sobota, 31 października 2015

Jesienny rajd

Pół dnia na rowerze, na leśnych ścieżkach. Najpierw Marszewo, potem polną drogą do Imna, skrajem lasu do Mostów Osiedla, przeskok przez asfaltową drogę i zjazd w dolinę, gdzie rośnie przepiękny, stary dąb. Przy nim jakaś altana i krzyż, bo miejsce wymarzone na majowe wieczorne nabożeństwa. Przeskok przez dolinę na stronę Burowa, ale wieś ominąłem skręcając w lewo, w stronę torów. Po drugiej stronie torowiska pobłądziłem i chcąc nie chcąc (nie chcąc!) wyjechałem w Glewicach, zamiast przy starym grodzisku koło Bodzęcina. Nic prostszego, jak to nadrobić, więc szosą w tłumie aut podjechałem półtora kilometra, skręt w leśną przesiekę koło grodziska, potem Krzywice i powrót w stronę Bodzęcina. We wsi zapytałem o leśną drogę do Niewiadowa. Pokazano mi ją nie uprzedzając, że droga się niespostrzeżenie rozwidla. Na rozwidleniu najwidoczniej pojechałem nie tam, gdzie należało i wyjechałem w Biebrówku, 2 km za Łoźnicą. Cóż robić - przyjąć to do wiadomości i sterować w kierunku domu. Z Łoźnicy droga prosta jak strzelił, na końcu prostej zrezygnowałem z asfaltu i trzymając się kierunku południowego pojechałem lasem, nie wiedząc gdzie wyjadę i mając nadzieję, że koło Żółwiej Błoci. Co też się stało, wyjechałem dokładnie tam, gdzie zamierzałem. Jeszcze 5 km - i dom.

Podsumowując - przepiękna, jesienna wycieczka. Wszystkie uroki złotej jesieni zaliczone: piękne słońce, złote liście na drzewach, złote dywany na ziemi, stada saren, zające pryskające omalże spod kół. Wracać się nie chciało :)

piątek, 30 października 2015

Bez szału, ale bez obciachu

1:59:13 w Krakowie. Jak by Piotrek powiedział, dupy nie urywa. Ale jak na tak długą przerwę, czas i tak przyzwoity. Zwłaszcza, że nie kosztował mnie żadnego nadzwyczajnego wysiłku, na mecie byłem w dobrym stanie, jak najbardziej nadający się do życia.
Trasa zmieniona. Start przy Tauron Arenie, więc jakiś kilometr od naszego mieszkania, nie było problemu z dotarciem. Pierwsza piątka ulicami Krakowa, potem nowym mostem na drugi brzeg Wisły, bulwarami w okolice Wawelu, obiegnięcie Błoni, wizyta na Rynku, Grodzką w kierunku Wawelu, potem powrót do Tauron Areny bulwarami nad Wisłą. Meta w hali, oczywiście z Mateuszem i Pauliną, którzy jakoś się przemycili mimo czujnej ochrony i już najzupełniej legalnie pobrali medale - w końcu na metę dotarli. 
Do biegającego grona oficjalnie dołączyła Kasia, czyli mama duetu M&P. Przebiegła pierwszą w życiu piątkę, w dobrej kondycji i w dobrym towarzystwie dwojga przyjaciół. Twierdzi, że nie zakochała się w bieganiu. Wielu tak twierdziło :)

Niedziela spędzona w Krakowie na swobodnym szwendaniu się po mieście - to lubię. Obowiązkowy kopiec Krakusa, bez tego nie ma wizyty w Krakowie. No i knajpeczki. W sobotę kolacja w Bałkanice (polecam!), w niedzielę obiad w jakiejś maleńkiej (trzy stoliki) dziupli z indyjskim jedzeniem na Kazimierzu, tuż przy ratuszu. Absolutna rewelacja, jedzenie przepyszne i w umiarkowanych cenach, polecam gorąco: róg Krakowskiej i Węgłowej. Jedna uwaga: nie domagać się bardzo ostrych przypraw. Wypalają dziury w języku, występuje lepki pot na czoło, a przypomną o sobie jeszcze następnego ranka...

A dziś 2o kółek po bieżni. O dziwo - było prawie pusto. Bardzo porządnie się porozciągałem, od razu bieg był przyjemniejszy, lżejszy i bardziej efektywny. Trzeba się nieco przyłożyć do treningów, za 3 tygodnie Lyon. Na szczęście, maraton będzie na koniec pobytu, więc nawet jeśli da mi w kość, to zwiśnie, następnego dnia będziemy wyjeżdżać. 

Jutro podadzą bardzo przyzwoitą pogodę. Więc dłuższa wyprawa rowerem :)

poniedziałek, 19 października 2015

Jesień idzie...

8 km

No i przyszedł czas wieczornego biegania na stadionie. Coraz trudniej zmieścić się w czasie między pracą a zachodem słońca, na szczęście nie trzeba za wszelką cenę. Oświetlona czy nie, jest bezpieczna. Z oświetleniem nadal cyrk, włączane jest bodajże o 19.45, wyłączane po dwóch godzinach. Skąd te godziny? A diabli wiedzą, to kolejna koncepcja Ojca Dyrektora, oczywiście autorska. Przez parę lat przyzwyczaił ludzi do biegania i światła od 18.30 i tylko po to, by teraz jakiś nowy eksperyment zaprowadzać.
Muszę przyznać, że pomysł z bieżnią sześciotorową był trafiony. Zdaje się, że gdyby miała 4 pasy, to już teraz wydawałaby się ciasnawa. Na sześciu torach jest luźno, choć biega czasami około 30 osób naraz. 
Nie sprawdziły się również przewidywania co do konieczności regulowania batem ruchu na bieżni. Okazuje się, że nie ma najmniejszego problemu z równomiernym obciążeniem wszystkich torów. Są amatorzy biegania tuż przy bandzie, ale większość biegających wybiera tory 2, 3 i dalsze. Osobliwą popularnością cieszą się "czwórka" i "piątka". Mi najbardziej przypasował nr 5. A były początkowo obawy, że wszyscy zechcą biegać po wewnętrznym.

W czwartek było bieganie (dyszka), w piątek basen (1,5 km), w sobotę urodziny Babci Jadzi, w niedzielę do południa tupot białych mew, potem dwie godziny ostrego pedałowania po lasach. Dziś ósemka, jutro pewnie znów pływalnia.
W piątek wcześnie rano ekspedycja do Krakowa, trzeba pozałatwiać formalności, półmaraton w sobotę. Niedziela relaksowa (podobno odkryto jakąś nową, fenomenalną knajpkę na Kaziemierzu...), a w poniedziałek powrót na Dziki Zachód.
Czas szybko leci, kurka...

wtorek, 13 października 2015

Wystarczyło wyrzucić buty

Wczoraj 8 km, dziś relaks

W poniedziałek rano przyjechał minister od sportu. Miał po drodze, przyleciał na posiedzenie rządu w Szczecinie, wcześniej miał wpaść do Koszalina - zahaczył o Goleniów i obejrzał bieżnię wybudowaną ze wsparciem z Ministerstwa Sportu. Podobało mu się, a najbardziej, że bieżnia jest ogólnie dostępna. Mi się spodobało, kiedy Ojciec Dyrektor powiedział ministrowi, że bieżnia jest oświetlona w miarę potrzeb, również amatorskich.

Sprawdziłem to wieczorem, kiedy poszedłem zrobić swoje 20 kółek. I zdziwsko, bo bieżnia... oświetlona. Jeszcze parę dni wcześniej biegać trzeba było po omacku, jedynym źródłem światła były okoliczne latarnie i kapliczka przed bramą stadionu. To mi się spodobało, tego standardu będziemy się, proszę państwa, trzymać :)

W czasie biegu znów trafiłem na szachistę, tym razem innego, dobrze mi znanego z liceum. Szachista zrobił mi wykład o szkodliwości biegania długodystansowego, pouczył jak biegać się powinno. Sam też biegał. Po trzech kółkach poszedł sobie, nie zatrzymywałem. 

A propos szkodliwości tego i owego: ze zdumieniem stwierdzam, że odkąd wyrzuciłem stare buty biegowe i chodzę w nowych Pegasusach, dolegliwości z achillesem praktycznie ustąpiły. Kondycja zaczyna wracać, a z nią chęć do biegania. Stare buty były mocno rozklepane, ale wyglądały przyzwoicie i żal je było wyrzucać. Okazuje się, że nie ma co żałować wysłużonego sprzętu. Gdybym nadal w nich chodził, pewnie bym zaczął snuć się po lekarzach, terapeutach i aptekach. Zapewne bez skutku, bo przyczyna dolegliwości - jak to często się zdarza - była banalna...

niedziela, 11 października 2015

Zimno, kurka...

15 km biegu + 2 godziny rowerem w terenie

Słońce i zacisze balkonu zwodziły. Że niby ciepło i prawie późne lato. Dobrze zrobiłem, że wyszedłem ciepło ubrany, bo wiał zimny wiatr, wyprawa jedynie w koszulce skończyłaby się wizytą w aptece. Przed wiatrem nie chronił nawet las. Optymalne rozwiązanie to nieustanny bieg i żadnych przerw. I taką też sobie wyprawę urządziłem, przygotowanie do średniego dystansu w Krakowie. Za torami wybrałem ścieżki po pagórach, by przy okazji nieco się podmęczyć na podbiegach. Z Góry Lotnika dalej ścieżką wzdłuż Iny, potem skręt w stronę S3, a przy niej na północ, w stronę Goleniowa. Stadion, domek, gorący prysznic i zasłużony obiad....

O 16 powrót do aktywności. Rower i runda po okolicach Goleniowa, generalnie po lasach. I znów dobry wybór: kurtka soft shell i rękawice. A mimo to palce pod koniec podmarzły, miło było wrócić do domu i zwyczajnie się rozgrzać...

OK. Plany do końca roku są sprecyzowane. Za dwa tygodnie, w sobotę 24 października Kraków i Półmaraton Królewski. 21 listopada - Marathon du Beaujolais, Lyon. A 6 grudnia Toruń, Półmaraton Świętych Mikołajów. I na ten rok starczy. W przyszłym roku na razie pewny jest Paris Marathon, początek kwietnia. Pod koniec kwietnia powrót na Spreewald Maraton, oczywiście kajakowy. Zbyt fajna impreza, by odpuszczać - jak w tym roku.

piątek, 9 października 2015

W kwestii światła - ciemnota

8 km

Wczoraj 20 kółek po stadionie. Kiedy przyszedłem, jacyś kopacze kopali na głównym boisku, wszystkie światła zapalone. Kiedy skończyli, zapadł już mrok. Mimo to przyszedł młodszy klon Panjanka i światło zgasił, jasno pokazując, kto na światełko zasługuje. Potem zgasło światło na euroboisku, potem zgasły też światła po drugiej stronie. Klon Panjanka przyszedł i włączył... 1 (słownie: jedno) światełko na bieżni. I tak już było do końca. Fakt, nawet w ciemnościach linie są widoczne i trudno się pogubić, nie można też wpaść do rowu albo na awangardowo zaparkowany walec do trawy. Oszczędność to oszczędność, choćby miało być zaoszczędzone 5 groszy. A jeśli można przy tym pokazać biegaczom gdzie się ich ma - to czemu nie skorzystać? Ojciec D. korzysta.
20 kółek bez żadnego problemu, bez przerwy. Siły zachowane do końca, ostatnie trzy kółka zdecydowanie szybciej niż wszystkie przedtem. Nie jest źle, nie powinno być obciachu w Krakowie.

A dziś dwie godziny jazdy po lesie. Wyprawa za tory, po ścieżkach górzystych - takich nie brak. Trochę się utyrałem, ale przecież o to chodziło. Sprzętem jestem zachwycony, nie podejrzewałem, że jazda terenowa może być taką przyjemnością, jeśli się jedzie rowerem świetnie amortyzowanym, z wyczynowymi terenowymi gumami. Nie ma miejsca, przez które nie da się przejechać.

Wracając na chwilę do bieżni: schodząc z niej po treningu byłem świadkiem ciekawej rozmowy między Julką a pewnym goleniowskim szachistą, który - nie wiedzieć po co - przyjechał z synem (też szachistą - to wielu wyjaśni o kim mowa) rowerem na stadion.
-To jest do niczego. Ta nawierzchnia jest jak linoleum - zawyrokował szachista.
-Biegałeś? - pyta Julka.
-Nie, nie mam odpowiednich butów. Ale słyszę, jak ludzie biegają. Klapią jak po linoleum, więc wiem, że to za twarda nawierzchnia. Jest do niczego - uparł się szachista.
Julka próbowała mu tłumaczyć, że nie ma racji. Nie udało się. Nie biegał, ale wie, że do dupy.
Szachistę znam, człowiek co najmniej dziwny. Żadna dyskusja z nim nie ma sensu. Julka może o tym nie wiedziała.

poniedziałek, 5 października 2015

Powrót

15 km

Aż się chciało. Żadnych dolegliwości, więc nieco wydłużona trasa, wszak za dwa tygodnie półmaraton w Krakowie - czas się nieco rozbiegać. Runda spory kawałek za Górę Lotnika. No i wszystko fajnie, zapas sił, żadnych problemów po drodze - do pewnej chwili, już w okolicy "jeziorka". Potknąłem się i przewróciłem na leśną drogę, diabli nadali - akurat w miejscu, gdzie była sama próchnica. Dodać trzeba, że wystroiłem się w białą koszulkę, a ta po drodze się bardzo konkretnie przepociła. No więc kiedy się przeturlałem, biel koszulki stała się dość trudno dostrzegalna. Wyglądałem jak negatyw rafaello - w panierce z igliwia, piachu i czarnej próchnicy. Co się dało, to strzepnąłem, ale nic to nie zmieniło w ogólnej ocenie. Przemknąłem do domu starając się zanadto nie rzucać ludziom w oczy - nie wiem, czy to się udało ;)

Trzy dni w Karkonoszach. Piękna, jesienna pogoda, sympatyczne towarzystwo, samych Karkonoszy zachwalać nie ma potrzeby. Pierwszego dnia Śnieżka, drugiego Szrenica i Śnieżne Kotły, obie wędrówki po ok. 20 km. W niedzielę już bardziej rekreacyjnie, tylko Chojnik, jakieś 7 km. Wieczorami rekreacja gastronomiczna, choć tu dość przykre zaskoczenie: Karpacz nie jest żadnym gastronomicznym zagłębiem. Dało się jednak codziennie znaleźć jakiś przyjemny kąt z dobrym jedzeniem.
Zresztą, niech mówią fotografie ;)

Pierwsze schronisko, przerwa na FB

Szymon biegł pod górę, paniom specjalnie się nie spieszyło

Było zresztą na co popatrzeć, krajobrazy jak z landszaftu

Grupka dziewcząt za Olą z jednym pytaniem:
"Daleko jeszcze??"

A do Śnieżki wciąż daleko ;)

-Mariusz, daleko jeszcze?
-Cholernie.                         

-Magda, daleko jeszcze?
-Nie pytaj...                      

Śnieżka. Już nikt nie pyta, czy daleko.

Stacja kosmiczna. Podobno to baza burmistrza Czapli

-A wiesz, Olu, widziałam piękną torebkę. Koniecznie muszę kupić!
-Oczywiście, Madziu, życie bez torebki nie ma sensu...                     

Takie jest życie bez torebki. Puste.

Przy wodospadzie Kamieńczyka. Tam taka moda.

Wodospadu nie widać, ale miejsce ładne

Drugi dzień. Panie jeszcze idą, my z Mariuszem już zrelaksowani
pod schroniskiem.

A oto zrelaksowana Magda. Publiczność proszona o policzenie
pustych szklanek...

Zwyczajnie: zimno.

Cieplej

Szrenica. Cholera wie, co to za rury. Pewnie bimbrownia.

Śnieżne Kotły i śnieżny człowiek (ale nie Yeti)

Mariusz szedł pierwszy, trochę zdemolował ścieżkę.

Mostkowi dał spokój.

Próbował wypić strumień

O, ktoś mi zrobił zdjęcie.

Niedziela. Relaks w wózku.

Jak Mariusz, to czemu nie ja?

Magdzie wiatr rozwiewał włosy. Mariusz też by tak chciał :)

Panie pół godziny spędziły wybierając między torebką
niebieską a niebieską...

Mariusz w tym czasie dobrał sobie efektowną czapeczkę

W końcu Magda wyszła ze sklepu z torebką. Z niebieską.

Szymon pęka z przejedzenia, a tu jeszcze torcik zabajone, torcik serowy,
ciacho owocowe, dwie kawy... Bohater!

Ola rozpycha skały. Faktycznie, ciasno było

Zarypista złota jesień

Jesieni cd.

Tak na serio: panoramy przepiękne

Chojnik.

O tę urwaną barierkę kilka minut potem
próbowała się oprzeć Magda. Przeżyła.

Chwila zadumy...

Ten selfik  na zarządzenie kol. małżonki

W tle Śnieżka. Miła górka

Czarno to widzę...

Mariusz niespecjalnie ufał tym trefnym barierkom.

Pierwszy selfik....

drugi....

trzeci....

O, trzeci chyba nie wyszedł, musimy poprawić!

Czwarty, a co!

Wycieczka wokół zamku, pod murami obronnymi.

I lekki posmak wspinaczki, bo miejscami
było stromo

Ostatni rzut oka na zamek, czas wracać :(