niedziela, 31 marca 2013

Święto nie zwalnia od biegania

14 km

Dzień świątecznego lenistwa i konsumpcji. Konsumpcja umiarkowana, bo w perspektywie był normalny, sobotni trening. Fatalnym błędem byłoby objeść się, a potem konać na trasie, klnąc w duchu wcześniejsze łakomstwo. Chwała Bogu, nauczyłem się już pamiętać o umiarkowaniu.

Pogoda wyjątkowo sprzyjająca. W porównaniu do niedawnych dni - ciepło. Umiarkowany wiatr nie wychładzał, jakieś pojedyncze płatki śniegu już nie przypominają śnieżnych zawiei sprzed tygodnia. Wydłużyłem więc pierwotną trasę, przebiegłem się obwodnicą wschodnią. Nie ma tam już śladu śniegu, chodnik nie jest zawalony piachem, jest bezpiecznie - świetne warunki do treningu. Na ulicy Nowogardzkiej dziś niewielki ruch, nikomu się nie spieszyło, no i wreszcie jest widno do godziny 20 - czas wiosenny wreszcie.
Jutro ostatni dłuższy trening, we wtorek tylko kosmetyczna przebieżka. Środa za kółkiem, pod wieczór - Paryż.

sobota, 30 marca 2013

Pomogło

10 km

Zdaje się, że koniec zimy rzeczywiście zależał od likwidacji choinki. Dziś jest wyraźnie cieplej, nawet nocą chyba nie było przymrozka. Coś tam jeszcze leci z nieba, ale to już nie to samo, co parę dni temu. Na moje oko - to jednak koniec zimy.

Przed południem relaksowa runda przez Helenów i obrzeżami miasta, równa dycha. Zamierzałem przebiec się do Żółwiej Błoci, ale chodnik wzdłuż obwodnicy z pewnością jeszcze zawalony ostatnim śniegiem, żadna przyjemność ślizgać się parę kilometrów. Wybrałem trasę, która na pewno jest bez śniegu i lodu.
Przed Helenowem spotkanie z Krzysiem, mężem wczorajszej, zaprzyjaźnionej od lat doktorki. Pogadaliśmy trochę wczoraj o bieganiu, chłopak więc się dziś zmobilizował i ruszył do Bolechowa. Ciekawe, czy zapisze się na bieg w Kliniskach, wyraźnie ma ochotę, ale trochę wątpi w swoje siły. 

Znikły wszelkie objawy rozstroju zdrowia. Jeszcze wczoraj czułem coś w rodzaju zbliżąjącego się silnego przeziębienia, dziś - niebo czyste, perspektywy dobre. Na wszelki wypadek recepty nie wyrzucam. 

Rodzina z entuzjazmem przyjęła zakończenie Wielkiego Postu. Dorotka przyniosła wczoraj parę kawałków drożdżowego ciasta, jakie piecze jej mama. Pani Bronia jest absolutną mistrzynią świata w tej konkurencji, jej "drożdżówka" i pączki mają renomę i są rozchwytywane wśród znajomych. No więc na ową "drożdżówkę" dokładnie o północy rzucili się wszyscy, z wyszczerzonymi, długimi od postu zębami. Po chwili ciasta nie było. Dziś od rana wszyscy krążą wokół kuchni, podjadają, podskubują, nie czekają na jutrzejsze śniadanie. Przecież zawsze najlepiej smakuje to, co chwyci się przed, prawda?

piątek, 29 marca 2013

Zagadka długiej zimy - wyjaśniona

Oto winna zimy stulecia!
Zero.

Dziś stało się dla mnie jasne, czemu zima wciąż trwa. Jak miała nie trwać, skoro u mnie na balkonie wciąż stała choinka bożonarodzeniowa? Choinkę więc komisyjnie, rodzinie wypieprzyliśmy przez balkon, na co zareagowała gwałtownym pozbyciem się wszystkich igieł przy spotkaniu z matką ziemią. Wziąłem gołe truchło za chachoł i zawlokłem do śmietnika, wrzuciłem, po czym zatrzasnąłem klapę. Precz z choinkami, precz z zimą, precz z preczem!
Powinno pomóc.

Zastanawiam się, czy ruszać dziś w drogę. Niby nic mi nie dolega, ale czuję w oskrzelach takie właśnie "niby nic", które jednak zwiastuje problemy w najbliższym czasie. Jadę po południu do zaprzyjaźnionej doktorki po podpis na zaświadczeniu, że nie skonam na Champs Elysees w następną niedzielę, wezmę dla pewności receptę na antybiotyk, tak na wszelki wypadek.

No, zaświadczenie o przydatności do biegania po bulwarach nad Sekwaną już mam. Receptę na Augmentin też. Na razie tylko receptę.

czwartek, 28 marca 2013

Nie ma co siedzieć

7,5 km

Trochę się pozbierałem, gorączki nie ma, kaszlu nie ma, zmora nie dusi - nie ma powodu, by się dekować. Późnym popołudniem skrócona nieco trasa przez Helenów i ulicę Szkolną. Mięśnie jeszcze zesztywniałe po dwudniowej chorobie, nie było mowy o żadnych ambitnych planach. Starałem się zresztą nie przewentylować zanadto, nie zgrzać i nie zapocić. To, że żadnych objawów nie czuję, nie oznacza, że drobnoustrój próbujący mnie wczoraj zgładzić już zupełnie odpuścił. Nie, on się tylko przyczaił i czeka na okazję. Tych może nie zabraknąć, bo parszywa zima stanowczo nie odpuszcza, podobno wiosna w ogóle ma zostać odwołana. Są powody, na przykład sztuczne lodowisko na sławnym OSiRze, które od miesiąca żyje nowym życiem. Dziś chłopcy Ojca Dyrektora zdejmowali bandy otaczające lodowisko. Pewnie po to, by mogło łatwiej się rozprzestrzeniać, na początek po stadionie, potem na reszcie gminy...
No i doturlaliśmy się do świąt. Gazety już zrobione, można odetchnąć. Nie na długo, bo w poniedziałek muszę przesłać teksty do poświątecznego numeru "Kuriera", a i "Goleniowska" musi co nieco dostać na tydzień, który spędzę w Paryżu (zerknąłem, tam też zima podobna do naszej, ale zapowiadają zdecydowane ocieplenie). 

środa, 27 marca 2013

Buty na kołek

Zero.

Dosięgła mnie czyjaś klątwa (OD?). Czuję się, jakby mnie kto kijami obijał z pół godziny. Nie sposób było pozbierać myśli, a jak na złość sypią się zamówienia na teksty, trzeba pracować. Bolały mnie mięśnie karku, taki ogólny stan przedchorobowy. No i teraz zagadka: w którą stronę toto się rozwinie? 
Na razie aspiryna i grzane piwo. Jak do jutra nie odczuję poprawy, to antybiotyk. 
Zastanawiam się, co się stało. Wychodzi mi, że jednak to te parę godzin na zimnym wietrze, w tym dwie ostrego biegu w mróz. Mimo wszystko - warto było!

wtorek, 26 marca 2013

Cóś mnie bierze?

9,5 km

Chyba nieco się przechłodziłem w sobotę, zaczyna po mnie łazić jakiś wirus. Daję mu trzy dni, jak nie przejdzie po aspirynie, gorącej herbacie z miodem i setce, to biorę antybiotyk. Jeszcze mi brakuje się rozchorować przed wyjazdem do Paryża!
Z ciekawości zajrzałem na stadion. Bieżnia znów w formie pasty do butów (czarnej), ale ciekawsze zjawisko dotyczy sztucznego lodowiska, które choć miesiąc temu skazane na zagładę, ma się dobrze i ani myśli się rozpuścić. Przeciwnie, zaczyna przypominać zaczątkowy lodowiec, który zdaje się wyłazić poza bandę i rozprzestrzeniać na okolicę. Nowa forma życia?

Mimo niepokojących symptomów zrobiłem powtórkę wczorajszej trasy, przez Helenów. Tym razem bez scenek rodzajowych. W sumie - nudno było...

poniedziałek, 25 marca 2013

Jechała se kobiecina...

8 km

Dzisiaj na serio odczułem skutki sobotniego biegu. Na osłabienie po sporym w końcu wysiłku nałożyło się bardzo wysokie ciśnienie powietrza, coś, czego bardzo nie lubię. No i księżyc w pełni, sprawiający, że niektórym rosną nocą kły, a inni (w tym ja) źle śpią. Krótko mówiąc, totalna słabizna spadła na mnie dziś po południu. Dwie godziny przespałem, potem jednak wstałem, przedziałek poprawiłem i jako człowiek z natury obowiązkowy - ruszyłem w plener. Wiedziałem, że najgorsze będzie pierwsze pół kilometra, potem już poleci. I tak właśnie było, jak się już rozruszałem, to problemy się skończyły.

W Helenowie ciekawy widoczek, poprzedzony seansem dźwiękowym. Słyszę, że gdzieś na osiedlu jedzie coś na sygnale, ale dziwnie wolno, a i sygnał jakiś taki wsiowy... Po chwili patrzę, prze przez wieś Helenów pojazd osobowy, kierowany przez kobiecinę prostą, tamże osiadłą i gospodarzącą. Za nią policyjna dyskoteka, wszystkie kolorowe lampki powłączane, kierowca radiowozu ciśnie na sygnał, wyraźnie coś sugerując. A kobiecina, jakby nie kumając, że to do niej te wszystkie amory, jedzie konsekwentnie najpierw przez wieś, potem skręca w Stargardzką i w kierunku miasta. Aż mi szczena opadła ze zdziwienia, obrazek wprost nieziemski. I tak sobie jadą przez Stargardzką, najpierw kobiecina w autku ZGL E28...., a za nią radiowóz rozpaczliwie dający sygnał: "no, k...wa, stańże wreszcie, głupia babo!!!". Z ciekawości zmieniłem trasę i udałem się w pościg pieszo za owym oryginalnym duetem. Babina dojechała do Goleniowa, dopiero na ul. Bankowej radiowóz z policjantami, którzy zapewne już się "z letka podk...wili" zajechał jej drogę i powstrzymał dalszą pielgrzymkę w stronę miasta. Ciekawe, jak się wiejska kobita tłumaczyła. Pewnie po strawę dla dzieci, po zapałki i naftę, a może nawet po chleb i sól jechała...

Nadal zdziwiony jestem poprawą, jaka nastąpiła w stanie mojego podwozia po kuracji na Dzikich Polach u Mańka w Jastrowiu. Autentycznie: żadnych dolegliwości, wszystko ustąpiło, jak po zaklęciu. Wszystkich, którzy mają jakiekolwiek dolegliwości układu ruchu,  odsyłam na trasę Maratonu Jastrowskiego. Kto przeżyje, dozna cudu. Wstanie z wózka, kule odrzuci, pójdzie dalej na własnych nogach, niektórzy nawet pobiegną.
No, może nie wszystkich to tyczy. Jak słyszę, Robert po biegu u Mańka doznał jakowejś szkody na ciele, a konkretnie na nodze, srodze podobno nadwerężonej w trakcie ambitnego biegu po pucharek. Patrzmy jednak na sprawę optymistycznie: drugą nogę ma sprawną. I już jest się czym cieszyć w nadchodzące Święta!

Sołtysa Klinisk Wielkich, Artura vel Albercika, serdecznie przepraszam za posądzenie, że mógłby być sołtysem Pucic. Nie wiem, skąd mi się to, kurka, wzięło. Błąd swój zrozumiałem, poprawę obiecuję, pokornie o wybaczenie proszę. Pucice, co oczywiste, nie są Wielkie. I nie będą :))

niedziela, 24 marca 2013

Wracamy do równowagi

7 km

Ciekawy byłem, jakie będą skutki wczorajszego biegania po zrytym śniegu w Jastrowiu. Spodziewałem się problemów z achillesami, bólu i ogólnej masakry. I zdziwienie: nic z tych rzeczy. Achillesy w porządku, pobolewanie stawów przeszło bez śladu, odczuwałem tylko zmęczenie, po części wczorajszym wysiłkiem (przyznają wszyscy - mocnym), ale i piwkiem, którym przywracana była równowaga elektrolitowa. Nie zapomnijmy też dwóch termosów grzańca, które też wróciły do domu puste. Było więc wiele czynników męczących.
Dobry stan zdrowia ucieszył, ale nie zarządziłem szaleństwa z tej okazji. Przebiegłem się trochę ulicami, potem zrobiłem dziesięć okrążeń boiska, po asfaltowej ścieżce. Na żużel nie wchodziłem, nie wyglądał zachęcająco. Czarne bagno. Wbrew pozorom, zdjęcie nie przedstawia pierwszego śladu człowieka na Księżycu. To może być ostatni ślad po człowieku, którego wessało żużlowe bagno...

sobota, 23 marca 2013

Rześkie Jastrowie

21,1 km

Piłkarzyk, który wczoraj bełkotał o "innych aspektach" to jakiś Radosław Majewski. Do uśpienia w trybie ekspresowym, wraz z pajacem, który tego głąba pytał o coś więcej, niż która jest godzina. Dziś jego koleżka, Lewandowski, wmawiał ludziom, że mecz był w zasadzie OK, a Polacy byli o krok od wygrania. Widocznie obejrzałem inny mecz...

Chuchamy, żeby pokazać, jak zimno

Nader udany dzień. Wyjazd, zgodnie z planem, o szóstej rano. Po drodze zgarnęliśmy ekipę z Klinisk, około 9 rano byliśmy w Jastrowiu. Był czas, żeby spokojnie załatwić formalności, przygotować się, rozgrzać i rozpoznać sytuację. Rozpoznanie się przydało, bo były wątpliwości, jak się ubrać. Słoneczne niebo sugerowało, by ubrać się lekko. Ja jednak wybrałem się na rozgrzewkę nieco wyżej, niż leży Jastrowie, a po powrocie nie miałem wątpliwości, że należy ubrać na siebie wszystko co ciepłe, a w szczeliny w ubraniu napchać mchu... -10 stopni i wiatr, w efekcie temperatura odczuwalna była rzędu -20 stopni. Krótko mówiąc - rześko.
Start do nowego życia...
Anetka z przodu, za nią Darek
Jeszcze bardziej rześko było na trasie. Droga przetarta, ale zaśnieżona na całej długości, w części zawiana świeżym śniegiem. Zimno jak jasna cholera, nawet po paru kilometrach palce w rękawicach przymarzały, a gile zastygały w nosie. Trasa bardzo ciężka: stopy nie miały w śniegu należytego podparcia i oporu, więc się cofały, szarpiąc ścięgna i męcząc stawy. Kiedy zrobiłem pierwsze kółko, wiedziałem już z pewnością, że bez kłopotu dam radę zrobić i drugie. Tak też było, dociągnąłem w bardzo dobrej formie, z zapasem sił, odczuwając jedynie zmęczenie stóp skatowanych podłożem. Czas zdecydowanie gorszy niż przed rokiem, bodajże 2 godziny i 1 minuta. Warunki biegu nieporównywalnie gorsze, więc mimo to czas zupełnie przyzwoity. Zresztą, nie zależało mi na wyniku i biegłem dość ostrożnie, by nie zrobić sobie krzywdy przed maratonem paryskim.
Artur, sołtys Klinisk, chyba w połowie biegu
Po biegu była możliwość wykąpania się, zrelaksowania. Obiadek przaśnie oryginalny: cienki kapuśniak, twardy kotlet, krótko mówiąc, posiłek rodem z PRL, ale za to obfity, ciepły i pożywny, podany przez sympatyczne panie z gospody "Pod strzechą", które dobrze zapracowały na ogólne, pozytywne wrażenie.

Wyniki.... Jak by tu je przedstawić? Możliwe wersje są dwie. Obie jak najbardziej prawdziwe. Świetne ćwiczenie dla adeptów dziennikarstwa na prawdziwe przedstawianie rzeczywistości. 

Wersja 1:
Najlepszy zawodnik już na mecie...
Najlepszym zawodnikiem goleniowskiej drużyny był Robert Kopcewicz, który w V Maratonie Jastrowskim zajął trzecie miejsce, za co na oficjalnym zakończeniu zawodów otrzymał lśniący złotem cenny puchar. Pozostali zawodnicy z Goleniowa i Klinisk znaleźli się na dalszych pozycjach, szczęśliwi z ukończenia maratonu rozgrywanego w wyjątkowo trudnych warunkach pogodowych, na zaśnieżonej trasie, przy ostrym mrozie i chwilami przenikliwym wietrze. Dwoje zawodników goleniowskiej ekipy, startujących w biegu półmaratońskim, także bez kłopotu zakończyło swój start.

Wersja 2:

... a Robert dalej biega!
Najlepszym zawodnikiem goleniowskiej drużyny okazał się Cezary Martyniuk, który jako pierwszy ze swojej drużyny pojawił się na mecie biegu w Jastrowiu z rewelacyjnym czasem 2 godziny i 1 minuta. 25 minut po nim na mecie pojawiła się Anetka Gapińska. Robert Kopcewicz, trzeci zawodnik, który ukończył bieg, na mecie był dokładnie w 1 godzinę i 14 minut po C. Martyniuku. O reszcie zawodników nie ma co wspominać, niech się cieszą, że żyją, a jeśli chcą lepiej wypadać na zawodach, niech więcej trenują. Zwycięzcom gratulujemy! :))))

Oczywiście, prawidłowo rzeczywistość przedstawia wersja pierwsza. Druga jest typowym przykładem zmanipulowania rzeczywistości, choć gdyby została opublikowana w prasie, Robert nie mógłby się do niej w żadnym miejscu przyczepić. Zawiera fakty, choć tendencyjnie przedstawione. Niektórych, bardzo istotnych, nie zawiera. Jak choćby informacji, że ja i Anetka pobiegliśmy półmaraton, a reszta pełen dystans.

Wyprawa wszystkich utwierdziła w pewności, że wiosna nie nadejdzie. Depresję autora bloga wywołał widok gości na nartach, dziarsko śmigających mimo kalendarzowej wiosny. Stada żurawi pasących się na śniegu (ostra dieta!) też optymizmu nie syciły. Śnieg pod butami chrzęścił, jak na Syberii. I chyba słusznie dzisiejszą imprezę ochrzczono mianem Syberiady... Na szczęście, na te smuteczki był odpowiedni zapas grzańca i innych płynów "izotonicznych".



Kto skończył, mógł się wykąpać i napić grzańca galicyjskiego ;)


Robert, mocno wyczerpany wysiłkiem na trasie - na mecie


Mirek i Darek (w głębi) mieli jeszcze jedną rundę i 10 km przed sobą

Sołtys. Kompletnie padnięty, ale żywy. Worka z jedzeniem nie wypuścił!

Darek: meta i porcja grzańca

Strój Darka wiele mówi o warunkach na trasie

Sołtys ożył, Darek sprawdza, co dostał w pakiecie

Wykąpani, najedzeni, buźki zadowolone

Chwila triumfu Roberta - 3 miejsce

Robert dał potrzymać pucharek kolegom i koleżankom z drużyny

Darek Mańkowski, dusza Maratonu Jastrowskiego, ma przyjechać na bieg 27/27

Relaks w drodze powrotnej. I uzupełnianie elektrolitów





piątek, 22 marca 2013

Tartan, zdaje się, bliżej, niż przypuszczamy

6,5 km

Miało być koło trzech kilometrów, ale biegło się tak fajnie, że zahaczyłem o Helenów. Świat się od tego nie przewróci.
Jutro o 6 rano wyjazd do Jastrowia. Zapowiada się bardzo rześka pogoda, noc mroźna, śnieg z rana będzie więc zmarznięty. Na szczęście nie powinno wiać i będzie słońce. W sumie, może być całkiem przyjemnie. Nie szarpię się na maraton, za mało czasu zostało do Paryża - raptem dwa tygodnie. Półmaraton będzie wystarczający.
Trasa podobno ma być przygotowana, odśnieżona. No, dobrze by było widzieć te cholerne korzenie, które w dwóch miejscach są naprawdę sporym zagrożeniem dla nieostrożnych (lub po prostu pechowych) biegaczy.

Wybrałem się dziś do wiceburmistrza Banacha. Wszedłem niezapowiedziany, na biurku miał materiały dotyczące bieżni. Dobry znak. Podzieliłem się z nim newsem o wczorajszej rozmowie z marszałkiem. Aż mu oczy zapłonęły. W rewanżu usłyszałem o efektach rozmowy Banacha z ministrą Muchą. Są wielce zachęcające, niestety, obiecałem mu nie ujawniać żadnych szczegółów. Mogę jednak napisać, że szanse na bieżnię w najbliższej przyszłości zdecydowanie rosną. Usłyszałem też o rozmowach z pewną firmą, która - jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem - może szczodrze sypnąć groszem, a grosz pójdzie na bieżnię.
Krótko mówiąc: jest dobrze, trzeba trochę cierpliwości, a my róbmy swoje. Z biegu 27/27 może być bardzo wiele pożytku. Z lekkim przestrachem stwierdzam, że robi się z tego poważne wydarzenie, które wymaga bardzo starannego przygotowania, nie może być lipy.
Mam deklarację wszelkiej pomocy ze strony gminy, jaka tylko będzie potrzebna. Panie Darku, nie martw się pan o kibel i inne takie. Wszystko będzie załatwione, mamy tylko spisać listę potrzeb.
Atak na wojewodę konieczny. Zydorowicz nie ma własnej kasy do podziału, ale może być bardzo pomocny przy wydłubywaniu kasiorki z kieski pani ministry. No i w ogóle, nazwisko zobowiązuje. Do wojewody dojście łatwe: to kolega naszego burmistrza Roberta. 
Dojście do szefowej telewizji szczecińskiej już mam. W przyszłym tygodniu dostanie maila i telefon. ;)

Przez przypadek zacząłem wieczorem oglądać łomot, jaki sprawili Polakom Ukraińcy. Zainteresował mnie wynik, 3:1. Obejrzałem większość drugiej połowy, z rozbawieniem obserwując biedaków potykających się o własne nogi, wdeptywanych w trawę przez Ukraińców, ruszających się jak paralitycy. Pocieszny widok. Po meczu jakiś piłkarzyk objaśniał widzom, co się stało. "-Im bardzo zależało, żeby wygrać, nam chodziło o inne aspekty". Reporter ze skupieniem wysłuchał głąba bredzącego do mikrofonu, jeszcze mu podziękował. Na koniec pokazali jakiegoś Fornalika, ten wygłosił piłkarską mądrość o szansie, jaką jego boysi mieli na wygraną, ale, patrzcie państwo, nie wyszło. Nie wiedzieć czemu. 

czwartek, 21 marca 2013

Plus Olgierd

7 km

Bardzo udany dzień. Udało się złapać kolejną duszyczkę i wpisać na listę uczestników biegu 27/27. W Nowogardzie na szwancparadzie z okazji otwarcia zakładu przerobu śmieci spotkałem marszałka Olgierda. Wziąłem go na bok i spytałem, czy nie wziąłby udziału w takim oto biegu... I tu w kilku słowach przedstawiłem ideę, zarys organizacji i tych, których już się udało przekonać do udziału. Olgierd wiele się nie bronił, upewnił tylko, czy nie będziemy od niego wymagać biegania przez 27 godzin. A na koniec mówi: no dobra, a ile mnie będzie kosztowała przyjemność udziału w tym biegu? Pochwaliłem, że umie zadać trafne pytanie i odparłem, że co łaska, a marszałek znany jest z łaskawości... Potrzeba około 2 miliony. Marszałek ustał na nogach, po czym, bez specjalnej rozpaczy w głosie odrzekł, że trzeba będzie pogrzebać w funduszach przeznaczonych na sport... Znaczy, kasa gdzieś jest i da się ją wygrzebać. Idę z tą wieścią jutro do wiceBanacha, niech się chłopaki biorą do roboty. A z asystentem Gebelsa zaraz ustaliłem, że ma wpisać do kalendarza pod datą 25 czerwca bieg w Goleniowie i choćby dzwonił Obama - nic w kalendarzu nie mieszać.

Po południu 7 kilometrów asfaltową ścieżką wokół bieżni. Próbowałem na żużlu, ale śnieg tam wyślizgany i jak dla mnie - nie da się biegać. Czuję jeszcze w stawach wczorajszy bieg w śniegu i po lodzie, nie chciałem ryzykować pogorszenia stanu podwozia. Po asfalcie biegało się całkiem przyjemnie. Bez szaleńczego tempa, raczej z myślą o odpokutowaniu kawałka apetycznej kiełbaski wciągniętego w Nowogardzie... No i pojutrze bieg w Jastrowiu, jak mówi Darek - w rakietach śnieżnych zamiast adidasów. Ja tam wciąż wierzę, że Darek Mańkowski odśnieżył trasę. Bo jak nie, to dla mnie masakra....   :-((

środa, 20 marca 2013

I jeszcze narciarze

12 km

Chyba nie polubię biegania w śniegu. Ciężka robota. Dziś szczególnie ciężka, bo okazuje się, że napadało sporo, a nie wszystkie leśne ścieżki były przetarte. Od Góry Lotnika do "trójki" biegłem w kopnym śniegu, sądząc po braku śladów - pierwszy od przedwczoraj. Jedyne ślady należały do dzików, saren i jakiegoś drobiazgu. Były miejsca, że śniegu nawaliło po kolana. Owszem, ładnie, ale nie takich widoków oczekuje się pod koniec marca. Człowiek by wolał oglądać przebiśniegi i bociany, a tu wyboru nie ma, wszystko białe. A jedna czapla, dla odmiany szara...
Dobił mnie widok dwóch facetów na nartach biegowych, sunących wzdłuż torów. No, to wiosny raczej nie wróży.
Przebiłem się do parkingu przy "trójce", przeskoczyłem na drugą stronę, a tam co krok było już lepiej. W GPP czysto, asfalt szorstki i przyczepny. Syf na "drodze na Ostrołękę", czyli do Lubczyny. Ślisko, zamarzające błoto, no i dzielni jeźdźcy udający się swoimi złomami szlifować śmigła w LM. Że też zawsze trafiam na czas, kiedy zmieniają się tam ekipy.
OSiR startuje do przetargu na organizację V Mistrzostw Polski Leśników w Siatkówce, które mają się w maju odbyć w Goleniowie. Znalazłem specyfikację przetargu, spora impreza, spore wymagania. Dadzą chłopaki radę, w końcu profesjonaliści.... ;)

wtorek, 19 marca 2013

Czas relaksu

Zero biegania, wypoczynek

Dzień poszatkowany, nie znalazłem czasu na przebieżkę. Kiedy znalazłem, było już ciemno, nie ryzykowałem biegu po śliskim jak diabli podłożu. Ani przyjemne to, ani bezpieczne. W dodatku pod wieczór gwałtowny dołek ciśnienia atmosferycznego, tym bardziej zniechęcający do aktywności fizycznej.
Dorypało śniegu, a że jest chłodno, to poleży. Zdecydowanie zanosi się na Jastrowie w wersji zimowej. Trudno, trzeba przyjąć to do wiadomości. A prognoza twardo mówi, że to jeszcze nie koniec zimy. W środę znowu ma padać.
Przejeżdżałem koło stadionu, rzuciłem okiem na naszą ukochaną bieżnię. Czemu nie zdziwiłem się, że nie została z rana odśnieżona? I znów będzie twardy, wydeptany garb, który bardziej przeszkadza w biegu, niż go ułatwia. Potem toto się roztopi, bieżnia rozmięknie, Panjanek założy kłódkę, Ojciec Dyrektor wyda mu broń służbową i historia zatoczy kółko. Które już?

Na stronie osirowej znalazłem coś, co jest chyba projektem medalu tegorocznej Mili. Cóż, projekt niewątpliwie lepszy, niż ostatni, ale nadal przesadą byłoby go nazwać ciekawym czy ładnym. No, przynajmniej jest inny. Założę się, że zrobił go człowiek-orkiestra, miejski plastyk. Widać też, że zlecenie na projekt wyszło z OSiR-u; świadczy o tym zamieszczone na rewersie logo tej zasłużonej dla rozwoju sportu i rekreacji instytucji... Zasługi ogromne, więc i logo największe. A co!

poniedziałek, 18 marca 2013

Depresja...

6,5 km

Robię się agresywny, kiedy zerkam za okno. Zaczynam podziwiać Skandynawów, życie w kraju, gdzie zima trwa do późnej wiosny budzi mój szacunek. Gorzej, że niedługo u ludów z południa za to samo zasłużymy i my na szacuneczek... Zastanawiam się, jakie kartki wielkanocne należy wysyłać w tym roku: z kurczątkiem i zajączkiem, czy też z bałwankiem, kuligiem i dziećmi radośnie śmigającymi na łyżwach. Nie, z tymi dziećmi to może nie, bo przecież Ojciec Dyrektor wyp..lił dzieci z lodowiska 4 marca i nie przyjmuje do wiadomości, że zima być może w ogóle w tym roku się nie skończy. 
Ale chyba ogłoszę w gazecie konkurs na wielkanocnego bałwanka. To będzie taka nowa tradycja. A zamiast śmigusa-dyngusa - kulig wielkanocny. Ma ktoś inne pomysły?

Dzisiejsze bieganie kompletnie bez sensu i przyjemności. Czekałem przy "Fali" na kol. małżonkę, żeby czasu nie tracić, wybrałem się na bieg do lasu "za sądem". I błąd, bo ścieżki w lesie zalodzone, co krok była okazja do połamania się, a na pewno zdrowej gruchy. Po dwóch kółkach wokół lasu wybiegłem na Ogrodową i Słowackiego, po czym wróciłem w rejon liceum i biegałem wokół szkoły. Zimno jak piorun, nieprzyjemne wietrzysko, w dodatku pełno kurzu w powietrzu. Dałem spokój, naprawdę przecież nie muszę...

Chłopcy bardzo zadowoleni ze startu w Kołobrzegu, podobno pogoda nawet była dość znośna, nie wiało tak mocno, jak by mogło. Może w przyszłym roku spróbuję.

Bieżnia zwałowana, wyrównana, kłódka zdjęta, brama otwarta, Panjanek rozbrojony, można biegać...
Ja pierniczę, co to znaczy siła słowa... Wystarczyło parę lekko złośliwych słów na portalu GG. Do których w dodatku nie sposób się przypieprzyć, bo w sumie to czysta prawda. 

Próbuję sobie wyobrazić, do jakiego stopnia Ojciec Dyrektor mnie nie cierpi. I nie daję rady ;)


niedziela, 17 marca 2013

Nasza zima zła, psia jej...

7,5 km

Pogoda wybitnie niezachęcająca. Nieprzyjemne wietrzysko, wyobrażam sobie, jak wiało w Kołobrzegu, gdzie spora goleniowska ekipa wybrała się na zaślubiny z morzem. Pierścienia pewnie nie wrzucali, choć kto wie, może Sebastian coś tam poświęcił z kilogramów, które codziennie szufluje? Robert jak zwykle w czołówce, 55:32 dało mu 22 miejsce. Z Goleniowa pobiegło 12 osób, dodatkowo jedna z Klinisk. Ładna reprezentacja, ładne wyniki.
Kłopotów z pogodą nie było za to w Barcelonie. Co prawda donoszą coś o jakimś deszczu, ale to chyba milsze od lodowatego wietrzyska włażącego za kołnierz. Zresztą, sam nie wiem. Z wieści wynika, że Aneta z Darkiem dotarli do mety, okazuje się, że w B. był też Tomek Oleszek, który na metę dotarł z czasem 4:12 i parę sekund. Po maratonie wypoczynek planują na wieczornym meczu. Fajnie mają, ale czeka ich sroga odmiana po powrocie do kraju. Z prognozy wynika, że od jutra wieczorem będzie zdrowo sypać śniegiem. Znaczy, globalnego ocieplenia ciąg dalszy.

Zgodnie z planem, ale przede wszystkim ze względu na paskudną pogodę, skróciłem nieco codzienną trasę. Dziwnie się czuję, mam wrażenie, że się obijam.

sobota, 16 marca 2013

Kataklizm pogodowy: słońce i -1

20,5 km

Pogoda taka, że grzechem by było nie wybrać się na dłuższą przebieżkę. Wybrałem typową sobotnią trasę, przez Łęsko i Bącznik.
 Na początek przejście przez stadion. Bieżnia zamknięta na amen, tabliczka na bramie mówi o katastrofie meteorologicznej. -1, słońce, bezwietrznie - rzeczywiście, stan apokalipsy. Co to będzie, kiedy na przykład zacznie wiać, albo spadnie deszcz? Ojciec Dyrektor pewnie zarządzi militaryzację stadionu, a Panjankowi wyda kałacha z prawem użycia bez ostrzeżenia.
W lesie normalniej. Temperatura ta sama, słońce świeci, nie wieje - i nikt nie zabrania biegać. Zanurzyłem się więc w ostępy. Za torami spotkałem dwie pary kobitek dziarsko maszerujących z kijkami, jedna z ekip, sądząc po śladach, dotarła nawet dość daleko za Górę Lotnika. Facetów - zero.
Dłuższa chwila przerwy przy zagrodzie z konikami, zlazły się zaraz wszystkie i gapiły na mnie z ciekawością, jeden nawet namolnie nadstawiał się do drapania po grzbiecie. Niech ma, podrapałem pieszczocha.
Zaraz za Bącznikiem skręciłem w boczną drogę, w kierunku Iny. Wyszedłem w przeuroczym, zacisznym zakątku nad rzeką, jeszcze z widokiem na Łęsko. Niestety, to miejsce nie ma bezpośredniego połączenia z dalszym odcinkiem drogi prowadzącej skrajem łąk do Zabrodu. Trzeba było szukać przejścia w lesie. Szczęście, że mokradła jeszcze zamarznięte, nie było z tym trudności. Pod koniec drobny kłopot: dość szeroki rów wypełniony wodą, który udało się pokonać przechodząc po zwalonym drzewie. Dalej nie było już żadnego problemu, droga dobrze znana, przetestowana. Tuż przed starym basenem powrót na asfalt - i do domu.

Nowe wieści z Barcelony. Delegacja z Klinisk wzięła udział w mini-maratonie (4,2195 km), pobrała deputat przysługujący startującym. Jak widać, koszulki są ładne, pewnie też przyzwoitej jakości. Aneta deklaruje, że są gotowi do startu. Powodzenia!

piątek, 15 marca 2013

Znowu dziki

12 km

Znudziło mnie siedzenie przy kompie i pisanie kolejnych tekstów do gazet, więc około 14 przebrałem się i w las, wczorajszą trasą. I zaraz na wstępie, w zagajniku za Gimnazjum nr 2 deja vu. Zza zakrętu, od strony jeziorka, wyłaniają się dwa dziki, odyniec i mniejsza od niego locha i truchtają w moim kierunku. Zatrzymałem się w miejscu, tym razem bez żadnych obaw. Odyniec niespiesznie ominął mnie łukiem w odległości ok. 10 m. Loszka stanęła na chwilę, po czym powoli zbliżyła się do mnie, jakby czekała, aż dam jej coś do jedzenia. Nic oczywiście nie miałem i nie dałem, więc pannica podeszła do mnie, powąchała, szturchnęła mnie nosem. Nie pomogło, więc pobiegła za swoim kumplem, oboje oddalili się w kierunku gimnazjum. Pewnie szły na wieczorówkę.
Ciekawe, co to się dzieje. Czytałem, że dziki są problemem w Świnoujściu, szwendają się po plaży i wyżerają zapasy plażowiczom. W Goleniowie zamieszkały na ogrodach działkowych i korzystają z tamtejszego urozmaiconego jadłospisu. Pierwszy raz spotykam się jednak z sytuacją, że plączą się w biały dzień koło szkoły i nie przejmują ludzką obecnością, a nawet domagają się żarcia. 

Kolejny dzień nie odczuwam żadnych dolegliwości, które zatruwały mi życie od prawie trzech miesięcy. Zgodnie z zaleceniem ortopedy, robię dużo ćwiczeń rozciągających stawy, ścięgna i mięśnie, łykam też niewielką dawkę Movalisu. Nie wiem, co pomogło, pewnie wszystko w jakiejś części. 
Jutro zrobię dłuższe wybieganie, po czym ograniczam codzienny dystans do ok. 8 km. Przed Jastrowiem trzeba całkiem dojść do normy i nieco wypocząć.

Nie pomyliłem się. 'Wyborcza' ujada i strzyka jadem w nowego papieża, robi z niego donosiciela. Parę tekstów na ten temat. Znaczy, że wybór argentyńskiego jezuity na papieża był trafiony, inaczej chłopcy z Czerskiej nie zapluwaliby się tak od dwóch dni.
Mają też inny problem, tekst o tym jest na głównej stronie portalu. "Obrzezanie czy przyjemność" - dywagują. Od dawna przypuszczałem, że brak im przyjemności. Widocznie źle wybrali. Było myśleć zawczasu.

Wieczorem nadeszły wieści z Barcelony. Oddaję głos poecie:
Zwiedzanie Barcelony w większości zakończone. Jesteśmy oczarowani. Ten Gaudi to bardzo pozytywnie i nieźle zakręcony gość i przy tym niesamowity wizjoner. (To nasz klimat).
Biuro maratonu zaliczyliśmy dzisiaj. Już od rana było mnóstwo ludzi z różnych zakątków świata.
Organizacja doskonała (wiedzę o organizacji chłoniemy cały czas, mimo naszego 90 wspólnego maratonu)
Zapisalismy sie na bieg śniadaniowy na dystansie 4,195km który odbędzie się w dniu jutrzejszym. To taka bardzo sympatyczna rozgrzewka przed maratonem, start z Placu Hiszpanskiego, a meta na Stadionie Olimpijskim.
Jutro, oprócz biegu, w planie rekonesans stadionu Camp Nou przed niedzielnym meczem. Wieczorem nawadnianie, dobrym hiszpańskim piwem i do boju w niedzielny poranek (profil trasy daje do myślenia`, niezłe górki, ale tak to jest, gdy miasto leży i nad morzem i w górach, co oczywiscie ma swój niesamowity urok).
I wszystko jasne.

czwartek, 14 marca 2013

I jeszcze Andrzej

12 km

Powtórka z wczorajszej wyprawy, ale wyruszyłem nieco wcześniej, żeby za dnia pokonać ostatni odcinek od GPP do Goleniowa. Diametralna zmiana: wczoraj biegłem jak na szczudłach, dziś, z nieznanego mi zupełnie powodu, bieg był czystą przyjemnością. Zero zmęczenia, podwozie pracowało wzorowo. Śnieg był świetny, nieco wilgotny, więc była dobra przyczepność i stopy nie jechały do tyłu. Asfalt w GPP zupełnie czysty i suchy. Najgorsze było ostatnie półtora kilometra, bo lód na "lubczyńskiej" trzyma się w najlepsze.

Spotkałem dziś w urzędzie gminy niejakiego Andrzeja Wojciechowskiego, który jest duchowym ojcem biegu 27/27. Zapytałem, czy podejmie się roli sędziego startowego. Świdrował mnie wzrokiem, czy przypadkiem sobie z niego nie robię zabawy. Moje spojrzenie było jednak szczere, a mowa przekonująca. Zapewniłem, że nikt nie będzie mu nic wypominał, choć o obietnicy z 1986 roku wspomnieć trzeba będzie. Andrzej po chwili powiedział, że oczywiście, że będzie, już nawet przełożył letni wyjazd na Wyspy Kanaryjskie, by być w Goleniowie pod koniec czerwca. Zapytał tylko, czy będzie mikrofon i nagłośnienie, bo będzie chciał coś powiedzieć. Obiecałem, że będzie nagłośnienie i powie, co będzie chciał. Rozstaliśmy się w najlepszej zgodzie. Przedtem powiedział mi jeszcze, że sprawa bieżni nie budzi już żadnych wątpliwości, praktycznie wszyscy radni są za. Pochwalił pomysł biegu: "sprytne posunięcie, bo nikt z tych, co przyjdą, nie wystąpi przeciw bieżni". Dokładnie tak samo myślę.

środa, 13 marca 2013

Dzień drewnianych mięśni

12 km

Dzień drewnianych mięśni. Z nieznanych powodów czułem się, jakbym był robotem. Niby nic nie bolało, nie dolegało, ale mięśnie jakieś zesztywniałe, niechętne do pracy. Mimo wszystko przebiegłem się do lasu, w okolice Góry Lotnika. Dzików nie spotkałem i jakoś nie brak mi było tego towarzystwa. Kurka wodna, jeszcze nie zapomniałem tego kopa z adrenaliny, kiedy przedwczoraj ta kosmata banda wypadła na mnie zza górki.
Nieco przyjemniej biegło się w samym parku przemysłowym, gdzie jak zwykle asfalt czysty i nie ma ryzyka, że wpadnie się w jakąś dziurę (nie licząc studzienek, które od roku są odkryte i gminna władza nie jest w stanie problemu rozwiązać). Gorzej było na drodze do Goleniowa, zalodzonej nieprawdopodobnie. Każdy krok groził tam upadkiem i - jak to ujmuje ładnie kolega Piotr - rozwaleniem ryja. Szczęśliwie, nawet towarzystwo jadące do pracy hamowało swój pęd, samochody jechały z szybkością rzędu 30 km/h. Nikt mnie nie zabił.

Darek z Anetą siedzą już w Barcelonie, zainstalowali się, przeprowadzili rozpoznanie i - jak się znam - właśnie uzupełniają poziom różnych elektrolitów i składników odżywczych przy pomocy płynów nabytych w zaprzyjaźnionym markecie. Biegną w niedzielę, wybierają się też na jakiś mecz, mają tam podobno jakąś lokalną drużynę piłkarską... Lokalny folklor warto poznać, nawet, jeśli piłkarski. ;)

Godzinę temu pokazał nam się nowy papież. Argentyńczyk, jezuita, wybrał imię Franciszek. Z ciekawości zerknąłem, co na to 'Wyborcza'. Chłopaki z Czerskiej na razie myślą, mogą mieć problem. Gościu żył skromnie, mieszkał w małym mieszkaniu, nawet sam sobie gotował. Żadne smrody za nim się nie ciągną, a to - jak wiadomo - z punktu widzenia mędrców od Michnika, prawie zbrodnia. Ale znajdą mu. Ja na ich miejscu przyczepiłbym się o błogosławieństwo, które skierował do wszystkich mężczyzn i kobiet. O, przepraszam, a wszystkie inne płcie, których wedle speców z gatunku 'gender' jest kilkanaście, to co? I już mamy: Franek to konserwatysta, homofob, antycośtam, w ogóle na papieża się nie nadaje, bo papieżem powinien pewnie zostać stwór w rodzaju posła/nki G. Najlepiej czarny Eskimos praktykujący wielożeństwo, oczywiście homoseksulane.

wtorek, 12 marca 2013

Sennie

6 km

Naprawdę, mam już dość tej zimy i całego globalnego ocieplenia. Mróz trzyma w dzień i w nocy, śnieg nie topnieje, wszystko to po prostu wk..wiające. Wiosnę dawać, do cholery!

Cały dzień jakiś niewyraźny, nic mi się nie chciało, po południu przespałem półtorej godziny. Wiedziałem, że jak już się zmuszę do wyjścia, to dalej poleci i będę potem zadowolony. Tak też było, po pierwszym kółku wróciła mi ochota do życia. I wszystko by było w porządku, gdyby nie śnieg z cienką warstewką lodu, na którym ślizgały się nawet buty z nowym, dobrym protektorem. Zrobiłem 15 kółek i dałem spokój. Sześć kilometrów na dziś starczy.

Magda Kochan bez problemu dała się namówić do patronatu nad "27/27". Oczywiście, nie pobiegnie,bo Magda ze sportem niewiele ma wspólnego. Ale jak najbardziej popiera, a jeśli będzie mogła, to pojawi się, żeby pokibicować i jeśli potrzeba - pomóc. 

W niedzielę Darek z Anetą startują w Barcelonie, to ich pierwszy w tym roku maraton. Trzymamy więc kciuki. A za dwa tygodnie Jastrowie i początek tegorocznej jazdy ;)

poniedziałek, 11 marca 2013

Sam na sam ze stadem

12 km

Przerwałem protest przeciw globalnemu ociepleniu. Zanurzyłem się w leśne ostępy licząc, że mimo śniegu da się przebiec. Dało się, bo za torami drogi przejeżdżone przez jakoweś pojazdy nieznane. Dopiero końcowy odcinek przebiegłem w śniegu, chciałoby się rzec - dziewiczym. Dziewiczy to on był do chwili, kiedy zza górki nie wypadło na mnie spore stado dzików, depcząc dziewictwo białego śniegu, a mnie przyprawiając o tzw. szybsze bicie serca (kurka, biło naprawdę w niezłym tempie). Zbaraniałem, zatrzymałem się. Stado nie zbaraniało, a tym bardziej się nie zatrzymało. Przebiegło spokojnie o parę kroków ode mnie, wydając pochrząkiwania i zerkając na mnie jak na jakiegoś cudaka. Żadnych objawów strachu, ale też - i to mnie naprawdę ucieszyło - żadnych sygnałów, że dzikom nie pasuję. Krótko mówiąc, olały mnie. Ja zaś dobiegłem do skraju lasu w dobrym tempie, nie zważając już na kopny śnieg i inne niedogodności, widocznie dobrze zmotywowany. Śpieszyło mi się, żeby zobaczyć cywilizację.

Wpadłem dziś na ploteczki do starosty. Zagadnąłem o bieg 27/27. Nie musiałem przekonywać, pobiegnie. Wicek mniej chętny, ale jeszcze ma czas dojrzeć, błędy swoje przemyśleć, głowę popiołem posypać i o wciągnięcie na listę poprosić.
Zadzwonię jeszcze do Gebbelsa i do Magdy K. Olgierda namówię na symboliczny udział w biegu, Magda - wystarczy, że pobłogosławi. Trzeba się pospieszyć, bo 18 marca w Szczecinie będzie pani minister od sportu. Może uda się Magdę namówić, by zaaranżowała krótkie spotkanie, błogosławieństwo pani minister byłoby naprawdę sympatyczne.

niedziela, 10 marca 2013

Dwie strony na fejsie

Zero

Dziś nie biegałem.To mój prywatny protest przeciwko globalnemu ociepleniu, które, jak widać za oknem, objawia się zimą ciągnącą się za nami jak smród za wojskiem. Odpuściłem, nie było sensu szwendać się po wietrze zacinającym śniegiem w twarz. Jutro też będzie dzień, jak mawiała pewna Scarlett. Się odrobi.

No to mamy stronki na Facebooku, i dla biegu 27/27, i dla maratonu. Oto adresy:
bieg 27-godzinny
maraton
Niestety, do przejrzenia obu stron konieczne jest posiadanie konta na Facebooku. Założyć je banalnie łatwo. Nie jestem entuzjastą siedzenia "na fejsie", ale są sytuacje, kiedy 'toto' się bardzo przydaje. Na przykład, kiedy to i owo trzeba sprawnie rozpropagować wśród znajomych i nieznajomych, a przychylnych idei. Taką sytuację właśnie mamy ;)

sobota, 9 marca 2013

Bieg do koników

22 km

Jak na razie, zima nie wróciła. Chłodno, ale prawie bezwietrznie i słonecznie. W prognozie jednak stanowczo pokazują opady śniegu od dzisiejszego wieczora. Ano, się zobaczy.
Przebiegłem się przez Łęsko i Bolechowo. Żeby nie biec prostą drogą, pokluczyłem nieco leśnymi drogami. Pierwszy przystanek przy stanicy w Łęsku, przy zagrodzie z konikami polskimi, które nadleśnictwo sprowadziło w 2009 roku i "osiedliło" na łąkach nad Iną. Koniki są towarzyskie, zlazły się zaraz wszystkie, każdy koniecznie chciał mnie obejrzeć i powąchać, ogier oczywiście próbował mnie skubnąć. Po zimie wyglądają całkiem nieźle, bynajmniej nie są wychudzone.
Powrót do Goleniowa polną drogą na skraju lasu. Odcinek między Bolechowem a Zabrodem to naprawdę urocza okolica. Koniecznie trzeba znaleźć lasem przejście od Bolechowa do mostu na Inie i oznakować tę ścieżkę. Przyjemniej jest biec w ciszy i bezpiecznie, zamiast zasuwać skrajem asfaltowej drogi. Choć wariantw terenie jest nieco dłuższy, ma się wrażenie, że jego pokonanie trwa krócej, niż bieg asfaltem.


Dobra wiadomość w sprawie 27/27. Darek przekazał newsa: będzie obsługa medyczna i fizjoterapeutyczna. Pomoc zaoferowała ekipa z poradni "fizjo" na basenie, w tym moja ulubiona doktorka, Brydzia Roszkowska. Ma być pełen serwis przez cały bieg. Super!
Na facebooku podstronka - 27/27. Na razie dość surowa, ale wyładnieje.

Ciekawy blog reklamują na 'maratonachpolskich'. Gość opisuje swoje fascynacje techniką, chwali się najnowszym zegarkiem i tym, że teraz biega z dwoma, jak ruski sołdat. Pisze coś o butach zliczających dystans. Gościu ma nawet policzone uderzenia serca i zna swoje tętno o każdej porze dnia. Dzieli się też planami biegowymi na ten rok. Planuje przebiec 850 km w całym 2013 roku. Ostatnio zrobił wybieganie, przebiegł 6 km. Brawo.
Podliczyłem z grubsza luty. Zrobiłem 256 km.Uderzeń serca nie policzyłem.

piątek, 8 marca 2013

Koncert zamiast biegu

Relaks

Dzień na samarytańską posługę i miły koncert. Najpierw wyprawa w charakterze kierowcy do szpitala z niedomagającą niewiastą. Pod wieczór wyjazd do Stepnicy na koncert Iwony Loranc, która nagrała (właściwie trzeba powiedzieć: odważyła się nagrać) nowe wersje piosenek mojej ulubionej wykonawczyni, Ludmiły Jakubczak, tej od "Szeptem do mnie mów" i "Alabamy". Jakubczak nagrywała ze świetną orkiestrą, z pięknymi, rozbudowanymi aranżacjami, śpiewała mocnym, bardzo charakterystycznym głosem. Loranc nie ma głosu Ludmiły, ale jej wersje, w południowoamerykańskich rytmach, brzmią bardzo interesująco. Koncert był bardzo kameralny, na sali kilkanaście osób, każdy miał pewnie wrażenie, że pani Iwona śpiewa dla niego. Nie żałuję, że zamiast biegania była muzyka.
Odrobi się jutro, jest sobota, czas zrobić jakąś dłuższą trasę. Stawno?

czwartek, 7 marca 2013

Andre zadzwonił

6 km

Za cholerę nie chciało mi się ruszyć w trasę. W końcu uzgodniłem ze sobą kompromis: połowa normalnej dawki, 5 km. Za ciemno, by ruszyć w teren, więc dawno nie odwiedzana bieżnia. A tam okazało się, że z każdym kółkiem nabierałem ochoty do dalszego biegu. Powstrzymałem się jednak, pomyślałem, że dziś jednak nieco mniej, dla zdrowotności, niech stawy ciut odpoczną. Po sześciu kilometrach zszedłem. 

Koło południa ciekawy telefon. Patrzę na prefiks: 33. A któż to dzwoni do mnie z Francji? Wzywają do winnicy? Pół roku za wcześnie na produkcję szampana...
Okazało się, że dzwonił sympatyczny brodacz, Andre, który ze dwa lata temu jadąc rowerem przez Europę zahaczył o piękne miasto Goleniów. Naiwny Francuz,  próbował się w tym swoim pięknym języku dogadać w w banku PKO BP, co jak nietrudno zgadnąć, mu nie wyszło. Na szczęście zauważyła go Ola, zabrała ze sobą, zadzwoniła po mnie. Zasiedliśmy w "Ambrozji", Andre opowiedział mi o swojej podróży, ja jemu o tym, czym Polska różni się od reszty znanej mu Europy (a różni nie tylko na minus). Potem pomogłem mu wymienić euro na złotówki, poradziłem, gdzie należy to robić, żeby nie okantowali, potem pokazałem dalszą drogę w kierunku Czech i odprowadziłem na rogatki. Po pewnym czasie przyszedł mail, że dojechał do siebie szczęśliwie, Polskę i Czechy wspomina świetnie i w ogóle jest bardzo zadowolony. Ja mu wysłałem PDF z artykułem, jaki o jego wyprawie zamieściłem w Kurierze i Goleniowskiej.
Dziś Andre zadzwonił, żeby pogadać. Zapytał, czy przypadkiem nie wybieram się do Francji. Mówię, że na początku kwietnia będę w Paryżu na maratonie. On na to, że na przełomie maja i czerwca wybiera się na Korsykę. O, mówię, to tak jak ja z Olą. A gdzie będziecie? - pyta brodacz. W Bastii - odpowiadam. O, to tak, jak ja! Musimy się koniecznie spotkać! - mówi. Więc czemu nie? Jeśli tylko rzeczywiście terminy naszych pobytów się pokrywają, to z największą przyjemnością zjadłbym mule i napił się z nim winka w starym porcie w Bastii...
Świat jest mały, a czasem warto komuś pomóc!

środa, 6 marca 2013

Jacek też popiera

13 km

Jak miło jest wyruszyć w las prawie o wpół do szóstej, zrobić swoją trasę i jeszcze przed zapadnięciem zmierzchu dotrzeć do cywilizacji. Gorzej, że kiedy wybiegałem, było ciepło i zastanawiałem się, czy przypadkiem ciepła bluza nie jest przesadą. Już po godzinie absolutnie nie była żadną przesadą, a na plecach czułem niemiły chłód, który mógł się skończyć (ale chyba tak nie będzie) kolejnym przeziębieniem. Cóż, początek marca to jeszcze nie wiosna.

W drodze powrotnej zahaczyłem o stadion, a na nim urzędował Jacek K. ze swoimi chłopakami. No i mam kolejne trzy duszyczki, które zadeklarowały swój udział w czerwcowym biegu. Krótko mówiąc, może być ciasno, a nawet momentami tłok. 
Trzeba zacząć pracę nad rozpropagowaniem imprezy w mediach. Jutro po południu nad tym siądę. Niech tylko zrobię piątkową Goleniowską, w tym tygodniu moja kolej...

Przez cały dzień miałem nadzieję, że jednak nadejdą dobre wieści z Karakorum, że dwóch polskich alpinistów jednak się odnajdzie. Nie ma szans, już nie żyją, choć nikt nie chce być pierwszym, który to głośno powie. Trudno nawet sobie wyobrazić warunki, w jakich docierali na szczyt i z niego wracali. Moje górskie doświadczenie to wejście na Mont Blanc, ale to niecałe 5 tysięcy, czyli wysokość, na której zawodowcy chodzą jeszcze w klapkach na nogach. Pamiętam jednak dobrze zmęczenie, jakie towarzyszyło ostatniemu kilometrowi podejścia na szczyt i swoje wyczerpanie. Piękne przeżycie, bo pogoda była super, cudowne panoramy i zerowe trudności tak przy wejściu, jak i zejściu. Ale wystarczyło wtedy, żeby gwałtownie odmieniła się pogoda, a z raju zrobiłoby się piekło. Tak, jak tym, którzy jeszcze wczoraj triumfowali, bo weszli na Broad Peak.
Szkoda obu.

wtorek, 5 marca 2013

Milowe atrakcje

10 km

Chłopcy w OSiR uczą się. Powoli wprawdzie, ale uczą. Dziś porozmawiałem z Jackiem K. o atrakcjach, jakie mają być na jubileuszowej mili. Atrakcje zapowiadano, ale na piśmie na razie o nich cicho.
Ale mają być. Na przykład: losowanie nagród wśród wszystkich uczestników biegów na milę i dychę. Jacek wspomniał o mniej więcej jednej nagrodzie na setkę biegaczy. Niewiele, ale to i tak większa szansa wygrania, niż w totolotka. Nagrody mają być przyzwoite, nie żaden tam piórniczek za 50 groszy czy czekoladka wielkości paznokcia.
W regulaminie biegu zapisano po koszulce na łebka. Na razie nie wiadomo, co to będzie za koszulka: bawełniane giezło, jak dotąd, czy też wreszcie coś w miarę przyzwoitego.
A, niewątpliwą atrakcją będzie czynny udział w biegu burmistrza Roberta. Parę dni temu powiedział mi, że przygotowuje się do biegu w listopadzie. Nie wiem, o jaki bieg mu chodziło. Napiszę w gazecie, że na dychę, chłopak nie będzie śmiał się wycofać. Publiczności zwracam uwagę, że dotąd w mili z burmistrzów wystartował jedynie Janusz Bal, był za "wczesnego Wojciechowskiego" wiceburmistrzem, ale biegał chyba tylko na milę. No i niejaki Lewek, który oczywiście biegł w kategorii VIP, na katorżniczym dystansie 300 m.  

Któryś już raz pojawia się pytanie: no to przeciw komu jest ten bieg w czerwcu? Ludzie nie rozumieją, kiedy słyszą, że pobiegną i panowie burmistrzowie, i radni... No to, kurka, kto jest wrogiem? I jak im tłumaczyć, że nie ma wroga, że to nie jest bieg przeciw, tylko za, za bieżnią i niczym więcej? Że to przypomnienie oczywistej oczywistości: bieżnia musi być! W tej sytuacji normalne jest, że Wojciechowski będzie sędzią startowym, że pobiegnie jegomość burmistrz, a nawet pewien radny, co to nie chciał się podpisać pod petycją o budowę bieżni. Przemyślał, zmądrzał, zmienił zdanie, a teraz to fajny chłopak. I tak będziemy działać aż do skutku. ;)

Mogliby pozamiatać chodniki. Na Przestrzennej nie da się biegać, bo buty szurają po piachu, to samo na Szkolnej. Dziś z konieczności musiałem biegać po zmierzchu, mając do wyboru bieżnię i uliczki, wybrałem te drugie. Po drodze dwa razy natknąłem się na Roberta, też chyba woli przebiec się do Helenowa, niż krążyć po bieżni jak Gniady mojego dziadka przy cięciu siana na sieczkę. 

Fotka, która ubawiła mnie do łez. Nie mogłem sobie odmówić, wklejam. ;)
 

poniedziałek, 4 marca 2013

Trasa zatwierdzona

10 km

Po południu razem z Darkiem obejrzeliśmy trasę biegu 27/27. Będzie biegła spod urzędu, chodnikiem w kierunku GDK, potem kawałeczek ulicą Słowackiego, skręt w Jagiełły, a przed sklepem Netto skręt w prawo w kierunku urzędowego biurowca. Razem ok. 860 metrów, z tego większość po nawierzchni dobrej jakości. Tylko jedno miejsce jest potencjalnie kolizyjne: wyjazd z parkingu pod urzędem, krzyżujący się z chodnikiem. Reszta bezkolizyjna. Na Jagiełły jest parę miejsc, które trzeba będzie oznaczyć jasną, fluorescencyjną farbą, żeby w nocy nikt sobie zębów nie powybijał. Baza będzie na trawniku przed Office Center. Toalety w urzędzie, prysznic załatwi się w Ikarze. Trasa biegu na mapce.

Po wczorajszej makabrze biegowej - miła odmiana. Żadnych problemów, całkiem nowy człowiek. I bądź tu, człowieku mądry. Trudno mi znaleźć związek z czymkolwiek, co by tłumaczyło tę nagłą poprawę. Tak czy owak, z przyjemnością zahaczyłem dziś o Górę Lotnika. Kiedy kończyłem bieg, o 18, było jeszcze jasno. Za dwa tygodnie obejdzie się bez światełka od Ojca Dyrektora. Wreszcie sobie chłop zaoszczędzi.

OSiR zamknął w końcu lodowisko. Od razu zrobiło się przyjemniej, bo skończyło się prostackie granie. Na stadionie miła cisza, nie licząc bluzgoteki dobiegającej z euroboiska.
OSiR ogłosił też szumnie zapisy do 25. Mili. W komunikacie nie napisano, kiedy ten bieg ma się odbyć, mówi się, że 11 listopada. Być może dlatego na razie zgłosił się tylko jeden chętny. W regulaminie chłopaki twardo trzymają się tego, co dotąd. Na "dychę" pobiec można mając co najmniej 18 lat, nie ma mowy o starcie i w biegu na dychę, i na milę, bo osirowcy nie są w stanie ogarnąć tej sytuacji. Zawartość pakietu startowego na razie jest tajemnicą. Wpisowe do końca września - 40 zł. Jak czipa nie oddasz - sztraf: 50 zł. Krótko mówiąc, na razie nie ma się czym podniecać. Ciekawe, czy w końcu będzie ładny medal (ostatni to była kompletna amatorszczyzna) i porządna koszulka. 
Robert mnie zabije. Zapomniałem pójść i zrobić mu zdjęcie z trofeum przywiezionym z półmaratonu w Świnoujściu. Wygrał. Szczęście psuje trochę świadomość, że nagrodą było "cóś", co nawet nie miało nalepki mówiącej komu to dano i za co. Co robić, Świnoujście - dziwne miasto.


niedziela, 3 marca 2013

D..., nie bieganie

11 km

Jeden z takich dni, które nie wiadomo z jakiego powodu są kompletnie do dupy. Na biegu miałem dziś wrażenie, że mam 80 lat. Stawy jakieś takie sztywne, mięśnie zdrewniałe, ścięgna pobolewają. I nie bardzo widzę powód, bo przecież wczoraj wszystko było OK. Tak sobie myślę, że to efekt totalnego zainfekowania organizmu przez bandę wirusów i bakterii. Musiało się to przełożyć na ogólną formę.
W każdym razie, prze pierwszy kilometr na poważnie myślałem, czy sobie w cholerę nie odpuścić (w końcu - czy muszę?). Krótka przerwa, porozciągałem się nieco, nabrałem ochoty do dalszego biegu. Do końca jednak nie było to żadną przyjemnością, a tylko realizacją obowiązku. 
Tym razem nie wybrałem się jak wiosenny pajac. Polar, który początkowo wydawał mi się przesadą, bardzo się przydał w rejonie Żółwiej Błoci, gdzie teren odkryty, a dziś chwilami gwiździło zupełnie konkretnie. Od ronda jednak biegłem z wiatrem, zimno nie dokuczało. Przewiało mnie w rejonie ulicy Maszewskiej, gdzie ja zmieniłem kierunek biegu, a wiatr wiał po swojemu.

Jutro wybiorę się w rejon urzędu rozejrzeć za porządną trasą na bieg 27/27. Koncepcja, żeby wyłącznie krążyć wokół urzędu gminy, nie jest najlepsza. To tylko niecałe 270 m, w głowie się zakręci i porzygać się można. Kto to widział, żeby robić 400 krótkich okrążeń? Trzeba będzie zahaczyć o Netto koło szpitala, być może i o ulicę Jagiełły. Zanim decyzja, trzeba dokładnie przyjrzeć się nawierzchni i rozwiązaniom komunikacyjnym.

Ubawił mnie Wałęsa. Jak to on: ni z gruchy, ni z pietruchy przywalił pleniącemu się pedalstwu. No i konsternacja w Warszawce, bo to przecież 'ałtorytet'. Z ciekawości aż zajrzałem na portal "Wyborczej". Nie pomyliłem się, gazecie Michnika miesza się czkawka z beknięciem, nie wiedzą biedacy, co pisać. Wychodzi więc śmiesznie. Oczywiście, ogólna koncepcja jest taka, że 'ałtorytetowi' się pomyliło (pomroczność jasna?), ale w ogóle to chłopak jest OK. Jako z natury przytomny oceniam, że jest dokładnie odwrotnie: tym razem Bolek wypowiedział się do rzeczy, co jest ciekawą odmianą od pijanego bełkotu wydawanego przez W. na co dzień.

sobota, 2 marca 2013

Pogadać ludzka rzecz

13 km

Dwa dni lenistwa to aż nadto. Piękne słońce zwiodło. Na dworze nie było aż tak ciepło, jak mi się zdawało po wyjściu na balkon, ubrałem się nieco za lekko. Zimny wiatr smagał dotkliwie, a ja polaru nie wziąłem.
Kierunek - Góra Lotnika. Mięśnie, stawy nieco zastałe, do torów się rozciągałem i rozgrzewałem. Potem było już lepiej, organizm wszedł na prawidłowe obroty. Przy GL zorientowałem się, że mniej wieje i trochę się ociepliło. Skręciłem więc w kierunku GPP. Chwila przerwy przy przekraczaniu S3 (pozdrowienia dla policji), a potem dłuższa chwila przerwy na parkingu po drugiej stronie. Na ławeczce siedziała tam panienka wiadomej profesji. Ukłoniłem się, uśmiechnęła się w odpowiedzi. No i pogadaliśmy parę minut o tym i owym, o pracy i w ogóle... Z pewnym zaskoczeniem słuchałem o kryzysie, który i w jej branży jest odczuwalny. Dla mnie sensacja, tego bym się nie spodziewał! Kiedy poczułem, że stygnę, pożegnałem się i ruszyłem dalej. Panienka pomachała mi na rozstanie... Ech!
Biegnąc drogą do Goleniowa zajrzałem w miejsce, gdzie co roku są prawdziwe leśne przebiśniegi. Na razie nic nie widać. Ale za parę dni będą, spoko.
Ciekawe, jaki będzie efekt dzisiejszej wyprawy. Najgorszy okres kasłania i lejących się gili chyba mam za sobą. Dzisiejszy bieg zapewne przyspieszy rozwój sytuacji. Albo szybciej wyzdrowieję, albo będę zdychał. Się okaże.