czwartek, 29 listopada 2012

Ostatnia ósemka

8 km

Miało dziś być tylko 5 kilometrów, ale tak jakoś wyszło... Najpierw przebiegłem się po zadymionej dzielnicy tzw. domków, potem 10 kółek wokół bieżni. Sama bieżnia dziś nieczynna, bo wróciła do normalnego stanu, czyli terenowej przeszkody błotno-wodnej. Światełko było jednak włączone, dało się biegać wokół, bez większego ryzyka połamania nóg na wybojach.
Po paru kółkach dołączył Mirek, który też mimo pogody nie mógł usiedzieć w domu. Trzecim wariatem był radny Łukasz, który od pewnego czasu zawzięcie próbuje zrzucić parę z wielu zbytecznych kilogramów. Na razie wielkich efektów nie widać, ale przynajmniej chłop próbuje. Niewielu naprawdę próbuje.
Powrót do domu tą samą drogą, przez "Złodziejewo", którego mieszkańcy wieczorową porą utylizują odpady, aż łzy ciekną przechodniom. Dym, smród - krótko mówiąc, ekologia w polskim wydaniu: przez piec, co tylko da się tam wepchnąć.

Jutro odpust zupełny, trzeba nieco odpocząć przed dwoma dniami biegów. W sobotę rano zobaczę: jeśli będę w bardzo dobrej formie, to powalczę o jakiś wynik w Koninie. Jeśli nie, to pooszczędzam się nieco, a szybciej pobiegnę w Toruniu. Tak czy owak, jutro leżenie bykiem, po południu wyjazd do Konina.

środa, 28 listopada 2012

Chyba jestem gotowy

9 km

Ostatni dłuższy trening przed weekendowymi biegami. Dobrze się rozgrzałem w truchcie uliczkami "Złodziejewa", na stadionie od razu wpadłem na Mirka, który zaproponował 20 kółeczek. Czemu nie. Po paru okrążeniach dołączył do nas Krystian i tak we trójkę, w naprawdę dobrym tempie, zrobiliśmy swoje. Chwila rozmowy z Jackiem i Robertem na koniec, podczas rozciągania po biegu. W sumie trening miły od strony towarzyskiej.
Jestem bardzo zadowolony z formy. Wydolność świetna, bez kłopotu wytrzymam i dychę, i półmaraton. Szybkość zdecydowanie dobra, rozciąganie kapitalnie poprawiło sprawność mięśni, krok jest dłuższy i dużo lżejszy, niż paręnaście dni temu. No i wreszcie ustępują ostatnie objawy choroby, jaka przez dwa tygodnie po mnie łaziła zatruwając życie. Wczoraj i dziś przez całe dnie chciało mi się rzygać, ale to pewnie efekt przyjęcia solidnej porcji antybiotyku na pusty żąłądek, nie licząc kilku kaw wypitych w ciągu dnia. To mi zresztą już przeszło, jest zupełnie OK.

W necie znalazłem jeden z moich ulubionych koncertów: Dire Straits, Bazylea, 1992. Koncert, który był transmitowany w TVP na żywo, pamiętam ten wieczór. Długo potem szukałem nagrania, dwa lata temu udało mi się przechwycić płytę. A teraz i dźwięk, i fonia na Youtube. 
Kto lubi DS, polecam, to jeden z ich lepszych koncertów. Nie słuchać cicho! 2 godziny dobrej muzyki

wtorek, 27 listopada 2012

Antybiotyk zamiast miodku

8 km

Dość czekania na cud medyczny. Przemiła pani doktor zaserwowała mi antybiotyk, który, jak się mi zdaje, już zaczął stawiać mnie na nogi. Do soboty będzie dobrze.
Po południu, przy stadionie, spotkałem Mirka. Powiedział mi, że gdyby wiedział o biegu w Koninie, to by z Tomkiem Oleszkiem pojechał. Za późno się dowiedzieli, będę jedynym reprezentantem Goleniowa na biegu o lampkę górniczą. Będę najlepszym goleniowianinem w całej stawce! ;)

Dwa ostatnie dni to czas wyjątkowo marnego apetytu, na szczęście nie przekładającego się na formę. Wyraźnie schudłem, z czego akurat jestem bardzo zadowolony. Dobrze by było, gdyby moja waga spadła jeszcze o jakieś pięć kilo, byłoby jeszcze lżej biegać. Nie narzekam, mam wrażenie, że od parunastu dni bieg jest lekki, wydajny, krok jest dłuższy. Bez trudu cały dystans 8 km wytrzymuję w biegu na palcach. Ciekawe, że dobrze to znoszą mięśnie łydki i ścięgna Achillesa. Problemy, które jeszcze parę dni temu stawiały pod znakiem zapytania start w Toruniu - odsunęły się na bezpieczny dystans. Powinno być dobrze.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Pobiegnę z laptopem

8 km

Pierwsze 2 km dość szybko, potem 2 min przerwy, 4 km nieco wolniej, ale wydłużonym krokiem, na palcach przez cały czas, zwracając uwagę na trzymanie rąk nisko. Znów chwila przerwy, ostatnie pięć kółek oczko szybciej. Na koniec solidne rozciągnięcie i truchtem do domu, na gorącą kąpiel.

Darek przypomniał Półmaraton Mikołajów sprzed paru lat. Muzą biegu w 2006 roku była Anetka, na dowód - baner reklamowy z tamtego biegu.

Ostatnio jakby więcej gadżeciarzy. Nie myślę o posiadaczach wszystkomających zegarków, które potrafią paść w połowie treningu (jak w niedzielę Sebastianowi), zegarek to pewna norma. Nie jest dla mnie normą bieganie z przymocowanym do ramienia wielkim smartfonem, świecącym w ciemnościach jak oczy wilka, zapewne na bieżąco informującym swego właściciela o tętnie, ciśnieniu, odległości, wysokości, szybkości, wytyczającym trasę i rejestrującym każdą sekundę biegu. To jakaś szajba. Niby po co komu tak rozbudowana wiedza, skoro wiedzę podstawową i przydatną (dystans, prędkość) można łatwo posiąść w sposób bardziej dyskretny?
Ciekawe, co by było, gdybym któregoś wieczora pojawił się na bieżni z 17-calowym laptopem na piersiach? Plus modem zwisający na osobnym kablu?

A propos gadżetów... Nie jestem wielkim miłośnikiem golenia się, to od razu widać. Golę się jak mój dziadek Ignac: raz w tygodniu zasiadał z brzytwą, mydłem, miseczką wody i odbywała się ceremonia, którą za każdym razem obserwowałem z zapartym tchem: poderżnie sobie gardło, czy nie? 
Brzytwą się nie golę, choć to podobno najszlachetniejszy sposób pozbywania się zarostu. Wolę dobre żyletki, ale tych ostatnio kupić się nie da. Przez pewien czas używałem jakichś bajeranckich maszynek z pięcioma ostrzami i śliskim gównem, które podobno było jakimś tam balsamem. Wkurzałem się za każdym razem, bo owo gówno zatykało przerwy między ostrzami, utrudniało golenie, a te 5 ostrzy wcale nie goliło lepiej, niż porządna żyletka. Wypieprzyłem te wynalazki do śmieci, rozejrzałem się za czymś naprawdę wymyślonym do golenia. No i okazało się, że Polsilver robi pomarańczowe jednorazówki z dwoma ostrzami, bez gówna. Ostrza świetnej jakości, idealnie golą (zwróćcie uwagę, że na reklamach golenia uczą debile: kto się goli z włosem??) i maszynka nie paprze gęby śliskim paskudztwem. 
A może faktycznie pomyśleć o brzytwie? Szkoda tylko, że nie ma już dziadka Ignaca, który nauczyłby mnie, jak się tym wynalazkiem posługiwać...

Biała linia na bieżni, za którą nie mam zamiaru dziękować działaczom z OSiR, zaprowadziła dziś rewelacyjny porządek na bieżni. Szybkobiegacze mieli swój tor, cała reszta przemieszczała się w swoim tempie po szerokim, pozostałym pasie. Nikt nikomu nie przeszkadzał. I czemu trzeba było na to czekać aż rok? Bo jakoś z rok temu napomknąłem o tym panom z OSiR, trawili to aż do soboty.

niedziela, 25 listopada 2012

W niezłym tempie

12 km

O dziwo, o 11.00 byli wszyscy. Wcześniej się rozgrzałem, rozciągnąłem, byłem gotów do biegu. Ruszyliśmy dość ostrym jak dla mnie tempem, ok. 5.10/km. Ostro, ale nie ponad możliwości, bez trudu tempo znosiłem. Piotrek ciut gorzej, ale też ciągnął. Jak mówi, ma zamiar przygotować się do wiosennych biegów, by w Paryżu mieć siłę rozejrzeć się wokół siebie i podziwiać pejzaż miasta, a nie tylko walczyć o przeżycie. 
Dotarliśmy po górkach w okolice G. Lotnika, tam Karolina z Sebastianem zrobili dodatkowe kółko, Piotrek wrócił w grono żywych, a ja zdecydowanie odsapnąłem. Powrót w tempie nieco wolniejszym, ale też bynajmniej nie był to truchcik. Na stadionie jeszcze trzy kółka, truchcikiem powrót do domu.
Z rana łyknąłem 2 tabletki Movalisu, zdecydowanie podziałał. Nieco czułem lewego achillesa, nie na tyle jednak, by mi skutecznie odebrał przyjemność z biegu. Teraz (godzina po treningu) wszystko jest już w najlepszym porządku.
Trzeba będzie pobiegać z nimi co jakiś czas. Samotne bieganie jest przyjemne, ale rozleniwia, człowiek nie czuje, kiedy zaczyna sobie powolutku odpuszczać. Jeśli mają być jakieś tam wyniki, trzeba się sprężać.

Na liście w Toruniu znalazłem 11 nazwisk z Goleniowa, oczywiście sami znajomi. Sami faceci.

sobota, 24 listopada 2012

Cuda, cuda!

13 km
Złom przepchnięto za zakręt


Wystarczyła jedna zgryźliwa notka na portalu GG i kwiecisty przekaz słowny skierowany do Jacka K., bym dziś oniemiał na stadionie. Góra złomu, tj. potężny walec, została przepchnięta w miejsce, gdzie już nikt się o nią nie rozpieprzy. A wokół boiska biała linia, wysypana dziś przez Panjanka, która pozwoli biegać nawet, kiedy Ojciec Dyrektor wyłączy nie tylko wszystkie światła, ale i księżyc. 
Wiem (nieoficjalnie), że to również efekt informacji, że OD zaniesie skarbnikowi Guzikowi w zębach120 tysięcy, które zdarł z ludu chcącego zażyć sportu, rekreacji i innych luksusów. Lud, wedle terminologii psychiatrycznej, jest "w afekcie napiętym z tendencją do reakcji gniewnej". Mówiąc jasno - lud jest wkurwiony. 
Nie można tak było wcześniej?

Przed południem wyprawa do lasu, potem skok przez "trójkę" (pozdrawiam policję!) i powrót przez park przemysłowy. Pod koniec oba achillesy dały lekki sygnał swojego istnienia, nie był to jednak ból w ścisłym znaczeniu słowa. Na dziś to jednak najważniejszy czynnik ograniczający. Oczywiście, nie zamierzam rezygnować z obu weekendowych biegów, jeden z nich zapewne trzeba będzie jednak potraktować relaksowo. Jeszcze nie wiem który.

Jutro o 11 jestem umówiony z Piotrkiem, Karoliną i pewnie Sebastianem na daleki bieg w las. Piotrek mówił o 15 km. OK, czemu nie?

Mikrob pewnie przeczytał wczorajszy wpis. Znikł.

piątek, 23 listopada 2012

Smutno

Zero km

Cały dzień na wyjeździe, smutny obowiązek pożegnania znajomego. Żal Borysa, ale przede wszystkim żal mi Danki, która ze straszliwą regularnością, co cztery lata, żegna najbliższe jej osoby. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, choć na paręnaście minut udało mi się oderwać jej myśli od powodu, dla którego się spotkaliśmy w Bydgoszczy. Nawet żartowała i jak przed laty, sypała dowcipami przedniej jakości. Niestety, trzeba było wracać.

Bierze mnie na nowo chrypa, oczy łzawią, ogólnie podłe samopoczucie. Nie ma co, jutro szukam lekarza z bloczkiem recept.

czwartek, 22 listopada 2012

O krok od zrzygania

8 km

Już mnie zaczyna wnerwiać ta przedłużająca się walka z infekcją. Niby człowiek nie chory, ale i nie zdrowy. I ta irytująca świadomość, że lada chwila może być gorzej, znów gardło, chrypa, ciężki kaszel. Chyba się w końcu przejdę do pani doktor, jakimś antybiotykiem radykalnie problem załatwię.

Dziś czekałem na telefon, zostałem w domu i z nudów obejrzałem "Fakty", od których zdążyłem odwyknąć. Zdumiała mnie skala, na jaką TVN pierze mózgi swoim widzom. Nie pieprzą się w subtelności, pani Pohanke wprost tłumaczy, co jest dobre (PO i ob. Tusk), a co wredne i parszywe (PiS i Kaczor). Dobrze, że się program skończył, bo bym się zrzygał. To gorsze, niż za komuny "Dziennik Telewizyjny". Istna "Gazeta Wyborcza" w wersji telewizyjnej... Nigdy więcej! W porze "Faktów" będę biegał.

Z Banachem nie rozmawiałem. Najpierw wystosuję suche pismo do Łukasiaka, z prostymi postulatami. Odpisze mi, zapewne odmawiając. Wtedy pójdę do pana Tomka.

środa, 21 listopada 2012

120 tysięcy nadwyżki

8 km

120 tysięcy złotych nadwyżki wypracuje w tym roku OSiR i odprowadzi na konto gminy. Spory dochód. A mimo to dyrektor OSiR żałuje paru złotych, by zapalić na dłużej światło na bieżni, by zapalić je też w sobotę i niedzielę. Głupota? Złośliwość? Brak rozeznania rzeczywistych potrzeb? Obstawiam, że wszystko naraz. Z dominującą nutką złośliwości.
Informację o stanie finansów OSiR usłyszałem dziś na posiedzeniu komisji Rady Miejskiej. Myślałem, że czegoś nie zrozumiałem. Okazuje się, że zrozumiałem dobrze. OSiR ma 120 tys. zł nadwyżki przychodów nad kosztami, całą nadwyżkę odda do budżetu gminy. Co by się stało, gdyby ta nadwyżka była o tysiąc złotych mniejsza, a te pieniądze poszły na światełko na bieżni? Nic by się nie stało, do budżetu by trafiło 119 tysięcy, też sporo. Ale Ojciec Dyrektor nie miałby satysfakcji, że zagrał na nosie pedałom w rajtuzach i babom z kijkami. Lekką ręką za to wyda 10 tysięcy na tratwę ratunkową na jeden z jachtów zakupionych dwa lata temu za gminne pieniądze. Bo Ojciec Dyrektor kocha żeglarstwo.
Ręce mogą opaść z bezsilności. Zawsze mnie opada niemoc, kiedy mam do czynienia z podobnym gościem. Ale tym razem się przemogę, na przekór niechęci - zrobię swoje. Jutro jestem u Banacha. Wkrótce do OSiR-u spłynie komenda: świecić dłużej, o trudnościach nie meldować, wykonać!


Znowu mnie obgryza jakiś mikrob. Mimo wszystko poszedłem na bieżnię, osiem kilometrów przebiegłem w tempie 5.00-5.10 na kilometr. 
Sympatyczny akcent pod koniec. Kiedy zaczynałem przedostatnie kółko, na bieżnię wyprysnął jakiś łepek, jak się potem okazało, czteroletni. Wyleciał przede mnie z ambitnym zamiarem przegonienia mnie i pokazania, kto tu rządzi. Biegł dwa metry przede mną, co chwila zerkając, gdzie jestem. Nie wypadało gościa wyprzedzić, drobiłem więc w miejscu. Po stu metrach zaczęliśmy ze sobą gadać, jeszcze bardziej zwolnił, ale z zamiaru wygrania nie rezygnował. Skrytykował, że jestem w rajtuzach, a on ma taki fajny dres do biegania. Przyznałem, że dres jest duuużo lepszy. Tak gaworząc przetruchtaliśmy kolejne dwieście metrów, a na sto przed końcem okrążenia mały zebrał się w sobie i ruszył do przodu. Jak nietrudno zgadnąć, wygrał wyścig, bardzo z siebie zadowolony. Na pożegnanie przybił mi piątkę i obiecał, że jeszcze przyjdzie się pościgać. Mocny gość!

Zaraz gorąca herbata, garść aspiryny i do woza, wygrzać się. Za tydzień muszę być zdrowy.

wtorek, 20 listopada 2012

Chcą pozabijać biegaczy

10 km

Dziś odkryłem, że 1 i 2 grudnia będę miał do czynienia z potencjalnymi mordercami, do tego kompletnymi amatorami, którzy nie potrafią sobie poradzić z organizacją biegu. Dreszcze mnie przeszły. Do rzeczy jednak.
1 grudnia biegnę w Koninie. Choć lista była zamknięta, bardzo uprzejmie mnie przyjęto, poinformowano co i jak, a po wpłaceniu 30 zł zapisano na listę startową jako VIP-a! 2 grudnia występ w Toruniu, jako biegający Mikołaj. Jeszcze nie zapłaciłem, ale zapłacę. 
Dziś poczytałem regulaminy obu biegów i się przeraziłem. W Koninie pozwalają biegać na 'dychę' nawet szesnastolatkom, nie zważając na zagrożenie dla ich zdrowia i życia. W Toruniu kompletna masakra: NIE MA ŻADNYCH OGRANICZEŃ WIEKOWYCH!!! Kto chce, może sobie biec 21,1 km, na własną zgubę i - wedle naszych przyjaciół z OSiR Goleniów - pewną śmierć w męczarniach.
Jakby co, ogniem ciągłym!
Dowodem na to, że organizatorzy obu biegów na robocie się nie znają są godziny otwarcia biura zawodów. Otóż, proszę publiczności, w Koninie pakiet startowy będzie można odebrać nawet na pół godziny przed biegiem. W Toruniu jeszcze gorzej: bieg o 11.00, biuro otwarte do 10.45. To oczywisty dowód na niedołęstwo torunian i koniniaków. Nasi fachmani z OSiR z biegaczami załatwiają się dużo szybciej i okienko biura zawodów zatrzaskują przed nosami już na 2,5 godziny przed biegiem. 
Mimo wszystko - spróbuję. W Koninie będzie mnie osłaniał szwagier-wiceprezydent, w Toruniu liczę na Mirka i Heńka. Może przeżyję. W razie czego, będę się ostrzeliwał z pepeszy, jaką wiosną dostałem od Piotrka.

Dziś do ciemności serwowanych na bieżni przez Ojca Dyrektora doszła jeszcze mgła. Można się śmiać, można wydziwiać na pajaca, który zarządza OSiR-em. Ale dziś naprawdę można się było zabić, albo - jak mawia Piotr - ryja sobie rozwalić. Ryzyko całkiem realne. Ponieważ cała ta heca mnie już nie bawi, to zacznę klasycznie, od obsmarowania w gazecie w prostych, żołnierskich słowach. A potem ściągnę burmistrza np. o 18.15, niech zobaczy elektorat biegający w mroku i dwie lampy rzęsiście oświetlające siedzibę Ojca Dyrektora. Absurd w krystalicznie czystej postaci.

Dziś ochotę na bieganie miałem o numer mniejszą, ale nie zrezygnowałem. Solidne rozciągnięcie się, trochę truchtu na rozgrzewkę, a potem bieg tak gdzieś na 50 procent mocy. Nie ma co się szarpać, wytrzymałość mam, forma na poziomie, teraz trzeba utrzymać aparat ruchu w możliwie najlepszym stanie. 
Po pierwszych 10 kółkach dołek cukrowy. Zrobiłem sobie przerwę, poszedłem do teściowej, dostałem 3 spore jabłka (glukoza!), a do tego wunderwaffe - podwójnego snickersa. Wróciłem na bieżnię, zjadłem, a po paru minutach spokojnie mogłem ciągnąć dalej trening. Bez szaleństw, ale w przyzwoitym tempie dociągnąłem do 10 km, po czym udałem się do domku na kąpiel, kawkę i relaks przy Swiss Jazz.

Co jakiś czas zachwycają mnie możliwości stwarzane przez nowe technologie. Niezmiennie cieszy mnie, że przez Internet mam dostęp do wszystkich możliwych stacji radiowych. Wreszcie jazzu mam pod opór, i to w najlepszym wydaniu. Swiss Jazz kocham od lat, to muzyczka w najlepszym wydaniu. Właśnie leci przez głośniki, więc kończę i zaczynam się relaksować

Zanim jazz... Wczoraj, przez przypadek, trafiłem w necie na kawałek, którego nie słyszałem od 30 lat, a mam z nim niebywale miłe skojarzenia (po pierwsze, człowiek miał 20 lat, po drugie słuchało się tego w nieistniejącym dziś akademiku "Arkus" w pokoju zajmowanym przez 6(!) ładnych dziewczyn). ELO, płyta "Time", utwór  Frome the End of the World . Miło znów słyszeć. ;)

poniedziałek, 19 listopada 2012

To, k...wa, nie jest proste!

10 km

Cud trwa. Dziś solidnie się rozciągnąłem, rozgrzałem, ruszyłem na bieżnię. Dychę zrobiłem w nieco ponad 50 minut. OK, taki wynik już robiłem ale na przykład w Stargardzie, na zawodach (nieco ponad 47 minut). Dziś machnąłem tę dychę na luzie, nawet mi oddech nie przyspieszył ponad relaksowe tempo 3/3, nie byłem specjalnie spocony. Więcej: nawet nie spieszyłem się, ot, sobie biegłem. Kółka policzyłem solidnie, pomyłki nie było. Jak dobiegłem, nie chciałem wierzyć zegarowi. Ale mówił prawdę.
Zadzwoniłem do Wielkiego Mistrza z Klinisk, też Wielkich. Mistrz orzekł, że to może być wypadkowa porządnego rozciągnięcia przed i po biegu, rozgrzewki, rozluźniającego Movalisu, no i spokojnego snu, jakim od paru dni mogę się cieszyć. Krótko mówiąc, wszedłem na lepszą drogę życia. 

Jedno mnie dziś wkurwiło. Na bieżni byłem o 17.45. Jak wiadomo, nie jest to pora, kiedy Ojciec Dyrektor przyświeca bandzie pedałów w rajtuzach, hasających za darmo po jego włościach. Ciemno było jak w koziej dupie. Jak to trafnie ujmuje nasz lokalny wieszcz Piotrek Walkowiak, można było sobie ryja rozwalić o walec drogowy zaparkowany na bieżni przez OD. W ciemnościach nie widać tej góry złomu, można w nią zdrowo przypier..ć. Można też wybić zęby na krawężniku, który jakiś zezowaty umysłowo poprzednik OD kazał wkopać w bieżnię. Na pewno z intencją, że kiedyś ktoś sobie kły i połowę siekaczy na tym wybije. Przypominam, że przez parę dni na bieżni była biała linia, która mogła ocalić przed utratą zębów. Linii nie odnowiono, bo jak wiadomo, to nie takie, k...wa, proste. Nie takie to, k...wa, proste!
Plany biegowe na przyszły rok się powoli krystalizują. Wielki Mistrz poinformował, że i on wystartuje w Krakowie, być może z Wielce Szanowną Małżonką, znaczy Anetką. Być może, bo to będzie zależało od efektu ich wcześniejszego startu w Katowicach czy Rybniku (sorki, nie pamiętam; ogólniej -na Śląsku). Jeśli Anetka będzie w stanie, to pobiegnie. Jeśli nie, to będzie kibicować. Miło będzie ich gościć w naszej krakowskiej bazie. 

Jest, jak przypuszczałem. Piotrek niespecjalnie się przejął, że nie dało się go zapisać do Paryża za 80 euro. 95? No problem! Bo też faktycznie, 15 euro to, za przeproszeniem, 60 zł. W skali wydatków związanych z wyjazdem do Paryża to pikuś. Czekają nas tam wydatki i większe, i dużo przyjemniejsze. Nie odmówię sobie na przykład tradycyjnej kolacji w restauracji Chez Leon na Place de la Bastille. Mules a volonte avec du vin blanc - specialite de la maison. I widok na operę, na plac, na przepiękną kolumnę na środku placu... 
Szkoda, że nie ma już uroczej, małej knajpki w pobliżu Gare d'Orsay, do której parę lat temu trafiliśmy szukając czegoś do zjedzenia. Zapytałem Madame, czy może nam coś zaproponować. Madame powiedziała, żebyśmy usiedli, spokojnie poczekali, a dostaniemy posiłek, z którego będziemy naprawdę zadowoleni. I wierzcie mi, do dziś go pamiętam: eskalopki w sosie, świetne ziemniaczki, a do tego coś nieprawdopodobnego: duszone pory w nieznanym mi sosie, coś a la beszamel. To było boskie, w dodatku za jakieś śmieszne pieniądze. Żeby było jasne: knajpka typowo francuska: zapuszczona, jakaś cerata na stołach, w kiblu rewelacja: na drzwiach Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela.
Dwa lata temu szukaliśmy knajpki Madame. Miejsce znalazłem. Knajpki już nie ma, siedzi tam jakiś bank. Być może nie ma już i Madame. Na szczęście, jest co pamiętać.

Robert dziś podsumował bieganie Mirka w słuchawkach. "-Wygląda jak zawodnik w Wielkiej Grze!" Złośliwiec! :)


niedziela, 18 listopada 2012

Tak może być zawsze

10 km z ogonkiem
+ 5,5 km

Psiakrew, nie wiem, co myśleć. Po wczorajszej dawce wysiłku i bólu dziś powinienem nie mieć ochoty na nic, prócz leżenia. Powinno mnie rwać wszystko, co wczoraj pobolewało, a dostało bobu. Tymczasem - odwrotnie. Nic nie boli, czuję się wyśmienicie. To dzień na bicie rekordu, przekraczanie bariery dźwięku i start w dwóch maratonach, jeden po drugim. Biegło mi się idealnie: lekko, swobodnie, bez wysiłku. Dychę skończyłem wypoczęty, zadowolony. Mógłbym od ręki biec drugą.
Zastanawiam się, co też się stało. Przecież to nie efekt wczorajszego narzekania. Może podziałał Movalis, którego łyknąłem dwie tabletki? A może, po prostu - cud?

To był dzień spotykania znajomków. Na początek natknąłem się na Piotrka i Sebastiana, wracali z treningu. Sebastian zmieniony nie do poznania: pozbył się paru kilogramów, które jeszcze niedawno wisiały mu na brzuchu. Teraz - młody bóg. Zadowolony jednak także z innego powodu: wreszcie uwolnił się od skutków kontuzji z wiosny. Może biegać wydajnie i bez bólu. Kawał czasu był wyłączony z obiegu, wyraźnie mu to doskwierało.
W drodze powrotnej kolejny znajomy, Mirek Lewandowski. Łatwo rozpoznawalny, po ogromnych słuchawkach na głowie. Nie myśli, zdaje się, o śnie zimowym, nadal w akcji. Najbliższa - 2 grudnia w Toruniu, Półmaraton Świętych Mikołajów. Też się wybieram. Może nawet dzień wcześniej skoczę do Konina, na Bieg o Lampkę Górniczą (10 km). Nocleg u szwagierki, a w niedzielę rano można podjechać do Torunia, to raptem 110 km.

Wieczorem jeszcze raz wskoczyłem w dres, przebiegłem się ulicami, na stadionie zrobiłem 5 kółek (100 m szybko, 300 relaksowo) i tą samą trasą wróciłem do domu. Znowu uczucie lekkości, swobody i czystej przyjemności z biegu. Na stadionie jak miało być szybko, to naprawdę było szybko, jak od dawna nie bywało. Rewelacja, tylko czemu dzień wcześniej była masakra?? 

A, jeszcze jedno spostrzeżenie. W niedziele bieżnia nie jest oświetlana, nie ma też światła ze sztucznego boiska piłkarskiego obok (piłkarze odpoczywają). Biegacze krążą po bieżni w ciemnościach. Ale dwa silne reflektory oświetlają plac przed biurowcem OSiR-u, gdzie nic się nie dzieje. Ot, takie lokalne dziwactwo, w ramach wspierania sportu i rekreacji...

sobota, 17 listopada 2012

Nad Iną

21 km
Tyle zostało z przystani

Skorzystałem z pięknych okoliczności przyrody i takiej samej pogody, ruszyłem lasem w stronę Łęska. Na skraju lasu natknąłem się na Anię i Pawła Manieckich i ich wielkiego wilczura, który mnie nie zjadł, a miałby czym. Razem pobiegliśmy w stronę Góry Lotnika, gawędząc o tym i owym. W lesie za torami rozstaliśmy się, pies pociągnął ich w lewo, ja ruszyłem prosto, na południe. Krótka przerwa przy moście. Obejrzałem sobie, co zostało z przystanku kajakowego, zbudowanego z siedem lat temu. Zostało niewiele: daszek i resztka pomostu, przy którym cumuje się kajaki. Tablica informacyjna leży na ziemi, bo słupki spróchniały. Ławy i stół już dawno poszły z dymem, dzicz zrobiła z nich sobie opał do ogniska. Smuteczek...

W Bączniku opadły mnie miejscowe kundle. Psów się nie boję, ale nie jest przyjemnie, kiedy człowieka nagle opada rozszczekane towarzystwo, w którym zawsze się znajdzie jeden wyjątkowo nieprzyjemny. Tym razem był to rudy kundel z krzywą mordą, koniecznie chciał mnie uciąć. Zmienił zdanie, kiedy dostał kamieniem w łeb. Ciekawe, że cała ta psiarnia szwenda się po lesie wokół Bącznika, a nie przeszkadza to ani mieszkającemu tam leśniczemu, ani - to akurat zrozumiałe - właścicielom kundli. Jeden miejscowy aborygen wyszedł nawet z domu i zgarnął swoje dwa psy, kiedy zauważył, że filmuję to, co się wokół mnie dzieje. Przyznał mi nawet rację, że psy się szwendać nie powinny. Gdyby tam teraz wrócić, daję głowę, że psy nadal są wolne jak ptaki.

Anka z Pawłem przypomnieli mi o istnieniu ścieżki nad Iną, od Zabrodu do Bolechowa. Zamiast więc pobiec z Bolechowa asfaltem, ruszyłem w plener. Droga gruntowa, ale dobrej jakości. Kiedy wybiegnie się z lasu, widoki są naprawdę piękne. Na przykład widoczne na zdjęciu starorzecze Iny, które jeszcze 150 lat temu było czynnym korytem rzeki. Jedno z wielu, które tam są. Warto zajrzeć, łatwo tam trafić: dojście ścieżką dydaktyczną, ładnie i dokładnie oznakowaną. Zaczyna się i kończy na skraju Zabrodu.

Mocno we znaki mi się dała ta dzisiejsza wyprawa. Pobolewały oba przyczepy achillesów. Kurka, coś jest nie tak, nigdy tego problemu nie było. Za dużo biegam? Buty nie takie? Coś innego? Jakaś przyczyna przecież jest...

piątek, 16 listopada 2012

Kraków na liście

10 km

Dziś znowu solidne rozciągnięcie przed biegiem, znowu w nagrodę świetnie mi się biegło. Lekko, bez bólu dwugłowego lewego uda, bez żadnych innych sensacji. I tak powinno być codziennie, trzeba się zmusić do poświęcenia paru minut na solidną rozgrzewkę i rozciagnięcie.
Zapisałem się dziś na Cracovia Maraton. 28 kwietnia, trzy tygodnie po Paryżu, więc pewnie dojdę już do siebie. Nie po to człowiek ma chatę w Krakowie, żeby z niej nie skorzystać. Maraton będzie dzień po moich urodzinach, zrobię więc sobie prezent. Pewnie posiedzimy w Krakowie parę dni, bo to będzie baaardzo dłuuugi weekend pierwszo- i trzeciomajowy. Ciekawe, co na to Mateusz i Paulinka. Dotąd małe słyszały, że dziadek biega, mają stosowne medale, teraz będą mogły pokibicować: trasa maratonu dwukrotnie przebiega w pobliżu domu na Bajecznej. Kurka, trzeba będzie wycyganić dwa dodatkowe medale na mecie...

Wiceburmistrz zrobił już kiełbasę, jutro będzie wędził u szwagra, w Żółwiej Błoci. Pewnie będzie tam można trafić po zapachu. To będzie prawdziwe wędzenie, w prawdziwym dymie z prawdziwego drewna. Przejeżdżający przez wieś będą jutro ślinotoku dostawać...

czwartek, 15 listopada 2012

A wice kiełbasę robi!

8 km

Dziś się porządnie rozciągnąłem przed biegiem. Przyznam uczciwie, baaardzo rzadko to robię, z lenistwa. Ale okazało się, że rozciągnięcie uczyniło bieg zdecydowanie przyjemniejszym: krok swobodniejszy, dłuższy i lżejszy. Dla równowagi zacząłem odczuwać lewego achillesa, który do tej pory nie dokuczał. Dziś może nie dokuczał, ale dawał znak, że jest. I to już jest niedobre. Słowem, co się polepszy, to się popieprzy. Jak się k...wie nie wiedzie, to i pies jej nie chce...

Na razie nie rwę się do szybkiego biegu, wciąż chrypię nieprawdopodobnie. Byłem dziś na sesji rady powiatowej, paru radnych pytało, co mi jest. Wszystkim mówiłem, że pochlałem ze starostą. Jedna radna się zdziwiła, że ja padłem, a starosta tak świetnie wygląda. Powiedziałem jej, że ma wprawę; pije co wieczór, to wytrenowany.

A propos kręgów władzy: dziś na bieżni dostrzegłem panią wiceburmistrzową Heńkową. Dzielnie zasuwała z koleżanką i kijkami, jak podsłuchałem - rozmawiając o jedzonku. Kiedy skończyłem swoje, akurat mnie mijały.
-Dobry wieczór, a gdzie kolega małżonek? Pewnie szturmuje lodówkę zamiast tu ćwiczyć?
-A nie. Robi kiełbasę, w sobotę będzie wędził!
Heniu, jak po nim wyraźnie widać, zna się na jedzeniu. To miło, że robi kiełbasę. Jutro wpadnę do urzędu, zapiszę się na kawałek. 
Jak kto ma ochotę, to też się zapiszcie. Nie pożałujecie.
O, tak wygląda dzisiejsza kolacja

A dziś Beaujolais Nouveau, bo trzeci czwartek listopada. Już próbowałem, więc wiem, że wino niespecjalne, choć rok był dobry. Dobry, bo wprawdzie winogrona (raisins - dla tych, co kumają francuski...) chorowały i owoców było mało, to te, które były, miały świetną jakość. Sok był bardzo słodki i miał idealną równowagę kwasów. Wino będzie świetnej jakości. I tu tajemnica badziewia pt. beaujolais nouveau: "to" jest wyrobem winopodobnym, produkowanym z tego, co nie nadaje się na prawdziwe beaujolais. Francuzi "tego" do ust nie biorą i śmieją się z całego świata, który ów płyn kupuje w przekonaniu, że to wino.
Mimo wszystko kupiłem parę butelek. Dziś posiedzimy przy dobrym jedzonku i lampce "tegotam", resztę wypije się do niedzielnego obiadu. Ważne, że spędzi się miło jeden listopadowy wieczór i takież popołudnie. I to jest prawdziwa wartość BN2012.

Sante!

środa, 14 listopada 2012

Piłka nożna też szkodzi

8 km

Kurka, chyba trzeba zmienić taktykę. Nie czuję się gorzej, ale nie jest też lepiej. Nadal bez gorączki, gardło nie boli, ale kaszlę jak gruźlik i głos mam tak zmieniony, że najlepsi znajomi pytają, czy na pewno dodzwonili się do Czarka. Nie chcą wierzyć, że to ja.
Z drugiej strony, żal mi każdego dnia bez porcji wysiłku fizycznego. Gdy przestanę biegać, zacznę tyć, to pewne. Dlatego wolę się pomęczyć parę dni dłużej, ale nie rezygnując z biegania. Pewnie lekarze popukają się w czoło, ale taki mam pogląd i już. Trzeba jednak rozejrzeć się za jakimiś lekami, pomóc organizmowi mającemu stukniętego właściciela...

Byłem dziś na posiedzeniu jednej z komisji rady miejskiej. Spotkanie z prezesami klubów sportowych dotyczyło warunków korzystania z bazy sportowej OSiR. Był Ojciec Dyrektor. Wygłosił ciekawy pogląd na temat treningów chłopców ze szkółki piłkarskiej. OD powiedział, że jeśli chłopcy pograją w piłkę cztery razy w tygodniu, to dla nich stanowczo za duże obciążenie, to może im zaszkodzić! Wydaje się, że Ojciec Dyrektor niedługo opracuje ogólne prawo dotyczące uprawiania sportu. Będzie ono głosiło, że sport sam w sobie jest szkodliwy. Być może OD zasugeruje, by w ogóle zakazać uprawiania sportu. Jak na dyrektora OSiR - nieźle.
Sama dyskusja była dość interesująca, ale konkluzje można było przewidzieć zawczasu. Na sport idzie za mało pieniędzy z gminnego budżetu, kluby nie powinny płacić za korzystanie z gminnej bazy sportowej (przynajmniej jeśli chodzi o sport dziecięcy - skądinąd racja), a pojawia się coraz więcej chętnych do podziału tortu, czyli gminnych pieniędzy na sport. Prezesi nie ukrywają, że będą się starali nowym podstawić nogę i nie dopuścić ich do korytka z kaską. W to ostatnie wierzę bez zastrzeżeń.

Na stadionie zdecydowałem, że pora znów wprowadzić pewne ograniczenia w jedzeniu, bo czułem się dziś jakiś ciężki. Po powrocie zabrałem się do obierania marchewki, to miała być kolacja. Na to małżonka: to co na kolację, może kaszaneczka? Okazało się, że kaszaneczka była już nawet wyjęta i gotowa do rozmrażania. Bohatersko odmówiłem. Wiejska kaszanka wróciła do zamrażarki.
Jutro Beaujolais nouveau 2012. Wino dość podłe i kacogenne, ale zawsze to przecież pierwsze wino anno 2012. Przy dobrej kolacji i w dobrym towarzystwie da się wypić. Wypijemy więc!

wtorek, 13 listopada 2012

Bieg nie zaszkodził

8 km

Piotrek dzwonił i przestrzegał, żebym nie wybierał się biegać. Wybrałem się. Tylko na 8 km, w tempie nie zmuszającym do oddychania ustami. Ani specjalnie zmęczony, ani zdyszany, za to z poczuciem dobrej roboty wróciłem po godzinie do domu.
Na stadionie tłok. Na bieżni ze 30 osób, nie widać odpływu po niedzielnej Mili. Widać nawet nowe babki, których nie wystraszył listopadowy chłód i lepka mgła. Zdaje się, że zaczynają się przygotowania do przyszłego sezonu plażowego, jest trochę czasu, żeby dopasować się do stroju kąpielowego ;)

Trzeba siadać do pisania, na jutro muszę zrobić relację z niedzielnej Mili i drobne podsumowanie. Generalnie, będzie o plusach. Na pewno trzeba jednak przypomnieć asekurancką zmianę w regulaminie, tj. podniesienie progu wieku do 18 lat. Trzeba też się upomnieć o zaprowadzenie zwyczaju losowania części nagród wśród wszystkich biegaczy, to rozwiąże problem braku publiczności w końcówce zawodów. Nagrody za bieg na milę powinny być rozdawane wraz z nagrodami za "dychę", z tego samego powodu, co wyżej. Proste ruchy, łatwy efekt. Ciekawe, że tak się chłopcy-osirowcy zaparli, żeby tego nie zrobić. Zrobią, zrobią...

Zapisałem wczoraj Piotrka na Paris Marathon 2013. Cena już wysoka, 95 euro. To nie koniec, ostatni zapłacą po 110. I zapłacą. Ciekaw jestem cholernie tego maratonu. 46 tysięcy ludzi... Kurka, sam start będzie trwał dobrą godzinę! 
To tu...
Przy okazji zrobimy sobie zwiedzanie Paryża. Trudno mi zliczyć, ile razy tam już byłem, ale za każdym razem znajdujemy coś ciekawego do obejrzenia, żaden wyjazd nie był taki sam. Stały jest tylko jeden punkt: Square du Vert Galant na Ile de la Cite. Jedno z moich najważniejszych miejsc na Ziemi. Kiedy byłem licealistą, na lekcjach francuskiego przez cztery lata miałem przed sobą dużą fotografię tego miejsca, obiecałem sobie, że kiedyś tam się znajdę. 15 lat temu pojechałem po raz pierwszy do Francji, od razu tam poszedłem...

Pojechałem dziś zrobić parę zdjęć w okolicy Przemocza, wracałem o zachodzie słońca. Akurat zaczęła się zbierać mgła, wyszło parę klimatycznych zdjęć. Dwa dla przykładu. Oba są dowodem, że fotografując pod światło, można osiągnąć ciekawe rezultaty.
Zagórce, panorama

Pole w okolicy Danowa

poniedziałek, 12 listopada 2012

Mila prawie na piątkę

10 km

Piotrek ostrzegał, żebym z chrypą nie wybierał się na trening. Rada na pewno dobra, ale zaryzykowałem. Starałem się biec w takim tempie, żeby oddychać przez nos, co najwyżej wypuszczać powietrze ustami. Mijają dwie godziny, nie czuję nic niepokojącego. Lepiej może nie jest, gorzej na pewno nie. Rano się okaże, czy się dobiłem, czy też przeżyję.
Na bieżni pustawo. Nie było nikogo, kto wczoraj biegł. Ja byłem, bo nie biegłem, było też parę pań z kijkami. Część zawodników pewnie zapadła dziś w sen zimowy, reszta dała sobie nieco luzu po wczorajszym biegu.
Na moment pojawił się Robert. Nieco rozczarowanym głosem powiedział, że nie ma się co czepiać, Mila była tym razem zorganizowana bez zarzutu. Spytałem o jedzenie, na które ktoś tam marudzi na portalu GG. Robert rzekł, że była szczawiowa z jajkiem, dobra i gorąca. Jakby było na co ponarzekać, to Robi by ponarzekał, nie darowałby sobie. Widocznie naprawdę było OK. Swoją drogą, chłopcy w OSiR uczą się, choć udają, że nie muszą, bo wszystkie rozumy już pojedli. Ale tak naprawdę wprowadzają zmiany na korzyść, o których słyszą i czytają. W przyszłym roku jeszcze ich się przymusi do rozlosowania części nagród wśród wszystkich biegaczy, może też medalom nada się jakąś przyzwoitą formę graficzną (wzór tegorocznych był, delikatnie mówiąc, średni: grafika toporna, liternictwo rozpaczliwe).
W OSiR pewnie lekka konsternacja. Żadnych pretensji ze strony prasy, informacja w tonie bardzo przychylnym, większość komentarzy również. Nie oczekuję, że OD wyściska mnie za pozytywną recenzję. To przecież nie takie proste...

Wszystkie zdjęcia, jakie wczoraj zrobiłem na Mili wrzucone są do internetowego albumu Picasy. Oto link: 24. GMN

niedziela, 11 listopada 2012

Dzień Mili

Bez biegania

Mila minęła. Nie pobiegłem z solidarności z Olusiem, ale też z powodu bolącego gardła, które pora doprowadzić do używalności. Wczorajsze posiedzenie nie wpłynęłoby dobrze na mój ewentualny dzisiejszy wynik, bo spałem krótko, a kapunia z mięskiem to nie jest dobry starter. Odpuściłem więc bez żalu i wyrzutów sumienia.
Żyje!
Mila  - udana. Nie było szwancparady z kwiatami przed Milą (standardowy punkt programu przez 23 lata), nie był panów w powłóczystych szatach (burmistrzowie posłuchali rady, by ubrać się na sportowo). Nie było tzw. gwiazd sportu za ciężkie pieniądze. Była za to naprawdę dobra organizacja, nowa, lepsza trasa i - rzecz piekielnie istotna - świetna pogoda. 
Najwierniejsze milowe kibicki
Na "dychę" wystartowało 613 osób, o prawie sto więcej, niż przed rokiem. Ukończyły bieg 593 osoby, w tym spora grupa znajomków, wśród nich Piotr. Szczęśliwie, przeżył bieg po wczorajszej odżywczej kolacji. Na Milę wpadli też Aneta z Darkiem. Aneta z Olą przez cały bieg głośno dopingowały wszystkich zawodników, do ostatniej na mecie dziewczyny. Nakrzyczały się co niemiara. Słychać i widać to  na filmiku, który nie jest arcydziełem, ale oddaje atmosferę ;)

sobota, 10 listopada 2012

Wieczór gastronomiczny


8 km w lesie

Lekkim popołudniem, jeszcze za dnia, przebieżka po lesie. Nadal łazi po mnie jakiś mikrob, gardło pobolewa, ale gorączki nie ma. Skoro nie ma gorączki, nie ma uzasadnienia dla siedzenia w domu. Znaczy, nadaję się do biegania. Przebiegłem się więc do Góry Lotnika, zdążyłem przed zmrokiem wrócić.W kondycji ogólnie dobrej, choć gardło po biegu sygnalizuje, że będzie boleć. 

Na stadionie przygotowania do Mili. Scena gotowa, namioty biura zawodów stoją, dyskretny namiot dla vipów też. 


 Wieczorem chouxcroute. Wyjątkowo udana impreza, temat rozwinę jutro. Dzisiaj dość powiedzieć, że w całkiem sporym garze zostało coś na dnie, ale raczej symbolicznie. Nie wiem, jak Piotrek będzie biegał w Mili, ten wieczór to nie było pasta party.  ;)

piątek, 9 listopada 2012

Przygotowania do... chouxcroute

10 km żużla

Spokojny, choć nie za wolny trucht. Po wczorajszym finiszu lekko odezwał mi się kolega dwugłowy, przeszkadzając w rozwinięciu większej szybkości. Muszę popytać mądrych ludzi, co z tym fantem zrobić. Ów cholerny, nieco nadszarpnięty mięsień to obecnie najważniejszy czynnik ograniczający. Chciałoby się pobiec szybciej, a ten hamuje...
O, coś w tym stylu... :)
Jutro będzie okazja do rozmów z mądrymi ludźmi. Jest listopad, pora na nieco cięższe, smakowitsze jedzenie. Wieczorem kolacja w stylu alzackim z polskimi akcentami. Styl alzacki to chouxcroute, czyli w prostym przekładzie - kiszona kapusta. W Alzacji, choć to Francja, kultywuje się szlachetny zwyczaj kiszenia kapusty i przyrządzania z niej pyszności. Jak widać na obrazku, kiszona kapusta nie jest jedynym składnikiem owej potrawy, są tam różne kawałki mięska, a i warzywek co nieco. Podlewa się to piwkiem lub akcentem polskim, tj. zmrożoną do oleistej postaci wódeczką. Spożywa się ten zestaw w większym gronie, bo chouxcroute nie da się ugotować dla dwóch osób. Musi być tego solidny gar, a przecież nie będziemy potem jeść specjału przez miesiąc. Dlatego z odsieczą przybędą Darek z Anetką, a do kompletu Piotrek. Z Piotrkiem będzie kłopot, bo następnego dnia ma pobiec w Mili. Może być problem. Reszta nie biegnie (solidarni z Olusiem, brutalnie sponiewieranym przez Wielkiego Organizatora XXIV Goleniowskiej Mili Niepodległości, Ojca Dyrektora Ośrodka Sportu i Rekreacji, magistra Andrzeja Łukasiaka), więc rano będziemy dochodzić do siebie po obżarstwie.
Powie ktoś pewnie: niezdrowe! Jasne, że niezdrowe. Ale jaka pychota, zwłaszcza, że będzie tam jeszcze goloneczka wędzona, żeberka - no istna orgia! Rok temu zrobiliśmy przyjęcie dla grupy znajomków, trzeba było widzieć, jak wcinali. Najszybciej zniknął boczuś i żeberka, na które rzuciły się przede wszystkim panienki coś tam mające wspólnego ze zdrową kuchnią, jakimś wegetarianizmem i innymi takimi.

Vive l'Alsace!

czwartek, 8 listopada 2012

Ojciec pouczył

10 km

Wczoraj poprosiłem kogoś z OSiR o krótką wypowiedź dla gazety na temat powodów ograniczenia dostępu do biegu na 'dychę' wyłącznie dla dorosłych. Dziś odpowiedział Ojciec Dyrektor referatem na 2/3 strony. Zaczął od pouczenia, czym jest regulamin biegu i co on reguluje. Zakończył pouczeniem 'adwersarzy', że wypowiadać się na temat organizacji biegu mogą tylko ci, co przeczytali fachową literaturę na ten temat (wskazał dwie kultowe pozycje). "Łatwo krytykować, dyskutować siedząc przy klawiaturze komputera, teoretycznie wyobrażając sobie jak powinna wyglądać impreza" - pisze Andrzej Łukasiak, Dyrektor Ośrodka Sportu i Rekreacji, Organizator XXIV Goleniowskiej Mili Niepodległości (jak skromnie tytułuje sam siebie w liście do redakcji). No, i wszystko jasne, wiedzę o biegu czerpie się nie z biegania, a z literatury mniej czy bardziej fachowej. Nadal nie wiem: dlaczego wprowadzono ograniczenie wieku biegaczy?
I jeszcze jedno. Zwracam uwagę, że już nie OSiR jest organizatorem Mili. Teraz jest to Ojciec Dyrektor we własnej osobie.


Dzisiejsza dycha była bardzo w porządku. Nic mi nie dokuczało, dobrze rozciągnięty mięsień dwugłowy wreszcie pracował jak należy, wczorajsza i przedwczorajsza dolegliwość ustąpiła, żadnych problemów ze stawem skokowym i przyczepami ścięgien. Biegło się lekko, z kółka na kółko coraz szybciej. Ostatnie pięć w zupełnie zdrowym tempie. Wreszcie byłem zadowolony z siebie, z kondycji i z efektów treningu.

Jutro w gazecie list Piotrka, który pałuje sierotę piszącego w gazetce "nie dla elit" o szkodliwości biegania dzieci. Ostro poszedł, nie pieścił się z gamoniem. Warto poczytać.

Dla tych, co nie mają dostępu do portalu GG. Tekst ojcowskiego referatu:

W odpowiedzi na e-maila wysłanego od gazeta@goleniowska.com w dniu 7 listopada 2012 godz. 12.41 podpisanego Redakcja do  osir@osir.goleniow.pl z prośbą o uzasadnienie wprowadzenia zmian w regulaminie Mili, wyznaczającej minimum wiekowe w biegu na 10 km informuję, że organizacja dużych  imprez sportowych  jaką  jest  Goleniowska Mili Niepodległości jest procesem złożonym i wymagającym stosowania zasad planowania. Określenia form, kryteriów i zasad realizacji całego przedsięwziecia. Podejmowania decyzji, które nie zawsze muszą się wszystkim podobać, ale mają za zadanie organizacyjnie i prawnie zabezpieczać obie strony projektu.  Regulamin to zespół ustaleń obowiązujących uczestników i organizatorów, które mają służyć profesjonalnemu przeprowadzeniu imprezy sportowej. W regulaminie są zawarte ostateczne sformułowania, ustalenia, warunki uczestnictwa, zasady i przepisy umożliwiające zainteresowanym podjęcie decyzji w sprawie wzięcia w niej udziału. Regulamin zawodów określający prawa i obowiązki uczestników i organizatora jest wynikiem stosowania podstawowych działań organizacyjnych, wytycznych odpowiednich związków, sugesti, doświadczenia organizacyjnego, odpowiedzialności prawnej i moralnej organizatora  za potencjalne zdarzenia wynikające z realizacji zawodów. Biorąc pod uwagę wyżej wymienione elementy , jak również informacje o zgonach zawodników podczas organizacji innych biegów, w poczuciu spoczywającej na mnie, jako organizatorze odpowiedzialności prawnej i moralnej za uczestników biegu, w szczególności za osoby niepełnoletnie po konsultacjach z właściwym związkiem sportowym podjąłem decyzję o wprowadzeniu limitu wiekowego pełnoletności w biegu Gaz -System na 10 km. Zdaję sobie sprawę z tego, że komuś może to nie odpowiadać. Przyjmuję do wiadomości takie stanowisko, ale to oranizator ponosi odpowiedzialność prawną i on ustala zasady i kryteria. Mamy demokrację, mamy prawa, mamy żądania, ale zapominamy o obowiązkach. Łatwo krytykować, dyskutować siedząc przy klawiaturze komputera, teoretycznie wyobrażając sobie jak powinna wyglądać impreza. Jak zawsze wszyscy chcą jak najlepiej, ale jak coś nie wyjdzie podczas organizacji naszych biegów, to jest to wina organizatora i on ponosi odpowiedzialność. Zachęcam adwersarzy do minimalnego wysiłku i przestudiowania przynajmniej jednej z niżej wymienionych publikacji: Organizacja  imprez sportowych. Wydanie III pod redakcją Bogusława Ryby. Polska Korporacja Menedzerów Sportu, Warszawa 2001r., Planowanie przedsięwzięć sportowych. Polska Korporacja Sportu, Warszawa 1998. Wtedy rzetelniej i odpowiedzialniej będzie można wypowiadać się o sporcie.


Z wyrazami szacunku                Andrzej Łukasiak Dyrektor Ośrodka Sportu i Rekreacji
                                                   Organizator XXIV Goleniowskiej Mili Niepodległości .

środa, 7 listopada 2012

Mila z Obamą

10 km

Na liście startowej niedzielnej Mili figuruje Barack Obama, zamieszkały w Waszyngtonie, USA. Nie wiem, ilu obywateli tak się zwących mieszka w Waszyngtonie, kojarzę jednego. Być może wpadnie w niedzielę do Goleniowa odprężyć się po trudach kampanii wyborczej. Być może jest to żart i BO nie wpadnie. Póki co, na liście jest.

Goście z OSiR dość bezczelnie buchnęli moje zdjęcie i opatrują nim informacje o Mili na www.maratonypolskie.pl. Zdjęcie ściągnięto z portalu Gazety Goleniowskiej, obcięto znak wodny z sygnaturą GG, oczywiście opublikowano bez podania autora fotografii. Akcja bezczelna, a przy tym niezrozumiała: fotografię medalu tegorocznej Mili umiałby zrobić każdy, nie trzeba jej podkradać i wycinać informacji o pochodzeniu.

Niespecjalnie chciało mi się dziś iść na bieżnię, bo wczoraj w przerwie treningu postałem chwilę z Piotrkiem i Waldkiem, trochę się przechłodziłem, a w efekcie zaziębiłem. Już dawno jednak wypraktykowałem, że jeśli zaczyna mi się przeziębienie, lepiej pójść na trening, niż się opatulać i walczyć z infekcją lekami. Wystawienie się na warunki treningowe przyspiesza wyjaśnienie sytuacji: przeziębienie albo mija, albo gwałtownie się rozwija, co skraca czas walki z chorobą. Jutro się okaże, jaki efekt dało moje dzisiejsze bieganie. Stawiam, że mi przejdzie. 

Pewnie mało kto dziś świętował. Przed laty 7 listopada był Świętem  Rewolucji Październikowej. Jak wszystko za komuny - porypane do szczętu. Tylko komuchy mogły zainstalować święto rewolucji październikowej w listopadzie. A w październiku czcić święto Ludowego Wojska Polskiego, armii, która nigdy nie istniała. To się musiało zawalić...

wtorek, 6 listopada 2012

Kandydaci do "Barnima"

10 km

Poszedłem na stadion około czwartej, jeszcze za dnia. Na bieżni sporo nieznanych mi ludzi, w tym dzieciaki chyba się przygotowujące do Mili. Najciekawszy był chłopaczek, na pewno przedszkolak, który zasuwał po bieżni ciągnąc za sobą raczej mało zachwyconą matkę. Trening wyraźnie nie był tym, o czym marzyła, ale biegła z małym. A ten, jak na złość, kondycję miał niezłą ;)
Około piątej zrobiło się ciemno, oczywiście żadne światełko nie przysługiwało. Ci, co bieżni nie znają, co chwila wbiegali w kałuże i błocko. Ci, co znają uroki osirowskiego żużla, pułapki omijali. Trzeba docenić, że mimo wszystko lud goleniowski biega. Tak sobie myślę, że chyba by warto zgłosić do tegorocznego Barnima w kategorii "sport" właśnie biegaczy, za upór i wytrwałość. Za to, że nie dają się złamać Ojcu Dyrektorowi.

Powtórzyły się dziś wczorajsze problemy z mięśniem podnoszącym stopę. Po pięciu kółkach przerwa na parę ćwiczeń i rozciągnięcie. Potem już było dobrze.Tempa nie wrzucałem przesadnego, bo bardziej mi zależało na tym, by zrobić przewidziany dystans, a przy tym nie obciążać zbytnio układu ruchu. Niech sobie odpocznie, wróci do normalnej kondycji. Najbliższy bieg 2 grudnia w Toruniu, potem przez dwa miesiące tylko bieganie dla utrzymania kondycji i prawidłowej wagi. Szlag by mnie trafił, gdybym zmarnował to, co udało się wypracować: 90 kg wagi, dobre parę kilo mniej, niż przed rokiem. A ja, niestety, z tych, co to tyją, jak się napiją wody. Popatrzę na jedzenie i waga rośnie. Nie ma wyjścia, trzeba biegać.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Andrzej L. prorokuje

10 km

Rano spotkałem Piotrka, złego jak osa. W darmowej gazetce reklamującej się jako pismo "nie dla elit", roznoszonej po Goleniowie, przeczytał artykuł o szkodliwości biegania w Mili. Autor anonimowy, ale jestem pewien, że to dziełko pewnego byłego burmiszcza Goleniowa, onegdaj młodego i dobrze się zapowiadającego, Andrzejek ma na imię. Więc pan Andrzejek zrobił wywód na pół strony z konkluzją, że to całe bieganie to się źle skończy, bo większość dzieci nie przeżyje szoku, jakim jest przebiegnięcie mili. Andrzejek pewnie ocenia po sobie, bo kiedy był jeszcze burmiszczem, pobiegł raz w biegu na dystansie... 300 m. Widocznie przeżył traumę i mu się rzuciło.
No więc Piotrek się zeźlił, bo wprawdzie oficjalnie od Mili trzyma się z daleka, ale nadal nią żyje. Chce maznąć jakąś odpowiedź Andrzejkowi i zamieścić ją w "Goleniowskiej". Zachęciłem do twórczości, obiecałem tekst wstawić do numeru (w tym tygodniu ja odpowiadam za gazetę). Jutro mamy się spotkać i dopieścić tekścik.

Wczorajszy bieg po asfalcie dobrze mi zrobił. Dolegliwości związane z przyczepami ścięgien były dziś minimalne. Dokuczała mi za to duperela: omalże drewniany mięsień lewego podudzia, podnoszący stopę do góry. Po każdych pięciu kółkach musiałem przystawać na chwilę, rozluźnić mięśnie, zrobić rozciągnięcie - i dalej w drogę. Dolegliwość ustąpiła po 15. kółku. Kiedyś pojawiała się znacznie częściej, szczególnie w dzień po większym spożyciu tego i owego. Ostatnio sporadycznie, właściwie już o tej przypadłości zapomniałem. Dziś zastąpiła wszystkie ostatnio zatruwające mi życie. Mam nadzieję, to był incydent.

Dziś przeczytałem w mailowej poczcie, że reszta ekipy ProGDar MT ma zamiar w geście solidarności z Olusiem wypisać się z Mili. Jak już sygnalizowałem, przyłączam się. Zamiast biegać przed smutnymi panami w długich płaszczach poobserwuję sobie Milę od zaplecza: organizacja, opieka nad zawodnikami, warunki socjalne, ciepłe napoje itd. No i biuro zawodów zamknięte na 2,5 h przed biegiem - jak dla mnie szlagier miesiąca.

niedziela, 4 listopada 2012

W drugą stronę

12,5 km

Zmiana trasy: ze stadionu do budynku nadleśnictwa, potem do ronda na drodze do Maszewa, wzdłuż obwodnicy wschodniej, powrót do miasta i bieg w kierunku domu, zahaczając o kryminał. Cała trasa twarda, przeważnie równa, a więc bezpieczna dla stawów. No i jest efekt: nie czuję żadnych dolegliwości po treningu.

Sprawdziłem dziś listę chętnych do biegu w Mili. Ponad pięćset osób, wśród nich nikogo, kto byłby niepełnoletni. Wygląda więc, że cała zadyma ze skreślaniem małoletnich dotyczyła wyłącznie Olka i Michała, dwóch zawodników, którzy bez wątpliwości są świetnie do biegu przygotowani. Jeśli z kimś będą problemy zdrowotne, to raczej nie z nimi. Jeszcze raz zadumałem się nad zupełnym brakiem wyobraźni przy podejmowaniu decyzji w sprawie Mili.

sobota, 3 listopada 2012

Bieg na psi cmentarz

18 km
Słupek z okolic leśniczówki

Leśna wyprawa do Łęska, do leśniczówki. Piaszczyste drogi są mokre, piasek wreszcie jest ubity i dobrze się biega. Nie ma też już żadnych robali, które w okolicy Góry Lotnika mają chyba swoją centralę. Szczególnie dokuczliwy jest tam pewien rodzaj płaskich, mocno się wplątujących we włosy brązowych paskudztw. Kiedy gryzą, nie boli, ale w miejscu ukąszenia tworzą się paprzące się parę dni ranki. Szczęśliwie, sezon robali zakończony.
Sympatyczny dowód pamięci
Przy leśniczówce zauważyłem krąg z czarnych, niewielkich kamieni. Okazuje się, to cmentarzyk zwierząt domowych, psów i kotów. Najstarsza data, jaką dostrzegłem, to 1987 rok. I na tym grobie była niedawno ustawiona lampka, znaczy - ktoś pamięta, choć psa nie ma już 25 lat...
W drodze powrotnej wyraźnie czułem oba przyczepy achillesów, swoją obecność sygnalizował też dwugłowy mięsień lewego uda. Niezbyt mocno, ale sam fakt odczuwania ich obecności zniechęcał do nadmiernego obciążania ich wysiłkiem. Wyraźnie nie służy mi bieganie w terenie. Już dawno zauważyłem, że przyczepy ścięgien przypominają o sobie po dłuższym biegu w terenie, po nierównej nawierzchni. W moim przypadku nie sprawdza się teza, że bieganie w terenie jest zdrowsze, niż po asfalcie. Ja wolę asfalt: jest równy i bezpieczny dla układu ruchu. Minęły czasy, kiedy biegało się w trampkach i rozwalało stopy na asfalcie.

...to nie takie proste...
Koniec eksperymentu z białą linią na bieżni. Wprawdzie się sprawdziła, ale rozmyły ją deszcze, rozwiał wiatr, rozdeptali ludkowie. Trzeba by odnowić, ale to, jak wiadomo, nie takie proste. OSiR, procedury, sprawa wymaga osobistej decyzji Ojca Dyrektora. Dziś Panjanek wyjechał wózeczkiem do malowania linii, ale odmalował tylko linie na boisku dla piłkarzyków. Bieżnię ominął.

Po południu byliśmy rodzinką na nowym Bondzie. Kto jeszcze nie widział - gorąco polecam. Zupełnie nowy Bond, bardziej realny niż wszystkie wcielenia, wreszcie koniec z głupkowatym seksizmem, który zawsze mnie drażnił. Świetna intryga, doskonałe aktorstwo, krótko mówiąc - nie żałuję czasu spędzonego w kinie. Poluję natomiast na torrent do "Bitwy pod Wiedniem", na którą nikt mnie do kina nie zaciągnie, nawet za darmo. Tę kichę nowego tysiąclecia obejrzę, ale wyłącznie w pirackiej wersji. Podobno poziom durnoty tego dzieła przechodzi ludzkie pojęcie.

piątek, 2 listopada 2012

Chłodek w OSiR-ze

13 km

Piotrka spotkałem, kiedy wychodził z biura OSiR. Spytałem, jak go tam przyjęto. "-Chłodem wiało, wszyscy zapracowani, nie mieli czasu głowy podnieść, pogadać. Chyba się poobrażali, ale czemu na mnie?" - mówi. Wszystko jasne. Kumpla tego pismaka inaczej traktować nie można. Na szczęście Piotrek nie z tych, co to by się podobnymi rzeczami przejmowali. 
Za to poza OSiR-em zrozumienie dla larum, jakie podniosłem. Wszyscy w głowy się pukają i pytają, na cholerę im to było?

Dzień przyjemniejszy od wczorajszego, cieplej i pogodniej. Nie chciałem kręcić się po bieżni, bo jeszcze by mnie odstrzelili ci z OSiR-u. Pobiegłem w las, tradycyjną trasą. Jeszcze za dnia udało mi się dobiec do parkingu na "trójce" i złamać przepisy przeskakując na drugą stronę ekspresówki. Długa prosta przez park przemysłowy zaczyna mi się nudzić. Dokładnie wiem, w którym miejscu są znaczniki odległości, gdzie jest garbik w asfalcie, gdzie po drodze będą się snuć ślimaki, ile jest studzienek, ile dekli na nich brakuje... Trzeba się rozejrzeć za inną trasą do biegania.

czwartek, 1 listopada 2012

I listopad...

13 km

Pogoda jak to w listopadzie, a mamy dziś pierwszego. Mimo to zdecydowałem się na wyprawę do lasu. Z lekkimi obawami: bałem się, że znów na coś krzywo nadepnę i diabli wezmą parę dni kuracji. Szczęśliwie, nie nadepnąłem, z lasu wybiegłem nieuszkodzony, choć przemoczony deszczem. Na asfalcie bieg był już bezpieczny. Tempo nie było nadzwyczajne, wciąż nie chcę się szarpać i narażać na kontuzję. Trzeba się rozbiegać.
Wciąż nie mogę wyjść z podziwu nad uporem, z jakim królowie z OSiR-u kręcą bat na siebie. Wieczorem ten cyrk opiszę, wyślę do Kuriera. Niech się lud pośmieje.