piątek, 29 czerwca 2012

A niech tę pogodę...

6 km

Dzień - koszmar. Najpierw ponad trzydzieści stopni upału, potem nieco temperatura spadła (do 27), za to zrobiło się cholernie duszno i parno. Pod wieczór zadzwonił Darek, zapytałem, czy dziś byli na treningu. Usłyszałem, że Anetka biega, a on z juniorem gra w piłkę. Chciał, nie chciał, około 21 wskoczyłem w ciuchy i ruszyłem w Polskę. Po trzech kilometrach uznałem, że mam dość tej sauny, zawróciłem i wróciłem do domu. Przecież nie będę się katował, skoro warunki są skrajnie niekorzystne, a bieg nie sprawia najmniejszej przyjemności. 
Jutro jedziemy do Nadarzyc, pięćdziesiątka czeka od dwóch miesięcy na oblanie.

czwartek, 28 czerwca 2012

Pożytki z braku tartanu

Wczoraj 14 km, dziś 13

Olśniło mnie. Już wiem, co to za ból w podbrzuszu, po tym idiotycznym bieganiu z głębokimi oddechami w poniedziałek. To nic innego, jak lekka przepuklina, którą, jak się okazuje, można sobie zafundować nawet oddychając jak pacan. Zachciało mi się, to mam. Na szczęście ustępuje, choć z oporami.
Trasa crossowa - wyborna. Około 3 km pod górkę i z górki, raz bardziej, raz mniej stromą. Jest możliwość jej wydłużenia, a nawet zrobienia pętli o długości ok. 4 km. To już wystarczy, by potrenować siłę biegową.
No i przede wszystkim odmiana od tych ścieżek, po których biegam prawie od roku, znanych na pamięć. Po nowej trasie zawsze biega się chętniej.

Krystian Zalewski z Goleniowa zakwalifikował się do finału biegu na 3 tys. m z przeszkodami na ME w Helsinkach. Moim zdaniem, to zasługa przede wszystkim treningu na żużlowej bieżni w Goleniowie. Jak bieg z przeszkodami, to z przeszkodami - żużel Ojca Dyrektora to jedna wielka przeszkoda. Kto ją pokona, poradzi sobie ze wszystkim. No i zasługę ma niejaki Wojciechowski, który już 26 lat temu wciskał Gapie kit, że tartan będzie lada dzień. Tartanu nie ma, są za to ekstremalne warunki do ekscentrycznego treningu. Zalewski może przez to zostanie kiedyś mistrzem Europy, a Wojciechowski i OD dostaną pomniki. No, Wojciechowski już ma, ale Ojciec Dyrektor też by chciał.

Nawiasem: ciekaw jestem finału biegu ku czci Ojca Dyrektora (Mila) z finałem na bieżni zalanej wodą po kostki. Fotoreportaż wart będzie World Press Photo!

Ciężki dzień. Czwartek, dzień składania numeru Gazety Goleniowskiej. Lecha nie ma od tygodnia, Marysia zajęta ciężko chorym mężem, Pablo żył koncertem, teraz leczy nadużycie, Wiesio fotograf jak zwykle zostawił mnie bez choćby jednego zdjęcia nadającego się do użytku. W efekcie, czując, co się będzie działo, już od soboty zbierałem materiały, by zapełnić łamy. Dziś na gwałt pisałem teksty (na szczęście - było o czym), walczyłem o fotografie i składałem gazetę. (W wolnych chwilach pisałem teksty dla Kuriera) Na szczęście, Iwona i Piotrek, spece od grafiki i składu komputerowego - jak zawsze niezawodni. No i mam gazetę, którą prawie sam napisałem, sam zrobiłem 3/4 zdjęć i jeszcze zmontowałem.
Chyba zażądam podwyżki.

wtorek, 26 czerwca 2012

Cross

13 km

Uczucie skopania ustępuje. Korzystając z poprawy kondycji - las. Zmodyfikowaną nieco trasą, bo Jacek K. przypomniał mi o istnieniu drogi w lesie z dobrej jakości, utwardzoną nawierzchnią, za to poprowadzoną przez pagórki. Idealne miejsce do poćwiczenia siły biegowej i jako przygotowanie do crossu. Więc dziś ominąłem Górę Lotnika, pokrossowałem nieco, po czym przekroczyłem "trójkę" pod czujnym okiem smutnych z Inspekcji Drogowej (nie próbowali mnie aresztować, zresztą - prysnąłbym w las), a przez GPP wróciłem do domu.
Od Jacka dowiedziałem się, że w tym roku Mila Goleniowska odbędzie się na innej trasie. Dotychczasowej skończył się atest, zresztą, trwa remont ul. Konstytucji, który nie wiadomo kiedy się skończy. Prawdopodobna nowa trasa prowadzić będzie od stadionu, ulicami Andersa, Konopnickiej, Matejki, Piaskową, Lipową i Sportową, z metą na bieżni (o ile nie będzie akurat grząskim bagnem...). Trzy okrążenia zamiast pięciu, bez rytualnego składania wieńców pod pomnikiem. Na razie to pomysł, ale pewne jest, że trzeba wytyczyć nową trasę. Przy okazji może da się wprowadzić więcej zmian w skostniałą imprezę?

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Tylko "piątka"

5 km

Obudziłem się dzisiaj z wrażeniem, jakby w nocy ktoś mnie skopał. Zdaje się, że ten wczorajszy bieg z bardzo głębokimi wdechami przez prawie 15 minut swoje zrobił. Coś tam wewnątrz nieco ponaciągałem, trzeba było dziś nieco odpuścić. Tylko 5 km po stadionie. Nie ruszałem w teren, bo co chwilę lało, krótko, a intensywnie. Bieżnia dziś była w stanie "do przyjęcia", znaczy lekko wilgotna, niepyląca, choć co chwila musiałem wyciągać kamyki z buta. Może i pobiegałbym nieco dłużej, ale przyszedł pewien radny, bohater jednego z moich ostatnich tekstów, z którym warto było porozmawiać, więc porozmawiałem. A potem już niespecjalnie chciało mi się biec. W domu czekał chłodny porter, wybór był więc prosty.
Jutro nadrobię :)

niedziela, 24 czerwca 2012

Odpoczywamy czynnie

10 km

Udało mi się wrócić do domu tuż przed solidną ulewą. Przebiegłem się, żeby "rozchodzić" po wczorajszym biegu stopy i mięśnie. Bez problemu, żadnych negatywnych skutków wczorajszego biegu. Czułem tylko lekkie zmęczenie, co nie przeszkodziło przeprowadzeniu drobnego testu. Biegnąc przez GPP starałem się biec jak najszybciej, jednak nie dopuszczając do przyspieszenia oddechu ponad 3/3. Wyszło, że trzy kilometry biegłem w równym tempie, każdy pomiar w granicach 4:40-4:43. Pod koniec trzeciego kilometra chętnie przeszedłbym na szybszy oddech, ale nie złamałem się, dobiegłem w założonym na początku stylu. Ciekawe, czy za jakiś czas odnotuję jakąś poprawę szybkości przy takim właśnie tempie oddychania.
Wczorajszy bieg podziałał bardzo mobilizująco. O ile przez ostatnie parę dni nie bardzo mi się chciało biegać, a wczoraj prawie przez cały dzień snułem się bez celu po domu, to po biegu na nieco wyższych niż zwykle obrotach na powrót nabrałem ochoty do biegania. Zawody mobilizują.

Przeliczyłem sobie sobotni wynik. Wychodzi, że biegłem ze średnią prędkością nieco ponad 4:50 na kilometr. Eeee, jak na mnie, to całkiem przyzwoicie! Jeszcze rok temu nawet bym nie liczył na taki wynik, teraz osiągnięty bez żadnego trudu.

sobota, 23 czerwca 2012

Dzisiaj wieczorna "dycha"

Wczoraj - jakieś 7 km

W piątek zupełnie relaksowy bieg po okolicach Goleniowa, wyłącznie dla rozrywki i dla rozruszania się. Wystarczyło, że temperatura spadła o kilka stopni, a biega się lżej i bez tak intensywnego pocenia, jak jeszcze parę dni temu.
Dziś pod wieczór temperatura ma spaść do ok. 15 stopni, to warunki w sam raz dla mnie. Zresztą, dychę da się wytrzymać w każdych warunkach.
Piotrek nie jedzie do Stargardu, bo z powodu choroby nie startuje Agnieszka Jurczak, z którą zamierzał biec. Jak mówi, ze mną nie chce umierać (przesada), a na samotny bieg nie ma ochoty.

I po biegu.
Wedle mojego pomiaru, czas w Stargardzie miałem nie najgorszy: 48:40,67. Pierwsza świartka w czasie 12:34, druga 12:18, trzecia 12:11, a ostatnia - 11:36. Pierwsze trzy kółka zupełnie relaksowo, rzekłbym - za wolno w stosunku do możliwości. Czwarte szybciej, szczególnie ostatni kilometr. Nie szarpałem się jednak na końcówce, bo wiele przecież bym i tak nie nadrobił, a pajacowania pt. "jaki to ja, kurka, jestem szybki" - nie lubię. Bieg skończyłem zupełnie nie zmęczony, z dużą rezerwą sił, spokojnie mógłbym biec dalej. Czas nie jest rewelacyjny, choć to najlepszy mój wynik na 'dychę'. Następny będzie lepszy.
Biegło sporo znajomych. W ostatniej chwili dołączył Olek Gapiński, przebiegł w czasie około 42 minut. Reszta familii G. głośno kibicowała wszystkim znajomym, a na koniec biegu także i nieznajomym. Anetka miała profesjonalne urządzenie do kibicowania, takie plastykowe łapki do głośnego klaskania. Korzystała z nich przez całą godzinę, robiąc hałas na pół Stargardu. Darek zabawił się w paparazzi, wreszcie chyba mam zdjęcia, na których i mnie widać.
Bardzo mi odpowiadała trasa stargardzkiego biegu. Kawałek prostej ulicy, ale pośrodku odcinka było zagłębienie terenu, więc za każdym nawrotem było zbiegnięcie w dół, po czym podbiegnięcie w górę. Na podbiegach było przetasowanie, z przyjemnością stwierdzam, że tam najlepiej mi szło wyprzedzanie. Pogoda dla mnie odpowiednia, nie za gorąco. Pobiegłem na lekko, w koszulce na ramiączkach. Świetne chłodzenie, niewielka strata wody w pocie, więc przez cały bieg nie musiałem pić. Ładny, duży medal.
 
Są oficjalne wyniki. Najlepszy był jak zwykle Robert, czas 35:49 dał mu 27 miejsce. 13 goleniowian, 6 "kliniszczan wielkich", z sołtysem w reprezentacji - razem 19 osób z naszego terenu. Godna ekipa. Nie ma sensu pytać, czy był ktokolwiek z organizatorów Mili, by ewentualnie podpatrzeć to czy owo. Nie było ich, bo przecież po co, skoro oni i tak wiedzą.
Swoją pierwszą "dychę" pobiegł Olek Gapiński (pomarańczowy ludzik na zdjęciu obok). W Stargardzie był pograć w streetballa, a ponieważ wieczorem nie miał co robić, to se pobiegł. Nabiegał 42 minuty z małym ogonkiem, pewnie potem się zastanawiał, w czym te stare dziadki widzą problem, skoro on z doskoku, od niechcenia zrobił 42 minuty, a oni trenują i trenują... Powinni przecież być szybsi od światła :)

czwartek, 21 czerwca 2012

W miły, pochmurny dzień

10 jak obszył

Dziwny dzień, od rana chandra jakaś gryząca, ręka sama szukała sznurka. Nic mi nie szło, myśli pozbierać trudno było, zmarnowany dzień. W dodatku musiałem pójść na sesję rady powiatu, niedobrze mi się robi, kiedy sobie tam przez dwie godziny wzajemnie pudrują dupki.
Z ulgą po południu się przebrałem i ruszyłem w drogę. Najpierw przez park przemysłowy i z powrotem, potem uznałem, że biega się wystarczająco przyjemnie (pochmurno, chłodno), by móc pobiegać po lasach. Niespiesznie, dla czystej przyjemności, potruchtałem po leśnych ścieżkach. Do domu wróciłem ścieżką nad Iną, dobiegłem prawie pod swoje drzwi.

Okazuje się, że do Stargardu jedzie co najmniej 14 osób z Goleniowa, do tego 7 z Klinisk Wielkich (ten przymiotnik jest bardzo ważny dla Anety i Darka, bo były kiedyś jeszcze Kliniska Małe. Oni jednak są z Wielkich!). Dla porównania, z Nowogardu jadą tylko dwie osoby, z Maszewa - jedna. Goleniowska reprezentacja będzie więc godna.

środa, 20 czerwca 2012

Popadało

Wczoraj 10, dziś 17 km

Wreszcie popadało. Dziś ciepło, ale przez cały dzień pada drobny deszczyk. Po paru gorących i dusznych dniach przyjemnie się było przebiec w padającym deszczu. Wreszcie w lesie muchy nie wpadały do oczu, powietrze było rześkie. Z przyjemnością wydłużyłem dziś sobie trasę i przebiegłem wzdłuż drogi nr 3 aż do Żdżarów, po czym wróciłem do miasta od zachodu, lasem "za starym sądem". Kto jeszcze pamięta, gdzie ten sąd kiedyś się mieścił?
A propos sądu. Wczoraj w lesie napotkałem pewnego dziarsko maszerującego pana, znanego w Goleniowie pieniacza sądowego. Zasuwał przez las razem z psem, widać, że w dobrej kondycji. A parę dni temu napotkałem go w sądzie, kiedy z całą ceremonią był wwożony na piętro tzw. schodołazem, siedząc na nim w wózku inwalidzkim. Szwancparada pełną gębą, na użytek kolejnej sprawy sądowej pan M. przemienił się w ciężko pokrzywdzonego przez los biedaka. Jak widać, nie trzeba jechać do Lourdes, by nastąpił cud ozdrowienia.

Wczoraj Piotrek walczył z wybitnymi pedagogami z liceum, którzy uparli się uwalić jego zawodniczkę, Karolinę, z matematyki. "-Bo ona tylko biega i biega, nic więcej nie robi" - brzmiał koronny argument. Pomogła rozmowa z dyrektorką szkoły, która - wszystko na to wskazuje - przeczołgała kogo należy. Karolina zda do następnej klasy.
Pomyśleć, że ta szkoła reklamuje się jako przyjazna, jako łowca talentów i w ogóle niebo na ziemi. Parę lat temu uczyło się w niej tysiąc dzieciaków, teraz ledwie czterysta. Pewnie przynajmniej w części to rezultat owej przyjaznej atmosfery.

Jutro jakieś 10 km w nieco przyspieszonym tempie, pojutrze coś lekkiego. W sobotę wieczorem bieg w Stargardzie.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Postraszyło burzą

10 km

Kiedy wybiegałem około 19, było 28 stopni. Nawet nie pomyślałem o lesie, bo robactwo zżarłby mnie tam w locie. Rytualna trasa przez park przemysłowy. Kiedy dobiegałem do wiaduktu, zaciekawił mnie kolor nieba. Podejrzenie było słuszne: ciężkie chmury. Mimo to zdecydowałem się zrobić następne 3 km przez park i tę samą trasę z powrotem. Pierwsze 3 km pod ostry, choć gorący wiatr. Droga powrotna szybka, bo wiatr w plecy, a i perspektywa złapania przez burzę włączyła mi dopalacz. Wróciłem do miasta, zanim zaczęło padać. Burza i tak ominęła Goleniów, tylko parę kropel deszczu nieco ochłodziło rozgrzane chodniki.

W sobotę wieczorem bieg w Stargardzie Szczecińskim. Biegnie kilkanaście osób z Goleniowa i z Klinisk. Miły gest w stosunku do organizatorów, Stargardzkiego Związku Weteranów LA. Liczna reprezentacja Stargardu pojawia się na listopadowej Mili w Goleniowie, należy im się zrewanżować.

niedziela, 17 czerwca 2012

I se pograliśmy

10 km

Może nie żałoba narodowa, ale taka ogólna smuta panuje po wczorajszym meczu. Niby wszyscy wiedzieli, że narodowa reprezentacja jest naprędce sklecona i nie ma większych szans, ale dali też sobie wmówić, że jest inaczej. Tymczasem wczoraj się okazało, że w najsłabszej grupie jesteśmy najsłabszą drużyną i właśnie przyszła pora się pakować i wygaszać ogólnopatriotyczną wrzawę. Dziś na goleniowskim stadionie nie było piłkarzy, pewnie jeszcze pogrążonych w smutku po laniu, jakie Polacy odebrali od Czechów...
W związku z nagłym finałem Euro przypomniał mi się stary filmik, jak ulał pasujący do sytuacji. Znającym dla przypomnienia, kto nie widział - dla ubawu. Najlepsze na końcu.


Trening lekki i bez ambitnych celów. Dziesięć kilometrów przebiegnięte po równym asfalcie, tylko po to, by móc z czystym sumieniem zasiąść do niedzielnego stołu. W końcu raz w tygodniu można przecież nieco odpocząć?

sobota, 16 czerwca 2012

Wybieganie

20 km

Po wczorajszej wyprawie w krainę piw poranny, dłuższy bieg dobrze zrobił. Świeże powietrze i umiarkowany wysiłek fizyczny skutecznie oczyszczają organizm z resztek piwnej wieczerzy. Standardowa trasa przez G. Lotnika, Łęsko i Bolechowo. Gorąco było, więc wziąłem ze sobą butelkę wody na przepłukanie ust. Choć szybko zrobiła się ciepła, a gaz uleciał, to jednak przepłukanie ust co parę kilometrów zdecydowanie poprawia komfort biegu. Szkoda tylko, że butelka trzymana w ręku denerwuje i przeszkadza. Nie będę jednak bawił się w żadne pasy w stylu "Al Kaida idzie na wojnę". Chyba najlepszy byłby worek na napój w wężykiem pozwalającym napić się bez zatrzymywania i angażowania obu rąk dla odkręcenia i zakręcenia butelki. Widziałem kiedyś takie coś u narciarza, mówił, że świetnie się sprawdza.

Rozmawiałem z wiceburmistrzem Banachem na temat bieżni. Podzieliłem się niepokojem, który dręczy i Piotrka, że sprawę przekazano w ręce Ojca Dyrektora, co nic dobrego nie wróży. Banach uspokajał, że tylko dla wykonania określonych czynności, które mogą pozwolić uzyskać dostęp do pieniędzy przeznaczonych na polsko-niemiecką współpracę. Powiedziałem mu, że temat tartanu traktuję jako jedną z ważniejszych spraw i będę do niej wracał na łamach gazety. Banach odparł, że nie ma zamiaru zamieść tematu w kąt, a jeśli się nie uda wywalczyć dofinansowania na to zadanie, są zdecydowani inwestycję zrealizować nawet z własnych środków, choć to jest rozwiązanie ostateczne.

piątek, 15 czerwca 2012

Trenujemy poniżej 5/km

13 km

Skoro wieczorem człowiek ma testować piwka różnych gatunków, trzeba najpierw na to zasłużyć. Więc tradycyjnie, przez G. Lotnika, skokiem przez "trójkę" (pozdrowienia dla komendanta!) do parku przemysłowego. Tu włączamy zegarek i kolejne 3 km w dość dobrym tempie: 4:53, 4:50 i 4:40 na kilometr. Niezłe tempo jak na 8-11 km trasy, gdy wcześniejsze kilometry też były zrobione w niezłym czasie. Chwilka przerwy i szybkim truchtem powrót do Goleniowa.
W parku zjawisko dotąd niewidziane: dwóch policjantów na motocyklach! Od razu kultura jazdy wzrosła, ale kiedy gliniarze sobie pojechali, chamstwo znów przeważyło.
Gliniarzy spotkałem powtórnie już w mieście, kiedy sprzątali po wypadku na Sportowej. Jakiś cymbał na motocyklu wyrżnął w tył nowiutkiego transportera, ciałem wgniatając mu drzwi do kabiny. Cymbała odwieźli do szpitala, podobno żyje.

czwartek, 14 czerwca 2012

Po torciku

10 km

Dzisiaj najmłodsze dziecię ma urodziny, po południu był tort w kameralnym gronie rodzinnym. A po torcie biega się nieszczególnie, więc nie próbowałem dokonywać żadnych spektakularnych wyczynów. Po prostu rekreacyjnie się przebiegłem w miłych okolicznościach przyrody, ewentualne wyczyny zostawiając na przyszłość.
Kiedy wracałem do miasta, natknąłem się na szczyt uprzejmości ze strony kierowcy. Facet jadący potężnym dźwigiem mocno zwolnił, już z daleka wbił migacz, po czym ominął mnie ogromnym łukiem, jakby TIR-a objeżdżał. Podziękowałem gestem dłoni, bo zachowanie diametralnie różne od typowego: mijania pieszego przy dużej szybkości, prawie ocierając się o niego.
Dziś z pewnym zdziwieniem stwierdziłem, że po występie w Grodzisku kompletnie przeszły mi problemy z prawym kolanem, a i po bólu w kręgosłupie ani śladu. Bieg to zdrowie! A może pomogła ta sauna, jaką ów grodziski bieg był?

Jutro dzień konsumpcyjny. W południe Aneta w gimnazjum Piotrka będzie wywoływać napady ślinotoku u publiczności, która poczuje zapach pieczonych rogalików z ciasta francuskiego. Jak zawsze, pójdę poobserwować widzów zataczających coraz ciaśniejsze kręgi, a w końcu dopadających do półmiska ze świeżymi wypiekami... Mi też zawsze coś skapnie, nie odmówię.
Wieczorem u tejże Anetki i kolegi małżonka konsumpcja różnych rodzajów i gatunków piwa. Oczywiście, w celach dydaktycznych (wykazanie negatywnego wpływu alkoholu na organizm; nie dotyczy organizmów maratońskich).

Piotrek ma rację. Trzeba wrócić do sprawy tartanu na bieżni i młotkować, ile wlezie. Ostatnio temat przekazano z urzędu gminy do rąk Ojca Dyrektora. To te same ręce, w których temat jest od lat. To gwarancja jednego: że bieżni nie będzie, bo OSiR-wi jest ona normalnie zbędna. Na cholerę im jeszcze więcej ludzi, kosztów związanych z utrzymaniem obiektu i jego oświetlaniem? Nie ma bieżni, nie ma problemu...
I dlatego trzeba na nowo drzeć się o tę bieżnię, ile się da.

środa, 13 czerwca 2012

Przyspieszamy

10 km

Po wczorajszej ulewie pięknie mglisty ranek, świeże powietrze, aż przyjemnie było wyjść na balkon. Wyjść na stadion jednak mi się nie chciało, wolałem posiedzieć z kawą przed komputerem. Na bieg dopiero o 19. Pogoda sprzyjała, wiał miły, dość silny wiatr, zapewniający dobre chłodzenie.
Dwa kilometry swobodnego, luźnego biegu, potem dwa razy po 3 km biegu szybkiego. Tym razem bez pomiaru czasu, bo po prostu zapomniałem zabrać zegarek. Tempo jednak zbliżone do poniedziałkowego, na pewno zdecydowanie bieg, nie truchtanie. Czuję, że organizm zareagował na szybsze przemieszczanie się, bo pobolewa mnie tu i ówdzie. Pobolewa, bo obroty zostały trochę podkręcone, to normalna reakcja. Za parę dni przejdzie. Podobnie było zimą, kiedy popracowałem trochę nad szybkością; bolało w tym samym miejscu...

wtorek, 12 czerwca 2012

Jabłko z miętą

14 km

W las ruszyłem około 15, to nie była dobra pora. Gorąco, duszno, istny niedzielny Grodzisk. Do Góry Lotnika mimo wszystko biegło mi się nieźle, trochę mnie zmęczyły podbiegi na leśnych górkach. Potem kilometr z hakiem biegu w kierunku "trójki", już po płaskim, ale za to w sypkim piachu. Po przejściu na drugą stronę ekspresówki (pozdrowienia dla policji) był już tylko asfalt, a na dodatek słońce weszło za chmurki. W ustach zaschło mi strasznie, więc przy pierwszej budce ochroniarza w parku poprosiłem o łyk wody. Gościu podał mi duży kubek chłodnego soku jabłkowo-miętowego... Nektar! Podziękowałem jak najuprzejmiej, pobiegłem dalej w dobrym tempie i jeszcze lepszym humorze. Kiedy wbiegałem na stadion, zaczynało padać. Parę minut później lunęło.
Wysłałem wczoraj podziękowania organizatorom biegu w Grodzisku. Zasugerowałem, żeby punkty z napojami były ciut częściej. Dostałem odpowiedź od dyrektora biegu, że też ma wrażenie takiej potrzeby i w przyszłym roku wodopojów będzie więcej.
Niedzielny bieg opisałem dla "Goleniowskiej". Nie mam złudzeń, nic to nie zmieni w organizacji goleniowskiej Mili. Co tam jakiś Grodzisk, gdzie nawet OSiR-u nie mają, a bieg organizowali raptem szósty raz. Czym to jest wobec doświadczenia naszych działaczy, którzy to dopiero wiedzą, jak należy organizować bieg!

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Chyba jeszcze nie koniec

10 km

Piotrek Stefaniak wpędził mnie dziś w lekką depresję. Wieczorem spróbowałem, czy jeszcze się do czegoś nadaję, czy też już pora na emeryturę. Po dwóch kilometrach rozgrzewki zrobiłem sobie pomiary w biegu dość szybkim, ale jeszcze nie prowadzącym do zadyszki. Dopiero na koniec zerknąłem na wyniki. 4:58, 4:50, 4:41, 4:44, 4:41 i 4:28. Ten ostatni kilometr z oddychaniem w rytmie 2/2, którego nie da się znieść na dłuższą metę. Bieg z szybkością 4:50-5:00 jak najbardziej do wytrzymania na dłuższy dystans.
Piotrek, z diagnozą się nie zgadzam, ale na pewno masz rację, że należy popracować nad szybkością. Wprawdzie systematycznie się ona poprawia, ale rezerwy niewątpliwie jeszcze są. Się zrobi. Natomiast co do źródła problemów w Grodzisku: ewidentnie brak płynów. Znam to, bo podobny cyrk przeżyłem w takich samych warunkach w Hamburgu. Za mało piłem w drodze, nie zatankowałem przed startem, a to się zemściło na parę kilometrów przed metą: kłopoty gastryczne i gwałtowny ubytek sił. Na mecie wypiłem dwie butelki wody, potem chyba ze trzy piwa, potem powerade, a po powrocie do domu jeszcze piwo i półtora litra wysoko zmineralizowanej wody. Dopiero wtedy poczułem, że się napiłem.

Drobna część z dwutysięcznego tłumu biegaczy
Słówko o biegu w Grodzisku, zorganizowanym perfekcyjnie. Już od wjazdu do miasta prowadziły nas drogowskazy "do biura zawodów".  W centrum miasta kierowali ruchem młodzi wolontariusze w charakterystycznych, pomaranczowych koszulkach, którzy skierowali nas na parking i doprowadzili aż na właściwe miejsce postoju. Biuro zawodów w dużej hali, formalności załatwione w dwie minuty. Pełna informacja, dobre nagłośnienie, wszyscy wiedzieli co z sobą robić i gdzie się udać. Przed startem kibelki w ilości zupełnie wystarczającej na ponad 2 tysiące startujących. Trasa doskonale oznakowana, mnóstwo kibiców, punkty z napojami świetnie zorganizowane, choć we wczorajszym upale przydałoby się ich więcej (to moje prywatne zdanie). Na mecie medale i do ręki napoje, a obok mnóstwo ławek, na których można usiąść i popatrzeć na następnych kończących bieg. Potem kąpiel i jedyny mankament: woda ledwo letnia, ale nikt nie narzekał. Po kąpieli powrót na rynek, gdzie na każdego zawodnika i przemycone przez nich osoby czekało wzmocnienie: kiełbaska z dodatkami, chleb ze smalcem i ogórkiem, ciasta, napoje gorące i piwo - wszystko do oporu. Nikt nie wyliczał, nie żałował, wszystkiego wystarczyło, nawet piwa z lokalnego browaru w Miłosławiu (wiśniowe było lepsze). Ogólnie - wzór organizacji. I pomyśleć, że organizatorem jest Urząd Miejski i miejscowe liceum. Na rzecz imprezy pracowali przede wszystkim urzędnicy i licealiści z nauczycielami, łącznie około 200 osób. Do tego strażacy, policjanci i pewnie z połowa mieszkańców Grodziska, którzy kibicowali, wspomagali napojami i doraźnymi prysznicami. Widać, że całe miasto żyło imprezą. I pomyśleć, że oni tam nie mają swojego OSiR-u!

niedziela, 10 czerwca 2012

1:53:10


21,1 km

Oficjalne zakończenie biegu
Plany tym razem wzięły w łeb, częściowo z mojej winy. Okazało się, że tempo w okolicy 5 minut na kilometr dało się utrzymać jedynie przez pierwsze 12-13 km. Potem bardzo mocno spadło, chwilami opadałem z sił. Nie tyle może z wysiłku, bo ten nadludzki wcale nie był. Pogoda była paskudna: gorąco i duszno, typowa przedburzowa aura (wieczorem w Grodzisku leje). W takich warunkach strasznie się pocę, prawdopodobnie podczas biegu zbyt mało piłem, co zemściło się silnym odwodnieniem i utratą sił. Miałem też przymusowy trzyminutowy postój za krzakiem. Z jednej strony czas straciłem, ale przy okazji nieco odpocząłem. Siły wróciły mi na ostatnim kilometrze, kiedy solidnie się napiłem na ostatnim punkcie wodopojowym i zagryzłem tabletkami z glukozy. Metę przekroczyłem szybkim biegiem, ale tuż za metą myślałem, że zemdleję. Oparłem się o płot, dłuższą chwilę wracałem do względnej równowagi. Kiedy usiadłem na ławce, wypiłem dwie butelki wody.
Pobiegowe piwkowanie
Darek mówi, że czas jest dobry. Trochę się dziwię, kiedy porównuję dzisiejszy bieg ze startem w Jastrowiu, gdzie czas miałem o minutę lepszy, ale na mecie byłem praktycznie w pełni sił. Fakt, było dużo chłodniej.

Jedno pewne: dałem się nabrać organizmowi i uwierzyłem, że wytrzymam do końca w szybkim tempie. Pewnie bym i wytrzymał, gdybym więcej pił, a pogoda była inna: powietrze bardziej suche i chłodniejsze.

Goleniowska ekipa
Mirek skończył bieg z czasem 2:00:11, Tomek z czasem 2:11:22. Rudy Robert nabiegał 1 godzinę i 22 minuty, był 29 w ogólnej klasyfikacji. Ja byłem 943 na prawie 2100 osób, które bieg ukończyły.

Jutro odczytam zapisy pomiaru czasu, dziś po prostu już mi się nie chce...

A, zapomniałbym popełniając wielki nietakt. Aneta z Darkiem w Katowicach w ciągu 24 godzin nabiegali po 155 km, są nieoficjalnymi mistrzami Polski w kategorii par małżeńskich w biegu trwającym dobę. Anetka wśród kobiet była piąta. Super!

sobota, 9 czerwca 2012

Gotowy

8 km

Delikatnie, tylko dla zażycia ruchu, przebiegłem się do parku przemysłowego. Tempo relaksowe, w okolicy 5:30. Upewniłem się, że nic mi nie dolega, biegnie się lekko. Rano się okaże, czy to będzie kolejny dobry dzień do biegania, podobny do tego w Hamburgu.

Aneta z Darkiem biegną właśnie w Katowicach, kończą jedenastą godzinę, przed nimi jeszcze trzynaście. Kurka, biec 24 godziny - dla mnie masakra. A oni mówią, że to lubią...

piątek, 8 czerwca 2012

Z GPS-em, bez fontanny

10 km
 
Rudy Robert przyleciał do redakcji pochwalić się prezentem, jaki dostał na urodziny od Sebastiana. Wielki jak cebula "wszystkomający" Timex. Mierzy, liczy, informuje, wygląda imponująco, ale nie ma piekarnika i fontanny. Spytałem Rudego, czy już wie, jak toto obłsugiwać, mówi, że jeszcze nie, ale będzie się uczył. W niedzielę Robi na pewno pobiegnie tak, żeby zegarek nie nadążał z przeliczaniem danych. Niewykluczone, że przebije barierę dźwięku. Powiedziałem, żeby się pilnował i nie zemdlał po drodze, bo zamiast udzielać mu pomocy świsną mu zegarek, a jego samego zostawią w rowie.

Cholernie duszny dzień. Z treningiem poczekam do wieczora, może przejdzie burza i powietrze będzie lżejsze. 

Pod wieczór przeszedł deszcz, zrobiło się chłodniej i przyjemnie.  Dziesięć kilometrów zrobiłem bez zegarka, w tempie, które bym widział jako "przelotowe", tj. w okolicy 5:15 na kilometr. Żadnych dolegliwości z kręgosłupem, kolano też nie daje znać o sobie. Perspektywy więc dobre. Jutro tylko relaksowe 5 km na rozciągnięcie, żadnych wyczynów. Dieta węglowodanowa, pod wieczór kefir, który pomoże pozbyć się zbędnego balastu. W niedzielę z rana mocna kawa, coś na słodko do przegryzienia - i w drogę. Jedziemy o piątej.

czwartek, 7 czerwca 2012

Optymalnie - 5:15

10 km

Trening z zegarkiem, żeby wypracować właściwe tempo na bieg w Grodzisku. Pomiar jak zwykle na sześciu kilometrowych odcinkach w parku przemysłowym. Kolejno: 5:13, 5:04, 5:06, 5:14, 5:16 i 5:08. Bieg z prędkością rzędu 5:15 jest bezproblemowy, mogę w tym tempie przebiec cały dystans. Tempo większe o 10 sekund na kilometrze powoduje, że pogłębia mi się oddech, a to delikatny sygnał, że obciążenie jest odczuwalne. To będzie dobre tempo na koniec biegu, na ostatnie 3-4 km.
W Jastrowiu cały półmaraton zrobiłem w 1:51:01. Wydaje mi się, że w zasięgu ręki jest poprawa tego wyniku nawet o kilka minut, na pewno do czasu poniżej 1:50:00. I tak będę mierzył. Popatrzyłem w zeszłoroczne wyniki: Rudy poleci do przodu, zresztą nawet powiedział, że chce się pobić o czas rzędu 1:20:00. Mirek miał dobrze ponad dwie godziny, więc pewnie i w tym roku potraktuje bieg rekreacyjnie. Może i dobrze, pobiegnę sam.

środa, 6 czerwca 2012

Powrót do formy

10 km

Problemy z rwą kulszową szczęśliwie minęły. Jedyną dolegliwością jest powracający, niezbyt dokuczliwy ból w prawym kolanie, odczuwalny tylko w czasie biegu. Dlatego dzisiaj zrezygnowałem z biegu w terenie, wyłącznie asfalt dobrej jakości. Efekt natychmiastowy: bieg bez śladu bólu. Jutro i pojutrze też potrenuję na równym asfalcie, w sobotę odpust zupełny, żeby na niedzielę być w dobrej formie. W niedzielę rano zdecyduję, czy będę walczył o poprawę wyniku z Jastrowia, czy też pobiegnę rekreacyjnie.
Do Grodziska zabiorę się z Rudym i Mirkiem. Rudy dwa razy już tam startował, wie co i jak, nie będę się błąkał po obcym mieście. Nie będę też musiał prowadzić samochodu, jedziemy autkiem Mirka. Nie wiem tylko, dlaczego już o 5 rano, trochę wcześnie, skoro bieg o 11. 
Muszę wziąć słuchawki i w podróży puścić sobie muzykę, inaczej Rudy mnie zamęczy tymi swoimi opowieściami o czasach, wynikach i gdzie to on nie biegł i kogo nie wyprzedził.

W niedzielę w Trzebiatowie na 132 startujących w biegu na 'dychę' 7 osób było z Goleniowa. Niezły udział!

wtorek, 5 czerwca 2012

Pod prąd

14 km, relaks cd.

Dla odmiany, bieg w drugą stronę, najpierw park przemysłowy, potem las. Odmiana niewielka, dało się uniknąć biegu pod wiatr. Dobre i to. W lesie spotkałem czteroosobową grupkę usapanych pań, ostro walczących z górkami i własną tuszą. Nie wydają mi się skazane na sukces pt. generalne schudnięcie, ale przynajmniej zasłużą na posiłek, który niewątpliwie przyswoją po powrocie do domu.
Rudy i Mirek jadą w niedzielę we dwóch do Grodziska. Jadę z nimi, dołożę do paliwa, za to mam z głowy kierowanie samochodem. Będzie można spokojnie wyrównać poziom elektrolitów po biegu.

Właśnie skończyłem oglądać film nakręcony dla BBC o rasizmie, nazizmie i ksenofobii na stadionach w Polsce i na Ukrainie, puszczono go w TVP2. Czarna rozpacz, ale święta prawda. Dzicz, chamstwo, a to wszystko w sosie przyrządzonym z bezradności i kompletnej impotencji polskiej policji i ukraińskiej milicji. Co za debil zdecydował, by w tych krajach robić Euro? A zresztą, co mnie to obchodzi?

poniedziałek, 4 czerwca 2012

90 kg i leci w dół

14 km, relaks

Po wczorajszej dawce, dzisiejsze 14 km to wypoczynek. Nie ma co się forsować, na niedzielę wszystko ma grać jak w orkiestrze. Żadnych bólów w plecach czy kolanach, może uda się zrobić wynik w okolicy 1:45h.
Od dawna nie padało, po lesie ciężko biegać. Leśne drogi zmieniły się w sypki piasek, biega się jak po plaży, a po plaży to ja dziękuję. Wbrew potocznym wyobrażeniom, przyjemność żadna, obciążenie stawów i więzadeł dużo większe niż na dobrym asfalcie, a do tego dużo większe ryzyko kontuzji: skręcenia, potknięcia się i wywrócenia, nadszarpnięcia więzadła. W sumie, z przyjemnością wybiegam z lasu i piaszczystych ścieżek, a kolejne 6 km pokonuję asfaltem.

Znowu spadła mi waga. Równe 90 kg, ostatnio tyle ważyłem chyba w okresie studiów. Tendencja wciąż spadkowa, ciekawe, do jakiego poziomu uda się zjechać.
Ostatnio spotkałem znajomą, z którą nie widziałem się gdzieś od roku. Nie poznała mnie, przez chwilę patrzyła na mnie przerażona sądząc może, że coś mnie zżera od środka. Na razie, uspokoiłem, nie zżera. Potem długo komplementowała z nutką zazdrości.
Już nie lekką zazdrość, ale sporą dawkę nienawiści zobaczyłem niedawno w oczach znajomej pracującej w starostwie. Stała z koleżankami przy wejściu paląc papierosa, mijałem je wchodząc do budynku. W szybie drzwi wejściowych zobaczyłem pełen nienawiści wzrok Małgosi, jakim obcięła mnie od tyłu. Da się to zrozumieć, sama ma - delikatnie ujmując - spore problemy z objętością.

Podłość ludzka nie ma granic. Gapińscy 11 listopada będą biec maraton w Istambule. Sugestie, że może wspólnie poświętujemy Niepodległość Rzeczpospolitej w Goleniowie, biegnąc na chwałę Ojca Dyrektora - odrzucili. Kompletny brak patriotyzmu lokalnego.

niedziela, 3 czerwca 2012

Odpuściłem

Sobota - 10 km, dzisiaj 34 km

Odpuściłem bieg w Bytowie. I chyba słusznie, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, na treningu dychę wytrzymałem, ale powiedzenie, że bieg był przyjemnością, byłoby sporą przesadą. Krzyż dawał znać o sobie przez całą drogę, pierwsze kilometry byłem w stanie pokonać najwyżej z szybkością 6 min/km i zaciśniętymi zębami, potem tempo poprawiłem do 5:20, ale płaciłem za to bólem przez resztę popołudnia. Po drugie zaś, pomyślałem sobie, że być może nie bez powodu nagle dostałem sygnał (nie mówię, że bezpośrednio od Pana Boga), że może jednak, Czaruś, nie jedź do tego Bytowa, pokręć się tu, na miejscu. Oczywiście nigdy się nie dowiem, czy i czego los mi oszczędził, ale mam takie dziwne przeczucie, choć do przesądnych nie należę.
Pod wieczór podjechaliśmy z Olą do Anety i Darka, którzy przygotowywali świętowanie (raczej odwrotnie: świętowali przygotowania) do obchodów kolejnej 'osiemnastki' Anetki. Za tydzień startują w Katowicach, w biegu 48-godzinnym, co mieli nabiegać - nabiegali, teraz się regenerują i wypoczywają. 
Po południu zadzwonił Piotrek z pytaniem o wynik biegu w Bytowie. Zdecydowanie pochwalił decyzję, by odpuścić i nie biec za wszelką cenę. Za to w niedzielę z całą pewnością wystartuję w Grodzisku Wielkopolskim. Dla pewności w poniedziałek zapłacę, z wrodzonej miłości do pieniądza nie dopuszczę, by wpłata się zmarnowała :)

Właśnie wróciłem z biegu przez pół gminy. Równe tempo, bez jednego zatrzymania po drodze, na szczęście - bez sensacji dostarczanych wczoraj przez zbolały krzyż. Po drodze uświadomiłem sobie, co może być przyczyną problemów: mokra od potu, wychłodzona wiatrem, a przylegająca do grzbietu koszulka zupełnie wystarczy, by stare kości przeziębić. Na szczęście, problem mija, dziś ani razu nie poczułem charakterystycznego ukłucia, jakby ktoś gwoździa wtykał między kręgi. Do weekendu przejdzie. Jak nie przejdzie, jego problem :)

Przypomniałem sobie, że z rok temu zainstalowałem w laptopie skrypt usuwający wiadomości zawierające określone słowa. Rok temu ubaw był wielki na całą Polskę, bo skrypt usuwał m.in. wpisy dotyczące Smoleńska i Kaczyńskiego. Okazał się właśnie niebywale przydatny, bo w miejsce Smoleńska i Kaczyńskiego wstawiłem Euro2012 i euro. W rezultacie mam komputer wolny nie tylko od budzących odruch wymiotny newsów o piłkarzykach, ale też pozbyłem się najnowszej wiedzy o kłopotach walutowych i wyczynach Greków. Świat piękniejszy!

 Pod wieczór trochę się nudziłem, wskoczyłem więc w stosowny strój i zrobiłem jeszcze 12 km po lesie i w GPP. Próbowałem wyczuć tempo 5:15 na kilometr, ale wychodzi mi sporo szybsze. Zrobiłem na szosie sześć pomiarów, kolejne czasy: 5:24, 5:06, 4:58, po nawrocie 5:15, 5:01 i 4:45. Żyję, czuję się świetnie. Jedyny dorobek, to drobny pęcherz na jednym z palców prawej stopy ;)

piątek, 1 czerwca 2012

Rwa rwie

Wczoraj 15 km

Szlag mnie trafia. Wczoraj przyplątała mi się rwa kulszowa, chodzę nieco pokręcony, co jakiś czas przy nieostrożnym ruchu czuję silny ból. Wyprawa do Bytowa pod znakiem zapytania. Wczoraj po południu miałem nadzieję, że to się jakoś "rozbiega", ale ostatnie kilometry biegłem powoli, bo rwało, jak to przy rwie. Biorę leki, mam nadzieję, że do jutra zelżeje na tyle, by móc wybrać się w trzygodzinną podróż samochodem i dwugodzinny bieg. Jak nie zelżeje, to muszę zostać na miejscu. W stanie ostrego wkurzenia.
Dziś bieganie odpuszczę, niech kręgosłup i mięśnie nieco odpoczną.

Wczoraj wpadł na chwilę szwagier. O dziwo, zaczął coś przebąkiwać o konieczności zażywania ruchu, może nawet o pobieganiu. Dziwne, bo dotąd takiej potrzeby nie czuł. Zdaje się, że miał okazję gdzieś się przekonać, że doskonała kondycja z okresu liceum i studiów to już historia, a palone od trzydziestu lat papierosy mają jednak wpływ na stan zdrowia.