czwartek, 31 stycznia 2013

Jastrowie wzywa

8,5 km

Dziś z lekkim zdziwieniem stwierdziłem, że nie czuję achillesów. To stan absolutnie pożądany, bo jeśli nie mamy świadomości posiadania jakichś narządów, to znaczy, że są one zdrowe. Jak mamy zdrowe zęby, to nie wiemy, że je mamy. Kiedy któryś daje sygnał, że jest - wio, do dentysty, ratować gada. Proste.
Korzystając z tej miłej sytuacji przebiegłem się ulicami, które mają dobrą nawierzchnię. Nie przejrzałem wcześniej dystansów, nie zrobiłem więc dziś przepisowej dychy. Ale może to i dobrze, niech wszystko wydobrzeje jak należy. To, że przestało boleć nie oznacza, że wszystko już wróciło do zupełnej normy. Tak się tylko wydaje.

Dareczek podesłał dziś linka do stronki Maratonu Jastrowskiego. Czas się zameldować, bo liczba miejsc ograniczona - 60. No, plus parę dla dobrych znajomych. Maila wysłałem, pewnie nie za późno. Trudno nie mieć sympatii dla pierwszego biegu z tamtego roku. Jest tak, jak napisane w regulaminie biegu: impreza rodzinna. Sympatycznie, relaksowo, bez parcia na wynik, bo nagród finansowych nie ma (I  BARDZO  DOBRZE!!). W tym roku prócz medali będą też koszulki. Cena startu bardzo przyjazna - 40 zł. I za to lubię Jastrowie.
Swoją drogą, sympatyczne miasteczko. 30 lat temu spędziłem tam miesiąc na praktyce studenckiej, zrobiłem prawo jazdy, wypiłem nieco wódeczki w miejscowej knajpce. Latem - naprawdę fajne miejsce na parę dni relaksu.

środa, 30 stycznia 2013

Jak się pobiega, to przechodzi

Wczoraj 10 km, dziś 5 km

Stopniało wszystko. Zostały tylko rozmarznięte psie gówna, potłuczone butelki, sterty petów i innego syfu dobitnie pokazującego, kim jesteśmy. Ano, piękna nasza Polska cała... 
Rozmarzła też bieżnia, wracając do swojego stanu typowego, czyli bezużyteczności. Można na niej robić różne rzeczy (taplać się w błocie, chodzić po wodzie...), ale na pewno nie biegać. Mimo wszystko bieżnia została z całą powagą oświetlona i udostępniona zainteresowanym. Tych ostatnich, co zrozumiałe, nie było.

Coraz bardziej podoba mi się wieczorne bieganie ulicami. Da się wytyczyć trasę z równymi chodnikami bądź asfaltem dobrej jakości, więc nawet w ciemnościach można biec dość śmiało. Przez jakiś czas przeszkadzać będzie piasek, którym posypywano lód i śnieg, a który zmienił się teraz w smętne błoto. Ale przecież wszystkiego mieć nie można.

Mam wreszcie skierowanie na zabiegi. Trochę to trwało, ale to moja wina, nie spieszyło mi się specjalnie. Jeśli znajdę czas, pójdę jutro umówić się na pierwszą wizytę. Czasu na to muszę zarezerwować sporo, bo Brygida, szanowna pani doktor od rehabilitacji, nie wypuści mnie po pięciu minutach. Lubi porozmawiać ;).
Stan obu achillesów powoli się stabilizuje, choć dziś rano prawy z głupia frant zaczął mnie boleć i kulałem do późnego popołudnia. Przeszło mi, kiedy zrobiłem dwie rundki wokół centrum miasta. I bądź tu, człowieku, mądry, domyśl się, o co chodzi. Teoretycznie, dolegliwości wynikają z przeciążenia, a w praktyce wyraźnie szkodzi mi brak ruchu i obciążenia aparatu ruchu. Jak się siedzi, to człowiek dziadzieje - stara prawda...

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Rozmakamy

10 km

No i wszystko zaczęło topnieć na potęgę. A to dopiero początek, jutro ma być ciepło, pojutrze wręcz gorąco. W mieście chodniki już odsłonięte, wreszcie się człowiek nie ślizga, a noga ma oparcie. Gorzej na obrzeżach, gdzie mniej ludzi chodzi. Ale ścieżka do Helenowa jak najbardziej zdatna do użytku. Skorzystałem, nie żałuję.
W prasie napotykam głosy różnych takich, kpiących sobie z mody na bieganie. Że głupota, że narażanie zdrowia itd. Domyślać się można, że większość owych mędrców snuje te dywagacje nie ruszając dupska sprzed telewizora, nie mówiąc już o jakimś gwałtowniejszym ruchu. Ruch przecież szkodzi!
Delikatna awanturka o pieniądze na sport. Chłopcy z "Hanzy" poszli dziś do burmistrza z reklamacją. Zanim poszli, powiedziałem im, co usłyszą. Dokładnie to usłyszeli. Że komisja komisją, a decyzję podjął burmsitrz (fakt), że uchwała sobie, życie sobie (fakt, niestety), a w ogóle jak chcą sobie grać czy biegać, to niech grają i biegają za swoje (słusznie). Zdaje się, że sympatyczny burmistrz nie uniknie jednak cierpkiego artykułu o kulisach rozdawania pieniędzy klubom, w których udzielają się radni i wiceburmistrzowie. Atmosfera trochę skiśnie, ale co poradzić... Nie ja wymyśliłem, żeby rozdawać pieniądze po uważaniu, nie oglądając się na przepisy. Trzeba było myśleć. 
Wykasowuję "Gazetę Wyborczą" z mojej listy stron interetowych. Już nie mogę. Rzygać mi się chce, kiedy tam zaglądam. Wychodzi, że najważniejszym problemem współczesnej Polski jest antysemityzm i homofobia. Cała reszta to pikuś. Znaczy, że jak nie jesteś Żydem, a do tego homo, albo przynajmniej nie kochasz jednych i drugich, to nie jesteś człowiekiem w pojęciu chłopaków i dziewcząt od Michnika. Nie mogę. Koniec z "Wyborczą". Na razie  mam problem, co czytać. Podobnie, choć ciut łagodniej, reaguję na prasę spod znaku ludków spod znaku PiS, tam przegięcie w drugą stronę. Na szczęście, zawsze można poczytać prasę zagraniczną. W "Le Monde" rzadko trafiam na polskie fobie.

niedziela, 27 stycznia 2013

Po wielkim żarciu...

10 km

Wczoraj było choucroute - specjalne, dietetyczne danie dla tych, którzy nie boją się nadmiaru cholesterolu. Strachliwych nie było, wszyscy zebrani dzielnie stawili czoło kapustce, w której były przeróżne kawałki mięska, kiełbasek, przeróżnych warzyw. Pół solidnego gara poszło, trochę jeszcze zostało. No, oczywiście ciężką dość potrawę trzeba było podlać czymś na trawienie, więc podlaliśmy. Dlatego na bieg wybrałem się dopiero późnym popołudniem, kiedy wszystko wróciło już do normy. Dyszka po mieście, po chodnikach, które robią się już śliskie - nadchodzi odwilż. Temperatura w okolicy zera, śnieg zamienia się w kaszę, po której trudno biec. Niech już w cholerę stopnieje, będzie można w końcu efektywnie pobiegać.

sobota, 26 stycznia 2013

Powiało Syberią

11 km

Przewiało mnie mocno. Wybrałem się na trasę przez obwodnicę wschodnią, było w porządku do chwili, kiedy na rondzie w pobliżu Żółwiej Błoci trzeba był skręcić w stronę Goleniowa. Dopiero wtedy poczułem silny, boczny wiatr, który momentalnie wywiał mi całe ciepło spod polaru. Przyspieszyłem, żeby jak najszybciej wydostać się z odkrytej przestrzeni i wbiec między domy i drzewa. W mieście było już lepiej, ale kiedy wróciłem do domu, miałem lód na czapce. 
Pogoda ma się wreszcie zmienić. W prognozach na środek tygodnia widać nawet temperatury dobrze powyżej zera.

piątek, 25 stycznia 2013

Gala taka sobie

10 km

Robert, nie żałuj! "Gala Goleniowskich Sportowców" niewarta uwagi. Najlepiej świadczy o tym sam początek, kiedy to Ojciec Dyrektor odczytywał wyniki współzawodnictwa szkół podstawowych i gminazjów. Na sześć wyczytanych podstawówek zjawiły się dwie, podobnie tylko dwa gimnazja odebrały swoje pucharki. Jacek Kostrzeba zaklął pod nosem i mruknął: "...za Wojciechowskiego to by na kolanach tu przyszli i odebrali..." Ale Wojciechowski siedzi w Tajlandii i w rozdawaniu pucharków nie mógł pomóc.
Nieco lepiej było przy wręczaniu nagród indywidualnych. Widać, że dla niektórych dzieciaków to była ważna chwila, być może jedyna nagroda, jaką podczas pobytu w szkole dostają. Ta chwila trwała trochę za krótko: wyczytanie, nagroda, rączka, w tył zwrot. 
Inny dzisiejszy temat, to zadyma wokół pieniędzy na sport, niedawno podzielonych przez gminę. Klub "Hanza", w którym jest paru znajomych biegaczy, nie dostał grosza. 25 tysięcy dostało za to Stowarzyszenie Goleniowskiej Siatkówki, o którego istnieniu nikt dotąd chyba nie wiedział. Stowarzyszenie zarejestrowało parę dni temu swój klub sportowy - i proszę, 25 kawałków "na zachętę"! Nic dziwnego, że chłopcy z "Hanzy" mają wysoki poziom adrenaliny i robią raban.

Cały dzień był dość ciepły, śnieg, niestety, zmienił się w nieprzyjemną maź, na której noga jedzie do tyłu. Przebiegłem, co należy, ale z trudem i bez przyjemności.

czwartek, 24 stycznia 2013

Ideał

10 km

Ale pogoda!! -10 stopni, wszystko zmrożone, śnieg chrzęści pod stopami. Świetna przyczepność butów, więc bieg był bardzo efektywny. Czysta, prawdziwa przyjemność. A już się zastanawiałem, czy by może sobie nie odpuścić pod pretekstem, że późno, że nogom przyda się dzień odpoczynku... Przełamałem się i nie żałuję. Wróciłem cały oszroniony, z lodem na brodzie i czapce.
Odwykłem od stadionu, nie mam ochoty tam zaglądać. Ruch w terenie jest zdecydowanie przyjemniejszy. A warunki na ulicach przeważnie dużo lepsze, niż na bieżni.

środa, 23 stycznia 2013

2,50 na pączka

10 km

Replay wczorajszej trasy. Trzeba pomyśleć o jakimś wariancie, bo zaczyna się robić nudno. Tylko, że po zmroku strach ruszyć na drogę nie oświetloną jak Champs Elysees. Szczęście, że dzień coraz dłuższy, słońce zachodzi już o 40 minut później, niż w święta. 
W piątek Ojciec Dyrektor robi szwancparadę pt. Gala Goleniowskich Sportowców czy coś w tym stylu. Gwiazdą wieczoru będzie on sam, zatroskany Ojciec Wszystkich Sportowców Małych i Dużych. Tłem będą ci, co to skaczą, biegają, fruwają i pływają. Zaszedłem dziś do kolegi jubilera, przy okazji spytałem Roberta, czy OD go zaprosił, by wręczyć dyplom i pucharek. Było nie było, Robert jest najlepszym w Goleniowie lekkoatletą-amatorem grupie powyżej 30 lat. Należy mu się choćby takie docenienie. Nie zdziwiłem się, że nie zaprosił. Po oczkach Roberta widziałem, że gdyby zaproszenie padło, to by poszedł (zawsze to pucharek do kolekcji, Ziuta się ucieszy, że jeszcze jeden gadżet w domu...). No, ale nie pójdzie. Za to ja pójdę, potem zrobię dowcip: wpłacę na konto OSiR 2,50 na pączka, którego ewentualnie poda się Robertowi w przyszłym roku, kiedy to już kolega Dyrektor zaszczyci Robcia zaproszeniem. 2,50 wpłacę, bo być może to kwestia pieniędzy, a nie mam sumienia narażać budżetu OSiR-u na wydatki związane z goszczeniem Robercika. Ojcu będzie łatwiej podjąć decyzję o wystosowaniu zaproszenia. 
A potem się to wszystko opisze...

wtorek, 22 stycznia 2013

Pada

11 km

Dla odmiany, dziś pobiegłem 'pod prąd'. Najpierw stadion, potem Przestrzenna, Szkolna i dopiero do Helenowa. Zrobiło się cieplej, śnieg na powrót śliski, w dodatku pada nowy. Ale przynajmniej było ciepło i przyjemnie. No, mniej przyjemnie było w Helenowie, bo z wieczora dziki lud helenowski zagospodarowuje przez komin wszystko, co się da. Smród niesamowity, z przyjemnością opuściłem zadymioną okolicę.
Na trasie spotkałem kilku biegających ludków. Na stadionie też parę osób. Nie wszyscy chyba spędzają zimę w gawrze ssąc łapę.
Byłem dziś na posiedzeniu pewnej komisji Rady Miejskiej. Temat: ścieżki rowerowe. Posłuchałem bezsensownego pieprzenia o potrzebie budowy ścieżek w każde miejsce, żeby lud goleniowski i wszyscy turyści mogli dojechać do atrakcyjnych turystycznie zakątków gminy. Znudziło mnie to, zabrałem głos. Powiedziałem, że nie ma sensu paplanie o atrakcjach turystycznych, bo tych u nas nie ma. Jeśli już budować ścieżki, to przede wszystkim przy drogach wylotowych z miasta, gdzie ruch największy, a bezpieczeństwo najmniejsze. Droga do GPP, przedłużenie Nowogardzkiej, Wojska Polskiego, Maszewskiej, Wolińskiej. Jak się znajdzie kasa, to ścieżka do Lubczyny. Na koniec spytałem, ile mają tej kasy na ścieżki. Nie zdziwiłem się: nic. 
To samo mówił Wojciechowski. Nasze uwagi zostały zapisane. Znajdą się w koncepcji budowy ścieżek. I w tym temacie to na razie wszystko. Nie ma kasy, nie będzie ścieżek. Proste.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Zima trzyma

10 km

Bardzo rześko. -7 stopni, śnieg znów chrzęści pod stopami, oddech przymarza do czapki i szalika. Fajnie. Dziś trasa przez Helenów i ulicę Szkolną. W Helenowie natknąłem się na Roberta, na Armii Krajowej na dwóch innych biegnących, niestety, nie poznałem ich (a znajomi, bo krzyknęli 'cześć'). Biegnąc trzeba było uważać na wyjazdy z bocznych uliczek, bo wyślizgane i zalodzone; jak to Piotrek mówi, ryja można rozwalić. Nie rozwaliłem. Rzecz ciekawa, przed biegiem pobolewał mnie achilles, w trakcie biegu wszystko ustąpiło. Fakt, że przed biegiem dobrze się rozgrzałem i porozciągałem. 
Po powrocie przykra niespodzianka. W trakcie kąpieli okazało się, że kanaliza była uprzejma się zapchać. Dwie godziny trwała walka, w końcu wygrana. Oczywiście, nie miałem żadnych stosownych narzędzi. Spiralę do udrażniania rur zrobiłem ze... starego kabla do drukarki. Ten kabel to jeden z "przydasiów", które walają się po różnych kątach, czekając na swoją wielką chwilę. Kabel okazał się niezastąpiony.

Robert wybiera się do Jastrowia. Dareczku, zabierzemy chłopa? W końcu swój człowiek. Oczywiście pod warunkiem, że nie będzie nam przez całą drogę nawijał o tym, ile to ostatnio nabiegał. Wszyscy wiemy, że nabiegał sporo. ;-)

Pierwszy dzień nowej epoki. W końcu obiad w domu.

niedziela, 20 stycznia 2013

W las

12 km

Zaryzykowałem wyprawę do lasu. Trochę czuję w pięcie, że to był teren. Da się jednak żyć, tragedii nie ma. Śnieg w dobrym stanie, solidnie przedeptany na całej drodze do Góry Lotnika, a potem dało się biec po śladach samochodów, które od czasu do czasu po leśnych drogach jeżdżą. Od parkingu na "trójce" w ogóle luksus, asfalt wszędzie czarny, z wyjątkiem drogi Goleniów-Lubczyna, która jak zawsze - oblodzona.
Wyraźnie schudłem. Nie ważę się, ale czuję, że mniej jest "dóbr" na bokach i brzuchu. To oczywiście wynik tygodniowej nieobecności koleżanki małżonki, która dba o zapełnianie lodówki. Teraz w lodówce pustawo. Dziś znów pożywiłem się u gościnnych wędkarzy. Tym razem bez grzańca, bo byłem przed biegiem, nie chciałem wywołać sensacji po drodze.

Przejrzałem sobie posty sprzed roku. Zdaje się, że ta zima jest konkretniejsza. Mroźno, śnieg leży od dłuższego czasu i tylko te głupie wczorajsze bazie sugerują, że wiosna lada dzień. Wytłumaczenie uniwersalne: zimie winne jest ocieplenie klimatu ;))

sobota, 19 stycznia 2013

Sobotnia laba


11 km

Sobota, więc przed południem leniwy relaks, nigdzie nie trzeba się spieszyć. Wypiłem kawę, porozciągałem się, niespiesznie ruszyłem w teren.
Na obwodnicy wschodniej dużo gorsze warunki, niż jeszcze parę dni temu. Śniegu więcej, nieco podtopniał, potem zamarzł na nowo; biega się ciężko, bo stopa się zapada i nie ma odbicia, noga się cofa. Z ulgą dobiegłem do końca ścieżki z polbruku, dalej biegło się już przyjemniej. Na przedłużeniu Nowogardzkiej wyjeżdżone, suche pasy asfaltu, bieg od razu szybszy i sprawniejszy. Nie ufam kierowcom, z założenia każdego traktowałem jako potencjalnego palanta i buraka. Przeważnie się nie myliłem, tylko niektórzy wykonywali skomplikowany manewr zjechania ku środkowi jezdni. Żadna z pań, które widziałem za kierownicą, nie zrobiła mi miejsca, zapewne uważając, że skoro ONA jedzie, to ja powinienem wskoczyć do przydrożnego rowu. Paru ćwoków płci męskiej też tak uważało. Szczęśliwie, przeżyłem, ale raczej dzięki swojej ostrożności.
Wiał zimny wiatr od wschodu. Dobrze, że przypomniałem sobie o grubym polarowym bezrękawniku, idealnym rozwiązaniu na zimę. Dziś było mi ciepło, nie przewiało.
Po południu wizyta u wędkarzy. Ciekawa społeczność. Wielu przyjechało z drugiego końca Polski, żeby marznąć nad brzegiem rzeki i niekoniecznie coś złowić. Ludków było koło setki, złapano trzy ładne ryby. Był też polowy bufet z grochówką, kiełbaską i karkówką, a na ognisku grzał się ogromny sagan z grzańcem, z którego można było zaczerpnąć do woli. Pożywiłem się i rozgrzałem stosownym płynem, najpierw jednak odprowadziwszy do garażu autko. Licho nie śpi, nie dam gliniarzom powodu do uciechy ;)

A, ciekawostka. Dziś widziałem pierwsze bazie. Na wierzbie w okolicy Marszewa. 

piątek, 18 stycznia 2013

Siedząc z Robertem

10 km

Od strony gastronomicznej dzień bardzo udany ;). Noworoczne spotkanie w "Duecie" ze stołem bardzo przyzwoicie zastawionym, w tym wyrobami z ryb, wśród nich łososia. Wyszedłem z sali kilka minut przed końcem, przekąsiłem, a kiedy wygłodniały lud rzucił się na jedzenie, przechadzałem się wśród konsumujących stosy żarcia ze szklaneczką z sokiem pomarańczowym. Pytany, czemu nie jem, odpowiadałem zgodnie z prawdą, że nie jestem głodny. Naprawdę, nie byłem! 
Usiadłem z burmistrzem, lubię z nim pogadać. Wsuwał stertę ciastek, oczywiście zapytał mnie, czemu nie jem, czy może mi nie smakuje. Jemu powiedziałem prawdę. Chłopak zakrztusił się ze śmiechu. Gaworzyliśmy sobie o tym i owym, a ja kątem oka obserwowałem krążących wokół i kombinujących, jak by tu się przysiąść i przykleić. Nie śmieli, tylko Ojciec Dyrektor przyszedł i w głębokim pokłonie się przywitał. Na pokłon odpowiedziałem uprzejmym skłonieniem głowy, podałem Ojcu rękę. Z innych stolików były tylko spojrzenia z wyraźną nutką zazdrości. A ja, kurka, tylko przecież siedziałem sobie i gadałem z sympatycznym Robertem.

Wieczorem przepisowa dyszka, Helenów itd. Z zadowoleniem stwierdzam, że wyraźnie ustępują mi problemy z podwoziem. Wniosek, że nieodpowiednie buty miały co najmniej spory wpływ na powstanie dolegliwości. Jeśli nie zasadnicze.
Od wtorku zaczynam zabiegi rehabilitacyjne. Jak się płaci co miesiąc 255 zł na NFZ, pora zacząć odbierać, co należne.

czwartek, 17 stycznia 2013

Od imprezki do imprezki

10 km

Wczoraj dzień niezamierzonej przerwy. Chciałem się przebiec, ale musiałem jechać na lotnisko, bo przylatywał dreamliner, miałem zrobić zdjęcia. Przylot planowano na 17.30, ostatecznie samolot pojawił się o 20. Zdążyłem przemarznąć do szpiku, stracić czas i ochotę na dodatkowe wychylanie się poza dom. Odpuściłem.
Dziś trasa przez Helenów i wokół miasta. Temperatura trochę się podniosła, śnieg jest śliski i nie biega się tak przyjemnie, jak jeszcze trzy dni temu. Na szczęście dziś bez żadnych przypadków nieszczęśliwych i bolesnych. Na razie jest dobrze, achilles nie dokucza.

Drugi dzień jestem sam w domu, Ola pojechała do Krakowa nawiedzić rodzinkę. Lodówka pustawa. Wczoraj na szczęście było otwarcie wyremontowanego oddziału w szpitalu, przy okazji niezły catering, więc dzień przetrwałem. Dziś nic nie otwierano, ale "U Grzesia" dają dobre, domowe jedzenie, wpadłem na naleśniki. Jutro też się przeżyje, w porze obiadowej będzie wręczanie "Barnimów", a przy okazji catering. Piątek więc nie będzie głodny. W sobotę wędkarze zapraszają na zawody wędkarskie, co roku jest świetna grochówka, kiełbaska i kaszanka. Trzeba pomyśleć o czymś na niedzielę. A w poniedziałek wraca Ola, wszystko wróci do normy. ;))

W następną sobotę, przypominam komu trzeba, choucroute. Nie jeść już od piątku, bo największym grzechem jest przyjść i oświadczyć, że w zasadzie nie jest się głodnym. Najedzonym wstęp wzbroniony!

wtorek, 15 stycznia 2013

5 km relaksu

5 km

Nie znalazłem dziś czasu, żeby się wybiegać. Tylko nieco ponad pół godziny krótko przed ósmą, akurat na pięć kilometrów. Z konieczności - bieżnia, wyślizgana jak droga do młyna. Wiem, czym pachnie bieganie po śliskim, bez przyczepności, więc dziś był pełen relaks, żadnego szarpania się. Niech podwozie wraca do normy, może w międzyczasie śnieg stopnieje. Wybiegam się jutro. Jak mawiała Scarlett, jutro też będzie dzień.

Zamówiłem bilety do Nicei. Cena mnie cieszy, ale trudno mi zrozumieć, na jakiej zasadzie z Goleniowa polecę do Warszawy, a stamtąd do Nicei na Lazurowym Wybrzeżu za śmiesznawą kwotę 320 złotych polskich. A wrócę za 450. Nic dziwnego, że LOT trzeba ratować setkami milionów złotych z budżetu państwa.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Cholerny kamień

10 km

Powtórka z wczorajszej trasy. Szkoda tylko, że na kilometr przed końcem nadepnąłem na jakiś kamień i aż mi świeczki w oczach stanęły, przypomniałem sobie, gdzie mam prawą piętę i co z nią się ostatnio działo. Chyba jednak katastrofy nie będzie, już nie czuję bólu (chciałem jak Komorowski, napisać "bulu"... Tragedia!), do jutra przejdzie. Dla pewności - Movalis.
Przesympatyczne warunki do biegania. Lekki śnieg, niezbyt chłodno, nie ma syfu na ulicach. Dla mnie tak może być do końca zimy.

Darek podesłał zdjątka z leśnego biegania. Na jednym z nich Anetka, która po dłuższej przerwie wróciła do biegania. No!

niedziela, 13 stycznia 2013

Proste rozwiązanie

9,5 km

No i może się okazać, że moje problemy z podwoziem wynikały z niewłaściwych butów. Dziś przebiegłem się w nowych najkach, wynik zaskakujący. Żadnych dolegliwości, teraz siedzę już drugą godzinę i nie czuję żadnej bolesności. Być może ma to też związek z dwiema tabletkami Movalisu, ale to się okaże po odstawieniu leku za paręnaście dni.
Różnica w biegu zasadnicza. Najki są miękkie, nie czuje się zupełnie uderzenia o ziemię. W brooksach, niestety, każdy krok się pamiętało.

Zmodyfikowałem nieco trasę. Z domu pobiegłem wzdłuż rzeki do małego mostku, pod nadleśnictwo, ścieżką rowerową do Helenowa, zwrot na pięcie, powrót do miasta: starostwo, stara policja, szpital, Villa Park, cmentarz, stadion, dom. Równa nawierzchnia, bezpiecznie, w sumie bardzo przyjemnie.

Słońce zachodzi już o prawie pół godziny później, niż na początku grudnia. Wiosna z każdym dniem bliżej ;)

sobota, 12 stycznia 2013

Wróciła zima

11 km

Doszedłem do siebie, infekcja odpuściła, więc w ciągu dnia dłuższa wyprawa biegowa. Wariant wzdłuż obwodnicy wschodniej, bo szeroki chodnik oddzielony od jezdni gwarantuje bezpieczne przemieszczanie się. To było ważne, bo dziś jezdnie śliskie i ryzyko zderzenia z samochodem znaczące. Przekonałem się o tym biegnąc Nowogardzką, z duszą na ramieniu i bez cienia zaufania z umiejętności kierowców, którzy mnie mijali. Każdy z nich mógł wpaść w poślizg, który dla mnie niekoniecznie dobrze by się skończył. 
Dostałem zdjęcia USG obu ścięgien piętowych z opisem i zaleceniami. Ćwiczenia rozciągające, okłady z lodu, zabiegi rehabilitacyjne. Ciekawe, że nie zalecił żadnych leków przeciwzapalnych...
Spróbuję jeszcze jednego środka: zmiany butów biegowych. Udało mi się wyszperać w necie parę butów Nike Air Pegasus +26, modelu wycofanego z produkcji bodaj ze dwa lata temu, ale gdzieniegdzie jeszcze na stanie. Cena przyjazna, 259 zł, do tego model sprawdzony, zdarłem wcześniej dwie pary tych butów i nie miałem żadnej kontuzji. Wczoraj z Piotrkiem dokładnie obejrzeliśmy pegasusy i brooksy, w których biegam. Od razu widać zasadniczą różnicę w konstrukcji pięt obu butów. Pegasusy mają zewnętrzną krawędź zdecydowanie ściętą, brooksy - prostą. Kto wie, czy to nie jest przyczyna. Sprawdzić na pewno warto.

czwartek, 10 stycznia 2013

Zakichany dzień

Tego się nie spodziewałem. Wczoraj wieczorem nagły, ostry atak na mnie jakiegoś wirusa. Noc tragiczna, a od rana jeszcze gorzej: kaszel i katar w natężeniu nieprawdopodobnym. Cały dzień zmarnowany, nie byłem w stanie zabrać się za robotę. Stoi obok mnie pół kontenera zużytych chusteczek, to mój dzisiejszy dorobek. Chwała Bogu, powoli najgorsze mija. Oczywiście, trzeba było odpuścić trening. Bez żalu, bo dzisiejsza pogoda równie rozpaczliwa, co stan mojego zdrowia.
Czekam na lepszy czas...
A, właśnie. Zgodnie z doktorskim zaleceniem, rozciągam i ćwiczę staw skokowy i ścięgno Achillesa. O dziwo, widzę wyraźną poprawę. Kompletnie przestało boleć.

środa, 9 stycznia 2013

Najważniejsze: się przełamać

10 km

Bardzo mnie kusiło, żeby dziś nie ruszyć się z domu. Padał deszcz, było ponuro - wystarczy, by sobie to i owo uzasadnić. Przełamałem się jednak, koło 19 wskoczyłem w czarne ciuchy, na grzbiet wrzuciłem kurtkę przeciwdeszczową - i w drogę, uliczkami miasteczka. Już po kilometrze, kiedy się rozgrzałem i przywykłem do deszczu, zaczęło mi się to nawet podobać. Stara prawda, że pogoda zawsze jest, tylko strój bywa nieodpowiedni. 
Na stadion nie zaszedłem, bo nie było po co. Dziś na pewno bieżnia zalana. Ale za to oświetlona, podobnie zresztą jak puste lodowisko. 
Wczoraj byłem u doktora. Roszkowski dokładnie mnie przepytał, potem zbadał aparatem USG. Lekkie zgrubienie lewego achillesa, za to stan zapalny w przyczepie prawego achillesa do pięty. Na szczęście doktor nie sugerował zawieszenia biegania, choć doradził ostrożność i nieprzeciążanie układu ruchu. Jak mówi, najważniejsze będą regularne ćwiczenia rozciągające z rana, przed treningiem i po jego zakończeniu. Jutro podjadę do jego żony, prowadzi przy basenie kąpielowym poradnię rehabilitacyjną. Parę zabiegów na pewno nie zaszkodzi.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Piękny wschód

10 km

Kiedy się obudziłem wiedziałem, że trzeba złapać za aparat i czekać na te kilka chwil magicznych, zwiastowanych przez wysokie chmury. Właśnie o tej porze roku bywają dni, kiedy z rana chmury są bardzo wysoko, a wschodzące słońce oświetla je od spodu, czyniąc intensywnie czerwonymi. No i się nie myliłem, 15 minut później kilka chwil przedstawienia jak z obrazów Wyczółkowskiego. Jedno ze zrobionych zdjęć - obok. Ładne, ale daleko mu do ideału,który udało mi się sfotografować trzy lata temu. Tamto zdjęcie jest absolutnie bez zarzutu. Wisi u mnie na ścianie.
Cały dzień czuję narastające objawy przeziębienia. Drapie w gardle, suchy kaszel, ogólne rozbicie. Oczywiście, może to być gruźlica w szlachetnej, polskiej wersji (galopujące suchoty), ale to raczej mało prawdopodobne, nie każdy jest Chopinem... Stawiam na przeziębienie. Żeby rzecz wyjaśnić i przyspieszyć (albo pomoże, albo się dobiję), wskoczyłem w dresik i buty i ruszyłem na bieżnię. Błotko obeschło, jest teraz bardzo OK. Oczywiście, z wyjątkiem oświetlenia, bo bieżna o 17 tonęła w ciemnościach, choć było już na niej paręnaście osób. Obok, na sławnym lodowisku, lepiej było pojawić się w okularach przeciwsłonecznych. Nikomu porażenie nie groziło, bo jak wspomniałem, nikogo tam nie było. Tylko fotony odbijały się od bandy do bamdy... To już jednak klasyka, po cholerę o tym pisać!
Jutro idę do doktora od stawów i innych kości, więc skoro mam mu się skarżyć na ból, to niech boli - pomyślałem. Jak na złość, dziś nie chciało boleć. Coś tam lekko ćmiło, ale to trudno nazwać problemem. Mam nadzieję, że przynajmniej przyrządy coś tam wykażą.
Ciekawa rzecz: rośnie zainteresowanie bieganiem w kręgach władzy. Ostatnio Roberto podpytywał mnie, jak się do tego zabrać, żeby sobie krzywdy nie zrobić. Rozsądnie podchodzi... Dziś wójt Osiny przesłuchał mnie na okoliczność maratonów i półmaratonów, ma nawet pewną orientację w temacie. Czyżby coś planował? Ba, nawet starosta przyznał mi się niedawno, że 2-3 razy w tygodniu biega po parę kilometrów. Ciekawe, czy uda się w końcu namówić na jakąś formę ruchu kolegę Henryka Z., który powoli zbliża się do ideału bryły, czyli kuli. Na razie coś tam opowiada o kręgosłupie i innych niemożnościach.
Dzisiejsze bieganie całkiem, całkiem. 25 kółek w czasie około 50 minut, bez żadnego specjalnego wysiłku i żyłowania się. Chyba dobry prognostyk na nadchodzącą wiosnę.

sobota, 5 stycznia 2013

Znów debil w golfie

10 km

Deja vu. Tym razem w rejonie ronda w pobliżu Żółwiej Błoci, kiedy już biegłem w stronę Goleniowa. Znów jakiś pojeb koniecznie musiał wyprzedzić, wjeżdżając między mnie, a wyprzedzany samochód. Znów golf, tym razem o numerze ZGL 21375. W poniedziałek się nim zajmę. Nie ucieknie.
Wreszcie kawałek słońca po dłuższym okresie pogody mocno nieszczególnej, pochmurnej i niesympatycznej. Z przyjemnością wybrałem się za miasto. Bieg w tempie relaksowym, nie chcę obciążać przyczepu prawego achillesa. We wtorek idę do Roszkowskiego, niech zbada temat.

Wieczorem poszedłem do Netto, kupić wodę mineralną i wino na wieczór. Kiedy wychodziłem, pod sklepem stała para: żul i żulietta. Wpili się wzrokiem w butelkę, którą niosłem w ręce ('wpili' to absolutnie właściwe określenie...). Wysysali wzrokiem jej zawartość. W pewnym momencie zerknąłem, czy z butelki nic nie ubyło. O dziwo, nie ubyło...

Znajdzie się każdego

10 km ulicami

Nadal wiosenna pogoda, grzech siedzieć w domu w bezruchu. Około szóstej po południu przebiegłem się tą samą, co ostatnio, trasą. Siąpiła drobna mżawka, więc przy okazji nawilżanie cery, et cetera. Coraz bardziej mi się podoba, że nikt nie zwraca uwagi na biegnącego, żadnych durnych przysrywań. Znormalniało.
Nawet nie chce mi się zaglądać na stadion. Może tam już obeschło, może nie. W cholerę z OSiR-em i tamtejszą załogą. Da się żyć bez nich. A ulice są przyjemniejsze, niż krążenie 25 razy tym samym śladem.
Mirek zapisał się do Grodziska. Jest więc nas już dwóch.

Wiosną z Olą wyskoczymy na parę dni na Korsykę. Byłem tam dwa lata temu, chce się wrócić. Miałem problem, bo zgubiłem kartkę z namiarami na kwaterę w Bastii, a bardzo chciałem jeszcze raz odwiedzić sympatycznego Korsykanina, u którego wówczas się zatrzymałem. Okazuje się, że przy pomocy nowoczesnych mediów da się znaleźć każdego. Przejrzałem zdjęcia zrobione w czasie wyjazdu i znalazłem takie, które było zrobione z okna mieszkania na ulicę. Przybliżenie: jest nazwa kawiarni. Więc Google, wpis nazwy, wyskakuje adres. No to cap za Google Maps, zbliżenie, wchodzę w Street View. Przeszedłem się ulicą Boulevard Paoli, widzę kawiarnię. Staję przed nią, obracam się o 180 stopni i widzę wejście do kamienicy, w której spałem. Sprawdzenie adresu, wpis z dodatkowym tagiem "Chambre" - wyskoczył mi pan Louis Tinti, wraz ze zdjęciami pokojów, które udostępnia. Jeden z nich to ten, w którym spałem. Więc po 5 minutach poszukiwań znalazłem człowieka, o którym wiedziałem tylko to, że mieszka w Bastii i wynajmuje pokoje. Sympatyczny brodacz, Korsykanin do kwadratu. Codziennie siedzieliśmy z rana i rozmawialiśmy o historii, a mówi o niej z pasją i cholerne interesująco. Od niego dowiedziałem się, że nie Polska, tylko Korsyka miała pierwszą w Europie konstytucję. Kiedy wróciłem do Polski, sprawdziłem. To prawda.

czwartek, 3 stycznia 2013

Dyszka uliczna

10 km

Ból pięty nie zanikł, ale zmalał do poziomu ledwo wyczuwalnego. Dlatego zdecydowałem się zrobić wieczorne kryterium uliczne. Pod koniec biegu ból się nasilił, ale nie do poziomu istotnie zakłócającego pokonanie zaplanowanej trasy. Ot, ćmi coś tam lekko. Rano się zobaczy, co z tego się wylęgnie.
Zapisałem się na półmaraton w Grodzisku. Pierwsi płacą po 50 zł, będą mieć też niskie numery startowe. Bieg planowany jest na 9 czerwca. Kalendarz powoli się więc zapełnia: 7 kwietnia Paryż, 28 kwietnia Kraków, wcześniej - pewnie koniec marca - będzie Jastrowie. Trzeba się jeszcze rozejrzeć za ciekawymi propozycjami w miejscach, gdzie jeszcze nie byłem. Piotrek, dawaj kalendarz biegów!

Wczoraj przed snem, jak zwykle, słuchałem "Trójki".  Gość puścił płytę, która całkowicie odebrała mi senność. Brytyjski zespół "Django Django", płyta o tym samym tytule. Rewelacja. Kapitalna muzyka, coś w stylu new romantic, z niesamowitymi rozwiązaniami rytmicznymi, oszczędną instrumentalistyką (gitary!). W rezultacie coś naprawdę świeżego, wciągającego. Rano natychmiast ściągnąłem całą płytę, siedzę teraz ze słuchawkiami na uszach. Number one - "Default"!

środa, 2 stycznia 2013

Przerwa, niech mi przejdzie

Odpust

Dzień przerwy, niech mi minie dolegliwość z achillesem. Inna rzecz, że gwałtownie rosnące dziś ciśnienie nie nastrajało mnie do biegania, cały dzień byłem senny i ziewałem. 
Robert pochwalił się dziś swoim szóstym miejscem w biegu w Parku Kasprowicza w Szczecinie. Pobiegli jeszcze Mirek, Sebastian i Krystian. Robert twierdzi, że trasa jest do d..., bo jakiś ambitniak wytyczył ją po samych górkach, a tych u Kasprowicza nie brakuje. Chrzanić Park Kasprowicza, towarzyska imprezka w Kliniskach z pewnością była korzystniejsza.

wtorek, 1 stycznia 2013

Pierwsza dycha

10 km, bez paru metrów


Kubek grzańca przed startem
Kubeczek na mecie

Po Sylwestrze lekkie zmęczenie, związane raczej z niedospaniem niż nadużyciem. Zasnąłem gdzieś koło trzeciej, wstałem o ósmej. O wpół do dwunastej zameldowaliśmy się z Olą i Piotrkiem w Kliniskach, przy stole zaopatrzonym w napoje regeneracyjne: piwo, wino musujące, grzaniec, była nawet woda i cola. W południe Darek z Arturem-juniorem odpalili baterię petard, budząc całe Kliniska. Impreza zaczęła się od kubeczka grzańca, dla zdrowotności.
Zrobiliśmy dziesięć kółek po trasie od ul. Piastowskiej, uliczką przy dworcu, obiegając stadion i kończąc pętlę w pobliżu piekarni, której nazwy od pewnego czasu nie wymienia się, a pieczywa stamtąd nie kupuje i nie jada. Tempo wybitnie relaksowe, nikt nie miał ochoty dokonywać wyczynów. Co kółko Arturek odpalał kolejną petardę, wybijając z głowy sen tym kliniszczakom, którzy nie mieli ochoty pobiegać, a chcieli pospać. Nie pospali.
Kobitki biegały we własnym gronie
Humory dopisywały!
Na koniec ostatnia garść petard, kolejka grzańca, spumante. Na pół godziny przenieśliśmy się do domu Anety i Darka, na kubek gorącej kawy i chwilę rozmowy. Darek pochwalił się prezentem: opłaconym startem w maratonie w Barcelonie, w połowie marca. Teraz rozumiem, dlaczego dotąd Gapińscy nie zapisali się w Paryżu  :)


I tak się zakończył pierwszy trening tego roku. Od jutra - normalne, codzienne bieganie.
Wszystkie dostępne mi zdjątka z dzisiejszego biegu są w galerii Noworczny Bieg Na Dyche W Kliniskach