sobota, 31 marca 2012

Między deszczem a śniegiem

22 km

Ciut ponad dwie godziny, a przecież wydawało mi się, że wlokę się w ślimaczym tempie. Ciężko się biegło, bo warunki niezbyt miłe. Zimny, wilgotny i porywisty wiatr odbierał większą część przyjemności z ruchu.
Dobrze przynajmniej, że udało mi się złapać kawałek dnia bez opadów. Rano lało i kiedy ok.10 zadzwonił Darek, udzielił mi dyspensy mówiąc, że bieganie w deszczu ani zdrowe, ani przyjemne. Krótko potem jednak padać przestało, a nawet chwilami błyskało słońce. A, niech tam, powiedziałem sobie.
Ciepła opaska na głowę, polar na grzbiet, lekkie rękawiczki - i w Polskę. Tym razem pobiegłem "pod włos", za to z wiatrem: koło starego basenu, lasem do Bolechowa, Bącznika, skręt na most i przez Łęsko prosto, jak strzelił, do miasta. Do mostu na Inie wiatr miałem w plecy i mi zanadto nie przeszkadzał. Gorzej było w drodze powrotnej, bo wiało prosto w twarz, a ciuchy już były wilgotne od potu. Bezlistne drzewa w lesie od wiatru, niestety, nie chroniły. Trzeba było się ruszać nie tyle dla przyjemności, ile dla utrzymania temperatury ciała i by nie dopuścić do przechłodzenia. Biegiem aż pod samo wejście do domu, potem najprzyjemniejsza chwila dnia: gorący, rozgrzewający prysznic i zasłużona, mocna kawa. 
Teraz za oknem nagły powrót zimy. Wietrzycho zamiata śniegiem, pewnie ostatni raz tej zimy. Jak miło siedzieć w domu w miłym poczuciu, że nie musiałem biec ani w deszcz, ani w śnieg...

Dwie godziny po biegu byłem na konkursie potraw wielkanocnych (za tydzień Święta!). Mnóstwo ludzi, wszyscy sobie ostrzą zęby na to, co na stołach. Podchodzę do Marzenki G., babka dużo jeździ na rowerze. Pyta mnie, czemu nie jem. Mówię, że jestem po dłuższym biegu i jakoś nie czuję głodu. Okazuje się, że ona ma podobne spostrzeżenia: im mocniej się zmęczy na treningu, tym mniejszą ma ochotę na jedzenie, zwłaszcza cięższe. Organizm, który nieco dostanie w kość, broni się w ten sposób przed dodatkowym obciążeniem w postaci - dajmy na to - michy bigosu do strawienia, wspartej kawałem białej kiełbasy. Jeśli apetyt, to na coś lżejszego.

piątek, 30 marca 2012

Dynamiczniej

10 km, las

Widok z G. Lotnika na dolinę Iny
Standardowa trasa do G. Lotnika i z powrotem, ale w nieco szybszym tempie, niż zwykle. Powrót nie zwykłą, równą drogą, ale równoległą do niej, pełną górek. Może faktycznie należy nieco sobie urozmaicać codzienny bieg? Czasem podkręcić tempo, zahaczyć o parę górek...
Szybko się przywyka do dobrego, na przykład do wiosennego ciepła. Tymczasem od wczoraj mocno się ochłodziło, jest wietrznie i mało przyjemnie. Nie ma się jednak co dziwić, przecież wciąż mamy marzec, a więc co najwyżej przedwiośnie, nie żadną tam wiosnę.
Na jutro plan przygotowany przez Darka przewiduje 25-30 km w czasie 3h. Pogoda będzie jeszcze gorsza, ma trochę popadać. Właśnie Zubilewicz straszy frontami atmosferycznymi, zimnymi wiatrami, śniegiem, deszczem i ogólną tragedią narodową. Jak to jednak mówią, pogoda zawsze jest dobra, strój bywa nieodpowiedni. Trzeba będzie wyciągnąć, polar, czapkę i rękawiczki, no i znaleźć odpowiednią trasę. Najlepszy chyba by był las, bo wiatr tam mniejszy. I jakoś to będzie.

czwartek, 29 marca 2012

Nie taki dzień

13 km, może ciut więcej

Zły dzień na bieganie. Fatalna pogoda, jakieś nieokreślone ciśnienie, na dodatek z konieczności musiałem ruszyć dopiero około szóstej. W efekcie całą drogę do Góry Lotnika chciało mi się rzygać, a najlepiej zawrócić. Rzygać nie miałem czym, wracać nie honor. Na szczęście w połowie drogi przeszło, siły wróciły i wprawdzie bez większego entuzjazmu, ale dość raźno biegłem zwykłą trasą przez park przemysłowy.

Tuż za wiaduktem spotkanie ze złamasem dnia. Debil, który jechał ciemnozielonym oplem ZGL 2..16 (dokładny numer ustalę jutro) wyprzedzał inne auto na wiadukcie i omal mnie nie potrącił. Nie widziałem łajzy, bo nadjechał od tyłu, świsnęło mi tylko powietrze, gdy mijał mnie o centymetry. Nasuwa mi się jeszcze parę ciepłych słów na temat świra w oplu, ale nie będę zaśmiecał bloga określeniami, które poziomu zdolności myślowej jegomościa i tak nie oddadzą. Strach myśleć, co by się stało, gdybym zrobił drobny krok w prawo w chwili, kiedy mnie mijał...

środa, 28 marca 2012

Szybko, wolno

10 km

W dyspozycjach na dziś było 10 km w przemiennym rytmie 400 wolno, 400 szybko. Życie zweryfikowało założenia. Nie próbowałem nawet biegać po bieżni z powodu tłoku, a przede wszystkim jej stanu. Nawierzchnia jest już przesuszona, a więc twarda i pokryta pyłem. Podeszwy moich butów są zużyte, więc każdy krok wiąże się z poślizgiem buta do tyłu, co zwalnia bieg i jest na dłuższą metę męczące. I wkurzające.
Biegałem więc wokół bieżni, po asfaltowej ścieżce, odcinkami po 500 m. Jedno okrążenie szybko, do lekkiej zadyszki, drugie wypoczynkowo, dla zregenerowania sił. Szybsze okrążenia nie były sprintem, ale biegiem zdecydowanie szybszym, niż mój przeciętny. Może uda się w przyszłości podkręcić przeciętne tempo do tej wielkości?
Ważne, że dziś nie ma żadnych problemów z wytrzymałością, mam wrażenie dużej rezerwy sił, a biega mi się coraz lżej. Jest nieźle.

Po południu na bieżni było tłoczno. Zawodnicy Jacka mieli trening szybkościowy, musieli lawirować wśród biegaczy-amatorów i kijkowiczów. "-Tak nie może być..." - kręcił głową Jacek. Powiedziałem, że prostą metodą jest wyznakowanie pola dla szybko biegających, a reszty - dla chodzących i truchtających. Jedna linia i po sprawie. "-Mówiłem o tym komu trzeba, sprawa jest w toku" - odparł Jacek. A, czyli znaczy, że w sprawie musi się wypowiedzieć Ojciec Dyrektor. Już widzę, jak kręci głową i mruczy: "-nooo, to nie takie proste, nie takie proste!"

wtorek, 27 marca 2012

Oficjalnie

Darek podesłał listy z wynikami z Jastrowia. Mam 16 miejsce na 37 osób startujących w półmaratonie (więc nieoficjalne newsy były trochę niedokładne). Może być.


10 km

Góra Lotnika i z powrotem, wszystkiego około dychy. W drodze powrotnej minąłem się z Karoliną, która mi krzyknęła, że trener gdzieś tam kona z tyłu. Faktycznie, po trzystu metrach natknąłem się na Piotrka czekającego na powrót podopiecznej. Postaliśmy dłuższą chwilę, a kiedy Karolina wróciła, pobiegliśmy z powrotem. Nie dziwię się, że Piotr został pooglądać szyszki. Dziewczyna zasuwa jak ekspres,  lekko i bez zmęczenia. Dotrzymałem jej kroku bez trudu i usapania, ale Piotrek chyba cieszył się, że obeszło się bez reanimacji. Lekko mu nie jest, ale imponuje mi, że mimo wszystko na każdy trening rusza z Karoliną i zasuwa z nią po lesie, trochę dla towarzystwa, bardziej dla jej bezpieczeństwa. 

Darek radzi, żeby nie przeginać z treningiem. Wydaje mi się, że nie przeginam. Biegam tyle i w taki sposób, żeby to sprawiało satysfakcję i dawało przyjemność. Nie katuję się do nieprzytomności, nic kosztem zdrowia. Śpię dobrze, nic nie boli, a po każdym treningu mam wrażenie, że mógłbym zrobić jeszcze drugi. Do cienkiej, czerwonej linii chyba jeszcze daleko, szanowny Mistrzu. Pamiętam! :)

poniedziałek, 26 marca 2012

Został miesiąc

15 km

Świetne warunki do dłuższego treningu: słońce, ale i chłodzący dobrze wiatr. Standardowo, G. Lotnika, parking na "trójce", park przemysłowy i powrót na stadion. Biegło się bardzo lekko, miałem wrażenie, że nic nie ważę. W domu się okazało, że wrażenie było dobre: 92 kg, a więc znowu o kilogram mniej. Ciekawe, czy uda mi się zbić wagę poniżej 90 kg. Zdaje się, że powoli zaczyna się problem z brakiem towaru do zrzucania. Z pewnym zdziwieniem parę dni temu stwierdziłem, że widzę swoje żebra. Już od dawna nie skacze mi podczas biegu połać słoniny na brzuchu, gdzieś się toto rozwiało. Koleżanka małżonka, zwykła zasypiać z głową na moim ramieniu, twierdzi, że ostatnio jej twardo i niewygodnie. Trudno, tak jest i tak być musi. A ze 2-3 kg do Hamburga trzeba jeszcze zrzucić, będzie lżej biec. Boże, rok temu ważyłem 104 czy 105 kg, a to i tak żaden rekord. Onegdaj w porywach było do 117! :)
Zabawne jest to, że w moim przypadku sprawdza się debilny reklamowy slogan: "Możesz jeść wszystko, a schudniesz". Faktycznie, na żadnej diecie nie jestem, jem to, na co mam ochotę. Ważna jest ta "ochota". Na wiele rzeczy chęci po prostu nie mam, bo nie chcę się upaść, ani tym bardziej mieć problemów w czasie biegu. Dlatego choć lubię, bigosu nie ruszam, natomiast chętnie jadam tylko rzeczy lekkostrawne. Coś cięższego - z rzadka i niedużo.

Sukces dodaje skrzydeł. Zaczynam wierzyć, że zejście poniżej 4h w Hamburgu jest możliwe. Oby tylko "nie dać się wpuścić organizmowi w maliny", jak mawia mistrz z Klinisk Wielkich. A to jest łatwe, bo organizm uroczo podpuszcza sugerując: przecież biegnie się tak miło, lekko, może by więc przyspieszyć? I w tym dowcip, by tych szatańskich podszeptów nie próbować wcielać w czyn. Parę kilometrów dalej organizm się rozmyśli i powie: koniec bajki, mdleję. I po zabawie, do mety dowiezie karetka.

Spotkałem Piotrka. Ten jak zwykle bez cienia zazdrości czy głupkowatego "...e, przetruchtane..." pogratulował, docenił, uścisnął łapę. Zasugerował, że może by z tej okazji tak po troszeczkę, po malutkim?... Bez protestu zgodził się jednak, że na miesiąc przed maratonem nie ma sensu paprać dotychczasowej roboty, a po malutkim będzie można spożyć po Hamburgu. Jak znam Piotra, znów przyniesie jedną buteleczkę (on zawsze tylko jedną), która pięciu osobom wystarczyłaby na tydzień codziennego spożywania. Na razie jednak, do końca kwietnia, będziemy bardzo grzeczni.

niedziela, 25 marca 2012

Czynny wypoczynek

Ok. 9 km

W jadłospisie dzień bezbiegowy, ale chyba nie zaszkodzi nikomu nieco truchtu dla rozprostowania kości i rozciągnięcia mięśni. Dlatego Góra Lotnika i z powrotem, w tempie całkowicie relaksowym.
W drodze powrotnej trafiłem na Grand Prix Goleniowa w biegach terenowych. Nazwa kompletnie od czapy dla skromnych wyścigów po lesie, ale była grupa ludzi, którzy biegali z wyraźną przyjemnością. Skoro im to pasuje, to czemu nie? Jacek K. chce się spotkać i porozmawiać o organizacji imprezy dla "kijkowiczek", czegoś w rodzaju zawodów popularyzujących chodzenie z kijkami. Mam wątpliwości, czy będzie zapotrzebowanie na zawody, nie wydaje mi się, by większość pań była tym zainteresowanych. Ale coś w rodzaju turystycznego rajdu po lesie może je zainteresować. W każdym razie, pogadać należy.

Nie ma jeszcze oficjalnych wyników biegu w Jastrowiu. Nieoficjalnie nie jestem niżej, niż na 15 miejscu na 36 startujących w półmaratonie. Najlepszy czas to było 1:27,00.
W maratonie wystartowało 45 osób.

sobota, 24 marca 2012

1:51,01

21,1 km

No i Jastrowie za plecami. Półmaraton w czasie 1:51,01, czyli średnio na kilometr około 5,16. Wynik na tyle dobry, że można na serio myśleć o 4h w Hamburgu.
Aneta i Darek też zrobili swoje zaplanowane rzeczy. Darek pełen maraton, Aneta połówkę.
Bieg pięknie zorganizowany. Kameralny, bez fanfar i zadęcia, bez facetów w trenczach i lakierkach. Sami swoi, czyli przyjaciele i znajomi Darka z Jastrowia, który czwarty raz imprezę zorganizował. Kilkudziesięciu biegaczy plus kilkanaście osób obsługi.
Trasa kapitalna. Pętla liczyła sobie 10,5 km. Zaczynała się przy gimnazjum na obrzeżach Jastrowia, najpierw odcinek bitą drogą (tradycyjny, staropolski polbruczek), potem gruntową, a za torami - zwykłą drogą leśną, raz lepszą, raz gorszą. W lesie odcinek drogi całkiem dobrej, równej , potem znów wyboisty dukt, następnie skosem przez łąkę do najgorszego odcinka: skrajem lasu, z wystającymi korzeniami i mnóstwem szyszek. Następnie droga gruntowa, powrót na polbruk i za chwilę jesteśmy na starcie/mecie. Nawrót i replay.
Biegło mi się wspaniale. Wystartowaliśmy w trójkę jako chyba ostatni. Krótko biegłem z Gapkami, przybiliśmy piątkę i ruszyłem do przodu. Szybko złapałem swoje tempo, które okazało się całkiem przyzwoite. Bardzo dobrze szło mi na podbiegach pod górki, nie zwalniałem, nieco mi tylko przyspieszał oddech, ale nie wyżej niż 2/3. Pierwszą rundę przebiegłem zupełnie na spokojnie, rozpoznając teren. Kiedy zaczynałem drugą wiedziałem już, że nie będzie żadnych problemów, dotrwam w dobrej kondycji. Zagadką był czas. Kiedy zrobiłem już dobrze ponad kilometr z drugiej rundy, usłyszałem dzwony kościelne, czyli, że biegłem równą godzinę, a zrobiłem zdecydowanie więcej, niż połowę trasy. Była więc szansa na czas lepszy niż 2 godziny. Trzymałem tempo, wyprzedzałem kolejnych biegaczy, z kolei mnie nikt nie wyprzedził do samego końca. Na 2,5 km przed końcem nieco przyspieszyłem bardzo się pilnując, by nie potknąć w lesie na korzeniu czy szyszce. Na mecie byłem z czasem 1:51,01.
Specjalnego zmęczenia nie czułem. Kiedy usiadłem, drobne mroczki latały mi przed oczami, po paru minutach przeszło. Żadnych otarć, bąbli, odparzeń.
Impreza kapitalna. 30 zł wpisowego, za to bardzo ładny medal, torba słodyczy na podratowanie sił, obiad w knajpce. Było gdzie się wykąpać i przebrać. Przesympatyczna, prawie rodzinna atmosfera kameralnego biegu. Aż żal było wyjeżdżać, warto będzie tam wrócić.

Anetka, Darek - dzięki za ten wyjazd! :)

czwartek, 22 marca 2012

Na pół gwizdka

6 km

Trzymam się "rozpiski" przygotowanej przez mistrza z Klinisk Wielkich. 6km, to 6km. Szczerze mówiąc, nie bardzo mi się chciało dziś biec więcej i wdzięczny byłem autorowi zaleceń, że mogę sobie ciut poluzować. Na jutro zaplanowano zupełny wyluz, ale jeśli będę w nastroju, na drobną przebieżkę i rozprostowanie nóg wyskoczę. 
W sobotę o 7 rano wyjazd do Jastrowia. Bieg o 10.

Uzupełnienie: nie wysiedziałem. wczoraj były 4 km na stadionie, "dla zdrowotności".

środa, 21 marca 2012

Słuszna kara

11 km

Kara słuszna i sprawiedliwa, bo nie należy nic ciężkostrawnego wcinać przed biegiem. A mi zasmakowały świeżo usmażone kotleciki, których zapach snuł się po domu podstępnie i szyderczo... W efekcie już po kilkuset metrach biegu czułem, jakby mi kto do żołądka załadował szufelkę rozżarzonych węgli. Pierwsze cztery kilometry to była masakra, a jedyne, co trzymało w pionie, to nadzieja, że w końcu przejdzie. Przeszło, druga połowa biegu miła, bezproblemowa i relaksująca. Miła tym bardziej, że dziś nie trafiłem na żadnego wybitnego pajaca za kierownicą. Pomniejszych palantów nie ma co wspominać, choć poziomowi polskiej głupoty nadziwić się wciąż nie mogę.
W drodze powrotnej przebiegłem przez stadion. Na bieżni 20 osób, do tego jeszcze parę z kijkami na asfaltowej ścieżce.
Przypomniała mi się ciekawa scenka sprzed dwóch dni: rano zachodzę na stadion i widzę Ojca Dyrektora zbierającego śmieci na ścieżce. Przeszedł całą, zebrał wszystkie. Miłe zaskoczenie, bo nie mogę sobie przypomnieć innego szefa instytucji, który by osobiście sprzątał śmieci na swojej posesji. Brawa dla Ojca!

wtorek, 20 marca 2012

Wyhamowujemy

15 km, teren

Ostatni dłuższy bieg przed Jastrowiem, od jutra stopniowo zmniejszamy dawkę wysiłku i zbieramy siły na sobotę. G. Lotnika, "trójka", potem bieg po parku przemysłowym, czyli zwykła trasa leśno-asfaltowa. Krótkie przerwy w biegu jedynie na przejście przez tory czy drogę. Dobre tempo, bo i kondycja na niezłym poziomie. Stabilny oddech, puls niezbyt przyspieszony, oby tak było na maratonie.

Ważę ok. 93 kg, z tendencją zniżkową. Rok temu ważyłem 13 kg więcej. Muszę spróbować biegu z dziesięciokilowym pakietem cukru, przypomnę sobie, jak to było :)

Pajac dnia - kierowca furgonetki ZS 8169M, który omalże mnie potrącił, zjeżdżając na pobocze jak ostatni kretyn. Posłałem mu parę ciepłych słów i kamień; szkoda, że nie miał szyby z tyłu.

poniedziałek, 19 marca 2012

Z rana

12 km, stadion

Dobra decyzja: pobiec rano. Kawa postawiła na nogi, a słońce zachęcało do wyjścia z domu. Na stadionie ta sama, co zwykle grupka rannych ptaszków, oczywiście same panie. Wszystkie 30 kółek bez przystanku, z lekko przyrastającą szybkością. Na początku nieco dawało o sobie znać ścięgno Achillesa prawej nogi; to najprawdopodobniej efekt wczorajszej zmiany butów i biegu w terenie. Po paru okrążeniach lekki ból minął i dalej biegałem bez kłopotów.
Teraz się zachmurzyło, coś tam kropi. Jak miło pracować wiedząc, że stadionowa pańszczyzna już odrobiona. :)

Jeszcze słówko o filmiku, do którego link wrzuciłem wczoraj. Jako ostatni na metę dotarł Argentyńczyk z czasem 30,71 s. Jak łatwo przeliczyć, biegł w tempie ok. 5min/km. Każdy, kto otarł się o bieg długodystansowy wie, że to całkiem przyzwoite tempo. Teoretycznie, gdyby taki czas miał na całym dystansie maratonu, na mecie byłby w świetnym czasie 3,5 godziny. To taka drobna uwaga dla tych, których może śmieszy nieporadny bieg pana po dziewięćdziesiątce.

niedziela, 18 marca 2012

Brooks - OK!

Około 9 km

W grafiku był dzień bez biegania, ale pogoda taka piękna, że grzechem by było siedzieć w domu. Zwykła trasa na G. Lotnika i powrót równoległą drogą, po górkach. Włożyłem brooksy, by je wreszcie sprawdzić. O dziwo, nie miałem wrażenia, że biegam po puchu. Amortyzacja bardzo dobra, ale nie wydało mi się, żeby była znacząco lepsza od tej, jaką mają nike pegasus. Może to i dobrze, bo bez przykrości będzie się wkładać nike. Brooksy są jednak bardzo wygodne, nie ma w nich żadnego miejsca, które by było wyczuwalne i przeszkadzające (tak było w poprzedniej parze pegasusów). Mają też jedną bardzo dobrą cechę: zadarte noski. Dzięki temu jest mniejsze ryzyko zahaczenia o jakieś nierówności podłoża i potknięcia się. Ogólnie - bardzo dobry zakup.
W lesie sporo ludzi, biegających, chodzących z kijkami, czy - ostatnia moda - biegających z psami. Jak należało się spodziewać, z wiosną przenieśli się z bieżni i stadionu na tzw. łono przyrody. Na bieżni sporo ludzi jest wcześnie rano i pod wieczór, kiedy do lasu iść nie ma sensu.

Pierwszy dzień, kiedy musiałem w trakcie biegu zdjąć dres i biec w samym podkoszulku.

Wieczorem we francusko-niemieckim Arte kapitalny film o starych sportowcach. Włączyłem już w trakcie i początkowo nie rozumiałem, do czego zmierza. Starzy ludzie w codziennym życiu, niektórzy z problemami z poruszaniem. Wszyscy starają się uprawiać jakiś sport. Normalne, pomyślałem, każdy powinien. Zaskakujący był finał: wszyscy w 2009 r. pojechali na lekkoatletyczne mistrzostwa świata weteranów WMA do Lahti. Szczęka mi opadła, kiedy przypięli sobie numery z kategoriami wiekowymi: 85, 90, 100... Kiedy wystartowali sprinterzy w kategorii '90', uśmiechnąłem się pod nosem. Ale młody zerknął na ekran i mówi: O, 17,82 na setkę, jest lepszy ode mnie! Młody ma 18 lat, zwycięzca biegu miał 94. Tu jest film z tego biegu
Polecam gorąco film, którego francuski tytuł to "Presque centenaire et athlete" (Prawie stulatek i atleta). Choćby dla sceny, w której pani po dziewięćdziesiątce gimnastykuje się jak Nadia Comaneci. No i finałowa, rewelacyjnie sfilmowana scena, w której stuletni zawodnik rzuca dyskiem... Trudno się nie wzruszyć.
I jeszcze jedno: w mistrzostwach uczestniczyło 5 tysięcy zawodników, trybuny były pełne, a zawody sponsorował Mercedes. Ciekaw jestem, kto z naszych przedsiębiorców zdecydowałby się sponsorować tego typu imprezę...

sobota, 17 marca 2012

Biegowo, kajakowo

10 km biegu plus 13 km w kajaku

Z całodziennej wyprawy kajakowej nici, bo rano była mgła jak mleko, strach jechać. Wskoczyłem więc w dres i rutynowe 25 kółek na stadionie, w tempie standardowym. Zaczynałem w mlecznej zupie, skończyłem w pięknym, wiosennym słońcu.
Jezioro z plaży w Cieszynie
by tak miło zaczęty dzień nie był zmarnowany, koło dziesiątej wrzuciłem kajak na dach i pojechałem na jezioro Woświn koło Chociwla. No i od razu przekonałem się, że do wiosny jeszcze dobre parę dni. Wprawdzie słońce świeciło, na niebie żadnej chmurki, ale wiatr konkretny i chłodny. Pół biedy było płynąć wzdłuż zachodniego brzegu, osłoniętego drzewami, z wiatrem w plecy. Kiedy dopłynąłem do wyspy, postanowiłem wracać drugą stroną jeziora. No i tu nieźle mnie pobujało, bo wiatr ostro wiał od przodu, czasem z boku. Fala spora, co niektóre przelewały się przez pokład kajaka, parę trzeba było przyjąć "na klatę". Można sobie wyobrazić wzruszenie, kiedy zalewa człowieka woda o temperaturze płynnego lodu... Nie honor by było się wycofywać, po za tym - przyjechałem nieco się zmęczyć. No to się zmęczyłem. Nie powiem, z ulgą wysiadałem z kajaka po pierwszym tegorocznym pływaniu.

piątek, 16 marca 2012

Ze stoperem

10 km

Zgodnie z zaleceniem, dziś bieg na 10 km. Początek miał być bardzo spokojny, każdy kolejny kilometr przebiegany szybciej o 5 s., aż do pełnego wysiłku na ostatnim.
Z ciekawości wziąłem stoper i pomierzyłem sobie wyniki na każdym kilometrze Jest tak (w min. i sek.):

1 - 6:04,13      2 - 5:45,67     3 - 5:43,48     4 - 5:35,65     5 - 5:33,13
6 - 5:15,53      7 - 5:10,31     8 - 5:02,58     9 - 4:58,21    10 - 4:47,28

Czas sumaryczny: 53:56, średni czas na kilometr - 5:23,6. 

Pierwsze okrążenie było zdecydowanie za wolne, miałem wrażenie, że drepcę w miejscu. Drugie dawało już wrażenie, że się po bieżni przesuwam, choć nadal wstrzymywałem się i biegłem wolniej, niż zazwyczaj na dłuższych odcinkach. Dopiero czwarty i piąty kilometr były zrobione w tempie mi odpowiadającym. Od szóstego kilometra nieco przyspieszyłem, oddech skrócił mi się do 3/2, ale miałem pewność, że tempo utrzymam do samego końca. Trzy ostatnie kilometry były w tempie zdecydowanie za szybkim na duże dystanse, z oddechem 2/2. Wynik na ostatnim jest dla mnie pewnym zdziwieniem, byłem przekonany, że co najwyżej uda mi się utrzymać tempo z dziewiątego kilometra.
Pamiętając, że wynik z pierwszych trzech kilometrów mógłby być zdecydowanie lepszy - chyba nieźle.

czwartek, 15 marca 2012

Replay

15 km, jak kazał Mistrz Yoda, Dariusz G.

Powtórka z wczorajszej trasy plus trzy kółka na stadionie, na deser dla pełnej piętnastki. Trochę łatwiej, niż wczoraj, bo - wstyd się przyznać - w środę wyruszałem na trasę obżarty jak dzika świnia. Koleżanka małżonka przygotowała w południe przepyszną wątróbkę drobiową z cebulką i jabłkiem (szara reneta, obowiązkowo). Objadłem się ponad wszelką przyzwoitość, bez wyrzutów sumienia zresztą. Co się dało, to strawiłem, reszta przypomniała o sobie po drodze, choć nie tak efektownie, jak mogła :)
Dzisiaj bieg zdecydowanie lekki. Ruszyłem wcześniej, by nie dawać prawdziwym Polakom okazji do wprasowania mnie w asflat o zmierzchu. Udało mi się wrócić w ostatnich promieniach dziennego światła. Po drodze miłe spotkanie z kierowcą ciężarówki na gryfickich numerach, który zwolnił i zaproponował, że podrzuci do miasta. Kiedy mu krzyknąłem, że wolę pobiec, w oczach zobaczyłem jakby żal. Pewnie też by tak chciał.

Mistrz Yoda każe mi w sobotę przebiec 25-30 km. Mam wątpliwości, czy naprawdę jest mi to potrzebne. Po pierwsze, za tydzień Jastrowie, czyli raptem 21 km z ogonkiem. To, za przeproszeniem, z palcem w d..., choć tempo będzie niezłe. Poza tym, na weekend zapowiadają piękną pogodę i chyba się wybiorę na pierwsze kajaki w tym roku. Jak zwykle, do Janusza w Nadarzycach. Zapewne znów będę pierwszy, kto zrobi Piławę pod prąd do Bornego Sulinowa i z powrotem do Nadarzyc. Coś z 50 km ogółem.

środa, 14 marca 2012

W las

14 km

Pierwszy raz późnym popołudniem wybrałem się do lasu, zamiast na stadion. Na ten ostatni zaszedłem po drodze i aż mnie zatkało: kilkadziesiąt osób na bieżni i na ścieżce wokół. Sprawdza się podejrzenie, że wiosną będzie istny wyrój. A prawdziwa wiosna dopiero przed nami.
W lesie cisza i spokój, można sobie spokojnie to i owo przemyśleć. Założyłem sobie, że przebiegnę całą trasę bez przystanków (nie licząc krótkich przerw na przejście przez drogę czy tory). Poszło zgodnie z planem, w dobrym, równym tempie. Kiedy byłem już w parku przemysłowym, zrobiło się ciemno i trzeba było uważać na pajaców w samochodach, którzy nie podejrzewali, że mogą się na drodze natknąć na pieszego. Na szczęście, nikt mnie nie zabił.
Debilem dnia jest kierowca mercedesa ZS 2597U, który musiał się wcisnąć na trzeciego między mnie a inne auto. Minął mnie o centymetry.


wtorek, 13 marca 2012

Maratoński posiłek

Darek z Anetą byli w Warszawie (w centrum!). Anetka służbowo, Darek szwendalsko. Znaleźli niebanalną knajpkę z stylu "wczesny Gierek", a w niej typowe danie z epoki: śledź + lorneta, czyli dwie pięćdziesiątki na łebka. Typowy posiłek maratoński, twierdzi Darek: w śledziu są kwasy omega3, a w kielonkach kalorie i mikroelementy. Zawartość kielonków jest w dodatku wegetariańska, ba! - wegańska. Samo zdrowie!
Nie pasuje tylko "garni". Za tow. Edwarda o pomidorach w marcu można było tylko poczytać, sałata może już i bywała, ale na pewno nie jako załącznik do śledzika i wegańskiego napoju. Standardową dekoracją gierkowską była różyczka z obeschniętej marchewki i łażąca po niej tłusta mucha (muchy były zawsze, na zmianę z karaluchami).

Może się zdarzyć, że w tego bloga zajrzy jakieś dziecię, po czym spyta rodziców, czy na zdjęciu jest ta sama pani, co to piecze rogaliki w szkołach i przedszkolach i tak miło uśmiecha się do dzieci. Bardzo proszę wytłumaczyć ciekawskiemu maluchowi, że to absolutnie niemożliwe, by tamta przesympatyczna pani łoiła setę pod śledzia w jakimś barze!

7 km i podbiegi

Trzy kółka na stadionie i ściana, dołek glukozowy. Na szczęście byłem blisko domu, wróciłem po jabłka i parę cukierków. Pomogło. Doturlałem się do wiaduktu, tam było już w porządku. Dziesięć podbiegów i zbiegów, dwa kilometry w drodze powrotnej - w dobrym tempie, ale bez katowania się.

Spotkałem pewnego znanego trenera. Opowiedział mi o swoich problemach z cholesterolem, ma 300, a miał 150, mówi. Powspółczułem. Pochwaliłem mu się nowym nabytkiem, brooksami. trener się skrzywił. Zapytał, gdzie kupiłem. Kiedy się okazało, że nie u niego, skrzywił się mocniej. Nie wiem, po co pytał, przecież nie handluje brooksami.

poniedziałek, 12 marca 2012

Lekko

15 km

Wyraźnie się ociepliło, dzień pochmurny, ale bezdeszczowy. Koło 15 wybrałem się w plener, przez Górę Lotnika i park przemysłowy. Półtorej godziny biegu w terenie, powinno to się przydać przed Jastrowiem. Podobno tam trasa raczej zbliżona do terenowej niż miejskiego asfaltu, wymagania też trochę inne.
Kondycja, zdaje się, coraz lepsza. Wyraźnie lepszą niż jeszcze parę miesięcy temu mam wytrzymałość. Po sobotnim, prawie trzygodzinnym biegu czułem lekką senność przez pół dnia, potem mi przeszło bez śladu. A 25 km zrobiłem przecież bez picia i posiłku w trakcie. Zresztą, Jastrowie pokaże, co tak naprawdę udało się przez ostatni rok zrobić. I na co można liczyć w Hamburgu.

Na stadionie wielkie porządki. Panjanek ujeżdżał dziś traktorek bronując trawę piłkarzom. Nie można jednak narzekać, bieżnię też wałem przeleciał, a asystent panjanka nawet sunął po bieżni z miotłą. Wiosna, drodzy państwo!

Zamieściłem dziś na gazetowym portalu informację, że goleniowscy biegacze co nieco wygrali na mistrzostwach Polski. Zaraz pewien miłośnik piłki wykrztusił z siebie, że skoro są tacy dobrzy w biegach przełajowych, to na czorta budować bieżnię. Lepiej pewnie zainwestować gminną kasę w piłkarzy?
Piłkarze to jednak "dziwne człowieki".

niedziela, 11 marca 2012

Odpoczynek

Około 9 km

Oczywiście, aktywny odpoczynek. Po wczorajszym nieco ostrzejszym wysiłku i nocnym posiedzeniu w gronie przyjaciół nie bardzo mi się chciało trenować. Wybrałem się więc na lekką przebieżkę dla przewietrzenia umysłu i rozruszania starych kości. Góra Lotnika, trasą i w stylu dokładnie takim, jak biegałem jeszcze rok temu. Wówczas wydawało mi się, że to jest bardzo konkretny dystans i spory wysiłek. Okazuje się, że dystans taki sobie, a zamiast wysiłku - relaksik.

Za dwa tygodnie półmaraton w Jastrowiu.

sobota, 10 marca 2012

25 km

25 km

Rano popadało, potem już tylko siąpiło. Nie powód, żeby siedzieć w domu. O wpół do dziesiątej w dresik i w plener. Najpierw sześć kółek wokół stadionu, dla rozgrzewki. Bieżnia po opadach rzędu 2-3 mm zamieniła się oczywiście w gęste g...o, bo użytku się nie nadaje.
Potem kierunek GPP. Postanowiłem trzykrotnie przebiec całą długość w obie strony. Dwa pierwsze dystanse biegło się leciutko, bez śladu zmęczenia. Pod koniec trzeciego nieco dała o sobie znać lewa kostka, czuć też było w podeszwach przetupany już dystans. Wystarczyła jednak krótka, minutowa przerwa w biegu, żeby wszystko wróciło do normy. Końcowe 2 km bez najmniejszych problemów. Oddech w normie przez cały czas, 3/3. Tętno po biegu wróciło do normy po połowie minuty.
Największym problemem będzie nie zmęczenie czy odwodnienie, ale odprowadzanie nadmiaru potu. Błyskawicznie trzeba znaleźć rozwiązanie, bo inaczej pot będzie mi się w Hamburgu lał do butów. No i koniecznie zakupić odpowiednią bieliznę, bawełna w tych warunkach to kompletna pomyłka.
Dzisiejsze ważenie: 93 kg.
Korekta, sprawdziłem na Google: 25, nie 24 km

piątek, 9 marca 2012

Zadowolenie biegacza krzywdą piłkarza

10 km

Obraz piłkarskiej krzywdy
Na portalu gazety napisałem, że przydałoby się codziennie włączać światło na bieżni. Natychmiast odezwał się miłośnik piłki nożnej z pretensjami, że to by było faworyzowanie biegaczy kosztem piłkarzy. W zasadzie faworyzowanie już się odbywa, bo biegaczom choć rzadko i skromnie, to jednak przyświecają za darmo, a piłkarze za Las Vegas na euroboisku muszą płacić. Jegomość zapomniał oczywiście wspomnieć, że płacą z dotacji (coś ze 200 tys. zł) otrzymywanej od gminy. W każdym razie sprawa jest oczywista: światełko dla biegaczy to potwarz rzucona piłkarzom. Na argumenty, że za darmo sobie mogą pograć na dwóch jaśnie oświeconych "orlikach" jegomość nie zareagował. Co ciekawe, w podobnym stylu rzucił mi się dziś do gardła redakcyjny kolega Sylwuś, fan piłki. Żądał, żebym płacił za światełko na bieżni. Jak mu przypomniałem, że nie biorę (jak jego klub) gminnej kasy na swoje bieganie, ucichł.

Ranne bieganie okazuje się bardzo przyjemną rzeczą. Wcześniej kawka, po której biegnie się rześko i lekko. Najprzyjemniejsza jest świadomość, że stały punkt programu dnia jest już odhaczony. Przez resztę dnia człowiek funkcjonuje na naprawdę dobrych obrotach z poczuciem takiej lekkości i zadowolenia z siebie.
Dziś znowu wybrałem asfalt wokół bieżni, bo na żużlu leżał śnieg i było lekko ślisko. Miałem parę, bieg był szybki i sprawny, bez żadnej przerwy. Super!

czwartek, 8 marca 2012

Pan se tu śmigasz...

12 km, stadion

Przez najbliższy tydzień nie myję prawicy. Dziś uścisnął ją osobiście Ojciec Dyrektor!
Kiedy schodziłem po treningu, spotkaliśmy się w bramie stadionu. OD się uśmiechnął szeroko i rzekł kordialnie: "Noo, chyba zacznę pana podziwiać" - i podał rękę. "-Nie ma co podziwiać, dyrektorze - odpowiadam. -Wystarczy się przyłączyć, pobiegać". "-Ech, nie każdy tak może!" - odrzekł na to OD tonem lekko smutnym. Miało to znaczyć mniej więcej: pan se tu hasasz po moich włościach, a ja pracuję na rzecz społeczeństwa... Dorzucił jeszcze coś o szkodliwości sportu uprawianego w nadmiarze, powiedział, że Gapiński źle skończy (zwyrodnienie stawów mu wróży, a skona na koklusz), pochylił się nad losem  Smolarka, po czym odpłynął w swoją stronę, pracować na rzecz społeczeństwa.

Trening jak złoto. Pogoda wprawdzie średnia, bo zima pierdnęła resztkami śniegu i na bieżni ślisko, ale czarny był asfalt wokół. Najpierw pięć kółek po bieżni, dla rozgrzewki, potem 20 razy po 500 m po asfalcie. Dawno mi się tak dobrze nie biegało: szybko, ale lekko, równym tempem. Czasu nie mierzyłem, a szkoda.

Koleżanka małżonka sfinansowała prezent na moją '50. Nowiutkie brooksy, jak zaprojektowane dla mnie. Kiedy je założyłem i spróbowałem potruchtać, nie przymierzałem już żadnych innych. Niech tylko stopnieje dzisiejszy śnieg, wypróbuję je w terenie.

środa, 7 marca 2012

Dzień dobry!

10 km, bieżnia

Pobudka przed 7, kawka, dresik, bieżnia. Przemiło. -5 stopni, szron na trawie, bezwietrznie - idealne warunki do biegania. Nieco mi dokuczał jeden z mięśni łydki, ale po pięciu kółkach przestał. Spokojnie, bez szarpania się, z lekkim przyspieszeniem pod koniec, przebiegłem dychę bez żadnego przystanku. Szkoda, że zapomniałem zmierzyć czas.

Panjanek już o siódmej rano opróżniał kosze na śmieci, trwało sprzątanie. O ósmej było już czyściutko. Trzeba przyznać, że panjanek jest bardzo w swoją robotę zaangażowany, mam wrażenie, że najbardziej ze wszystkich pracowników OSiR.

Ciekawie ludzie reagują, kiedy im się na bieżni mówi 'dzień dobry'. Starsze panie natychmiast z uśmiechem odpowiadają i widać, że takie potraktowanie im się podoba. Młodsze babki czasem się lekko zdziwią, ale też odpowiadają. Najciekawsze są młode pindy, do których jakby nie docierało, że to taka forma zachowania: przywitać się. Że na bieżni? A niby czemu nie? Dzisiaj mijając dwie siksy rzuciłem rytualne 'dzień dobry' uprzejmym tonem. Popatrzyły na mnie, nie odpowiedziały. Kij im w oko.
To ciekawa polska cecha: nie wykonać żadnego gestu przywitania nawet, jeśli się kogoś spotyka codziennie w tym samym miejscu, albo mija sam na sam w środku lasu. Uparcie mówię każdemu w takich okolicznościach "dzień dobry", mam ubaw obserwując reakcje. Najczęściej widzę zaskoczenie, że ktoś się kłania. Naprawdę to takie dziwne? Francuzi w takich okolicznościach z daleka mówią bonjour, Czesi też się witają. Polacy patrzą wilkiem, bo to naród ponury i w dużej części buracki.

44 dorodne żurawie. Ładny widok
Kolejny dowód na bliską wiosnę: zameldowały się żurawie. Duży klucz krążył dziś po południu nad Goleniowem, po czym ptaki odleciały w kierunku łąk na południe od miasta.

wtorek, 6 marca 2012

Bez szału

7 km + podbiegi

Rano wiozłem teściową do Szczecina, przed siódmą byłem przy garażu. Patrzę i widzę na bieżni parę pań zasuwających z kijkami w tempie ekspresowym. Podobno pierwsze przychodzą poćwiczyć już o szóstej rano!

Nie miałem dziś tej pary, co wczoraj, pierwsza połowa biegu taka sobie. Podbiegi starałem się zrobić w dobrym tempie, aż do lekkiej zadyszki i tempa oddechów 2/2. Odpoczynek w czasie zbiegania, nawrót i znów w górę. Droga powrotna w dobrym tempie, bardzo przyjemny bieg. Na stadionie zrobiłem jeszcze trzy kółka, dla dopełnienia dystansu - i do domu. 

Wieczorem na stadionie był autentyczny tłok. Grupki kobiet z kijkami na bieżni i na asfaltowej ścieżce wokół, kilkunastu biegaczy amatorów, no i ekipa wyczynowców Jacka Kostrzeby. Ci ostatni momentami musieli lawirować wśród chętnych do ruchowego relaksu. Najwyższy czas nie tylko zwałować bieżnię (Jacek wzniósł oczy w niebo, kiedy mu powiedziałem o trudnościach z przejechaniem wałem po bieżni), ale też wyznaczyć na niej pas dla biegających szybko. 

poniedziałek, 5 marca 2012

Raniutko

10 km po bieżni

Nie przepadam za aktywnością fizyczną z samego rana, ale spróbowałem i jest OK. O siódmej kawka, potem dresik i stadion. I pierwsze zdziwienie: na bieżni jest już kilka pań, krążących po niej z kijkami. Za chwilę dołączyły dwie kolejne, potem moja małżonka i pewien gościu, który biegał. Jak na mroźny poranek, frekwencja niezła.
Pierwsze pięć kółek trzeba było przeznaczyć na rozruszanie się po nocy. Potem szło już lżej, po 20 kółku krótka przerwa na rozciągnięcie mięśni i dość szybki finał. O 9 byłem już po kąpieli, kolejnej kawie, gotowy do pracy. Przyznam, że miło się pracowało z myślą, że codzienny trening już za mną.

niedziela, 4 marca 2012

Relaks nie jest zabroniony

14 km, teren

W jadłospisie, jaki przygotował mistrz Dareczek, dzisiaj była przerwa od biegania. Pogoda jednak zachęcała do wyjścia w dresiku w plenerek, choć zaraz się okazało, że wietrzyk wprawdzie jest niewielki, ale zimny. Przebieżka w pełni relaksowa, bez żadnych pomiarów czasu, nawet patrzenia na zegarek. Dla odmiany - pod prąd. Najpierw do parku przemysłowego, stamtąd przez "trójkę" do Górki Lotnika i powrót na stadion. Google mówi, że to ok. 14 km. 
Trzeba się rozejrzeć za nowymi butami. Moje Nike Pegasus +26 mają ledwie pół roku stażu, ale przy średnim przebiegu 10 km dziennie, to ponad 1,5 tys. km. Do tego moja waga - powyżej 90 kg. Bieżnik zaczyna się ścierać, będzie problem z przyczepnością na śliskim podłożu. Wytrzymają jeszcze dwa miesiące i Hamburg, ale potem trzeba je wymienić.

sobota, 3 marca 2012

Ruszasz zimą, wracasz wiosną

21 km po okolicy

Gdy rano wyruszałem w teren, była piękna zima i parę stopni mrozu. Standard: rozgrzewka na stadionie, Góra Lotnika, Stawno, Bolechowo i powrót do Goleniowa. Kiedy wróciłem, po mrozie i szronie nie było śladu, panowało ciepłe lato (+7). Przed wyjściem zastanawiałem się, w co się ubrać. Wybrałem polar, bo wiatru dziś nie było, a ta tkanina nie utrudnia odprowadzania pary wodnej.
Za Górą natknąłem się na Wojtka z towarzyszką, już wracali do domu. Nie licząc jednego gościa z kijkami, to jedyni aktywni, na których się dziś natknąłem.

Na szczęście, skończył się problem ze skutkami zderzenia z komodą. Lekko jeszcze czuję, że coś było, ale nie urywa już nogi, jak dwa dni temu. 

Cały dzień na niebie widać duże klucze dzikich gęsi. W okolicach Zabrodu słychać też żurawie. Wiosna!

piątek, 2 marca 2012

OD w depresji



8 km i podbiegi


Tu się podbiega
Najpierw rozgrzewka na stadionie pod czujnym okiem panjanka. Potem dwa kilometry do wiaduktu, dziesięć podbiegów po 150 m  jakieś 5% nachylenia, z przerwami na zbiegnięcie na drugą stronę wiaduktu i złapanie oddechu. Potem powrót na stadion, trzy kółka na zakończenie i powrót do domu. Przed wyjściem ze stadionu poszedłem do biura OSiR, natknąłem się na Ojca Dyrektora. "-Przydałoby się przejechać walcem po bieżni, wyrównać co nierówne", rzekłem. OD uśmiechnął się ciężko i z westchnieniem, dając do zrozumienia, że ma do czynienia z kompletnym abnegatem. "-To nie takie proste..." OD zawiesił głos, jakby czekając na moje pytanie: DLACZEGO??? Pytanie nie padło, Ojciec jednak wyjaśnił: "-To nic nie da, tam już nie ma czego wałować, jest sama podbudowa". 
Tak być powinno, a nie jest
Tak jest, choć nie powinno
Nie wiem, dlaczego nie można przejechać walcem podbudowy? Już nie pytałem, by Ojca w depresję nie wpędzić.
Pod wieczór poszedłem zrobić fotki. Jedna przedstawia oświetlenie bieżni, jakie bym chciał mieć. Drugie - takie, jakie jest.

czwartek, 1 marca 2012

Jak skopany

8 km, stadion

Tylko 20 kółek, bo skutki zderzenia z komodą były koszmarne. Wieczorem trzęsło mnie z zimna, noga rwała, poszedłem spać jeszcze przed 11 - rzadkość. Było mi potwornie zimno, spod kołdry wystawał tylko czubek nosa. Rano obudziłem się zlany potem, wymęczony. Na szczęście noga choć bolała, dokuczała znacznie mniej. Około 17 poszedłem na bieżnię, ruszyłem ostrożnie, wyraźnie kulałem, ale dało się rozbiegać. Postanowiłem jednak nie przeciążać dziabniętego komodą mięśnia, dwa kilometry z normy odpuściłem.

Zastanawiam się, dlaczego to niby mam biegać na stadionie wtedy, kiedy wymyślił sobie Ojciec Dyrektor: pn, śr, pt w godzinach 18.30-20.00. Jakby zapytać OD, nie umiałby powiedzieć. Pewnie chłopak ma przyjemność z tego, że ileś tam ludków biega i chodzi, kiedy on postanowi. Skoro tak, to trzeba zamieszać, choć niby nie warto, bo za parę dni dzień będzie na tyle długi, że dekrety OD będą zbędne. Jest okazja przypomnieć OD, że prócz jego władzy jest jeszcze władza nr 4. Poza tym, problem wróci jesienią.
:)