. 

Wczorajsza wyprawa za Maszewo pełna wrażeń. Najpierw przeprawa do Maszewa, wzdłuż
To chyba lepsze, niż
ścieżka z polbruku
linii kolejowej. Przekonałem się, że ci, co chcieli budować po nasypie ścieżkę rowerową zupełnie nie mają pojęcia, o czym mówią. Ścieżka jest kompletnie zbędna. Do Maszewa można bez problemu dojechać rowerem (no, może nie wyścigową szosówką...) wykorzystując to, co jest. A więc na początek ulicą Spacerową do zjazdu na Helenów, a potem najstarszą drogą w kierunku Maszewa, czyli obecną ulicą Kalinową, potem Świerkową i dalej prosto przez las do Podańska. Potem odcinek praktycznie pustej drogi do Danowa, tam skręt w prawo, a na wysokości dawnego zakładu firmy Partner skręcić w lewo i jechać wzdłuż dawnych torów wygodną, piękną drogą gruntową. Doprowadza do Dobrosławic,  dalej do Radzanka, a z tej drugiej wsi drogą polną (dobra nawierzchnia) dojeżdża się do samego Maszewa. Coś pięknego!

Fosa przed pierwszą linią wałów
Ale pojechałem dalej, starą drogą do Bielic, Sokolników i wreszcie do Chlebówka, gdzie był cel wyprawy - ukryte w lesie grodzisko. Ze zdjęcia wykonanego skanerem laserowym wynikało, że powinno być spore i wyraźne. Ale kiedy zobaczyłem, co tam jest - przytkało mnie. Grodzisko było potężną twierdzą jak na wczesne średniowiecze. Leży na wzgórzu nad rzeką Krąpiel, z drugiej strony chroniły je bagna, z dwóch pozostałych - wysokie wały, doskonale widoczne jeszcze i dziś. Widać miejsce, gdzie była główna brama, gdzie był wjazd z podgrodzia do głównych fortyfikacji. To nie była byle górka z palisadą - widać, że włożono wiele pracy i wysiłku, a twierdzę budowano starannie. Co ciekawe, nie ma chyba żadnych bliższych informacji na jej temat, z dostępnych informacji wynika, że chyba obiekt nie był badany przez historyków. Ciekawe, że nawet miejscowi nie wiedzą, że o kilometr od wsi mają coś tak ciekawego. Kiedy pytałem kilka osób o drogę do grodziska, nikt nie wiedział, o czym mówię.
Droga powrotna wydłużona o kilka wiosek na terenie powiatu stargardzkiego. Skoro jest okazja zobaczyć kawałek pleneru - to trzeba. Powrót zleciał błyskawicznie, od Maszewa tą samą drogą, co w południe. 

Dziś miałem oglądać dwa kolejne grodziska, dałem sobie jednak spokój. Zdążę. A tak w ogóle, to na terenie Zachodniopomorskiego są 243 grodziska, jest co zwiedzać :)

Na Maszewo? Przez kilkaset lat jechało się prosto.

Droga za Danowem. Jedziemy w lewo.

Szlak już nawet jest

Brama do nieistniejącego już dworu w Radzanku

Młyn w Maszewie. Na pierwszym planie
młyńskie koło

Przez okno widać, że młyn wciąż jest młynem

Mało kto wie, że tu w marcu 1945 mieściła się
kwatera sowieckiego marszałka Żukowa

Bielice. Ktoś miał wizję i - niestety - pieniądze na jej realizację.
Koszmarne kafle na całej elewacji, dwie kolumny ze zwieńczeniem
w stylu korynckim i jeszcze ten orzeł... Coś strasznego!

Sokolniki, kościół. Jedyna płyta z niemieckiego cmentarza, która ocalała.
Wmontowano ją w mur.

No i potężne grodzisko nad Krąpielą. Na jednym z wałów

Miejsce nad wyraz obronne, z natury

Wały podgrodzia

Główny wał chroniący centrum grodziska

Widziane bezpośrednio robią dużo większe wrażenie...
Warto odwiedzić!

wtorek, 23 lutego 2016

Rewelka z kichą, na przemian

10 km, 5 km

Po wczorajszej rewelacyjnej przebieżce dziś kicha i kompletna niechęć. Nie co dzień jednak jest święto ;) Ale się zmusiłem do paru kilometrów wzdłuż rzeki, choć kompletnie byłem bez pary, odcięty od zasilania. Ta pora - 16-17 - to wyjątkowo niekorzystny dla mnie czas, który najchętniej spędzałbym na kanapie, z kawą i książką. Dziś niewykonalne, bo musiałem jechać na spotkanie z mieszkańcami Żółwiej Błoci związane z budową S6.
W drodze powrotnej spotkałem swoją dawną nauczycielkę z podstawówki. Zatrzymała mnie, żeby pochwalić się pierwszą wnuczką, która ma się urodzić za mniej więcej tydzień. Pogratulowałem, uśmiechnąłem się, bo nasz Mati ma 10 lat, Paulina 7... Niedługo dorosną :)

Ustalony jest kalendarz biegów na pierwsze półrocze. 12 marca Jastrowie, 3 kwietnia Paryż, 23 kwietnia Gozdowice, 11 czerwca Babia Góra i 18 czerwca Stargard. Być może jeszcze 29 maja Człuchów. I starczy, nic więcej w temacie biegania. Reszta czasu wypełniona będzie rowerem i kajakami. 

niedziela, 21 lutego 2016

Ani deszcz, ani g...

15 km

Niektórych dziś zmoczyło, mi się udało przemknąć między falami deszczu. Trochę pokropiło, ale bezboleśnie. Ominęło mnie nawet ptasie gówno wygenerowane przez siedzącego na wysokiej gałęzi myszołowa; rozbryznęło się o pół metra ode mnie nie czyniąc szkody. Kiedy zerknąłem do góry, ptaszysko spojrzało na mnie szyderczo, po czym niespiesznie odleciało. 
W lesie ani śladu po śniegu, świetne warunki do biegania. Niestety, jegomoście tnący drzewa zniszczyli spory kawał leśnej drogi za Górą Lotnika, nie da się biec. Dziś było tam błoto, latem będzie czarny pył. Trzeba poszukać innej trasy. Może i dobrze, dotychczasowa się trochę opatrzyła.

W sobotę rowerowa wyprawa w las między Żdżarami a Wierzchosławiem. Nie wiedziałem, że są tam tak ładne zakątki: świerki, strumienie, mało uczęszczane ścieżki. Będzie ładny fotograficzny plener,  kiedy się zazieleni. 

Michał zadzwonił pochwalić się swoim sukcesem: wczoraj niespodziewanie przyszło mu nagłaśniać koncert TSA. Zupełnie samodzielnie. Zespół bez zapowiedzi przyjechał bez własnego akustyka, więc trzeba było zakasać rękawy. Po koncercie menedżer zespołu przyszedł podziękować za dobrą robotę. Brawo, Michu!
Ciekawe, czy parę lat temu, kiedy Michał po koncercie czekał pod Rampą na autograf Piekarczyka przypuszczał, że kiedyś będzie z nim pracował? :)

czwartek, 18 lutego 2016

Błogosławiony kołowrotek?

10 km

Ostatnie podrygi zimy (przynajmniej taką mam nadzieję), spadł śnieg. Niewiele, na tyle niewiele, że nikt nie wpadł na głupi pomysł sypania piachu i soli. No i świat się nie zawalił, przeżyliśmy.
W lesie miło, bo pusto. Sporo śladów do torów, za torami dziewiczy śnieg. Natknąłem się na ślady jednego człowieka, trochę zajęcy, jakiś lis, parę saren. Ciekawe, bo biegłem około 17, kiedy się już miał zmierzchać. Najwidoczniej lud uważa, że zima wciąż trwa, a zimą nie wypada się ruszać. Wypada siedzieć w domu i nie narażać się na ryzyko nawdychania świeżego powietrza. Świeże, niefiltrowane, na pewno szkodliwe.
Dyszka trochę wymęczona, coś mnie dziś nogi nie niosły. Nie odpuściłem, odpuszczać nie należy, trasa za Górę Lotnika zaliczona. Radykalnie się poprawiło dopiero w połowie drogi, kiedy nastąpił tajemniczy przypływ energii i chęci. Największe chęci pojawiły się pod sam koniec, ale koniec - to koniec. Po drodze poczta, przyszedł pocztą plecak na sprzęt foto. W necie znalazłem chiński, za niecałe dwie stówy. To jest dokładnie ten sam model, który można kupić z logo pewnej znanej firmy produkującej sprzęt dla fotoreporterów. Sprzęt z logo jest czterokrotnie droższy. Nie miałem trudności z wyborem. :)

Wieczorem zajrzałem na stadion. No, tu z frekwencją lepiej. Głównie babki, tu się pewnie czują bezpieczniej, niż na ulicach czy w parku.
Mariusz dziś wyczytał, że bieganie zmniejsza u myszy ryzyko raka. Oczywiście, podzielił się tą sensacją medyczną z otoczeniem bliższym i dalszym. Niestety, jak wynika z badań, naukowcy (pewnie amerykańscy) stwierdzili, że ten błogosławiony wpływ ma bieganie myszy w kołowrotku, nic natomiast nie napisali o efektach biegania - dajmy na to - po lesie. Ktoś wyraził nadzieję, że bieganie w kołowrotku można zastąpić bieganiem po stadionie. No nie wiem...

Na razie jednak chyba wybiorę las.

poniedziałek, 15 lutego 2016

Las

10 km

Wreszcie popołudniowy bieg bez specjalnego zwracania uwagi na porę. Widno już do wpół do szóstej, spokojnie da się go zrobić za dnia. Wiosna coraz bliżej.
Standardowa trasa w rejon Góry Lotnika, z pasmem pagórków i podbiegów w połowie drogi. Nic nie dolega, można było przyspieszyć nieco ponad normę. W efekcie czas o 5 minut lepszy od przeciętnego. Wyraźnie lepsza wydolność niż jeszcze parę tygodni temu, poprawia się wytrzymałość. Generalnie, czuć, że sprawy idą w dobrym kierunku. 
Wczoraj nieco dłuższy wariant leśnej wyprawy, najpierw brzegiem Iny do nowego mostu, potem asfaltem do GPP i wzdłuż niego, przeskok przez tory i dalej standard: kierunek Góra Lotnika i powrót do domu. Jakieś 15 km. 
Teraz trzeba zrzucić parę kilo, żeby do wiosennych startów stanąć bez zbędnego balastu. Jastrowie nie problem, połówkę da się pokonać nawet z lekką nadwagą. Do Paryża trzeba się wybrać zdecydowanie szczuplejszym :)

Tylko jak tu się, kurka, odchudzać? W niedzielę od rana po domu snuły się kuszące zapachy. Michał przyjechał na parę dni i na wstępie zarządził 'slow cooking'. W piekarniku, na malutkim ogniu pyrkoliło sobie w brytfannie jedzonko: kawałki kurczaka w sosie sojowo-miodowym, z warzywami... Mówię wam: boskość. Deser też postawiono przepyszny, krem z malin, pod nim naturalny jogurt, a pod jogurtem pokruszone ciasteczka... Nic więc dziwnego, że po obiedzie (z deserem, przecież nie odpuszczę...) zarządziłem sobie 15 km biegu.
Dziś wieczorem znów z kuchni płyną rajskie zapachy. Nie zaglądam, by się nie stresować. Złośliwa małżonka szepnęła właśnie na ucho, że żeberka wyszły cudowne... Udaję, że mnie to nie interesuje. A bawiąc się z żeberkami, machnęła jeszcze zupę ogórkową, o którą poprosił młody. I choć północ się zbliżała, nie zawahał się. "-A, spróbuję troszkę..." - oznajmił niosąc do pokoju małą michę, z której też pięknie pachniało...
Tak, najłatwiej się odchudzać, kiedy Ola gdzieś wyjedzie. Wtedy górę bierze lenistwo, nie chce się chodzić po zakupy, a ponieważ gotować nie znoszę - to nie jem. Efekt natychmiastowy, niestety - krótkotrwały. Do powrotu Oleńki i zapachów płynących z kuchni... :)

sobota, 13 lutego 2016

Szukanie grodzisk

35 km

Słońce zachęciło do rowerowej, całodziennej wyprawy wokół jeziora Woświn (na południe od Dobrej). Na mapach wypatrzyłem parę średniowiecznych grodzisk, dziś postanowiłem ich poszukać w terenie. Nie było to specjalnie trudne, mapy wykonane lotniczym skanerem laserowym dokładnie pokazują ich lokalizację. Problemem było dotrzeć do tych miejsc, jak się okazało - dość trudno dostępnych nawet teraz, kiedy nie skrywa ich zieleń drzew. Latem nawet nie ma co marzyć, można się o nie potknąć i przewrócić, ale będą niewidoczne.
Na początek trzy grodziska na południowym brzegu jeziora. Pierwsze za groblą, po której
poprowadzone są tory kolejowe do Koszalina. Na mapie nie dostrzegłem drobiazgu: strumienia i bagien, które trzeba przejść lub przejechać. Znalazłem miejsce, gdzie było parę kamieni, opierając się na rowerze przeszedłem na drugi brzeg strumienia i nawet nie utonąłem w błocie. Znalezienie grodziska położonego na szczycie jednego ze wzgórz nie było już problemem, ostre światło słoneczne pomogło zlokalizować właściwe wzgórze. Grodzisko spore, w dobrym stanie, z wyraźnymi wałami i podwalem.
Dwa następne nad brzegiem jeziora, po drugiej stronie torów. Co ciekawe, raptem o jakieś 150 m od 
siebie. Oba w świetnym stanie, z wysokimi wałami, jakieś 8-10 m! 
Największym problemem było wydostanie się potem na jakąś ludzką drogę. Leśne dukty nad jeziorem rozmiękłe, bagniste, nie sposób jechać. Przed wsią Tucze w końcu wydostałem się na jakiś asfalt, trzymając się cywilizacji dotarłem do Dobrej, tam skręt w prawo, w stronę Łobza, a zaraz za wieżą telewizyjną skręt w prawo, w stronę Cieszyna. Najpierw droga, potem bezdroże, wreszcie jakieś podmokłe pole, na którym setki gęsi miało wiec. Duże stado saren o jakieś sto metrów ode mnie popatrzyło tylko krytycznym wzrokiem, nawet nie miały zamiaru uciekać. Słońce się skończyło, naszła jakaś mgła, zrobiło się zimno, wietrznie i dość ponuro. Dotarłem do drogi, nią do Mielna, gdzie kolejne, piękne grodzisko. I na koniec kwadratowe grodzisko na półwyspie przed Cieszynem, którego nie miałem już ochoty oglądać. Marzyłem, żeby wreszcie przesiąść się do ciepłego auta, rower zapakować do środka i wrócić do domu.












Co też zrobiłem z największą przyjemnością :)

poniedziałek, 8 lutego 2016

Gdzie by tu jeszcze?

10 km

Marne ciśnienie powietrza, marne ciśnienie w ogóle. Do tego zimny deszcz jeszcze padał, kiedy wychodziłem w las. Jasne, nie bardzo się chciało. Ale plan zrobiony, dla spokoju sumienia i dla zadowolenia, które czuje się stając pod drzwiami domu z miłą świadomością: koniec. :)
Mogliby już przestać dłubać przy tym moście na nowej drodze. Nie ma dojścia do wału po północnej stronie rzeki, a to fajna trasa, jakaś odmiana od nudnawego już biegania po tych samych leśnych ścieżkach. Podobno jeszcze 2-4 tygodnie trzeba będzie poczekać. A w tym czasie słońce zacznie zachodzić o prawie godzinę później, będzie można wypuścić się po południu na dłuższe trasy, na przykład do Inoujścia.

Wyprawę rowerową w ramach 147 Ultra zdecydowanie odpuszczam. 140 zł za noc na siodełku - bez przesady. Kogoś poniosło. Są miejsca, gdzie całą noc można jeździć za darmo. Na przykład Goleniów. Tylko po cholerę?

Natomiast coraz łaskawszym wzrokiem patrzę na mapę rowerową okolic miasta Jesenik, gdzie niedawno byliśmy na nartach. Jest gdzie pojeździć, są drogi i bezdroża, jest dobra baza - trzeba się wybrać koniecznie.
No i czas sposobić kajak. Za miesiąc można wyskoczyć na jeziora, jeśli oczywiście nie zetnie ich lód. Na początek Woświn, gdzie czekają na obejrzenie cztery średniowieczne grodziska w świetnym stanie. No i Borne, Borne...!

niedziela, 7 lutego 2016

Prawie wiosna :)

15 km, dwa razy po pół dnia na rowerze

W piątek zaraz po pracy na leśną trasę, prawie pod Łęsko, powrót równoległą drogą. Już powiewa wiosną, nawet co odważniejsze muchy wylazły z dziur. Ciepło, przebijało słońce, idealny relaks.
Sobota i niedziela na rowerze, w terenie. Sobota w okolicach Osiny, w poszukiwaniu cmentarzyska kurhanowego sprzed 1,5 tys lat. Mało kto o nim wie, próżno szukać map z zaznaczeniem terenu dużego (23 ha!) z ponad 200 kurhanami. Znalazłem, większość jest mało widoczna, ale są i takie, które żadnych wątpliwości nie budzą, rozpoznawalne na pierwszy rzut oka. 
Droga koło Warchlina. Jeździły tędy dyliżanse
pocztowe ze Szczecina do Gdańska
Dziś powtórka z trasy przez Sowno, Warchlino i Rożnowo, tym razem w przyjaznych warunkach termicznych. Nawet za ciepło było, ale bez narzekania, lepsze to od zamarzania palców. Przejechałem kolejne średniowieczne drogi, nalazłem nawet miejsce, gdzie w średniowieczu był punkt poboru opłat celnych od statków płynących Iną do i ze Stargardu. Było w zamulonym dziś zakolu rzeki, niedaleko od mostu na Inie, na północ od Sowna (nie chodzi o most na betonówce, oczywiście), który jest dokładnie w tym samym miejscu od setek lat. Tu się kończyły ziemie goleniowskie, zaczynały stargardzkie. 
W ogóle ciekawe miejsce, onegdaj skrzyżowanie kilku ważnych szlaków komunikacyjnych. Wszystkie drogi istnieją do dziś, łatwo je odnaleźć porównując stare mapy ze współczesnymi. Można zrobić nakładkę na Google Maps, wszystko widać pięknie, jak na dłoni.
Niedawno znalazłem cholernie ciekawą mapę w serwisie Geoportal, to mapa ze zmontowanych skanów laserowych wykonanych z samolotu. Widać dokładnie rzeźbę terenu, laser odcedził zakłócenia:zieleń, budynki. I ukazują się rewelacje, jak choćby doskonale czytelna sieć starorzeczy Iny, a nawet dawne koryto praIny przebiegające od ul. Nadrzecznej na zachód, krzyżując się z ulicami Matejki, Akacjową i Przestrzenną, a potem biegnące dalej między cmentarzem a oczyszczalnią ścieków. Nie wierzyłem zdjęciu, pojechałem w teren. Fakt, płasko tam, to wyraźnie dno jakiegoś nieistniejącego już cieku wodnego... Rewelacja! 

W temacie pomysłu na złapanie większej kasy na kluby sportowe z gminnego budżetu... Raczej nie przejdzie, nikt nie widzi sensu w podczepianiu "na sztywno" budżetu sportowego do dochodów gminy i w praktyce pobierania 1% haraczu od wszystkich dochodów, nawet tylko formalnie będących dochodami gminy. Przykład z piątku: Teatr Brama i GDK skutecznie zawalczyły o dofinansowanie z Ministerstwa Kultury, dostaną po 170 tys. zł, te pieniądze muszą przejść przez budżet gminy. Niech mi ktoś spróbuje wyjaśnić, z jakiego powodu obie instytucje miałyby odpalić sportowcom po 1700 zł? 

środa, 3 lutego 2016

Czas odkurzyć plan treningów

Dycha

Powoli trzeba się zabierać za przygotowania do maratonu w Paryżu. Zostały trzy miesiące, wystarczy. To dla mnie dość pechowa trasa, dwa podejścia i dwa razy problemy. Może tym razem się uda przebiec w spokoju i w przyzwoitym tempie, a bez skurczy, które ucinały marzenie o przyzwoitym wyniku. 
Hotel zarezerwowany, w nadzwyczaj przyjaznej cenie, na osobę wychodzi poniżej 50 zł :) Drobna wada: 2,5 km do stacji RER, ale przy stacji jest duży parking, będzie gdzie zostawić auto. Damy radę. Przeżyliśmy Lyon i szukanie parkingu o kilometry od domu, przeżyjemy i Paryż. A jak się już dotrze do metra, to tak jakby się było w każdym miejscu w Paryżu.

Trzy dni pod rząd biegania, dyszka dziennie. Jutro albo leżenie bykiem z książką, albo rower, jeśli pogoda dopisze.

Namawiają na rowerową wyprawę w ramach 147Ultra ze Szczecina do Kołobrzegu. Chyba odpuszczę, szkoda tyłka. I gdzie tu sens: tłuc się nocą po bezdrożach, kiedy tę samą trasę można machnąć za dnia? Organizatorzy podpowiadają, że sens jest w tym, że widać światełka wytyczające szlak.
Poszukam czegoś z innym sensem.




poniedziałek, 1 lutego 2016

Spece od wydawania mają pomysł

10 km

Pierwsze leśne bieganie, popołudniowe. Da się wrócić z pracy, przebrać i obrócić na Górę Lotnika jeszcze za dnia. Słońce zachodzi już o godzinę później, niż w najkrótszy dzień roku, a wschód słońca też już OK, pół godziny wcześniej niż miesiąc temu. Może jeszcze to nie wiosna, ale spory krok w jej stronę. 
Mżyło dość paskudnie, ale dzięki temu przynajmniej cera się nawilżyła lepiej, niż u kosmetyczki. W lesie fajnie, bo ziemia rozmarzła, woda wsiąka, nie kurzy się spod stóp, a piasek jest twardy. Warunki do biegania wprost idealne. W lesie o tej porze pusto, kameralnie. 
Wczoraj cały dzień na rowerze, z godzinną przerwą na obiad. Dość paskudnie wiało, ale w lesie niezbyt to dokuczało. Najpierw objazd leśnymi ścieżkami na południe od Goleniowa, przez Łęsko i Bącznik. Po drodze dobry uczynek na rzecz konika polskiego w zagrodzie koło bazy myśliwskiej. Podjechałem przyjrzeć się szaremu bractwu, rzuciło mi się w oczy, że jeden ogierek stoi przy drzewie i najwyraźniej nie może uwolnić z jakiejś pułapki prawej tylnej nogi. Podjechałem szybko do leśniczego, wróciliśmy do zagrody i uwolniliśmy bidaka - faktycznie wepchnął kopyto w dziurę w drzewie, mógł złamać nogę. Po wydeptanym terenie można sądzić, że męczył się już dość długo, nie wiadomo kiedy by się szarpnął z fatalnym skutkiem. Lekko kulał, ale chyba nic mu nie dolega.
Po lewej przeciętne leśne świerki, po
prawej świerk z historią. Proporcje
prawdziwe.
Potem objazd lasem po prawej stronie Iny. Grząsko na nadrzecznych łąkach, ale terenowy rower szedł jak złoto - maszyna wzorowa. Po obiedzie wyprawa w lasy koło Krępska, żeby sfotografować chyba najstarszy świerk w goleniowskich lasach. Wielkie toto, grube - kawał konkretnego drzewa. Przy nim kamień z datą 10 maja 1871, poświęcony zakończeniu wojny prusko-francuskiej. Ciekawe, czy drzewo już wtedy rosło, czy też zostało posadzone ku czci tej ważnej dla Niemców daty?
Powrót do domu w strumieniach lodowatego deszczu, który ni stąd, ni z owąd zaczął zacinać. Najpaskudniej było na wiadukcie na Wolińskiej, deszcz zacinał poziomo... Za to w domu ciepła kąpiel, suche ciuchy i wygodna kanapa - miła odmiana po dniu na siodełku :)


Sportowi spece od wydawania nie swoich pieniędzy wygenerowali projekt nowej uchwały o finansowaniu gminnego sportu, mówiąc jaśniej - ich klubów i ich samych. Generalna zmiana jest jedna: zamiast ustalanej co roku kwoty chcą dostawać 1% gminnego budżetu. Panowie nie uzasadniają dlaczego akurat 1%, a nie 0,5 czy 4,5. 1% wygląda na pozór skromnie, ale w rzeczywistości oznaczałoby to prawie 70 procent podwyżki w stosunku do tego roku. Budżet gminy to około 150 mln, więc chłopcy od sportu gotowi są przemielić i przetrawić (dla dobra wspólnego, broń Boże w trosce o własne konta...) 1,5 mln zł.
Nie ma raczej na to szans, bo pomysł jest głupi. Mogą z czymś takim wyskoczyć wyłącznie ludzie kompletnie nie mający pojęcia skąd się pieniądze biorą, a wyspecjalizowani w wydawaniu tego, co nie ich.
Dlaczego pomysł jest księżycowy? Już tłumaczę: przez gminny budżet przechodzą np. pieniądze na oświatę pochodzące z subwencji oświatowej (czyli z budżetu państwa, przeznaczone ściśle na oświatę). Pytanie: niby dlaczego gmina ma płacić od tych milionów haracz na rzecz trenerów sportowych? Inny przykład: w tegorocznym budżecie gminy jest 18 mln zł na budowę drogi z GPP do S3, zdecydowana większość to również dotacja z zewnątrz. I co, od tego też 180 tys. zł podatku na Jedynie Słuszny Klub Sportowy? A z jakiej racji? Takich przykładów można rzucić więcej, po każdym powinno paść pytanie: z jakiej racji haracz na utrzymanie jakiegoś charta, który do goleniowskiego klubu przyszedł rok temu tylko po kasiorę? Na odpowiedź nie czekam, bo rozsądnej nie będzie. 


Zapisany na Bieg o Błękitną Wstęgę w Stargardzie. Zapomniałem sprawdzić kiedy się odbędzie, ale pewnie pod koniec czerwca ;)