niedziela, 30 września 2012

I zostaliśmy sami

10 km

To był jeden z takich dni, które pozornie niczym się nie wyróżniają, a jednak są ważne. W niedzielę najmłodsze dziecię opuściło dom i pojechało na studia. W ten sposób zostaliśmy w domu z Olą sami. Po raz pierwszy od dobrze ponad dwudziestu lat bez dzieciaków plączących się po chałupie... Trochę to dziwne uczucie, ale trzeba się będzie przyzwyczaić. Tak już teraz będzie.  Michał w Poznaniu, dwie pannice w Krakowie, a my na Dzikim Zachodzie. 

Nadal biegam po lesie i górkach. Rześkie, wczesnojesienne powietrze zachęca do biegania blisko przyrody, zamiast krążenia po stadionie. W niedzielne popołudnie w lesie mnóstwo ludzi, pora chyba pomyśleć o przekształceniu lasów sąsiadujących z miastem w coś w rodzaju parku i zaprzestać wycinki drzew. Na razie jednak nikomu to do głowy nie przyszło.

Wreszcie odzyskałem właściwą sprężystość kroku. Z siłą biegową bardzo dobrze, czuję dużą rezerwę. Wytrzymałość też na wysokim poziomie. Za dwa tygodnie okaże się, jak z szybkością. Jeśli warunki będą sprzyjające, być może w Poznaniu pokuszę się o lekkie poprawienie wyniku z Hamburga.

sobota, 29 września 2012

Koniec z Nike

10 km, las

Pora się rozstać ze starymi 'najkami'. Wprawdzie mają raptem rok, ale są kompletnie rozklepane, zerowa amortyzacja. Zniósłbym, gdyby nie rozerwanie na obu butach siatki. To powoduje ryzyko, że pewnego dnia w środku lasu podeszwy po prosu odpadną i trzeba będzie wracać boso albo w łapciach z łyka. Tak więc - wskakuję w brooksy.

Przebiegłem się w stronę Góry Lotnika, omijając główny, płaski trakt. Wybrałem dróżki boczne, które biegną przez łańcuszek pagórków. Trzy czwarte trasy było dość wyraźnie pofałdowane. Wysiłek niewielki, ale ponownie odczułem, że była przerwa w bieganiu. Mam dwa tygodnie na powrót do pełnej formy.

W lesie spotkałem grupę drwali, którzy zatrzymali mnie na chwilę namawiając, żeby zamiast męczyć się biegając - pomóc im nosić wałki, czyli kłody drewna. Podziękowałem wyjaśniając, że dwa tygodnie targałem różne dobra we Francji, a teraz się nie męczę, lecz odpoczywam. Panowie kiwnęli głowami ze zrozumieniem.

piątek, 28 września 2012

Apres le vendange!

W końcu z powrotem. Po wielu przygodach, w tym jednej (poważna awaria samochodu na trasie), która skończy się dużymi kosztami. W sumie jednak bardzo udany wyjazd, bo to pierwszy pobyt w Szampanii, gdy wszystko przebiegło zgodnie z planem i bez niespodzianek. Polska ekipa (14 osób) sprawiła się tak dobrze, że wszyscy zostali poproszeni o powrót za rok, a wczoraj rano przed wyjazdem żegnali nas wszyscy Francuzi, w tym szef z żoną i kucharz (ważna postać!).

 
10 km

Delikatnie, nie za dużo na początek. Szosą do parku przemysłowego, trzykilometrową ulicą tamże, powrót tą samą drogą. Dwa tygodnie przerwy odczuwalne, mięśnie wyraźnie odpoczęły od codziennego wysiłku. Po paru kilometrach wszystko się jednak dotarło, bieg skończyłem omalże wypoczęty, prawie nie spocony. Jutro może przebiegnę się po lesie. 

Jak przypuszczałem, praca w winnicy była świetnym treningiem wysiłkowym. Podchodzenie pod górkę z ważącym dobrze ponad sto kilo wózkiem albo dwoma wiadrami pełnymi owoców posłużyło i nogom, i górze ciała. Z drugiej strony, wyraźnie czułem wpływ codziennego biegania na moją kondycję jako pracownika fizycznego. Przez pierwsze trzy lata (szczególnie w pierwszym roku) to była mordęga, czasami katownia. W tym roku - pełen luz. Pracę kończyłem prawie nie czując zmęczenia, byłbym zdolny pracować kolejne godziny. Zauważyła to Sandra - żona patrona (właściciela). '-Cesar, w tym roku wyglądasz, jakbyś w ogóle nie pracował!' - skomentowała.
Najbardziej mnie cieszy, że wszyscy, których zabrałem do Congy, sprawili się jak należy. Wzorowa dyscyplina pracy, uczciwa praca, żadnego kombinowania i opieprzania się. Byli tacy, których byłem pewien już wyjeżdżając z Polski, parę osób było jednak zagadką. Młodzi, którzy na serio pracowali po raz pierwszy w życiu, mogli po prostu nie wytrzymać dwóch tygodni potężnego wysiłku fizycznego. Wytrzymali. Nie było żadnych konfliktów, incydentów, spięć. Dlatego nie dziwię się, że po raz pierwszy Olivier (patron) postawił szampana już w trakcie winobrania, a nie tylko na koniec. Nie dziwię się, że byliśmy żegnani wylewnie, a zaproszenie na przyszły rok było wyraźne i powtórzone. 
Najlepiej wszystko podsumowała Sandra: '-Zdaje się, że pora zacząć się uczyć polskiego!'

sobota, 15 września 2012

Nie pchać się, zaczynamy za miesiąc!


12 km
Szampania, Congy

Francuzi są boscy. Zapisy na maraton paryski miały się zacząć dzisiaj, ale jak to we Francji, burdel organizacyjny. Zapisy dopiero od 17 października, co nie oznacza, że to data pewna i ostateczna.

Pewne i ostateczne natomiast, że mam za sobą ostatni konkretny trening przed wyjazdem. 12 kilometrów przez las i park przemysłowy, trasę nieco skróciłem, bo nogi dzisiaj mnie nie niosły, a i sił jakby brakowało. Nic to, popracujemy nad kondycją w winnicy.
Ten widok z ulgą  pożegnamy za 2 tyg.

Nie wiem, czy uda mi się tam podpiąć do netu, dotąd się nie udawało ;). Jeśli przez najbliższe dwa tygodnie nic tu się nie pokaże, będzie to oznaka niedorozwoju internetu na francuskiej prowincji.

Wyjeżdżamy o 5 rano, kolacja już w Szampanii.

piątek, 14 września 2012

Się naorganizowałem

10 km

Chyba łatwiej przebiec maraton, niż zorganizować wyjazd do Francji na 14 osób. Współczuję wszystkim, którzy muszą zawodowo godzić sprzeczne interesy uczestników najprzeróżniejszych wyjazdów. Temu to nie pasuje, temu tamto, tu się wetnie nadopiekuńcza mamusia, tam żonka przypomni, że rok temu obiecałeś coś, czego na pewno nie obiecałeś, komuś tam się przypomni, że jego dziecię też miało coś tam obiecane (w rzeczywistości to nieprawda, ale przetłumacz to, człowieku, babie...). Na szczęście, jak zwykle najlepszym rozwiązaniem okazało się zdanie na własny rozum, a w przypadku części problemów poczekanie, czy przypadkiem rozwiązania nie przyniesie los. Przyniósł, with little help of me. Finał zgodny w stu procentach z moimi oczekiwaniami: wszystkie oczekiwania zostały zaspokojone, nikt nie ma powodu do poczucia krzywdy czy pominięcia. Teraz oczekuję rewanżu: solidnej pracy. Nikt nie jedzie na wakacje do Szampanii, ale do pracy. Nie nadludzkiej, broń Boże. Za to w dobrych warunkach i świetnie opłacanej. 800 euro za 10 dni pracy to niezła stawka. W sumie jestem zadowolony. Udało się zmontować ekipę chyba najlepszą z dotychczasowych. Zdatną do pracy, a przy tym niebywale korzystną od strony rozrywkowej. To powinny być bardzo fajne dwa tygodnie.

Dziesięć kilometrów, sam asfalcik. Nie chciałem ryzykować wyprawy do lasu i np. durnej kontuzji na leśnej ścieżce. Wyprawa w sumie nudna, każdy centymetr drogi lubczyńskiej i przez GPP znam od miesięcy. Tempo średnio intensywne, nawet się specjalnie nie spociłem. Po raz pierwszy tego lata przebiegłem się w górze od dresu, bo robi się chłodno. Żegnam lato bez żalu, nie przepadam za tą porą. Wolę miły chłodek.

Francuzi, jak zwykle, mistrzami kombinowania. Wiosną obiecywali, że zapisy na Marathon de Paris od 15 września. Teraz tego zapisu nie można znaleźć, żabojady piszą, że będzie to jakoś jesienią. Nie piszą, którego roku.

czwartek, 13 września 2012

Czterdzieści lat od remontu

13 km

Powoli trzeba wyhamowywać. Dziś 13, jutro z 10, w sobotę może lekkim tempem coś dłuższego. Cała niedziela za kółkiem, podróż prawie pod Paryż. No a tam zmiana treningu na zdecydowanie siłowy.

W przyszłym roku 40. rocznica ostatniego remontu bieżni na goleniowskim stadionie. Pacholęciem będąc, byłem świadkiem tego wydarzenia, pamiętam nawożenie żużla i walec, który go ubijał. Potem, jakieś 20 lat później, Waldek Nowotny z grupą chłopaków z liceum coś tam próbował poprawiać, nawet dość sporo podobno zrobili, ale moment później jakiś odwrotnie mądry wydał zgodę na zawody autorodeo na stadionie, więc efekty pracy Waldka i chłopaków poszły precz. 
Zastanawiam się, czy nie zrobić jakiegoś happeningu z okazji czterdziestolecia remontu. 

Od soboty ruszają (przynajmniej tak obiecywano) zapisy na Marathon de Paris w kwietniu przyszłego roku. Panie Darku, zapisujemy się!

środa, 12 września 2012

Startu dziś brakowało

14 km

To był taki dzień, kiedy wymarzonym dystansem byłby maraton. Świetna kondycja, rewelacyjna wydolność organizmu, kapitalne samopoczucie nawet na samym końcu biegu. Oczywiście, nie wiem, co by było na 20 lub 35 kilometrze. Do 14 była rewelacja.
Maraton w Poznaniu jednak dopiero za miesiąc, po drodze dwa tygodnie w Szampanii: obóz kondycyjno-językowy z opcją niezłych paru groszy za 10-11 dni pracy. Biorę buty biegowe, mimo ciężkiej pracy w winnicy trzeba będzie się zmusić do przebiegnięcia kilku kilometrów każdego dnia.
Spotkałem Piotrka S., który parę miesięcy temu wierzył we wszystko, co napisano na temat biegania. Robił więc co innego niż ja, który wolałem obserwować siebie samego, reakcje własnego organizmu. Piotrek do dziś leczy kontuzje, pewnie z zazdrością patrzy na mnie, a ja w dobrym zdrowiu i niezłej formie. Rady J.Skarżyńskiego na pewno są dobre dla J. Skarżyńskiego, dla mnie - niekoniecznie. Piotrek przyznaje mi rację.
Na bieg wyciągnął mnie obywatel Walkowiak. Tym razem nie było gruchy na leśnej ścieżce, potruchtałem z ekipą Piotra, a kiedy oni wracali, wybrałem się na swój bieg, czyli jakieś 12 km. Jak na wstępie wspomniałem - było super. Żal, że to nie był dzień na start.

wtorek, 11 września 2012

Poniżej 90 kg

14 km

Karolina biegała dziś gdzieś na wsi, więc mogłem wybrać się głębiej w las, zamiast jako obstawa ograniczać się do 6-7 km. Na środku ścieżki trafiłem na pięknego borowika, kiedy się zatrzymałem zobaczyłem, że wokół pełno koźlaków, zajączków i podgrzybków. A ja oczywiście tym razem nie miałem nawet kawałka woreczka, żeby te skarby zgarnąć. Wziąłem więc tylko borowika, ładnego zajączka i podgrzybka - na dowód, że są. 
Dziś sobie uświadomiłem, że nawet nie zauważyłem, kiedy przeszły mi wszystkie dotychczasowe problemy: a to z bólem w pachwinie, a to ścięgnem czy przyczepem. Waga spadła do poziomu 89 kg, jest dobrze.

poniedziałek, 10 września 2012

Bieg do wodopoju

13 km

Po południu wybrałem się na bieg dla odreagowania stresu. Mniejsza o źródło stresu, ważne, że był poważny. Być może stąd dobre tempo biegu i ilość włożonej w niego energii. Do parkingu na "trójce" dotarłem wypoczęty, choć spocony jak diabli (dziś gorąco). Z jabłoni za parkingiem zerwałem dwa jabłka w nadziei, że przynajmniej przepłuczę usta. Jabłka, niestety, gąbczaste i kwaśne jeszcze, ale z ust przynajmniej znikł słonawy posmak. Trzy kilometry drogi przez GPP pokonałem myśląc wyłącznie o tym, że na końcu jest zaprzyjaźniona firma, w której napiję się wody do oporu. Tak też było, Tadek siedzący na dyżurce wody nie żałował, napiłem się do syta, chwilę odpocząłem, po czym ruszyłem w kierunku domu.

Jutro o 16.30 Piotrek wysyła mnie na trening z Karoliną. Mam nadzieję, że tym razem nie wyłożę się jak długi na leśnej ścieżce. Nawiasem: do dziś czuję skutki walnięcia się w żebra. Śpię na wznak, albo na lewym boku.

niedziela, 9 września 2012

Niedzielne wybieganie

21 km

Ola poszła z samego rana pochodzić po bieżni. Kiedy wróciła, ja już dopiłem kawę i przejrzałem prasę, na mnie kolej - pomyślałem. Mgła ustępowała, było niezbyt chłodno, stojące powietrze. Na stadionie zdecydowałem, że nie będę krążył, jak koń w kieracie. Kierunek - Łęsko.
Już po paruset metrach zorientowałem się, że bieg jest lekki i bardzo przyjemny, więc nieco wydłużyłem trasę, biegnąc po górkach w okolicy parkingu przy drodze nr 3. Do mostu w rejonie Łęska dotarłem zupełnie świeży, bez oznak zmęczenia. Chwila przerwy na moście, potem kolejna, kiedy dobiegłem do Bolechowa. Reszta drogi do Goleniowa bez żadnych przeszkód, niezbyt dotknięty skutkami biegu. Jeśli już, to czułem nieco stopy, co raczej wynika z biegu w starych (kurka, roku nie mają jeszcze...) "najkach", w których podeszwa jest już rozklepana i nieamortyzująca. To już bieganie jak w trampkach, ale biegam z ciekawości, ile też te buty są w stanie wytrzymać. Na oko mają już około 2 tys. km, całkiem nieźle.

Kiedy byłem koło Zabrodu, w lesie obok usłyszałem chrzęst łamanych gałęzi. Dzik? Za szybko. Sarna? Nie jest tak ciężka. Jeleń! I faktycznie, ze sto metrów przede mną na asfalt wyszedł piękny jeleń z rozłożystym porożem. Wyszedł, rozejrzał się w lewo i prawo, wszedł na asfalt, przyjrzał mi się, po czym spokojnym krokiem przeszedł na drugą stronę drogi i znikł w zieleni. Piękne zwierzę!

RR, czyli Rudy Robert dziś już nie dyskutuje na tematy ekonomiczne w Krynicy, biegnie. O, nawet już dobiegł. Był 34 z czasem 2:58:16. Gratulacje!

Mirek z Heńkiem pobiegli w Pile, w półmaratonie Philipsa. Przeżyli, dobiegli, czasy bardzo przyzwoite.

sobota, 8 września 2012

Za tydzień szampan od rana do nocy

10 km

Jacek Kostrzeba, prezes Barnima, zadzwonił w południe i objaśnił, jak to jest z gratulacjami na oficjalnej stronie klubu. Gratulacji nie ma, bo nie ma oficjalnej strony klubu. To, co jest, to jakaś prywatna kicha, czort wie przez kogo prowadzona (w tym określeniu sporo przesady, ostatnia aktualizacja z lutego). Jacek namierzył admina, zrypał go, admin wykreślił fałszywą informację, że to "oficjalna strona klubu Barnim". Strona teraz jest nieoficjalna, i to tylko sekcji żeglarskiej. A Ewie Jacek gratulował natychmiast.
Prezesa Kostrzebę więc oczyszczamy z posądzeń, a na fałszywego admina rzucamy klątwę. Oby mu wyrósł ogon! :)

Na bieżnię wybrałem się z rana. Słusznie, po południu boisko okupowały piłkarzyki. A z rana było kameralnie aż do przesady, ruchu zażywałem samotnie. I to nie było złe, bo miłe, wczesnojesienne przedpołudnie było chłodne, ale pogodne - idealne warunki do biegu.

Spotkałem Henia Kopcewicza. Wybiera się na maraton do Warszawy. Ja w tym czasie będę już miał odruch wymiotny na widok dojrzałych, słodziutkich winogron szczepów Pinot Noir i Chardonnay. Winogrona od rana do nocy, a i w nocy potrafią się przyśnić... Dziś przyszło potwierdzenie terminu, jedziemy w niedzielę. Czas na trening górski! Szybkości on nie da, ale siłę na pewno.

piątek, 7 września 2012

Robert w Krynicy, u wód..

10 km

OSiR skapitulował. Parę po dziesiątej pojawił się oszczędny komunikat, że OSiR Ewie gratuluje. Barnim jest twardy, z byle powodu gratulować nie będzie.
Wczoraj wieczorem spędziłem kawałek czasu na oglądaniu transmisji z Londynu (nie rwać się do pilotów, kanał francuski, TV Mont Blanc, tylko na Cyfrze+). Fantastyczne: pełne trybuny, doping jak przed miesiącem, a dramaturgia tego, co na stadionie - niesamowita. Oglądałem finał sprintu wózkarzy na 800 m, decydowały centymetry, a spida mieli niesamowitego! Potem finał stu metrów. Tylko jeden gość miał obie nogi, wygrał facet z dwiema protezami, czas rzędu 10,30. Przepraszam, ktoś tak może potrafi? Może zdziwiony wuefista ze szkoły integracyjnej?

Kurka, prawy bok boli mnie, jakby mnie kto skopał. Coś mi się zdaje, że jednak żebra zostały co najmniej solidnie stłuczone, o ile nie nadpęknięte. Na szczęście, żyję.
Dziś znów oszczędnie, na bieżni. Przyszedł Mirek, pobiegaliśmy wspólnie. Na wyluzie, żeby się nie zapocić, wyszło ok 5:30 na kilometr, co pozwala prowadzić kulturalną rozmowę w czasie biegu. Miras w niedzielę jedzie na półmaraton do Piły, wraz z nim tylko dwie osoby. Pojechałbym, ale przed Francją mam nieco roboty, trzeba ją podgonić w weekend.
Robert już podobno siedzi w Krynicy Górskiej, w niedzielę biegnie maraton górski. Miało z nim pobiec parę osób, ale wszyscy zrezygnowali, trasa podobno przypomina Golgotę (w skutkach). Robert jest twardy, pobiegnie. Pytałem Mirka, co dziś Robert tam robi. Mirek mówi, że podobno uczestniczy w Forum Ekonomicznym, ma parę rad na uzdrowienie strefy euro i opanowanie kryzysu w Polsce. Ja jednak sądzę, że siedzi w pijalni wód mineralnych i zażywa.

czwartek, 6 września 2012

Kto jest dumny z Ewy?

10 km

Od rana wszędzie informacje o złotym medalu Ewy Durskiej. W ciągu dnia pojawiły się na w zasadzie wszystkich portalach, na których znaleźć się powinny. Dumna ze swojej obywatelki jest gmina Nowogard, dumna jest też gmina Goleniów, bo tu Ewa trenuje. Kto olał tę informację? Dwa goleniowskie portale. Pierwszy to portal OSiR-u, gdzie Ewa trenuje, a drugi - oficjalny portal UKS Barnim, który jest macierzystym klubem Ewy Durskiej. Brawa dla Ojca Dyrektora i szanownego prezesa klubu Barnim.

Do Waldka Nowotnego, trenera Ewy, nie szło się dodzwonić. Pewnie wyłączył telefon, nadmiar gratulacji jest ciężkostrawny.

Dziesięć kilometrów na stadionie. Po całym dniu spędzonym w redakcji byłem zmęczony, senny, a bieg niewiele zmienił. Pary nie miałem, ale sumienie nie pozwalało mi pójść do domu bez wykonania stu procent planu. Plan zrealizowany, zasłużyłem na kolację. Zjadłem, dochodzi 22, idę spać.

środa, 5 września 2012

Normalnie, mistrzyni

13 km

Ewa Durska zdobyła wieczorem złoto w Londynie. Lada moment zacznie się festiwal na jej cześć, wszyscy będą gardłować: "nasza mistrzyni!". Mało kto wie, że Ewa już jest mistrzynią, w Sydney w roku 2000, tyle że przed laty jej medal traktowano jako ciekawostkę, podobnie jak same igrzyska niepełnosprawnych.
Sporo się zmieniło. Ale nie do końca, czego dowodem reakcja jednego z nauczycieli WF z Goleniowa na wieść, że niepełnosprawni mistrzowie olimpijscy dostaną dożywotnią emeryturę olimpijską. "-Ale chyba nie tyle samo, co normalni sportowcy?" - zakrzyknął wuefista, a w głosie czuć było zdziwienie pomieszane z oburzeniem. Zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy usłyszał, że tyle samo.
Pan wuefista uczy w jedynej w Goleniowie podstawowej szkole integracyjnej.

W zmianę społecznego stosunku do sportu niepełnosprawnych da się uwierzyć, kiedy Durska zostanie zaproszona jako gość honorowy na Goleniowską Milę Niepodległości. Założę się, że przyszłaby za darmo, a nie za 12 tysięcy złotych, ile chce tzw. "normalny" mistrz olimpijski. Nawiasem mówiąc, też w pchnięciu kulą.
Ewa na Mili już była, po Sydney. Ma nawet swój medalion wmurowany w chodnik na ul. Konstytucji. Pytanie dla publiczności: kto o to wówczas zadbał? W nagrodę będzie drops!

Wczorajszy bieg, jak przewidywałem, ciężki. Wciąż odczuwam skutki upadku, prawy bok obolały, choć dolegliwości ustępują. Dlatego trasę zrobiłem w lekkim tempie, nie siląc się na wyczyny.

wtorek, 4 września 2012

Ale gleba!

13 km

Piotrek namówił mnie na wspólną wyprawę w stronę Góry Lotnika, z nim i jego podopiecznymi. Na jednym z rozstajów kazał mi biec dalej, już tylko z Karoliną. No i w środku lasu potknąłem się o jakiś korzeń czy inne g..., walnąłem z rozmachem o glebę. Na szczęście, mam odruch przewracania się na bok, wtedy jest mniejsze ryzyko zrobienia sobie krzywdy. Jedynym dostrzegalnym na miejscu obrażeniem była rana jednego z palców, krew lała mi się ciurkiem, wyglądało to dość makabrycznie (a ranka była maleńka, psiakrew). Na szczęście miałem ze sobą małą butelkę wody, było czym się opłukać. Z grubsza otrzepałem się z brunatnego pyłu, pobiegliśmy dalej. W umówionym miejscu przekazałem Karolinę pod opiekę Piotra, pobiegłem dalej zwykłą trasą, już dokładnie patrząc pod nogi. Biegło mi się coraz gorzej, teraz wiem dlaczego. Prawy bok coraz mocniej mnie boli, zapewne jutro nabierze kolorów: najpierw fiolet, potem podejdzie on żółtym, na koniec wszystko zamieni się w piękną zieleń. Już tak kiedyś miałem, kiedy na nartach gruchnąłem z rozmachem, ja poleciałem w jedną stronę, prawa narta w swoją, a lewa w jeszcze inną. Dziewczyny mało się nie posikały ze śmiechu, podobno wszystko wyglądało jak katastrofa Challengera w 1986 roku: biały obłok, a z niego wypadam ja, narty i reszta majątku. Dwa dni później znów bractwo parskało ze śmiechu, kiedy widzieli na mnie wszystkie kolory tęczy.

4 godziny później
Niech to cholera... Czuję się, jakby mnie kto obtłukł solidnym kijem. Jutro może być kłopot z biegiem.
Niedawno poszedł Piotrek. Tym razem przyniósł świetne hiszpańskie sherry, klarowne, koniakowo brązowe, z wyraźnym aromatem, nie za słodkie. Szkoda, że butelka nie była większa.

poniedziałek, 3 września 2012

Odpuść ciut sobie

13 km

Ciśnienie po południu leciało w dół, nie chciało się ruszać z domu. Kiedy się jednak ruszyłem, okazało się, że bieg jest lekki i przyjemny. Jednym rzutem przez las do "trójki", chwila przerwy na przeprawę w poprzek  ekspresówki, potem bieg przez park. Na prostej pomiar co kilometr: 5:16, 5:01, 4:48. I żadnych objawów typu ból w pachwinie czy podobne sprawy związane z przeciążeniem. Chwila przerwy na złapanie oddechu i po następnych dziesięciu minutach byłem na stadionie.

Pod wieczór przyszedł Piotrek. Posiedzieliśmy parę minut przy winie, które przyniósł. Niemieckie, czerwone, ciężkie, ale świetne. Jeszcze trochę zostało, zaraz sobie doleję.
Piotrek namawia, żebym sobie odpuścił na trochę treningi, odpoczął, zregenerował się. Odpuszczę, za parę dni jedziemy do Francji popracować w winnicy. Biegania nie będzie, za to przez prawie dwa tygodnie będzie solidny trening siłowy: wejście 50 razy dziennie na górkę może niezbyt stromą, za to długą, ciągnąc za sobą wózek naładowany 1,5 kwintala winogron daje siłę. I na pewno nie jest biegiem.

niedziela, 2 września 2012

Anegdotki

10 km

Niedzielny poranek to piękny wynalazek. Wstałem, wyszedłem na balkon, zaciągnąłem się rannym powietrzem, spokojnie poczytałem gazetę, przejrzałem książkę o Lwowie. Potem kawa, znów literatura, niespiesznie, bo i po co? Ola w tym czasie poszła na stadion pomaszerować po bieżni.
Na bieg wybrałem się koło południa. Dyszka po asfalcie, jednym cięgiem, ale bez bicia rekordów szybkości. Kiedy wróciłem do domu, usłyszałem: coś krótko dzisiaj... Faktycznie, wczoraj było dobrze ponad dwie godziny biegu, dziś połowa tego.

Piotrek opowiedział parę anegdot z wczorajszej imprezy na stadionie. Warto przytoczyć. Wszystkie dotyczą występów scenicznych Ojca Dyrektora.


Scenka1
Na scenie pojawia się burmistrz Robet Krupowicz. Ma wręczać nagrody młodym sportowcom z Goleniowa. Mówi, że właśnie w Londynie trwa paraolimpiada, że Pistorius mimo braku obu nóg jak równy z równym walczył miesiąc temu ze zdrowymi sportowcami, że Natalia Partyka walczyła na olimpiadzie, walczy i teraz. Mówi o sensie walki, o tym, że każdy może walczyć i nikt nie jest bez szans.
Chwilę potem na scenę wchodzi dyrektor Łukasiak i poucza burmistrza: „-Chcę panu burmistrzowi przypomnieć, że w Londynie jest i walczy też reprezentantka Goleniowa, mieszkanka Nowogardu, Ewa Durska. Nie wolno o niej zapominać!”


Scenka2
Na scenę ma wejść dyrektor Gimnazjum nr 2, Mariusz Zalewski. Jest tam na razie dyrektor OSiR-u, który postanawia błysnąć dowcipem: „-Zawsze, kiedy widzę dyrektora Zalewskiego, przypomina mi się dowcip:
Mama mówi do Jasia:
-Jasiu, wstawaj, czas do szkoły!
-Nie chcę, nie pójdę! Nikt mnie tam nie lubi, ani uczniowie, ani nauczyciele!..
-Jasiu, musisz iść, jesteś tam przecież dyrektorem!”
Pod sceną zapadła cisza. Chichotał jedynie Ojciec Dyrektor.


Scenka3
Wokalistka, sympatyczna dziewczyna z GDK zaśpiewała znany hit sprzed lat: „Nie zadzieraj nosa”. Chwilę potem na scenę wchodzi dyrektor OSiR i zagaja: „-No i cóż ja mogę powiedzieć po takiej piosence, ha, ha?”

Po takiej kwestii nic już mówić nie należy. Dobrej nocy szanownej publiczności!

 

sobota, 1 września 2012

Festyn z wozem strażackim

20 km

Sobota, czas na dłuższą trasę. Dawno nie byłem na moście koło Łęska, tam więc się dziś udałem. Nogi jakieś takie drewniane, nie niosły tak, jak wczoraj. Pobiegłem spokojnym tempem, delektując się piękną pogodą, miłym porannym chłodem i nawiązując kontakt z pająkami, które zabrały się za jesienną robotę - zastawianie sieci na leśnych ścieżkach.
Przerwę zrobiłem sobie dopiero na moście, po chwili odsapki przebiegłem do Bolechowa, tam znów chwila przerwy, a na koniec cięgiem do Goleniowa, na stadion. A na stadionie festyn, w czasie którego OSiR namawia: "Bądź fit". Trafiłem na chwilę, kiedy Ojciec Dyrektor zmęczonym głosem zachęcał(?) do korzystania z atrakcji festynu. Przez chwilę się zastanawiałem, jaki związek ze sprawnością fizyczną ma wóz strażacki z lotniska, ale machnąłem na to ręką, nie moją rolą jest odgadywać intencje szefa OSiR-u. Ludzie mówią, że impreza była OK, więc nie ma co grymasić.
Darek z Mirkiem biegną dziś w maratonie Świnoujście-Wolgast. Nad morzem, więc wieje. Biegną na zachód, więc pod wiatr. Dla ubarwienia biegu, trasa jest pagórkowata. Krótko mówiąc, atrakcji w bród, ale na razie mnie to nie ciągnie.
Przed chwilą się spotkaliśmy. Zadowoleni, skończyli przepisowo. Wiało, było pod górkę - typowo.