środa, 31 lipca 2013

Panowie, propozycja!

10 km

Dwóch chłopaków zaczęło bieg wokół Polski. Cel charytatywny, zbierają kasę na pomoc dwóm dziewczynom nieuleczalnie chorym. Będą biec po kilkadziesiąt kilometrów dziennie, wystartowali dzisiaj. Będą biec przez nasze okolice we wtorek 6 sierpnia. Tego dnia wystartują z Dąbia, przez Załom, Pucice, Kliniska, Rurzycę do Goleniowa, potem przez Nowogard do Płotów. 68 km. Podrzuciłem temat Darkowi, chyba łyknął haczyk. Tak sobie myślę, że może by tego dnia zrobić trening razem z chłopakami biegnącymi wokół Polski? Może i inni by mieli ochotę się przebiec? 

Dziś dyszka bez entuzjazmu, trochę wymęczona. Dobrze przynajmniej, że pogoda jest nadal w porządku, trochę popadało i nie jest za gorąco. Jutro będzie lepiej.

Wygląda, że ominie mnie udział w puszczańskim maratonie. Przyszedł dziś mail z prawdopodobnym terminem wyjazdu do Francji: około 20 września, powrót na początku października lub 30 września. Szkoda wielka!
Ale młody w biegu wystartuje, bo właśnie ze względu na termin musiał zrezygnować z wyjazdu. W sobotę 28.09 będzie mnie tam skręcać i nie pomoże nawet najlepszy szampan...

wtorek, 30 lipca 2013

Miły chłodek

10 km

Jak miło. Całą noc lało, wreszcie nieco się ochłodziło, wystygła też nagrzana ostatnio jak piekarnik chałupa. Da się w końcu żyć i pracować. Klawiatura przestała lepić się do palców, ręce nie kleją się do blatu. 
Wieczorna dycha zwykłą trasą. W lesie napotkałem grupkę babek z kijkami, wśród nich żonę radnego Rutkowskiego, którego jakiś czas temu musiałem nieco opisać. Żona radnego już trzeci raz nie odpowiedziała mi na dzień dobry, przesuwam ją więc do podgrupy "głupich bab" i ani w jej stronę nie spojrzę, nie wspomnę o jakimkolwiek odezwaniu się. Naprawdę, głupia baba, bo Krzysiu przełknął wszystko i choć pewnie mnie nie kocha, to fochów nie stroi. Żonka tak.

Przede mną kolejna awantura na łamach gazety. Tym razem bohaterem będzie syn niejakiego Pałki, tego od pomocy drogowej. Smarkacz w sobotę jechał do jakiegoś wypadku
Złotousty Pałka junior
po drodze ekspresowej pod prąd, nadział mi się pod obiektyw. Bardzo mu się to nie spodobało, zbluzgał mnie z góry na dół i domagał się (to było zabawne) skasowania zdjęć. Nie skasowałem, zaproponowałem, żeby przeprosił, bo jak nie - to o sobie poczyta. Bluznął w odpowiedzi, zrozumiałem, że przeprosić nie chce.
Po południu zadzwoniłem do pani Pałkowej, która oficjalnie jest szefową firmy. Najpierw przyznała mi rację, powiedziałem więc, że jeśli chłopaczek przyjdzie i mnie przeprosi, to zapomnę o sprawie. Chłopaczek nie przyszedł, więc dziś zadzwoniłem do pani Pałki z pytaniem, czy zamierza to zrobić. Pałka powiedziała mi, że powinienem się przyzwyczaić, że co jakiś czas ktoś mnie zbluzga, nie szukać w tym sensacji i nie mieć do chłopaczka pretensji. Podziękowałem pani Pałce za dalszą rozmowę i poleciłem najbliższy numer "GG".

Chyba się nie przyzwyczaję, że byle gówniarz mnie bluzga. Dla pewności, rzecz opiszę i pismo złożę u kolegi Targońskiego, na policji. Jeśli w przyszłości coś się stanie, na przykład ptak nasra mi na samochód, policja będzie wiedzieć: ptaka nasłał młody Pałka :)

poniedziałek, 29 lipca 2013

Jednak przylało

10 km

Właśnie widzę przez okno, ile warte są prognozy meteo. Życie zrealizowało wariant z ulewą, wedle speców od pogody dziś miało być sucho jak na pustyni. 

Jestem po rozmowie z wiceburmistrzem Banachem. Poszedłem, bo zaczęły krążyć pogłoski, że temat bieżni diabli wzięli. Te plotki okazały się tyle warte, co prognoza na dzisiaj. W sprawie bieżni jeśli się coś zmienia, to na lepsze. Obywatelowi Kostrzebie, który podobno miał wiele załatwić w Warszawie na rzecz bieżni sześciotorowej, postawiono ultimatum: do ubiegłego wtorku miał dać znać, co załatwił i kiedy trzeba jechać do ministerstwa podpisać papiery. Minął wtorek, obywatel K. się nie odezwał, a w środę burmistrz zlecił wykonanie projektu bieżni czterotorowej, z nawierzchnią Mondo, z wycięciem szpaleru drzew między bieżnią a kortami. Projekt ma być gotowy do końca roku, by z wiosną rozpocząć prace budowlane. Z obywatelem K. nikt już nie zamierza rozmawiać i konsultować niczego w sprawie bieżni.

Na ulicy widziałem dzisiaj Henia Kopcewicza. Schudł, szedł powoli, nie zauważył, że macham mu z samochodu. Ważne jednak, że szedł, jak najbardziej żywy i wypisany ze szpitala. Znaczy, jest lepiej.

Po południu powtórka z ulewy, ciut się ochłodziło. W lesie byłem chyba pierwszy, żadnych śladów ludzkiej aktywności, na szczęście nieaktywne było też robactwo, śpiące jeszcze po deszczu gdzieś w kącie, pod liściem. W parku przemysłowym trzy pomiary, co kilometr. 5:03, 4:52 i 4:41. Pozostałe dwa kilometry już w wypoczynkowym tempie.
Zaraz po powrocie telefon od Piotrka, w sprawie zdjęć z biegu w Warszawie. Rzucił zaproszenie, poczułem się jak robot: Piotrek zapraszał na szklankę elektrolitu :) Zrezygnowałem, zapas elektrolitu mam w domu, nie zdążyłem się też jeszcze wykąpać po biegu. Utrata elektrolitu okazała się znaczna, poszedł już Gniewosz, Radler, czas na portera, czyli elektrolit skoncentrowany.

niedziela, 28 lipca 2013

Wietnam

10 km

Fatalnie trafiłem. Kiedy wyszedłem się poruszać, nad Goleniów nadciągnęła typowa, przedburzowa pogoda: duszno, gorąco, parno - istny Wietnam. Zrezygnowałem z wyprawy do lasu, bo zaczęło gdzieś tam w oddali grzmieć, a ja zdecydowanie nie przepadam za burzą, przed którą nie mam się gdzie schować. Zostałem więc na stadionie, zrobiłem 20 okrążeń wokół bieżni. Rekordu na pewno nie ustanowiłem, biegło się ciężko, jak z kowadłem na piersiach. Nieco zelżało, kiedy przeszedł krótki i intensywny deszcz. Do domu wróciłem kompletnie przemoczony, zalany potem. Tak, jakbym w ubraniu wskoczył do basenu. Po powrocie wszystkie ciuchy od razu do płukania i prania. 
Nic dziwnego, że nikt nie przyszedł pobiegać. Pustka zupełna, na stadionie tylko dwóch gości próbowało pograć w tenisa. Jeśli jednak reszta amatorów ruchu liczy, że po południu będzie lepiej, mogą się przeliczyć. Meteo zapowiada 30 stopni i więcej. Dziękuję, nie dla mnie...

Przed domem walają mi się butelki, całe i potłuczone, wóda, piwo, soki, do tego plastykowe kubeczki. To kibole "Pogoni" ucztowali po klęsce swoich orzełków, podobno przegrali 3:0. Pruli ryje do wpół do piątej nad ranem, słyszałem ich, kiedy obudziłem się z powodu upału w sypialni. Ciekawe, że nikt im nie przeszkadzał. Podobno w mieście jest jakaś policja, jakieś patrole, ktoś rzekomo pilnuje porządku. Pewnie to tylko plotki.

Po południu szczyt upału, meteo pokazywało 37 stopni. Miasto jak wymarłe, nawet wydawałoby się świetny w taką porę interes (lodziarnia) można zamknąć, bo klienci siedzą w domach, nikomu w głowie wyjście na lody. Pod wieczór siadłem na rower, żeby nieco się przewietrzyć. W lesie za basenem natknąłem się na Mariusza Gessa, kończył ośmiokilometrową rundkę, zlany potem, jakby dopiero co przyjął wiadro wody na głowę. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, co by było, gdybym to ja wybrał się pobiegać. 

Właśnie zerknąłem na prognozę. Jeszcze w południe zapowiadano na jutro bardzo obfite opady. Wieczorem opady odwołano. W cholerę z taką prognozą. Jak słyszę, że za tydzień ma być 18 stopni, to nawet mi się śmiać nie chce. Równie dobrze można pogodę prognozować na podstawie losowania.

Piotrek W. z Maćkiem wrócili żywi z Warszawy, gdzie wczoraj biegli "dychę" w rocznicę Powstania Warszawskiego. Jedyni z Goleniowa. Dzielne chłopaki.

sobota, 27 lipca 2013

Lepiej umrzeć na kanapie!

Zero

Dałem sobie spokój z bieganiem. Z rana musiałem jechać na "trójkę", obserwować korki na drogach i co najmniej dziwne zachowania kierowców, którzy, jak się zdaje, są najważniejszą przyczyną korków, które dziś na S3 w rejonie Szczecina miały nawet 13 km długości. Biedni polscy kierowcy, nie umieją czytać znaków, jadą na pamięć, a pamięć mają taką sobie. Na węźle "Rzęśnica" (rozjazd na Świnoujście i Chociwel) miała dziś porządku pilnować policja. Chłopcy przyjechali, ale stwierdzili, że ich obecność tylko pogorszy stan rzeczy, bo wszyscy będą cisnąć hamulec. Pojechali, ale tu się z nimi całkowicie zgadzam: nic by nie usprawnili, a byłoby jeszcze gorzej.
Jak wróciłem do chaty, to odeszła mi ochota do wszelkiej aktywności fizycznej. Upał powalał, więc się walnąłem na kanapę, poczytałem, zerknąłem w telewizor i tak przeczekałem do późnego popołudnia. A wtedy pożyczyłem maszynę do prania dywanów i wyprałem wykładzinę, która o taki zabieg wyła głośno prawie od roku. Zerkam teraz co chwilę na swoje dzieło, istna rewelacja! Czystość wręcz kliniczna. Ale za parę dni przyjeżdżają wnuki, doprowadzą ją do standardowego wyglądu :)

Jest decyzja: wstaję rano, przebiegnę jutro z piętnastkę. Ważne, żeby skończyć gdzieś do 9 rano, potem znowu wszelka aktywność grozi śmiercią lub kalectwem. Ma być 35 stopni...

piątek, 26 lipca 2013

Rano i po sprawie

10 km

Jest godzina 9.30, a ja już dawno po treningu i porannej kawie. Wbrew nadziei, nie było specjalnie chłodno (liczyłem na to, że wbiegając do lasu dostanę gęsiej skóry). Nie było za to duszno, łatwo było złapać oddech. Ze zdziwieniem zauważyłem, że piasek na leśnych dróżkach jest wilgotny, a ślady butów rozmyte uderzeniami kropel wody. Znaczy, coś tam padało, choć deszczyk był nader symboliczny.
Wybiegnięcie na otwartą przestrzeń przypomniało, że jest lato. Do Goleniowa wróciłem kompletnie przemoczony i lżejszy pewnie ze dwa kilo. Ale skoro na popołudnie zapowiadają upał rzędu 30 stopni, poranna wyprawa do lasu była chyba dobrym pomysłem.

środa, 24 lipca 2013

Zwrot o 180 stopni

10 km

I bądź tu mądry. Wczoraj achilles się awanturował, dziś grzeczniutki, jak syte niemowlę. Żadnych problemów, żadnych dolegliwości. Dyszka standardową trasą była godziną relaksu i czystej przyjemności. W parku przemysłowym próbowałem przebiec się z prędkością, która jest bezpieczna, nie wycieńcza i daje gwarancję utrzymania prędkości na dłuższym dystansie. Wyszło mi, że absolutnie neutralną szybkością jest 4:58 na kilometr. Bieg w tempie 2/3, czyli wdech na dwa kroki, wydech na 3. Po 3 kilometrach byłem świeżutki i bez najmniejszego problemu mogłem biec dalej.

wtorek, 23 lipca 2013

Performance

8 km

Przed południem spotkałem na mieście Piotrka. Zamiast (co łatwo by się dało uzasadnić
upałem) pójść na piwo, poszliśmy do zaprzyjaźnionej kawiarni "Ambrozja" na kawę. Przywitaliśmy się z Dorotką, poprosiliśmy o espresso dla mnie i "zwykłą" dla Piotrka, zasiedliśmy kulturalnie przy stoliku i siedzieliśmy sobie, leniwie gaworząc o tym i owym, smakując uroki życia na przykład mieszkańca Paryża czy Nicei, o Bastii już nawet nie wspomnę. Po paru minutach Dorotka zaserwowała nam po porcji lodów, jak należy, w pucharkach. Zjedliśmy ze smakiem.
Co jakiś czas przechodzili koło nas jacyś znajomi. Mój widok nikogo pewnie nie zdziwił, bywam na kawie dość często, ale Piotrka raczej z tym napojem niewielu kojarzy. Stąd pewnie zaciekawione spojrzenia, jakby sprawdzali, co też mamy w filiżankach i czy pod stołem nie stoi jakieś wunderwaffe.

Pod wieczór z Piotrkiem przebiegliśmy się do parku przemysłowego. Przez cały dzień dokuczał mi prawy achilles, więc nie chciałem szarpać go biegiem w terenie. Na asfalcie praktycznie nie czułem dolegliwości, po paruset metrach achilles się znieczulił. Przebieżka w relaksowym tempie, pogadaliśmy sobie po drodze, a na koniec nawet nie napiliśmy. Kurka wodna, wyjątkowo kulturalny dzień!
Napijemy się więc jutro. Jutro też jest dzień! ;)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Intensywne nawadnianie

10 km

Chyba wróciłem do równowagi. Wczoraj wieczorem zacząłem od trzech piw, sporej ilości wody mineralnej, skończyło się na niezłej ilości wina, prawda, że na podlanie sushi, które przyrządził Michał przy wsparciu Oli. Sushi to rybka, a rybka lubi pływać. Nie tylko w sosie sojowym, który organizm przyjmował z radością, bo to przecież skoncentrowana sól, której wypociłem na kajaku na miesiąc z góry. Smakował mi, jak rzadko kiedy.

Dzisiaj dyszka rytualną trasą. Żaden wysiłek, ale też nie ma się co szarpać, kiedy w dzień termometr pokazuje 30 stopni. Wysiłek trzeba miarkować, żeby w kalendarz nie walnąć za szybko. Na szczęście, koło godziny 20 temperatura znormalniała, w lesie było ciut chłodniej, niż na otwartej przestrzeni. Ciekawe, że insekty wszelkiego sortu miały dziś wolne i nie czepiały się mnie, co zazwyczaj zakłóca przyjemność wieczornego relaksu biegowego.

Kolejny raz ludzie mnie pytają, czy na pewno bieganie po leśnych dróżkach jest zdrowsze, niż truchtanie po asfalcie. I tłumacz tu każdemu z osobna, że to przesąd z czasów, kiedy biegało się w trampkach albo tenisówkach. Dziś, kiedy bez problemu można kupić buty z porządną amortyzacją, asfalt jest zdecydowanie lepszy, niż gruntowe drogi w lesie. Asfalt jest równy, nie ma ryzyka skręcenia nogi, nadszarpnięcia ścięgna czy uszkodzenia stawu. W lesie wiele może się zdarzyć: dołek, kępka trawy, podkopana przez kreta ścieżka, wystający korzeń - sto okazji, by sobie zrobić krzywdę. Nie rekompensuje tego bieganie po naturalnym podłożu, rzekomo lepiej amortyzującym kroki. Chrzanić taką amortyzację, amatorów biegania po sypkim leśnym piachu odsyłam do Jarosławca, tam będą mieć okazję do zmiany zdania :)


niedziela, 21 lipca 2013

Kajak

Sobota 21 km, Niedziela 13 km - kajak
Jezioro Drawsko, sobota po południu

I to jest to. Dwa dni na wodzie, w dobrej klasy kajaku turystycznym, na pięknych jeziorach, przy kapitalnej pogodzie. Jestem skatowany słońcem i wysiłkiem, ale bardzo zadowolony.
Wczoraj z rana spakowanie śpiworu, wody, czegoś do zjedzenia, wrzucenie na dach Kodiaka - i w drogę. Wyjeżdżając nie bardzo wiedziałem, dokąd jechać. Wziąłem Kodiaka, więc rzeka odpadała, to kajak za długi i za trudny w manewrowaniu przy zmiennym nurcie; na otwartych wodach spisuje się znakomicie, więc zostały jeziora. Padło na jezioro Drawsko, jak sugeruje nazwa, leżące w pobliżu Czaplinka. Podjechałem na sprawdzone miejsce, do Drahimia. 50 m od plaży parking, były wolne miejsca, tam się więc rozgościłem.
Kajak na wodę, na pokład wiśniowe piwo z Miłosławia (hit półmaratonu w Grodzisku, do nabycia w Lidlu - polecam, kto nie pił!) i w drogę. Jezioro jest ogromne, przypomina ośmiornicę, ma prawie 80 km linii brzegowej. Najpierw popłynąłem w odnogę, która dochodzi aż do wsi Siemczyno. Wąska, miejscami przypomina fiord, na końcu sympatyczna plaża. Wysiadłem rozprostować nogi, a na plaży dzieciaki gadają po francusku. Zagadały do mnie grzecznie: "bonjour, Monsieur". No to ja do nich równie grzecznie: "Bonjour, mes enfants, ca va?" "Oui, ca va! Et quest-ce vous faites ici?" - drążą młode. No to sobie pogadaliśmy, łebki przepłynęły się wzdłuż brzegi czerwonym kajakiem, bo przecież takiej okazji przepuścić nie można. Po chwili podniósł głowę facet leżący parędziesiąt metrów dalej, zainteresował się, z kim to dzieciarnia gada po francusku. Okazało się, że Francuz, żona Polka, dzieciaki znają oba języki, ale jak już zaczęły do mnie po francusku, a ja podjąłem dialog, do głowy im nie przyszło, by z miejscowym gadać w lokalnym języku.
Powrót na główne jezioro, przepłynąłem się wzdłuż prawego brzegu do końca, do samego Czaplinka, potem w ten sam sposób powrót do Drahimia, krótki odpoczynek, kajak na dach i po zakupy. Wymęczony i wygłodniały, zajechałem po zakupy do "Biedronki" (jeden z lepiej
Tunel pod drogą i torami
prowadzonych sklepów tej sieci, żadna tam "Bieda"), pilnowałem się, by na głodzie nie wykupić połowy towaru. Pieczywo, kefir, kawałek sera, dwa piwa i kamyczki - to wszystko. Z tym zakupem pojechałem na kemping (duże słowo na tę łąkę) nad jeziorem Pile w Liszkowie. Jak zawsze - sympatycznie. Moje ulubione miejsce, tuż przy pomoście, zawsze jest puste, było i tym razem. Jako że była już godzina 20, rozłożyłem sobie siedzenia w Espace, włączyłem przyjemny jazz, rozłożyłem się tak, by mieć widok na jezioro - i odpoczywałem. Potem wyjąłem już tylko śpiwór, zapakowałem się w bety - i lulu. Nad ranem obudził mnie chłód, noc była nad wyraz rześka, nad wodą snuły się kłaki mgły. Uszczelniłem okrycie i siup, z powrotem spać. Spałem do ósmej.

Jedno z małych jeziorek
Na śniadanie resztki z wczorajszej kolacji, potem kajak na wodę i znów wiosłowanie. Z jeziora Pile popłynąłem na zachód, w kierunku źródeł Piławy. To piękny łańcuszek jezior, mniejszych i większych, połączonych leniwie płynącym strumieniem. Zero turystów, paru wędkarzy - o dziwo - sympatycznych. Ale z nieba lał się niemiłosierny żar, potem się okazało, że było nawet 30 stopni, a ja przecież nieźle "naświetlony" po wczorajszym dniu. Dlatego nieco skróciłem zaplanowaną trasę, zrobiłem dziś jedynie 13 kilometrów. Wróciłem na kemping ostatkiem sił. Do tego stopnia zjechany, że musiałem poprosić o pomoc we wrzuceniu kajaka na dach samochodu, sam bym nie poradził.
Lilie jeszcze kwitną

Droga powrotna ciężka jak nigdy. Samochód rozgrzany, wietrzenie niewiele dawało, trzeba było jechać bardzo ostrożnie, w tym cholernym upale trudno było zachować skupienie. Starałem się nie przekraczać 90 km/h, jak się okazało - bardzo słusznie. Niedziela, upał, a szmaciarze ze straży miejskich w Drawsku i Czaplinku stoją przy drogach z tymi swoimi skrzynkami. Przed Drawskiem cyknęli fotkę gościowi, który jechał przede mną. Oczywiście, stali w miejscu, gdzie było ograniczenie, ale ustawił je tam, delikatnie mówiąc, funkcjonariusz specjalnej troski. Tylko po to, by kasować.
Piława w tym miejscu jest leśnym strumykiem


W drodze powrotnej słuchałem o korkach, o stłuczkach na drogach prowadzących nad morze. Jakoś nikomu nie współczułem. Na drogach prowadzących na Pojezierze Drawskie jest luźno, drogi po remontach, bezpieczne (tylko te łachudry ze straży gminnych...). Nad jeziorami tłoku nie ma, ceny rozsądne, na kempingach jest sympatycznie, woda w jeziorach czysta i ciepła. Po jaką cholerę lud prze nad to morze? Drodzy państwo, kierunek - wschód! Czaplinek, Nadarzyce, Borne Sulinowo, Gudowo nad jeziorem Lubie. W cholerę ze Świnoujściem, Międzyzdrojami i resztą nadmorskich wioch z dykty.

Kanał łączący dwa jeziora
Znajdź szczegół pt. szczupak czyhający na niewinną rybeńkę
Inny jeziorny widoczek
Słitfocia, bez niej ani rusz!










piątek, 19 lipca 2013

Już lepiej niech gryzą robale...

10 km

Z najwyższym trudem wypędziłem się dziś na trasę, bo popołudnie jakieś wyjątkowo senne, odbierające ochotę na aktywność. Przemogłem się jednak, na wysokości torów kolejowych było już w porządku, organizm wszedł na właściwe obroty. I wszystko byłoby piękne, gdyby nie atak jakichś latających mrówek czy czegoś w tym rodzaju, gryzących jak jasna cholera, a po ugryzieniu piekło jak piorun i zostawał wielki bąbel. Ale to i tak pikuś, bo biegnąc od wiaduktu w stronę stacji benzynowej omal nie nadepnąłem na wygrzewającą się na asfalcie żmiję, która miała na oko z 80 cm długości; w pierwszej chwili wydało mi się, że na drodze leży patyk, dopiero kiedy się zatrzymałem i obejrzałem toto z bliska, zauważyłem prawdziwą naturę znaleziska. Znalezisko było jak najbardziej żywe, bez żółtych zauszników, za to z wyraźnym zygzakiem na grzbiecie, więc ominąłem niewątpliwą żmiję bezpiecznym łukiem. Lekkie ciarki mi przeszły na myśl, że mogłem nadepnąć...

Jeśli tylko będzie względna pogoda, ruszam popływać. Pora oderwać się od gazety, portalu i pisania. Wygląda na to, że jestem ostatnim frajerem, bo nikt więcej nie przejmuje się zbieraniem informacji do GG, szczególnie w weekend. Chrzanię, jadę odpocząć. Proszę się nie dziwić, jeśli do poniedziałku na portalu GG nie pojawi się żadna informacja.

Pusto się jakoś zrobiło, nie widuję znajomych biegaczy. Podobno bractwo się porozjeżdżało, urlopuje. Wrócił za to czołowy goleniowski performers, Piotr W. Trzeba by się spotkać i przepłukać zęby.

czwartek, 18 lipca 2013

Wracaj, panie Janek

10 km

Na stadionie spotkałem dziś Panjanka. Najwyraźniej, nie może bez niego żyć. Spacerował sobie rozglądając się po bokach. Zapytałem, kiedy wraca, bo bez niego firma dziadzieje. Niestety, nieprędko, bo na początku sierpnia będzie miał wszczepiane 'bypassy'. Ale mówi, że jak już dojdzie do siebie, to wróci. Oby.

Pora rozejrzeć się za inną trasą, już mi się znudziło bieganie po tych samych szlakach. Każdą ścieżkę przebiegłem już po paręset razy, każdą dziurę znam na pamięć. Jedyne rozwiązanie, to nowe szlaki. Takie na przykład, jak trasa wokół lotniska, czyli połączenie biegu z krajoznawstwem. Choć pewnie gdyby przyszło biec tą samą trasą po raz dwudziesty, też byłoby to nudne...

Jutro po południu odchamianie: wyprawa do Zygmunta, do Strzelewa, w okolice sztuki. Za tydzień będzie tam naprawdę interesujący koncert: tercet Saturi, grupa śpiewająca bardzo oryginalny i ambitny folk z polskimi korzeniami. Dziewczyny zgarnęły nagrody na najważniejszych festiwalach folkowych w Polsce, mają też nagrody zagraniczne. Kto ciekaw, próbki muzyki znajdzie na stronie www.saturi.pl
Na sobotę i niedzielę planuję wypad z kajakiem na Pojezierze Drawskie. Prawdopodobnie Czaplinek i jezioro Drawsko. Od roku tam nie byłem.

środa, 17 lipca 2013

Wszystko przeszło

Wtorek - 10 km
Dziś - 10 km

Nie wiedzieć czemu, ustąpiły wszelkie drobne, acz dokuczliwe dolegliwości. Wczoraj przez cały bieg zastanawiałem się, czemu biegnie mi się aż tak przyjemnie, dopiero pod koniec uświadomiłem sobie, że przecież nic mnie nie pobolewa, a kondycja jak rzadko kiedy. Proszę, jak niewiele potrzeba do szczęścia ;)
Idąc do lasu przechodziłem przez stadion, a tam biegał sobie prezes Gapiński. Nie nurzał się w żużlowym pyle, krążył sobie po asfalcie wokół ogrodzenia bieżni. Lekko się zdziwiłem, bo rzadko tu bywa. Okazało się, że kroi się wesele, pani wiceprezes z tej okazji postanowiła zmienić kolor włosów i zasponsorować przy okazji panią fryzjerkę, więc pan prezes przywiózł ją gdzie należy, a sam zażył ruchu u OD.

Opłaciłem maraton w Poznaniu i Półmaraton Gryfa. Poznań drastycznie podrożał, wstępna cena to stówa, kto zechce zapisać się na miejscu, wywali drugie tyle. Znaczy, Poznań chce po prostu zarobić. Gryf w rozsądnej cenie 50 zł. Tym razem problem na własne życzenie: nie sprawdziłem, że już raz wcześniej zapłaciłem, system tego nie wyłapał, pieniądze poszły drugi raz. Czekam teraz, aż zwrócą. 

Sezon na truskawki się skończył, a tymczasem ja po raz pierwszy w tym roku zjadłem coś, co było prawdziwą, słodką i pachnącą truskawką. To, co przez cały czerwiec sprzedawano na straganach owszem, wyglądało jak truskawki, ale na tym koniec. Smak kwaśno-gorzkawy, twarde to jak kartofle, bez zapachu. Krótko mówiąc, przemysłowe g..., nadające się tylko na marmoladę, do której potem sypią wagony cukru i dodają sztucznego aromatu. Z prawdziwymi truskawkami, jakie jadłem przez całe życie, nie miało to nic wspólnego.
Teraz to samo będzie z pomidorami, potem jabłkami, gruszkami itd. Sztuczne jedzenie, fuj. 

Dziś biegło się dużo gorzej. To pewnie skutek prawie nieprzespanej nocy i kompletnego zmęczenia, do tego upału. Pierwsze półtora kilometra to było "docieranie" opornego organizmu, potem już poszło, choć bez wczorajszej lekkości. Jak zwykle, najprzyjemniejsze jest ostatnie pół kilometra przed stacją benzynową, kiedy się już czuje zbliżający się szybko koniec trasy. Potem jeszcze truchcik do bramy stadionu - i można przejść do marszu, oglądając z zadowoleniem truchtaczy na żużlu.
Spotkałem dziś za dnia Darka Religę, znajomka. Jeszcze niedawno gruby i ociężały, dziś biegł koło starego basenu, zupełnie odmieniony. Wybiera się na 'dyszkę' do Wałcza, planuje też zaczepić o półmaraton w Kliniskach. Poradziłem, żeby specjalnie nie zwlekał z zapisaniem się, bo miejsc ubywa.

poniedziałek, 15 lipca 2013

4:29

10 km

Powrót na starą trasę, przez las, pod wiaduktem i potem przez GPP. W parku zrobiłem sobie pomiary prędkości. Pierwszy kilometr 4:52, drugi 4:29, trzeci, który wydawał mi się wypoczynkowy i relaksowy - 4:46. 
W lesie natknąłem się na parę osób. Najpierw na trzy lekko starsze ode mnie panie z kijkami, tym się ukłoniłem nie czekając na nic. Potem trójka zdecydowanie młodych ludzi, mijali mnie ze wzrokiem wbitym w ziemię. Kiedy machnąłem im ręką, mało się nie pozabijali pozdrawiając. Potem jakiś chłopak, też udawał, że mnie nie widzi. Olałem go, gówniarzowi kłaniać się nie będę. A już na wiadukcie na drodze lubczyńskiej jakaś młoda biegaczka, już z daleka się uśmiechała i pozdrawiała, należało więc odpowiedzieć tym samym.
Generalnie, nie ma podstaw do zmiany opinii. Coś się porąbało w tym narodzie, zrobił się burakowaty. Skąd te wzorce? Naprawdę, jesteśmy buracką wyspą w Europie, aż wstyd.

Maraton Puszczy Goleniowskiej przyjmuje już oficjalnie zgłoszenia do biegu. Nie ma co się ociągać, żeby na lodzie nie zostać. 120 miejsc, z tego 10 zajętych już pierwszego dnia. Przygotowania idą pełną parą, Darek mówi, że ostatnio więcej czasu poświęca biegowi, niż pracy zawodowej. Ale będą efekty. Impreza zapowiada się naprawdę wystrzałowo, będzie przyjazna ludowi biegającemu, żadnych śmiesznych facetów w długich płaszczach, pętających się bez sensu między ludzikami w rajtkach. Wspomniałem dziś o maratonie Robertowi Krupowiczowi, zapowiedziałem rewelacyjną "imprezę bez OSiR-u", zaprosiłem uprzejmie. Przy okazji wsączyłem w ucho, że Łukasiak z łysawym knują Milę w stylu mistrzostw świata zawodowców. Opowiedziałem, co trzeba zrobić, żeby pod koniec Mili pod sceną czekały dwa tysiące biegaczy, marznących i być może moknących, boć to połowa listopada już będzie. Robert wszystko kupił, przekonałem go.
Trzeba będzie nad burmistrzem popracować. Dziś mi powiedział, że chce pobiec na milę. Powiedziałem mu, że nie honor. Na milę to może se biegać Ojciec Dyrektor ze swoim kumplem łysawym. Burmistrzowi przystoi powalczyć o dychę, choćby miał paść w tej szlachetnej walce. Jest szansa, że Robert zmieni zdanie.

niedziela, 14 lipca 2013

Wokół lotniska

16 km

Przed południem próbowałem popływać kajakiem, ale na Dąbiu ostra, groźna fala, na pływanie po brudnej Inie ochoty nie miałem, wyprawa na dalsze jeziora zbyt długo by trwała, poza tym - tam też by huśtało. Wróciłem więc, wskoczyłem w ciuchy do biegania i ruszyłem w teren. Podjechałem do Marszewa, samochód zostawiłem przy kościele, a pobiegłem polną drogą w stronę Imna. Droga wysadzona dębami jeszcze przez Niemców, widoczna jest na starych mapach, ma kilkaset lat historii. Właśnie tak drogi łączące nawet główne miejscowości wyglądały jeszcze dwieście lat temu. Brukowaną drogę ze Szczecina do Goleniowa wybudowano dopiero w 1830 roku, wcześniej były tylko drogi polne (nie mówię tu o terenach zajętych niegdyś przez Rzymian, tam drogi bite mają po 2 tysiące lat...)
Polną drogą dotarłem do Imna, stamtąd skrajem lasu w kierunku Osiedla Mosty, w lesie mijamy grupę bardzo starych, pięknych, pomnikowych dębów. Wybiegnięcie na asfalt, potem w stronę stacji kolejowej, za torami w lewo, dawną wewnętrzną drogą wojskową. Niestety, drogę rozryto przy budowie awangardowej linii kolejowej, którą pociągi jeżdżą, ale pasażerowie już nie. Trzeba biec prawą stroną torów, a na wysokości dawnej bazy przeładunkowej przeskoczyć na zaczynającą się w tym miejscu starą drogę. Nią do przejazdu kolejowego, potem przejście na asfaltową drogę lotniskową, mijamy wiejski port lotniczy, do szóstki, skręt w lewo, do ronda i polną, starą drogą powrót do Marszewa.
Dobrze, że wziąłem ze sobą butelkę wody. Niby chłodno, niby wietrznie, a pić się chciało po drodze jak cholera. Kiedy wróciłem do samochodu, z gwinta obaliłem drugą butelkę.

Młody dotarł do Wągrowca, a tam jest nasza kultowa bieżnia, cztery tory w wersji tartanowej. I zrobił fotkę, oto ona. Ja też muszę odbyć pielgrzymkę do Wągrowca :)

sobota, 13 lipca 2013

Na sucho

18 km

Przed wyprawą do Stepnicy dłuższa rundka po lesie. Na początek do Łęska, potem Bącznik, Bolechowo i powrót do Goleniowa drogą koło basenu. Pogoda dobra do biegania, słońce lekko za chmurami, wiatr chłodzi, ale trochę za ciepło. Nie wziąłem nic do picia, postanowiłem wytrzymać bez uzupełniania płynów. Już w Bączniku miałem ochotę poprosić o coś do picia, w Bolechowie jeszcze większą, a kiedy dobiegłem do Goleniowa i na basenie zobaczyłem ludzi popijających colę, miałem ochotę przeskoczyć przez płot i im ją wyrwać. Na mostku na Kasprowicza spotkałem znajomą, zamieniliśmy parę słów. W koszu na rowerze miała butelkę jakiegoś soku owocowego, wypijałem go wzrokiem. Gdybym poprosił, na pewno dostałbym pić, ale nie zostałoby nic w butelce. Powstrzymałem się, bo za pół kilometra, w garażu, czekała przecież zgrzewka chłodnej, lekko gazowanej wody. Dobiegłem, woda smakowała bosko...
Chyba bym się nie nadawał do biegu po jakiejś pustyni, nawet bieganie w Grecji (Spartathlon, sierpień...) jest poza moim zasięgiem. Wysechłbym na wiór na dziesiątym kilometrze.

I wszystko jasne
W  Stepnicy nie dali wyschnąć. Impreza z rozmachem, przyjazna ludziom. Dla wszystkich była świetna zupa rybna, fundowana przez gminę, dla wszystkich chętnych starczyło też darmowej(!) karkówki z sosem, ziemniakami i ogóreczkiem małosolnym. Picia pod opór, choć procentowe picie we własnym zakresie, a zresztą ono mnie nie interesowało (autko).
Interesowały natomiast wybory Miss Lata nad Zalewem. Wśród ośmiu kandydatek były przypadki humorystyczne, to oczywiste. Były dziewczyny owszem, zgrabne, ale jakieś takie bez życia, werwy i seksapilu. No i było też dziewczę prezentowane na zdjęciu, które mogło poważnie zakłócić spokój żywota połowie facetów zgromadzonych pod sceną. Dziewczę pewnie by nie miało szans na żadnym wybiegu dla modelek, a i na "poważne" wybory miss by jej nie wpuścili, bo by powiedzieli, że za gruba. Ale dziewczyna miała akurat wszystko co trzeba i co faceci lubią, we właściwych proporcjach. Umiała to pokazać tak, że gościom oczy na wierzch wyłaziły. Krótko mówiąc, miała TO COŚ. I dlatego miss została bez żadnych dyskusji.

piątek, 12 lipca 2013

Ten dzień mnie zjeżył

10 km

Nie najlepszy dzień. Trzasnął mi twardy dysk, na którym mam wszystkie zdjęcia zgromadzone przez 10 lat, ważne dla mnie archiwum. Obecnie trwają próby reanimacji dysku, jest nadzieja.
Jakby mało, po  południu goniec z sądu przyniósł pismo, które oznacza, że wkrótce rozpocznie się rozprawa o zniesławienie, jaką wytoczył mi goleniowski hochsztapler gospodarczy, niejaki M. Zarzuca mi, że utrudniam mu prowadzenie "działalności gospodarczej", czyli po prostu okradanie ludzi. Faktycznie, utrudniam, zupełnie zresztą świadomie. Zły jestem, bo odebrałem to pismo, a do akt sprawy zajrzę dopiero w poniedziałek, tymczasem terminy  lecą. Dziś nawet nie wiem, o którą sprawę chodzi, bo wesoły koleś M. wytoczył mi ich bodajże z pięć. Wszystkie oskarżenia tej samej treści, skomponowane na zasadzie "kopiuj - wklej", nawet te same błędy ortograficzne. 


Za to wieczorem kolejny miły mail od pani Krystyny Konarskiej, rewelacyjnej, choć dziś
nieco zapomnianej piosenkarki z lat sześćdziesiątych. Kiedyś trafiłem w necie na jej parę piosenek, bardzo trafiły mi w gust, spodobał mi się jej głos. Okazało się, że nietrudno znaleźć do niej kontakt, pani okazała się bardzo sympatyczna, więc od czasu do czasu pisujemy do siebie. Parę lat śpiewała w Paryżu, poprosiłem ją o trzymanie kciuków, kiedy będę startował w tamtejszym maratonie. Na godzinę przed startem dostałem sms-a zagrzewającego do biegu, z prośbą o zameldowanie ukończenia. Takie same wsparcie było przed maratonem w Krakowie, półmaratonem w Grodzisku, 27-godzinnym biegiem w Goleniowie. Pani Krystyna okazała się wierną kibicką. Dziś w necie znalazłem jej dwie piosenki, których dotąd nie znałem. Oto jedna z nich, zwracam uwagę publiczności na rewelacyjne trzaski na początku piosenki. To autentyczne nagranie z "czwórki" wydanej w 1963 roku, wtedy zdaje się, ledwie chodziłem...
Ktoś inny
A to druga piosenka, w klimacie Cliffa Richarda, typowym dla początku lat sześciesiątych. Gitara jak u Hanka Marvina, trzaski na początku są jeszcze piękniejsze :)  Twoje imię
Warto też zwrócić uwagę na zdjęcie na okładce płyty. Przypominam: rok 1963, w modzie są sztywne koki, postarzające piękne dziewczyny o 15 lat. A tu Krystyna Konarska wygląda tak, że i 50 lat potem fotka zachwyca...  Nie pasowała do przaśnego peerelu, z Gomułką godzinami ględzącym w czarnobiałej TV, nie dziwię się, że uciekła do Paryża.
A ten kawałek znają chyba wszyscy, musiał się o uszy obić:
Jesienny pan


Właśnie dostałem info, że dysk daje oznaki życia. Ufffffffff....

czwartek, 11 lipca 2013

Jest pięknie

10 km

 No więc doczekaliśmy się pięknej (dla biegacza) pogody. Miły chłodek, lekki wiaterek, coś tam kapie z nieba, chłodząc zgrzany organizm i poprawiając nawodnienie cery. W lesie nie gryzą robale, piasek na leśnych ścieżkach nie jest sypki, nie kurzy się i nie napełnia butów. Czy może być piękniej? A, jeszcze jedno: człowiek się nie obsmaża na słońcu jak kiełbasa na grillu. 
Ciekawe tylko, że mimo tej pięknej pogody na bieżni niewielu. Czyżby lud wolał pylący żużel? Bo wczoraj był tłok, choć radioaktywny pył właził wszędzie.

Dostałem zdjęcia z Jarosławca. Podobno było jeszcze goręcej, niż przed rokiem. Wystartowało czterech naszych: stary Lewando, młody Lewando, Tomek Ultragarbień i Tomek Oleszek. Przeżyli, podobno są nawet zadowoleni (Mirek, nie miałeś konkurenta :))), przywieźli ładne medale. Słońce waliło prosto w czachy, jak zwykle na tłum biegaczy patrzył tłum leżących w piachu, popijających chłodne napoje i pytających się w duchu " po kiego oni tu biegają?". I pewnie jak zwykle w Jarosławcu Goleniów nie wylosował nic ze stosu nagród. Ale nie po nagrody przecież się jedzie do Jarosławca, tylko po te medale, które są Himalajami przy osirowskiej blaszce rozdawanej na Mili.

A właśnie, Mila... Za tydzień puszczę tekst o tym, jak bieg powinien wyglądać. Skoro już Banach łyknął temat, trzeba młotkować. Do listopada czasu sporo, przekujemy Milę w porządny bieg, wkurzając do bólu Ojca Dyrektora, który - pewnie nie wszyscy o tym wiedzą - mianował się w tym roku Ojcem Dyrektorem Mili Goleniowskiej. Nie zdziwię się, jeśli 10 listopada przed biurem OSiR-u stanie pomnik Nieznanego Dobrodzieja Goleniowskiej Mili, a ów dobrodziej będzie miał dobrze znaną, ojcowską gębę. Dzieło wyrzeźbi oczywiście Naczelny Plastyk Gminy Goleniów.

Wreszcie mam poczucie, że zrzuciłem z siebie "dorobek" weekendu w Koninie. Ostatnio dość często słyszę uwagi typu "panu to dobrze, pan tak zeszczuplał, służy panu to bieganie...". No służy, służy... A komu nie służy? Chyba tylko tym, co nie biegają. Ruch i mniej jeść - recepta prosta, znana od początku świata, ale najtrudniejsza w zastosowaniu, niestety.
Od powrotu z Konina jem symbolicznie, bo w lodówce został keczup, musztarda i pół cebuli. Nie mam konceptu, co z tego przyrządzić, więc dziś wybrałem się na zakupy. Zaszalałem: paprykarz (zawsze lubiłem!), parę plasterków salami, dwa pomidory, piwo miodowe i chleb. No i strawa podstawowa: pół kilo dobrej kawy. Full wypas!

W sobotę zrobię sobie odpust. Jadę na cały dzień do Stepnicy, a tam człowiekowi z głodu nie dadzą zginąć.  

Wieczorem zajrzałem na portal "Gazety Wyborczej". Jak zwykle, najważniejsze tematy to los Żydów w Polsce, troska o los polskiego Kościoła, no i jeszcze żal, że KUL stracił 30% studentów. Już myślałem, że przez przypadek wszedłem na portal "Gościa Niedzielnego", ale nie, dla odmiany jakiś, za przeproszeniem, Marcin Wójcik przebazował się z "Gościa" do "Wybiórczej", spluwając z tej okazji dość kontrowersyjną profesor Pawłowicz. Cała "Wybiórcza" klaszcze, brawo, brawo, jaki rozsądny chłopczyk. Chłopczyk jest z siebie dumny.
A, jeszcze jeden temat wyłapałem. Michnik życzy Jaruzelowi wszystkiego najlepszego z okazji 90. urodzin (przepraszam, lecę się zrzygać). Wróciłem. Michnik nadal gratuluje Jaruzelowi, a Kiszczaka uważa za człowieka honoru.
A w Niemczech przed sąd idzie kolejny bandzior pokroju kumpli Michnika. Dziwne, nie?

środa, 10 lipca 2013

5 km na żużlu

5 km

Kompletnie zapieprzony dzień, jakieś duperele od rana do wieczora, nic sensownego, nic pożytecznego. Ot, pójść, posiedzieć, posłuchać (nie licząc na 'szkodliwe'), potem ewentualnie coś napisać. Najbardziej pożyteczna była wyprawa do Nastazina, gdzie grupa pozytywnie zakręconych fanów teatru od 11 lat robi tygodniowy festiwal, którym - i to cholernie ciekawe - bardzo są zainteresowani miejscowi. Aż trudno uwierzyć, ale stodoła, w której odbywają się spektakle, jest pełna ludzi, od dzieciaków po dorosłych. Siedzą w skupieniu, chłoną to, co dzieje się na scenie. Stodoły od lat użyczają życzliwi ludzie, atmosfera jest wspaniała. Przypominają się czasy dobrego Teatru Brama, zanim ludzie z Bramy zaczęli ssać unijnego cycka i działać wyłącznie z myślą o pieniądzach. Pieniądze dobrze robią "artystom", dużo gorzej dziełu.

No więc kiedy już się nasiedziałem i nasłuchałem, wróciłem do domu, a że było już dobrze po 21, to za późno było na wyprawę w plener. Z niesmakiem i wielką niechęcią poszedłem na stadion. Bardzo byłem zadowolony, że po 10 kółkach deszcz mnie przepędził, dosyć miałem biegania w tym osirowskim syfie. Kiedy włączyłem prysznic, popłynęła woda czarna i mętna. Ojcowy żużel, psia mać...
Na długo mam dosyć osiru i bieżni. Jutro w las!

wtorek, 9 lipca 2013

Gdzie by tu pobiec?

13,5 km

Zajrzałem dziś na Górę Lotnika, nie byłem tam od zimy. Najpierw nad "starą Inę", czyli starorzecza, które jakiś jegomość próbuje wynajmować wędkarzom chcącym złapać jakąś płotkę. Trochę się zdziwiłem, że ten teren jest prywatną własnością, jutro to zweryfikuję. Może gość tylko próbuje skubnąć parę złotych, a naiwnym wpiera, że użycza swoją własność? Naiwnych zresztą na razie nie ma, nikt nie chce płacić 10 zł za płotkę.
Góra Lotnika też się zmieniła. Wycięto część drzew, zrobiło tam się łyso, choć nie poprawiła się widoczność ze szczytu wzgórza. 
Dalej prosto w kierunku parkingu na "trójce", skok przez ekspresówkę, do GPP i powrót drogą lubczyńską. Jak przypuszczałem, forma się poprawiła, nie ma boleści, jakie towarzyszyły niedzielnemu biegowi. Jest normalnie.

Rozglądam się za jakimś biegiem w najbliższym czasie. Nie widzę w jadłospisie nic w pobliżu. Owszem, w głębi kraju i na południu. Na Dzikim Zachodzie - pustka. Szkoda.

Rozmawiałem dziś z Banachem, m.in. na temat bieżni. Ojciec Dyrektor deklaruje, że jak najbardziej jest za bieżnią czterotorową, ale nie chce z siebie wykrztusić tego jako oficjalnego komunikatu. Nadal chce coś tam konsultować i omawiać z Kostrzebą. Kim, do cholery, jest w tej gminie obywatel Kostrzeba, że wszyscy czują potrzebę dyskutowania z nim i uzgadniania?
Chwycił natomiast pomysł, by Milę przesterować w stronę dobrej imprezy masowej. Pomysł losowania nagród i zatrzymania przez to zdecydowanej większości biegaczy do końca imprezy bardzo się Banachowi spodobał, przekazał to Ojcu D., a nawet oznajmił, że chce być członkiem komitetu organizującego Milę. To ostatnie Ojcu do gustu podobno nie przypadło...

poniedziałek, 8 lipca 2013

Po zjeździe

10 km+ 7 wczoraj

Starczy tego lenistwa. Od piątkowego popołudnia do niedzieli wieczór siedzenie i konsumowanie. Miło, choć pewnie niezdrowo, jest posiedzieć przekąszając i popijając, przy czym i przekąski i popitka w najlepszym gatunku, do tego dobre i wesołe towarzystwo. Przyjemność biesiadowania odbierały tylko komary, które przez parę wieczornych godzin nachalnie pakowały się na wkręta, z krwią wysysając z nas to, cośmy sobie w spokoju przyswoili. Walka chemiczna z tą zarazą wiele nie dawała, trzeba było po prostu przeczekać. Faktycznie, około 22.30 komary jak na komendę odlatywały i wracał spokój.
W niedzielę przerwałem tę błogość, wskoczyłem w strój i ruszyłem w teren. Z przykrością stwierdziłem, że organizm nader szybko i ochoczo dostosował się do nieróbstwa, na ofertę godzinnego biegu wśród pól zareagował wyjątkową niechęcią. Zmusiłem się jednak, bo przecież przede mną były jeszcze niedzielne popołudnie i wieczór, a wraz z nimi to i owo do skonsumowania. Dało się rozkręcić, zrobiłem jakieś siedem kilometrów, wróciłem do bazy z czystszym sumieniem, gotów zregenerować siły i uzupełnić elektrolit.

Młodzież zrobiła album, w którym są podobizny uczestników rodzinnego zjazdu: fotografie wmontowane w znane obrazy. Oto przykłady. Najlepszy jest Michał, bo pewnie wielu by nie zauważyło podmiany twarzy, gdyby o tym nie wiedzieli:
Ja jako Marat
Ola wiedzie lud na barykady
Ania dwa razy jako rubensowska gracja
Michał z gronostajem

 Goleniów. Wieczorem upał nieco zelżał, w ramach pokuty za 3 dni nieróbstwa ruszyłem więc w las. O ile wczoraj bieganie szło fatalnie, to dziś miła odmiana. Wyraźnie widać, że brak ruchu mi nie służy, bo achillesy drewnieją i zaczynają pobolewać. Wczoraj dostały nieco obciążenia, dziś pracowały jak należy. Za dzień czy dwa wszystko wróci do normy, bo codziennie na liczniku będzie przepisowa dycha.
Wczoraj była 'piętnastka' po plaży w Jarosławcu. Trochę szkoda, że nie mogłem jechać, z drugiej strony - pamiętam, jak mi ten bieg dał po zaworach. To wtedy zaczął się problem z achillesami. Kurka, ale medal był w tym roku wyjątkowo ładny, szkoda, że mnie ominął ;(

czwartek, 4 lipca 2013

Szukanie butów

10 km

Polecam jutro felieton na ostatniej stronie GG, a przynajmniej pierwszą jego połowę, w której jest zawarta ocena naszej imprezy sprzed tygodnia. Przy wyraźnej niechęci autora do idei (nowa bieżnia) bieg 27/27 jest chwalony za wybitną sprawność organizacyjną i rewelacyjny PR. 

Szukam kolejnego modelu butów biegowych. Niestety, idealnych dla mnie butów Nike Pegasus +26 już nie można dostać. W tej samej serii są modele oznaczone + 28 i +29. Pewnie niczym istotnym się nie różnią od +26, poza wściekłymi, wkurzającymi mnie kolorami. Kurka, co za palant wymyślił pomarańczowe albo zarypiaście lazurowe buty do biegania?? Aż chce się zacytować Maksa z 'Seskmisji': "-Nie, no nie róbcie z nas pederastów!". Komu przeszkadzały łagodne pastele, czyli dotychczasowa kolorystyka?

Dziś powtórka z wczorajszej trasy. Powoli zaczyna tracić dawny urok, bo znam już ją na pamięć, wiem, co będzie za chwilę, gdzie wystaje korzeń, a gdzie jest dziura. Nadal jednak jakoś wyjątkowo szybko biegnie tu czas, bo poza trzykilometrowym odcinkiem przez park przemysłowy, trasa jest zróżnicowana i zdecydowanie przyjemna. Ale trzeba się rozejrzeć za jakąś odmianą, nie da się stale krążyć po tych samych torach.

Dostałem sygnał, że projekt bieżni został rozesłany po instytucjach, które muszą się wypowiedzieć przed wydaniem warunków zabudowy. Rozesłano projekt bieżni z czterema torami, więc pomysł Jacka K. wystrzelono na Marsa i w tym zakresie temat został wyczerpany. Mam nadzieję, że już więcej nie usłyszę mędzenia o sześciu torach.

Jutro wyjazd na zjazd rodzinno-gastronomiczny do Konina. Może idę trochę pod prąd trendom, ale zabieram strój do biegania, a co więcej - zamierzam z niego skorzystać.

środa, 3 lipca 2013

Maratony też nas chwalą

10 km

Relacja z biegu znalazła się jeszcze na stronie www.maratonypolskie.pl, a konkretnie pod adresem http://www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=8&action=2&code=2502. To znaczy, że załapaliśmy się na prawie wszystkie możliwe media, został już chyba tylko Runner's World. Nagłośnienie takie, że można nam zazdrościć.

Zdaje się, że wracają upały. Po południu termometr zatrzymał się na 33 stopniach, co odebrało mi ochotę na bieg, a wywołało zapotrzebowanie na drzemkę. Jak mawiał Melchior Wańkowicz, pokusy są od tego, żeby im ulegać. Walnąłem się na godzinkę, a jak wstałem, to i termometr pokazywał bardziej przyjazną temperaturkę, i ochota na bieganie się znalazła. Przyjemność z biegu zepsuło tylko leśne robactwo, które z wyszczerzonymi zębami czekało na mnie w gąszczu. Jedyna metoda, to biec bez zatrzymywania się, wtedy jest szansa na przeżycie. Przeżyłem.

W piątek wyruszam na zjazd rodzinny, do szwagierki w Koninie. Przepytałem małżonkę, jaki jest program zjazdu. Jest krótki i zwięzły. Najpierw ognisko i kiełbaski, potem grille przeplatane kawką z ciastem, płynnie przechodzące od śniadania przez podobiadek, obiad, podwieczorek, podkurek, kolację do nocnego czuwania przy ognisku z różnymi dobrami. I tak od piątku do niedzieli, koleżanka małżonka zostaje u siostry do końca tygodnia, też pewnie nie będą głodować... 

wtorek, 2 lipca 2013

Marszałek dalej biega

10 km

Przebieżka starym szlakiem, do starego asfaltu w lesie, wiaduktu, GPP i stamtąd do domu. W GPP pomiar czasu na kilometrowych odcinkach. Pierwszy kilometr 5:01, drugi 4:47, trzeci 4:34. Jestem zadowolony.

W lesie, w okolicy 'jeziorka', napotkałem Olgierda, marszałka. Ze słuchawkami na uszach zażywał biegu. Zatrzymaliśmy się na chwilę, jeszcze raz podziękowałem za udział, bo dziękuję wszystkim, których napotykam. Widzę, że sprawia ludziom przyjemność, że się o nich pamięta. A gdy mają przyjemne skojarzenia, to łatwiej ich będzie w przyszłości namówić na to i owo.
Olgierd mówi, że spodobało mu się popołudniowe bieganie, postara się to umieścić w swoim kalendarzu. No, jeszcze jeden nawrócony na właściwą drogę ;)

Spotkałem też radnego Łukasza, na biegu 27/27 zrobił "dyszkę" i nie narzekał, że coś pada. Łukaszowi powiedziałem, że bieżnia pewnie będzie droższa, niż przewidywano, bo trzeba ją nieco poszerzyć. Łukasz na to: no, po tym biegu nikt nie piśnie, że paręset tysięcy trzeba dołożyć. Się poszuka, się znajdzie...
Mądrze mówi. 

Zastanawiałem się, czy wrzucić do gazety coś na temat prac nad bieżnią. Na razie jednak tematu nie ruszam, w przyszłym tygodniu prawdopodobnie będzie spotkanie burmistrza z Ojcem Dyrektorem i Jackiem K., mają wypowiedzieć się, za którym z projektów się opowiadają. Wybiorę się, posłucham i zdam relację z tego, co usłyszę. Koniec chowania się za plecami, wypychania przed kamerę jakiejś zawodniczki czy Waldka. Chcą, niech mówią własnym głosem.

Relację z naszego biegu zamieścił portal ultramaratończyków. Do poczytania tutaj: http://www.ultrabiegi.pl/index.php/joomla-pages-iii/category-list/193-27-godzin-biegu-w-deszczu-dla-biezni-w-goleniowie

Pozdrowienia dla Pani Krystyny, która niedawno dołączyła do czytelników tego bloga, a tydzień temu, w środę rano, mimo deszczu przyszła poprzeć budowę porządnej bieżni :)

poniedziałek, 1 lipca 2013

Informacja the best

Ciekawostka z mojego podwóreczka: jak można napisać relację, by uczestnicy nie poznali zdarzenia, w którym uczestniczyli? Na przykład tak, jak zrobił to Gall Anonim ze starostwa na powiatowej stronie www.powiat-goleniowski.pl. Rzecz traktuję z humorem, bo tak naprawdę, to nic innego się nie spodziewałem. Ale niektórzy pewnie się zdziwią, że najważniejsi we wtorek rano byli pan starosta i jego zastępca. 6 na 8 fotografii jest im poświęcone ;)

Zdaje się, że rozstrzygnęła się kwestia wielkości bieżni: 4 czy 6 torów? Powód prozaiczny: brak miejsca na 6 torów. Zresztą, jest też problem z lokalizacją bieżni czterotorowej, bo jeśli ma być porządna i zgodna z wymaganiami, to trzeba będzie wyjść poza teren dziś zajmowany przez boisko i bieżnię. Trzeba będzie albo przesunąć trybuny, albo wyciąć jedną linię drzew między boiskiem a kortem tenisowym. Dziś oglądałem cztery wersje zagospodarowania terenu, każda wymaga wyjścia poza teren ogrodzony dziś zieloną siatką. Na 6 torów zwyczajnie nie ma miejsca. 
Pojawi się problem zwiększenia kosztów inwestycji oraz uzyskania zgody na wycinkę drzew (stadion ma status terenu parkowego, ciekawe, jak na to zareagują spece od ochrony środowiska). Znów potrzebne będzie wsparcie medialne...
Okazuje się, że stadion w ogóle jest jakiś niewymiarowy, dwa równoległe tory bieżni są zbyt blisko siebie, boisko trzeba więc poszerzyć. Albo w stronę kortu, co spowoduje konieczność likwidacji widocznych na fotce trybun, asfaltowej ścieżki przy płocie i samego płotu, albo też przesunąć by trzeba trybuny na nasypie po drugiej stronie stadionu. Pierwsze rozwiązanie ryzykowne, bo ochrona środowiska nagle może jak Rejtan zacząć bronić 15 drzew. Drugie rozwiązanie podobno piekielnie kosztowne.
Za parę dni się okaże, który wariant zostanie wybrany. 

Przebiegłem się na Górę Lotnika, pierwszy raz od paru miesięcy. Niewiele się zmieniło, zielono jakoś... W lesie spotkałem paru biegaczy, tym razem się zdziwiłem, każdy chętny do pozdrowienia. Od razu sympatyczniej. Dziesiątkę machnąłem bez żadnej przerwy, dopiero w okolicy przejazdu na ul. Drzymały zatrzymałem się dla złapania oddechu. Przy okazji zerknąłem na nowe rondo u zbiegu ulic Sportowej, Drzymały i Andersa. Śmiesznie wygląda, jak ziarno fasoli albo biszkopt, przewężone w środku. Koniec szaleństw w samochodach, nie da się go przejechać na wariata.