poniedziałek, 26 marca 2012

Został miesiąc

15 km

Świetne warunki do dłuższego treningu: słońce, ale i chłodzący dobrze wiatr. Standardowo, G. Lotnika, parking na "trójce", park przemysłowy i powrót na stadion. Biegło się bardzo lekko, miałem wrażenie, że nic nie ważę. W domu się okazało, że wrażenie było dobre: 92 kg, a więc znowu o kilogram mniej. Ciekawe, czy uda mi się zbić wagę poniżej 90 kg. Zdaje się, że powoli zaczyna się problem z brakiem towaru do zrzucania. Z pewnym zdziwieniem parę dni temu stwierdziłem, że widzę swoje żebra. Już od dawna nie skacze mi podczas biegu połać słoniny na brzuchu, gdzieś się toto rozwiało. Koleżanka małżonka, zwykła zasypiać z głową na moim ramieniu, twierdzi, że ostatnio jej twardo i niewygodnie. Trudno, tak jest i tak być musi. A ze 2-3 kg do Hamburga trzeba jeszcze zrzucić, będzie lżej biec. Boże, rok temu ważyłem 104 czy 105 kg, a to i tak żaden rekord. Onegdaj w porywach było do 117! :)
Zabawne jest to, że w moim przypadku sprawdza się debilny reklamowy slogan: "Możesz jeść wszystko, a schudniesz". Faktycznie, na żadnej diecie nie jestem, jem to, na co mam ochotę. Ważna jest ta "ochota". Na wiele rzeczy chęci po prostu nie mam, bo nie chcę się upaść, ani tym bardziej mieć problemów w czasie biegu. Dlatego choć lubię, bigosu nie ruszam, natomiast chętnie jadam tylko rzeczy lekkostrawne. Coś cięższego - z rzadka i niedużo.

Sukces dodaje skrzydeł. Zaczynam wierzyć, że zejście poniżej 4h w Hamburgu jest możliwe. Oby tylko "nie dać się wpuścić organizmowi w maliny", jak mawia mistrz z Klinisk Wielkich. A to jest łatwe, bo organizm uroczo podpuszcza sugerując: przecież biegnie się tak miło, lekko, może by więc przyspieszyć? I w tym dowcip, by tych szatańskich podszeptów nie próbować wcielać w czyn. Parę kilometrów dalej organizm się rozmyśli i powie: koniec bajki, mdleję. I po zabawie, do mety dowiezie karetka.

Spotkałem Piotrka. Ten jak zwykle bez cienia zazdrości czy głupkowatego "...e, przetruchtane..." pogratulował, docenił, uścisnął łapę. Zasugerował, że może by z tej okazji tak po troszeczkę, po malutkim?... Bez protestu zgodził się jednak, że na miesiąc przed maratonem nie ma sensu paprać dotychczasowej roboty, a po malutkim będzie można spożyć po Hamburgu. Jak znam Piotra, znów przyniesie jedną buteleczkę (on zawsze tylko jedną), która pięciu osobom wystarczyłaby na tydzień codziennego spożywania. Na razie jednak, do końca kwietnia, będziemy bardzo grzeczni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".