sobota, 31 sierpnia 2013

Drugi trening

25 km

Wyprawę po zostawione w Kliniskach autko najpierw postanowiłem połączyć treningiem na
trasie MPG, ale pomyślałem, że lepiej to rozbić na dwie raty. Dlatego przed południem przebiegłem lasem do Klinisk po twingo, a po południu podjechałem na trening. 
W trakcie wyprawy po samochód gdzieś musiałem nieprawidłowo stąpnąć, bo pobolewało mnie nieco w stawie kolanowym. Niby niewiele, ale dokuczało. Po 10 km leśnego treningu po południu zrobiło się gorzej, chyba niedziela będzie spędzona w fotelu przed telewizorem, wyraźnie naciągnięte więzadło po wewnętrznej stronie stawu
kolanowego. Przejdzie, miewałem już to. Ale chyba trzeba będzie wreszcie skorzystać z zaproszenia do Brygidki i spróbować fizjoterapii. Ja raczej z tych niewierzących w zbawienne działanie pola magnetycznego, różnych tam wirówek i innych wynalazków. Jak mi kiedyś powiedział jeden ze znajomych lekarzy, 80 procent chorób przechodzi samoistnie, a reszta to przypadki beznadziejne, gdzie żadne leczenie i tak nie pomoże. Ale może się mylił?

Na trening stawiło się prawie 20 osób. Ekipa z Klinisk prawie w całości, bez sołtysa, który przez całą sobotę sadził we wsi drzewka i krzewy. Z Goleniowa tylko ja i Monika z Leszkiem. Ale niespodzianka: przyjechali ludzie ze Szczecina, a nawet Choszczna. I to naprawdę niezły wynik: 20 osób na treningu przed imprezą, w której startować będzie 120-140 zawodników. Trasa wszystkim się podobała, choć nowi uznali ją za niełatwą. Chwalili dokładne, czytelne oznakowanie i prawidłowo oznaczony kilometraż. Miejmy nadzieję, że te same, dobre wrażenia będą mieć za miesiąc, po imprezie. 

Po treningu wieczór i pół nocy u nowego maratończyka. Najpierw z Jackiem porozmawialiśmy o winach i o tym, że nie należy ich mieszać, pić albo białe, albo czerwone. Na koniec namieszaliśmy białego z czerwonym, podlaliśmy szampanem. Lekko boli głowa. Klasyka. 
Po autko znów trzeba biec do Klinisk, bo naturalnie, wczoraj tam zostało.
Ścinanie zakrętu zakończone wrzaskiem: PAJĄK!!!!
Tak to będzie wyglądać: dłuuugie, leśne ścieżki

piątek, 30 sierpnia 2013

Odpoczynek

Odpoczynek

Ciśnienie zjechało, odebrało wszelką chęć do wysiłku. Nie było też specjalnie czasu, bo dzień poszarpany: a to fachowcy czegoś tam potrzebują, a to jakiś pilny telefon, do dyspozycji tylko ogryzki czasu, za dużo, żeby go marnować, za mało na coś konkretnego. Mało twórczy dzień.

Po południu spotkanie u prezesa, za miesiąc przecież maraton. Darek prawie dwie godziny mówił o tym, co zrobione, załatwione, przemyślane. Bardzo pouczające; szkoda, że takiego sprawozdania nie mogą posłuchać ci "wiecznie niezadowoleni", co to narzekają po każdym biegu, a to na kiełbasę żylastą, a to trasę nie nad Odrą itp.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Armagedon

10 km

Wczorajszy wk..rw mi przeszedł. Odreagowałem się przy klawiaturze, opisując całą hucpę. Do poczytania w jutrzejszej gazecie. Teraz jest już dobrze. Porozmawiałem z paroma znajomymi, którzy temat znają, ale mają do niego dystans. Przyznali, że nie jestem czubkiem, rozumuję przytomnie, a to, o czym mówię i piszę, to bezczelna kradzież gminnej kasy. Uspokoiłem się, bo już myślałem, że to ja mam odlot i patrzę na świat stojąc na głowie. Miło.

Typowe zjawisko w tygodniu po zawodach: achillesy dokuczają, choć jest to ból do wytrzymania i do przełamania. Dziś dyszka na standardowej trasie. Znów spotkałem paru młodziaków, nieznanych mi z widzenia. No i spotkałem Roberta, czyli młodziaka-seniora. Wraca do treningów, choć tuż po maratonie lubuskim narzekał na zakwasy i ogólne zużycie. No cóż, Robert ma już swoje lata.... :)

W domu armagedon, czyli - remont. Na razie zmieniliśmy pomieszczenie, w którym jest sypialnia, przenieśliśmy się na stronę od podwórka, by nie słyszeć pijanej tłuszczy pod "Tanimi Fajami". Od jutra trzęsienie ziemi: ekipa robi szturm na dwa kolejne pokoje, zaczyna od szpachlowania i gładzenia :(((((((( . Będzie syf, kurz i ogólna tragedia. Cóż, trzeba to przeżyć...

środa, 28 sierpnia 2013

Wk..rw miesiąca

Zero km

Za siedzenie przez cały dzień z radnymi powinni płacić dodatek za szkodliwe. Człowiek wychodzi ogłupiały od słuchania tego bezsensownego pieprzenia, wkur...ny do białości poziomem głupoty tej zezowatej umysłowo bandy.

Dzisiaj przez cztery pierwsze godziny trzeba było słuchać różnych sprawozdań. Zaczęło się od godzinnego pokazu filmików i zdjęć z rejsu jachtu "Goleniów". Potem prelekcja o gminnych inwestycjach, o sytuacji w przedszkolach, o śmieciach i coś tam jeszcze. Później dyskusja o tym, że inwestorów trzeba traktować delikatnie i z szacunkiem. Zaraz potem gwałtowny zwrot w polityce miłości wobec inwestorów: Wojciechowski zażądał spałowania bejsbolem szefów firmy Biedronka, bo stawiają koło urzędu sklep podobny do stodoły. Za moment się okazało, że stawiają, bo korzystają z warunków, jakie wyznaczył parę lat temu tenże Wojciechowski, jako ówczesny burmistrz. Żeby było śmieszniej, onże pan W. rok temu zablokował próbę zmiany planu zagospodarowania na bardziej przytomny. A dziś chce z kosą i pałą lecieć na Portugalczyków...
Do gorączki doprowadził mnie jednak punkt obrad dotyczący przyznania 125 tysięcy złotych dotacji na mętny projekt wymyślony przez 'artystów' z Teatru Brama. Durni radni, dali kasę, a nie zażądali nawet kosztorysu imprezy i nie spytali o przeznaczenie pieniędzy, które dają "artystom". W pale się nie mieści, jak można gospodarować gminnymi pieniędzmi. Ale jest w tym ziarno dobra i nadziei: należy występować do gminy z najdurniejszymi nawet pomysłami, żądać dziesiątek tysięcy złotych i broń Boże nie dołączać do wniosku żadnych dokumentów. Wtedy radni padną na kolana i kasę dadzą. Każdemu!

wtorek, 27 sierpnia 2013

Etiopczycy? Raczej dziękujemy...

10 km

Ciekawe, że najgorszy dla mnie jest zawsze drugi dzień po maratonie czy półmaratonie, wtedy najbardziej odczuwam skutki wysiłku, a nie pierwszego dnia po, kiedy - wydawałoby się - powinienem padać na dziób. Tak i dzisiaj: achillesy jęczą. Mimo to przepisową dyszkę zrobiłem, aczkolwiek omijając z daleka las. Tylko asfalt: Goleniów-droga lubczyńska-park przemysłowy i z powrotem. Po drodze parę razy natknąłem się na ludki przemykające przez szosę lubczyńską, biegające po lesie przed S3. Co chwila ktoś przeskakiwał na drugą stronę i znikał w lesie. Aż miło popatrzeć. A pamiętam, że kiedy w 1980 roku po zdaniu matury trochę biegałem, to wstydliwie przemykałem z Grunwaldzkiej do parku przy Wojska Polskiego, a potem w las, żeby nikt mnie nie widział. Obciach to był wtedy niesamowity. I naprawdę lud goleniowski patrzył na mnie jak na marsjanina. Nie było to miłe.

Dwóch obywateli Etiopii wyraziło dziś wolę wystartowania w leśnym maratonie. Chłopaki w angielskim jeszcze gorsi ode mnie, w polskim pewnie mało biegli. Chyba nie doczytali, że w Kliniskach nie będą dzielić kasą, a po zegarek z Afryki nie opłaca się lecieć. Nie wiem, co postanowi prezes, ale moim zdaniem obywatelom Etiopii należy uprzejmie podziękować. Nie chodzi przecież o nakarmienie głodnych z Afryki, ale danie szansy na wygranie komuś od nas. 

Bardzo mnie cieszy, że ostatnio junior z własnej i nieprzymuszonej woli wkłada strój biegowy i rusza w trasę. Dziś machnął dyszkę. W sobotę, co oczywiste, będzie na treningu w Kliniskach (Jacek, pewnie zechce też coś spożyć z okazji twojego sukcesu :) ). W sobotę jego kumpel, Kuba Pabisiak, wystartował pierwszy raz w półmaratonie. Coś mi się zdaje, że Michał zechce szybko załapać się na podobny sukces. Jeśli przez miesiąc potrenuje uczciwie, może to zrobić w Kliniskach. Ciekawe, czy się odważy ;)

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Polska narzekająca

10 km

Rewelacyjna kondycja, jakby wczoraj nie było Gryfa. Dobre tempo, żadnych dolegliwości, najlepsza forma pod sam koniec trasy, na ostatnich dwóch kilometrach. Chciałoby się, żeby tak było zawsze. 

Przejrzałem dziś komentarze do wczorajszego biegu. Polska mendowatość nie ma granic. Produkują się jakieś głąby, którym nie podobała się trasa, bo za wąska, bo jeździły samochody, bo był kawałek bruku, bo nie była to trasa nad Odrą, bo były dwie pętle - i tak dalej. Do dupy podobno były wodopoje, bo na zakrętach, bo tylko woda, bo wody zabrakło, bo podobno woda do picia i do płukania gąbek była w tych samych pojemnikach (dobrze, że biegłem z Powerade...). Komuś tam nie odpowiadało, że nie żądano dowodów osobistych przy wydawaniu pakietów, że koszulki były za duże, że zeszłoroczny wzór. Ktoś inny miauczy, że nie dostał sms-a z wynikiem (trzeba było podać numer telefonu, sieroto; ja podałem, sms do mnie doszedł - prawda, że tylko z czasem brutto), że wyniki nie były dostępne na stronie internetowej już, natychmiast, najlepiej jeszcze przed biegiem; że impreza mało rozgłoszona w mediach. Ciekawe, że nikt nie narzeka, że zabrakło bułek do żurku - fakt, zabrakło. W tej sytuacji (brak bułek) w zasadzie należało przecież przerwać bieg i zwrócić ludziom pieniądze...
Świerzbiło mnie, żeby chlasnąć na forum mocnym, żołnierskim słowem. W końcu dałem sobie luz, z ciemniakami nie ma co dyskutować. Najlepiej, niech sami zorganizują Bieg Idealny, chętnie wpadnę. 

O, widzę, że pojawiły się poprawione wyniki Gryfa. Jest, jak twierdziłem: mój czas netto to 1:49:22, co przesuwa mnie w okolice miejsca nr 500. A to znaczy, że startując na samym końcu, w czasie biegu wyprzedziłem prawie 800 osób! :))

niedziela, 25 sierpnia 2013

Gryf

21,1 km

Bieg - ideał. 
Trasa poprawiona w stosunku do zeszłorocznej, dochodzi aż do Placu Lotników, nie ma za to długiego, męczącego psychicznie odcinka na Wojska Polskiego. Przez to bieg jakby odbywał się szybciej, jest przyjemniejszy.
Pogoda jak na zamówienie. Słonecznie, ale powietrze chłodne, trochę październikowe, do kompletu sympatyczny wiaterek, mile chłodzący rozgrzanych biegaczy. Człowiek się nie zagrzał, ale i nie było chłodnawo. Po prostu - w sam raz.
Kapitalna frekwencja, zdaje się (nie ma jeszcze danych oficjalnych), że na metę dotarło 1,2-1,3 tysiąca ludzi, w ubiegłym roku było to około 850 osób. Mimo to na trasie nie było tłoku, oczywiście poza pierwszym odcinkiem, ale na to chyba nie ma rady.
Wystartowałem z Darkiem i Albercikiem na końcu stawki, za nami był już tylko jeden gość. Złapałem swoje tempo i metodycznie zacząłem się przesuwać do przodu. Biegłem równym tempem, pilnując, by oddech był na poziomie 3/3. Standardowa "przelotowa" prędkość wyszła mi na poziomie 5:05-5:10, czułem się wtedy bardzo dobrze. Pierwsze kółko bez żadnych problemów, czułem się doskonale. Na pierwszych dziesięciu kilometrach wypiłem butelkę Powerade, na drugie koło przejąłem od Michała drugą butelkę Powerade i żel energetyczny. Żel dodał mi speeda, Powerade oszczędzałem, by móc ostatnie łyki wypić na Wojska Polskiego. Efekt był taki, że do końca zachowałem bardzo dobrą formę i zapas sił. Trochę za późno zorientowałem się, że trzeba ciut przyspieszyć, dlatego wynik jest ciut gorszy od zeszłorocznego - 1:49:22 wedle mojego pomiaru netto. Ale i tak byłem w czołówce goleniowskiej stawki zawodników. Ze znajomych na pewno przede mną był Mariusz Gess i Krzysiek Pabisiak. Kto ewentualnie jeszcze - się okaże po publikacji wyników.

Właśnie odczytałem sms-a od organizatora. 524 miejsce, 44 w kategorii wiekowej, czas podają mi 1:50:49, ale to nie może być netto. Brutto mnie nie obchodzi, bo myśmy linię startu przekroczyli około 1,5 minuty po strzale. Wychodzi mi, że wyprzedziłem około 700 osób. Dokładnie ile - pokażą wyniki, których wciąż nie ma na stronie.

Ciekawe zdarzenie: wczoraj wieczorem błagalna prośba przez FB od nieznanego mi Mateusza, o podwiezienie na Gryfa, z Goleniowa do Szczecina. Chłopak przedstawił się jako mieszkaniec Katowic, z wizytą u babci i dziadka, nieznający Goleniowa, a co dopiero Szczecina. Dziwne mi się to wydało, ale poszukałem w necie i się potwierdziło, że chłopak pisze o sobie prawdę. Umówiliśmy się na wyjazd o 9 rano. Tuż przed 9 dostaję telefon, że nie jedzie, bo babcia jego buty wyrzuciła do śmietnika, nie ma w czym biec. OK, przyjąłem, ale to już mnie zdecydowanie zdziwiło. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy to nie są jakieś podchody, które nieprzyjemnie mogą się skończyć. Ale w drodze do Szczecina odbieram kolejny telefon, Mateusz znalazł buty gdzieś za babciną szafą, jedzie już do Szczecina i prosi o odebranie pakietu. W końcu się spotkaliśmy, chłopak pobiegł (na pierwszym zdjęciu drugi od lewej), a potem wrócił z nami do Goleniowa. I tym sposobem zrobiłem dobry uczynek, równie dobrze o mnie świadczący. :)

Nagrodami na Gryfie były 3 vouchery na Maraton Puszczy Goleniowskiej. Na stadionie przy Litweskiej wisiały 2 duże banery reklamujące maraton. I nawet kartki wyrwanej z notesu z informacją o Mili Goleniowskiej.  

Wieczorem pokazały się wyniki. Niestety, są nieścisłe. To nie są czasy netto, tylko brutto. Nijak to się ma do prawdziwych wyników. Stanowczo twierdzę, że mój czas netto to 1:49:22
Start na pewno robił wrażenie
Tuż po biegu, niespecjalnie zmęczony
Mirek z reklamą ziółek na głowie
Walkowiak - junior
Tomek
e-sołtys e-Klinisk, dzień wcześniej biegał po lubuskich winnicach
Kobiety żegnają uśmiechami Albercika, który gna po piwsko

sobota, 24 sierpnia 2013

Robert wygrał

Zero km


Ja leserowałem, ale koledzy biegali. Robert w Zielonej Górze był pierwszy na Lubuskim Maratonie Szlakiem Wina i Miodu. Oryginalny wyczyn, jak na abstynenta. Na pewno w pakiecie zwycięzcy dostał co nieco, teraz będzie miał okazję pokazać, jakim jest dobrym kolegą. Na pewno się podzieli, poczęstuje, nie będzie żałował tego, czego sam nie lubi. A koledzy będą Robertowi bardzo wdzięczni. Na pewno też Robert chciałby, żeby o sukcesie wspomniała prasa lokalna i regionalna. To, oczywiście, jest do zrobienia, o ile Robert okaże się dobrym kolegą. Wszyscy w to wierzymy! :)
W tym samym maratonie biegli też kliniszczacy: e-sołtys Albercik i Jacek Chmielewski, który z kielichem w ręce machnął swój pierwszy maraton. Podobno lekko nie było, bieg prawie górski, ale te napoje izotoniczne pomogły wprawiać biegaczy w coraz lepszy nastrój. Jutro Albercik opowie więcej, bo bohatersko staje na starcie Gryfa, podobno z założeniem, że już na pierwszej pętli wpadnie do Castellari na kawę i lody. Wina pewnie będzie miał dosyć ;)

Odebraliśmy z Darkiem pakiety startowe. Ładna, modna koszulka, wykwintna gąbka i
pozłacane agrafki, do tego barokowy, rzeźbiony ręcznie czip. Pełen wypas. Biuro biegu sympatyczne, w obsadzie dziewczyny z Goleniowa, nie trzeba było wyciągać dowodu osobistego, bez problemu odzyskałem nadpłatę za podwójną rezerwację - super! Na ogrodzeniu bieżni wiszą trzy banery Maratonu Puszczy Goleniowskiej, w godnych miejscach. Ani jednego baneru Mili Goleniowskiej. Czyżby orłom Ojca Dyrektora nie zależało na promocji na największym biegu na Pomorzu Zachodnim? Dziwne, ale prawdopodobne. Ojciec Dyrektor miewa takie różne fochy, na przykład w kwestii metod promocji. Ich efektem jest wprawdzie tragedia jeśli chodzi o sponsorów Biegu imienia Ojca Dyrektora, ale jego samego to nie zraża. Ojciec Dyrektor wie, że to sponsorzy się mylą, on sam przecież jest właścicielem prawdy i ma misję od Boga, więc mylić się nie może. Choćby chciał.

Kondycja na razie w porządku. Przeziębienie jakby się nieco ode mnie odsunęło, ogólna kondycja jest w porządku, może uda się jutro powalczyć o rezultat poniżej 1:48. 

piątek, 23 sierpnia 2013

Teraz czekamy na Gryfa

7 km

Zgodnie z planem, obniżona dawka kilometrów. Niespecjalnie chciało mi się ruszać w trasę, bo męczy mnie jakieś parszywe przeziębienie, odbierające ochotę do wysiłku, osłabiające, powodujące senność - a bez typowych objawów typu gorączka, kaszel czy katar. Coś tam się w nosie dzieje, ale trudno to nawet nazwać dolegliwościami. W sumie dość parszywy stan, który po prostu trzeba przeczekać i próbować rzecz załatwić aspiryną i czymś płynnym na rozgrzewkę.
Jutro odbój i święto lasu. Dzień z gazetą ;)

W lesie spotkałem Mirka ze słuchawkami na uszach i ciekawym psem, brzydkim jak jasna cholera. Bure to jakieś było, gołe, z pędzelkami sierści na uszach i końcówce ogona. Mirek ma ciekawy gust...

Dziś do Goleniowa dotarła kolumna samochodów promujących alternatywne zasilanie. Najefektowniej wypadł Tesla Roadster, kosztujący 98 tys. dolarów. Nie dojechał na czas do mety, bo koło cmentarza się wyczerpały baterie :) Trzeba go było dopchnąć na stację paliw i poprosić o podładowanie baterii. Kabaret.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Na pół gwizdka

8 km

Zgodnie z planem, schodzimy z liczby kilometrów. Dziś ósemka po lesie, niespecjalnie mi szło, bo też dzień był jakiś taki rozlazły, bez pary byłem zupełnie. Po kilometrze biegu było już OK, chyba ciśnienie mi się podkręciło i weszło na prawidłowy poziom. Jutro pięć km, tylko dla rozruszania się. W sobotę leżenie bykiem.

Znowu byłem na posiedzeniu komisji, żeby czuwać nad losem tartanowej bieżni. Dziś też radni gładko przełknęli informację o wzroście kosztów inwestycji, nikt nie śmiał pisnąć, że za drogo. I dobrze, tak ma być ;)

Informacja o wolnych miejscach na leśny maraton trafiła pod strzechy, odzew natychmiastowy: 18 zgłoszeń, lud jeden przez drugiego płaci wpisowe. Jeszcze dzień, dwa i listę trzeba będzie ostatecznie zamknąć. 
Robert przejął się ostrzeżeniami nt. trasy, zapowiedział, że przyjedzie na trening 31 sierpnia. Zdaje się, że chłopak planuje wygrać maraton.  
Jutro w GG na sportowych stronach relacja z treningu, jako główny materiał. Redaktor Wasiak jest maratonowi bardzo przychylny, bo oczywiście startuje. Wprawdzie na dychę, ale to dobry początek. Sylwuś, kiedy tylko powtórnie wstąpił w związek, przytył i wyglądał jak Kalisz. Zaczął biegać, zdecydowanie mu się poprawiło, a bieganie chłopu się spodobało. To ważne, bo wcześniej nie istniało nic poza piłką nożną ;)

środa, 21 sierpnia 2013

Bieżnia dużo droższa

10 km

Ostatnia dyszka przed Gryfem. Jutro 8 km, w piątek 5, w sobotę odpust zupełny, za to w niedzielę przebijam barierę dźwięku.
Trening na tej samej, co zwykle trasie. Na drodze do torów dogoniłem dwie jadące dziewczyny jadące rowerami. Biegłem po cichu, więc nie słyszały, że się do nich zbliżam. Kiedy się obróciły, przeraził je obcy facet w odległości 3-4 m. Narobiły wrzasku, po chwili pokładały się ze śmiechu zdając sobie sprawę, że przez chwilę miałem niezły cyrk. Faktycznie, przedstawienie dobrego gatunku ;)

Posiedziałem dziś trochę na posiedzeniu komisji rady miejskiej. I dobrze, że czasu nie pożałowałem, bo dowiedziałem się tego i owego o bieżni. Mianowicie: trwa projektowanie inwestycji, projekt (63 tys. zł) będzie gotowy do końca roku. Cztery tory, sześć na prostej. I teraz nowość: obywatel Kostrzeba nadal napierał w kierunku bieżni w wersji 6 torów, 8 na prostej, już miał nawet jechać do Warszawy i pozyskać od niejakiej Muchy bańkę na owe dwa dodatkowe tory. Niestety, na scenie pojawił się taki jeden sepleniący ryżawy z Gdańska, z drugim łysawym Vincentem z Londynu; obaj zarządzili, że koniec z festiwalem wydawania, koniec wszelkiego wspierania. Mucha, chciała czy nie, musiała posłuchać. Powiedziała podobno, że nie ma żadnych dotacji, subwencji i innych bzdetów, chyba, że znowu przyjedzie Madonna, to wtedy 6 baniek się znajdzie. Na gówna typu sześć torów w Goleniowie kasy nie będzie i kwita.
Tak więc projekt będzie na 4 tory, 6 na prostej, i dobrze. Gorzej, że kosztorys całej inwestycji podskoczył do 2,5 mln zł, nie licząc projektu. Pierwotnie koszt oceniano na 1,8 mln zł. Przez chwilę się przestraszyłem, stanęła mi przed oczami wizja biegu 28/28. Nie jest jednak tak źle. Z dyskusji radnych jasno wynikało, że owe 700 tysięcy więcej nie ma żadnego znaczenia, inwestycja jest priorytetem i zostanie zrealizowana. Nikt nawet słowem nie wspomniał o ewentualnym odłożeniu jej na półkę na kolejne nie wiadomo jak długo. Skarbnik Guzik coś tam o tym mamrotał, ale nikt nawet nie podjął tematu. Jest dobrze, choć należy sprawy pilnować i być na każdym posiedzeniu, na którym mogą wspominać o bieżni. Tak z ostrożności.

Jutro mam imieniny. Znów się zastanawiam, kim był św. Cezary, mało mi znana postać? Bo większość cezarów świętymi raczej nie była... Ale by nie obrażać pamięci tego jednego porządnego informuję, że prezenty nadal mnie nie obrażają. Prócz prezentów przyjmuję też wszelkie darowizny, zapisy, legaty, spadki, datki, jałmużną też nie gardzę :) 

wtorek, 20 sierpnia 2013

Nowe Nike

10 km

Dzień odpoczynku dobrze zrobił. Minęło osłabienie, wróciła siła i chęć do życia. Za to ćmi lekki ból w krzyżu, efekt zbyt aktywnego rozciągania się. Na szczęście, to zjawisko znam dobrze, nie przeszkadza w bieganiu i przechodzi po dniu czy dwóch. 
Po południu popadało i zdecydowanie się ochłodziło, nie na tyle jednak, by pakować się w strój z długimi rękawami. Wreszcie warunki, które mi służą i nie wykańczają już na starcie. Połowę trasy zrobiłem w praktycznie suchej koszulce, nieco się zgrzałem na asfaltowym odcinku przez park przemysłowy. Po biegu czułem się doskonale. Szczerze mówiąc, z przyjemnością myślę o nadchodzącej jesieni i miłym chłodku. :)
Po drodze dwa spotkania z biegaczami. Pierwsze z dwójką bardzo młodych chłopaków, chyba liceum. Umieli się zachować, z daleka pozdrawiali. W GPP mijałem się z nieznanym mi jegomościem w wieku 20-30. Nie zareagował na pozdrowienie ręką. Burak, znaczy.

Przyszły nowe buty, Nike Air Pegasus +28. Moje wątpliwości budzi kolorowa, więc chyba nie gumowa, podeszwa. Ciekawe, jak będzie z trwałością, bo z kolorem (pomarańczowym) już się pogodziłem. Cieszy nieco inna konstrukcja góry, która powinna wyeliminować problem znany mi z modelu +26: szybko się prującą siateczkę przy dużym palcu. To był ewidentny błąd projektowy w starym modelu. W nowym w tym miejscu jest porządne, mocne tworzywo, więc but nie powinien się pruć. Czy tak będzie - czas pokaże.
W sobotę trzeba jechać po pakiet startowy na Litewską. Prezesie, może razem?

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Jeszcze czuję...

6 km

Jeszcze dziś czułem skutki wczorajszego skatowania się 18-kilometrowym biegiem w upale. Osłabienie, senność, dreszcze - ogólnie, samopoczucie do d... Dlatego dzisiejsze plany ograniczyłem do paru rundek wokół stadionu, żeby się poruszać, ale nie zmęczyć. Niezłe warunki, bo trochę popadało, ochłodziło się. Na stadionie sporo młodych babek, jeden starszy gość - i wszystko. Piłkarzyków nie było, było więc cicho i bez przekleństw. 

Profesjonaliści od organizacji Mili Goleniowskiej wyniośle milczą, słowem nie odnieśli się do sugestii drobnych zmian w organizacji listopadowego biegu. Gdyby mieli je wprowadzić, to już najwyższy czas zacząć trąbić o losowaniu atrakcyjnych nagród, żeby to się zdążyło przełożyć na frekwencję. Ale może chodzi o to, żeby się nie przełożyło? Rok temu Ojciec Dyrektor odrzucił ofertę ufundowania przez Sebastiana atrakcyjnych nagród, bo podobno za późno się zgłosił z tą propozycją, no i pomysł nie spłynął z ojcowskich ust. A to przecież najważniejsze, by właściwe usta obwieściły światu nowinę.
Jestem przekonany, że chłopcy chcą zrobić po staremu: sowite nagrody dla chartów, dla pospólstwa ochłapy: piórniczek, czekoladka o powierzchni paznokcia, jakaś szmata stylizowana na koszulkę i takie tam. W tamtym roku główna nagroda to były 2 tysiące zł, za drugie miejsce bodajże tysiąc. Ciekawe, ile wymyślą na ten rok?

niedziela, 18 sierpnia 2013

Przedgryfowe wybieganie

18,5 km

Wczoraj usłyszałem, że się lenię, bo nie co dzień są wpisy na blogu. Wprawdzie nigdy nie obiecywałem, że codziennie coś wrzucę, ale lud czytający przyzwyczaił się, że jest coś każdego dnia. Nie ma co zmieniać utartych zwyczajów, trzeba pisać.
Wczorajszy bieg w Kliniskach zachęcił mnie do większej aktywności. Na dzisiaj wybrałem trasę przez Łęsko i Bolechowo. Start po godzinie 11, jeszcze nie było gorąco, ale to przyszło w drodze. Nie brałem ze sobą wody, butelka w ręce bardzo mi przeszkadza. Już wolę nie pić po drodze, byle nie targać ze sobą nawet małej butelki. 
Kawka świetnie regeneruje
Odcinek do Łęska przyjemny i bezproblemowy. W rejonie Góry Lotnika bodaj trzeci raz natknąłem się na siedzącą na trawie parę ludzi w wieku około 60 lat, pożywiali się w przerwie wędrówki z kijkami. Krótkie pozdrowienie i dalej, w drogę. Nikogo już nie spotkałem. W Łęsku chętnie bym już przyswoił łyk wody, ale nikogo nie było na podwórku. Krótka przerwa na moście, potem bieg przez Bącznik do Bolechowa, nie zaszedłem do wsi, kierunek - Goleniów, asfaltem. Droga do miasta szybko minęła, choć odwodnienie i odsolenie dawało już mocno znać o sobie. Dotrwałem bez żadnego problemu, na obiedzie zjawiłem się punktualnie o 13.30. Po kąpieli dobre pół godziny dochodziłem do siebie, tyle trwało schładzanie rozgrzanego biegiem organizmu. Wypociłem z siebie prawie 2,5 kg płynów - tak przynajmniej mówi waga. Nic dziwnego, że przez godzinę piłem, piłem i wciąż mi było mało. W końcu się napiłem ;)
Od jutra spuszczam trochę z tonu, przed Gryfem trzeba wypocząć, zregenerować się i zebrać siły.

sobota, 17 sierpnia 2013

Trasa przetestowana

10 km w piątek, 10,5 w sobotę


Wczoraj relaksowy bieg, testowanie podwozia po czwartkowej klęsce. No i oczywiście cud-przemiana, śladu bólu, wszystko funkcjonowało jak za młodu. Trasę zrobiłem w odwrotnym kierunku: najpierw 5 km asfaltem, druga piątka leśnym duktem. I było super do samego końca.
No to w drogę...

Dziś z Michałem odpowiedzieliśmy na wezwanie prezesa, przebiegliśmy się trasą leśnego maratonu. Trasa fajna, bo zróżnicowana, jak to w lesie: trochę trawy, trochę szyszek, sporo piachu, nieco wystających korzeni (prezes przetestował jeden z nich - zarył), jest nawet ścieżka rowerowa - dar Fuhrera dla ludu zachodniopomorskiego. Przeważnie płasko, ale jest też troszeczkę górek, niekoniecznie wysokich, ale upierdliwych, które na czwartym okrążeniu urosną do wielkości Giewontu.
Oluś, ładne ujęcie!
Mafia Gapińskich na trasie
Krótko mówiąc, trasa jest ładna i sympatyczna, ale da popalić ludkom przyzwyczajonym do biegu po twardej nawierzchni. Wymaga trochę innej taktyki, niż bieg w mieście, innego rozłożenia sił. Kto się szarpnie na początku, nie pozbiera się pod koniec. To trasa, która wymaga dla siebie szacunku.
W treningu wzięła udział cała familia Gapińskich (Aneta, Darek, Ola, Olek i Artur), e-sołtys Albercik, Jacek Chmielewski, ja z Michałem i gość ze Szczecina, jeśli dobrze zapamiętałem imię - Łukasz. Wszyscy dotrwali. :)

Wszyscy jeszcze świeży i wypoczęci
Trzeci kilometr
4
1328 szyszek i 4 szt. biegaczy luzem
Góreczki niby niewielkie, ale męczące
Drużyna na ścieżce rowerowej wujka Adolka
Po biegu: wszyscy żywi i zadowoleni

czwartek, 15 sierpnia 2013

Bieganie jak rąbanie drewna

12 km

Już dawno tak kiepsko mi się nie biegło. Piekielnie dokuczały mi oba achillesy, do tego otarta prawa pięta. Najpierw planowałem przebiec do Łęska i wrócić przez Bolechowo, dobrze, że zrezygnowałem. Biegłem, ale czułem, jakbym ciągnął za sobą oponę na sznurku, podbiegając na byle
wzniesienie miałem problem z gwałtownie nasilającym się bólem z tyłu pięt. Jakoś jednak dałem radę, choć jutro nieco odpuszczę. Przyszły tydzień trzeba potraktować lajtowo, nie ma co się szarpać przed niedzielnym Gryfem.

Liczba uczestników półmaratonu w Szczecinie się nie zmienia, wciąż z gminy Goleniów ma to być 30 osób. Może warto pomyśleć o wspólnym zdjęciu przed biegiem albo już na mecie? 

Fajnego gościa spotkałem dziś w parku przemysłowym. Jechał na jakimś wypasionym rowerze, wystrojony jak na Tour de France, kask, superprofesjonalna koszulka, oczywiście okulary. To, co mnie urzekło, to styl jazdy. Otóż jegomość pedałował cisnąc pedały... piętami. Nie wiem, może to jakiś nowy styl, może to ja jestem do tyłu z wiedzą, a zasady fizyki już nie obowiązują. W każdym razie, jegomość zwracał uwagę ;)

środa, 14 sierpnia 2013

Powiało jesienią

10 km

Cały dzień zmienne ciśnienie, wietrznie, chłodno, po południu przelotne, ale solidne deszcze. Kiedy wychodziłem wieczorem na bieg, para leciała z ust. Miałem wrażenie, że powiało lekko nadchodzącą jesienią. Niby jeszcze do niej daleko, to dopiero połowa sierpnia, ale po raz pierwszy poczułem, że lato zaczyna się kończyć. Na szczęście, do prawdziwego końca lata jeszcze daleko, przed rokiem skończyło się dopiero pod koniec października. 
Nie potrafię rozgryźć źródła problemów z pobolewającymi achillesami. Nie jest to tak dokuczliwe, jak było zimą, ale drażni mnie, że lekki ból wciąż powraca i nie odchodzi na amen. Najwidoczniej, trzeba się do tego towarzystwa przyzwyczaić i przyznać, że może to mieć związek z wiekiem ;)

Zamówiłem dziś nowe buty do biegania, Nike Pegasus Air 28. Pewnie zasadniczo niczym nie będą się różnić od mojego ulubionego modeli NPA26, może poza mniejszą wytrzymałością i wyższą ceną. Przy okazji przejrzałem obecną ofertę, jest już oczywiście model na ten rok, ma numer 30. Ma bardziej pedalski wygląd i oczywiście cenę z sufitu. Mnie, tak naprawdę, interesuje podeszwa, jej profil, zdolność do amortyzowania kroków, wytrzymałość systemu amortyzacji i odporność na zdzieranie bieżnika. Cała reszta to bajer i galanteria, niegodne uwagi.
Nawiasem mówiąc, Piotrek, odkąd pamiętam, biega w NPA26, rozklepanych już jak laczki cioci Mani. Na zewnątrz prezentują się OK, ale Piotrek przyznaje, że mają zero amortyzacji. Może dlatego tak dokuczyły mu ostatnie biegi. Ciekawe, że klub Barnim, który wydaje pieniądze na przeróżne, mniej i bardziej sensowne cele, nie ma pieniędzy na buty dla jednego z bardziej oddanych sportowi trenerów. 

Młody wybrał się wczoraj na stadion, zrobił dyszkę. Widocznie uświadomił sobie, że puszczański bieg za nieco więcej niż miesiąc, że trzeba się nieco przygotować. 

Opublikowano trasę maratonu w Poznaniu. W zasadzie to samo, co przed rokiem, zmiana jest na końcówce. Nie będzie już biegu pod górę na 41. kilometrze, końcowy odcinek jest łagodniejszy. Trasa naprawdę w porządku. Ciekawe, kto już się zapisał?

wtorek, 13 sierpnia 2013

500

10 km

Pięćsetny wpis na blogu. Sporo. Świata tym pisaniem nie zmieniłem, ale nie o to chodziło. Chwalić Boga, nie mam żadnej misji do spełnienia. Piszę, bo lubię, jest parę osób, które to czytają - i fajnie. Pewnie jeszcze trochę nad tym pisaniem posiedzę, póki mi się nie znudzi. Na razie się nie nudzi :)

Kto ma możliwość odbioru niemieckiego kanału Das Erste, gorąco namawiam, by jutro włączyć telewizor o godzinie 22.55. Będzie wyświetlany film, o którym kiedyś już pisałem: Herbstgold, o sportowcach-weteranach z górnej półki, kategorie wiekowe 80 i więcej. Film jest rewelacyjnie zrobiony, bardzo pouczający i zwyczajnie chwilami wzruszający. Finałowa scena zasługuje na najwyższe wyróżnienia filmowe. Zapewniam, nikt nie będzie się nudził, film ogląda się jak dobre kino akcji. Kto nie będzie mógł obejrzeć, to zapraszam kiedyś do siebie, nagram go jutro i na pewno szybko nie skasuję.
Uzupełnienie: film będzie też wyświetlany w najbliższą niedzielę, 18 sierpnia, o godz. 21 na kanale religia.tv, dostępnym m.in. na Cyfrze+. Tu będzie polska wersja językowa.

Ledwie zakończyły się zapisy do MPG 2013, zaczęło się mędzenie: a czemu jest tak mało miejsc, a czemu wydarzenie tak słabo rozreklamowane, przecież gdybym wiedział(a), to bym się zapisał(a), a może da się coś załatwić po znajomości? Zgłaszają się do mnie ci, którzy już, zaraz mieli się zapisać, ale skąd mieli wiedzieć, że tak szybko lista startowa się zapełni? Bezradnie rozkładam ramiona, odsyłam do prezesa. Prezes ma pewne rezerwy, ale nie dla marudnych pierdół.

Od dwóch dni wróciłem do biegania w Nike'ach. Od razu poprawił się stan przyczepów ścięgnistych. Dobra amortyzacja to podstawowa sprawa, a Nike amortyzację ma dopracowaną. Na przyszłość albo Nike Pegasus, albo coś o podobnej charakterystyce użytkowej. Żadnych eksperymentów z nowymi markami i modelami. 

Dziesięć kilometrów relaksu. Temperatura rzędu 17 stopni, nawet się specjalnie nie spociłem, idealna równowaga cieplna. Przez cały bieg pilnowałem prawidłowej pracy rąk, trzymania ich nisko i luźno. Od razu czuć było przyrost szybkości, krok się wydłużał. Tylko jak zrobić, żeby ręce w tej korzystnej pozycji trzymały się non stop? Kiedy przestaję to kontrolować, wracają do góry nie wiadomo kiedy...

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Bez szczęścia nie pojedziesz

6 km

Przedwczoraj w lesie nieco naciągnąłem więzadła w prawej kostce, do dziś mnie pobolewają. Dlatego skrócony dystans, wyłącznie asfalt równy i dobrej jakości, movalis do kompletu. Miły, wieczorny chłód, temperatura wprost idealna do relaksowego biegu w plenerze. Ciekawe, że mimo świetnych warunków prawie wszyscy biegacze kręcą się po żużlu, zamiast ruszyć w las, gdzie przyjemniej i nie tak monotonnie. 

Krystian Zalewski odpadł w eliminacjach na MŚ w Moskwie. Piąty czas, do tego dyskwalifikacja. Słuchałem wypowiedzi Krystiana dla TV PZLA. Mówi, że jest w dobrej formie, że ma w sobie parę i może pobiec poniżej 8:20, ogólnie zadowolony. Piotrek w komentarzu na GG chwali Krystiana za dobry bieg w towarzystwie świetnych zawodników. A niby jacy mają być na mistrzostwach świata? Mnie do głowy przychodzi to, co było bardzo ważne dla Napoleona: czy ma się szczęście? Praca, przygotowanie - to jedno. Jak się okazuje, bez odpowiedniej dozy szczęścia nic się nie da zrobić.

Maraton Puszczy Goleniowskiej skompletowany, jest 120 zgłoszeń. Trwało to niecały miesiąc. Do startu w Mili Goleniowskiej od maja zapisało się 95 osób. Jest szansa, że jeszcze ktoś się zapisze.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Sie, panie, nie opłaca...

10 km

Tym razem wyłącznie po asfalcie, wczoraj chyba sobie nieco nadszarpnąłem jakieś więzadło w prawej kostce, wczoraj po południu pobolewało mnie przy chodzeniu. Decyzja była rozsądna, podczas biegu żadnych dolegliwości, dziś po południu pełny powrót do zdrowia. 
100 procent asfaltu - to wyprawa do parku przemysłowego, równiutkie 10 km. "Przelotowa" szybkość wyszła mi na poziomie 5:04, zupełnie nieźle. Do utrzymania bez problemu przez 10 km, nie testowałem tego jeszcze na dystansie półmaratońskim. Ale można spróbować w Szczecinie tempa 5:00. Może uda się utrzymać, byłoby 1:45:30.
Ciekawe spotkanie, kiedy wracałem do domu. Na wiadukcie chwila przerwy, podjechał do mnie jegomość z miasta Komarowo, z pytaniem, po kiego ch... tak się męczę. Objaśniłem pokrótce, że to taka fanaberia, że z nudów. Gościu zrozumiał, bo jego życie, jak się okazuje, też pełne nudy. Odbiłem piłeczkę pytaniem o zawartość dziadówki, którą wiózł zawadiacko przewieszoną przez ramę roweru. Zaciekawiłem się, bo dojrzałem tam marchew, cebulę, karton mleka i - to chyba oczywiste - flaszki z piwem. O piwo nie dopytywałem, to nabytek oczywisty. Zafascynowało mnie, że ludzik ze wsi wiezie na swoją wiochę z miasta marchew i cebulę, do tego mleko. Ludzik objaśnił mi, że mu się nie opłaca siać marchwi i sadzić cebuli, o chowaniu krowy nawet nie ma mowy, bo to dopiero strata! Nie dyskutowałem, bo to nie miało sensu. Nie pytałem, czy nieopłacalny jegomość jest klientem opieki społecznej. Na pewno jest, bo skąd by brał na piwo i papierosy?

sobota, 10 sierpnia 2013

Leniwa sobota

10 km

Spokojna, poranna kawa, przeczytane parę "Bajek robotów" Lema, wreszcie około 10 spokojnie w las. A tam miły chłód, nic nie fruwało w powietrzu, kompletnie puste ścieżki. Krótka przerwa pod wiaduktem, potem na początku trzykilometrowej prostej. Dziś bez szarpania się i kolejnych prób podwyższania poprzeczki, relaksowo. To relaksowe tempo to coś rzędu 5:05-5:10 na kilometr. Lepsze, niż przed rokiem. Ciekawe, czy uda się spróbować powalczyć w Szczecinie o poprawę wyniku?
Jest pierwszy sygnał nt. Cracovia Maraton 2014. Będzie 18 maja, czyli znacznie później, niż w tym roku. Jako przyczynę podają prawdopodobne uroczystości państwowe dnia 27 kwietnia. To miło, że państwo zamierza hucznie czcić moje 52. urodziny :) Będzie czas, żeby wypocząć po obchodach i przygotować się do maratonu.

piątek, 9 sierpnia 2013

Życiowy rekord

10 km

Temperatura spadła, wreszcie da się żyć. I wreszcie biega się z przyjemnością, nie tylko z obowiązku i łakomstwa (bo dopiero 'dycha' uprawnia do spożycia kolacji). Zmierzyłem sobie szybkość na trzykilometrowej prostej przez GPP. 4:51, 4:41  4:21 - moje rekordowe tempo! Bardzo jestem z siebie zadowolony, bo mierzony odcinek przebiegłem z zapasem sił, spokojnie mogłem urwać jeszcze parę sekund, a przy tym nie byłem zziajany i umęczony. Luzik.
Młody wciąż siedzi w Czechach, jest na zjeździe miłośników dźwięków harfy i liry korbowej. Wraz z nim czterech innych miłośników z Goleniowa. Wczoraj konali w ukropie (40 w cieniu), dziś chronili się w namiocie przed ulewą. Nie trzeba chyba objaśniać, że chronili się w namiocie piwnym. W Czechach chyba innych namiotów nie ma.
Zostały raptem dwa tygodnie do "Gryfa". Sprawdziłem dziś zainteresowanie biegiem. Miłe zdziwienie: z Goleniowa zapisały się 24 osoby, dodatkowe 4 z Klinisk. Będzie więcej, bo jeszcze nie wszyscy zapłacili. Godna reprezentacja.

Lżej oddychać

10 km

O wpół do siódmej obudziła mnie całkiem konkretna burza, pioruny i błyskawice. Nadzieje na zmianę pogody rozwiały się równie szybko, co chmury. Już dwie godziny później było gorąco i parno, nie chciało się pracować, a myśli ciężko było skleić w jakiś spójny przekaz. Szczęśliwie, większość roboty miałem odhaczonej zawczasu, dziś mogłem sobie pozwolić na zwolnienie obrotów.
Codziennej dawki biegu jednak nie odpuściłem. Pod wieczór zrobiło się zupełnie przyjemnie, temperatura spadła poniżej 20 stopni i nieco powiało. Obskoczyłem więc standardową trasę, zanadto się nawet nie zgrzałem. Z czystym sumieniem mogłem spożyć kolację i przyjąć dwa "Gniewosze" dla uzupełnienia ubytku elektrolitów.
Jutro w końcu nieco chłodniej, tylko jakieś 22-23 stopnie. Uff...

Właśnie doczytałem, że dziś z ekipy biegnącej wokół Polski odszedł Maciej. Już w poniedziałek wyglądał źle, z bolącą kostką nie sposób przecież biec codziennie od rana do nocy. Karol trzyma się dziarsko, ten wytrzyma do końca.

środa, 7 sierpnia 2013

I komu przeszkadzała zima?

10 km

Z rana pobiegać się nie dało, praca. Po południu stojące powietrze, gorąco i duszno, nawet w lesie. Jeszcze gorzej na odkrytym terenie, bo tam słońce pałowało bezlitośnie i nie było żadnej ochłody. Chętnych do biegania było niewielu i tylko na stadionie. W lesie pustka, nawet muchy odpoczywały i nie atakowały. 
Po biegu jakieś pół godziny dochodziłem do stanu normalnego, tyle trwało wychładzanie organizmu do normalnej temperatury. To pokazuje, jak nienormalne warunki teraz panują. Prawie Cypr. Na szczęście, prognozy są optymistyczne, jutro temperatury podobne, pojutrze już chłodniej. Spece od pogody straszą, że cały sierpień ma być gorący. 

Wieczorem rozmawiałem ze znajomą, która nie posiadała się ze szczęścia. Zdała egzamin na prawo jazdy. Sensacja polega na tym, że zrobiła to za 14. razem, zdając po drodze nowy egzamin z teorii. Pani ma 60 lat. Jak mówi, po każdym oblanym podejściu płakała, klęła jak szewc, ale każda klęska utwierdzała ją w przekonaniu, że trzeba walczyć. Dziś wywalczyła swoje.
I niech mi nikt nie mówi, że się nie da!

wtorek, 6 sierpnia 2013

Pobiegli dalej

10 km

Wystartowałem z rana, sądziłem, że natknę się na ekipę biegnącą z Klinisk. Nie spotkałem ich, a kiedy na stacji benzynowej przy Szczecińskiej zapytałem babkę, która nadjechała od przejazdu, czy widziała jakichś biegaczy, odparła, że widziała w lesie, jak odpoczywali w cieniu gdzieś za Rurzycą. Potem się potwierdziło, że faktycznie biegli w tempie relaksowym, odpoczywając co 5 km. Spotkaliśmy się dopiero w południe, na lodach i kawie w "Ambrozji". Chłopaki byli po dwugodzinnym seansie rehabilitacyjnym, zadowoleni i wypoczęci. Posiedzieliśmy jeszcze pół godziny, a około pierwszej ruszyli w drogę, w stronę Nowogardu. Pogoda była fatalna, żar i duchota. Niewiele zmienił lekki deszcz, który przeszedł nad Goleniowem, w okolicach Nowogardu podobno nieco większy. Ciut się ochłodziło, lecz zrobiło się parno jak w Wietnamie. Darek miał biec do Płotów, ale zrezygnował w Nowogardzie. Mówi, że był zryty jak droga do młyna, pogoda go wykończyła. Wrócił do domu i położył się spać, potem nasączał się piwem dla przywrócenia równowagi.
Chłopcy zostali więc przyjęci tak, jak należy. Wykąpani, nakarmieni, zrelaksowani, wymasowani, na pożegnanie Goleniowa jeszcze dobre lody i towarzystwo do Nowogardu. Gdyby taki serwis mieli
przez całą drogę - nic, tylko biegać. Kliniska i Goleniów będą wspominać dobrze, inaczej się nie da.

Z utęsknieniem czekam na zapowiadaną na noc ulewę. Należy się, jak psu micha. Póki co, opróżniam trzeciego 'bączka' Gniewosza. W Netto po 1,99, dobra cena.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Przybiegli


10 km

Dziś też zwykła norma wybiegana rankiem, potem nie byłoby czasu, a warunki do biegania nienadzwyczajne, bo gorąco. Nie tak, jak w ubiegłym tygodniu, ale trening nie byłby przyjemnością.

Po południu podjechałem do Klinisk, by spotkać się z chłopakami, którzy biegną dookoła Polski. Razem z Darkiem podjechaliśmy do Załomia, tam czekaliśmy dobrą godzinę. W końcu przybiegli około godziny 18. Umęczeni, ale żywi. Darek przebiegł z nimi lasem do Klinisk, po drodze zgarniając e-sołtysa. Na Piastowskiej gorące powitanie w wykonaniu klanu Gapińskich i pani e-sołtysowej, po czym czteroosobowa ekipa (chłopaki plus dwie dziewczyny dbające o logistykę) została zaproszona do gościnnego domu Darka i Anety na kąpiel, posiłek i nocleg. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, zmyłem się szybko, bo trzeba jeszcze było wyprawić Michała, który jedzie na jakiś czeski zlot miłośników muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej. Z chłopakami zobaczę się jeszcze jutro, bo będą biec przez Goleniów, Darek załatwił im masaże w "Rehabilitacji na Fali", potem kawa i lody w "Ambrozji" i w dalszą drogę, przez Nowogard do Płotów. I nikt ich nie pyta, czy przypadkiem nie jest im ciut za ciepło... 
 
Wydarzeniem wieczoru była wizyta bioenergoterapeuty, który podobno od kilku dni dobijał się, by pozwolono mu wspomóc bieg wokół ojczyzny bioenergią. Magik w końcu dopadł chłopaków w domu Gapińskich. Najpierw błysnął, bo faktycznie prawidłowo zdiagnozował przyczynę bólu nogi Maćka, przyczynę znalazł w kręgosłupie i nawet udało mu się uśmierzyć ból przyłożeniem ręki w odpowiednie miejsce. Specjalnie mnie nie zaskoczył, bo sam taką właśnie metodą załatwiam bóle krzyża: wystarczy, że dotknę jednym palcem w miejsce, gdzie najwidoczniej nerw biegnie dość płytko. Ale wracajmy do magika: dalej było już tylko gorzej. Wyciągnął jakieś magiczne akcesoria, które rozpoznałem jako krawieckie wkładki do profilowania ramion na przykład w marynarkach. Miały wytwarzać błogie ciepełko, ale nie wytwarzały. Chłopcy dostali też magiczne koszulki o trzy rozmiary za duże, które mogą im służyć jako giezła. Zwykłe, bawełniane szmaty z wszytym jakimś ociepleniem, coś w sam raz na obecne upały. Magik najwidoczniej zauważył, że nie zrobił większego wrażenia, zmył się znienacka. Giezłeczka i wkładki zostały. Chętnych na nie nie ma.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Pokuta odprawiona z rana

10 km

Miało zdrowo lać, nic z tego, przeszło bokiem. Ale przynajmniej zelżało, da się żyć i oddychać. Wyspałem się jak należy, spiłem mocną kawę i około 10 zdecydowałem się przebiec codzienny przydział kilometrów. 
Na stadionie Maciek Walkowiak delektował się biegiem po żużlu. Mówi, że bardzo mu się to podoba i może się wpisać na listę miłośników żużla i zaprotestować przeciw tartanowi. Za późno, decyzje już zapadły, tartan jest już projektowany, wiosną ruszy budowa. 
W lesie pusto, za torami nie widać śladów biegowej aktywności. Zdaje się, że nie tylko ja wpadłem na pomysł, żeby w największy upał nie robić z siebie pajaca i nie igrać z losem. Są prostsze sposoby na samobójstwo.
A propos. Dwóch chłopaków, którzy biegną wokół Polski i we wtorek mają być w Goleniowie, nieco spuściło z tonu. Nie jest łatwo biec codziennie po dwa maratony i robić to w koszmarny upał. Biegną wolniej, niż zakładali, choć na razie wyrabiają się i nie mają opóźnienia. Odpuścili jednak bieg przez Cedynię, z Gorzowa biegną dziś bezpośrednio w stronę Szczecina, przez Lipiany. Zaoszczędzą ponad 50 km, przez dwa dni będą mieć do zrobienia odcinki zdecydowanie krótsze, "tylko" nieco ponad maraton. Może nieco odpoczną, ale raczej niewiele im to da, od jutra znów pogoda ma być parszywa: upał i żar lejący się z nieba.

sobota, 3 sierpnia 2013

Rzeźnia

Piątek - 10 km

Na termometrze 32, godzina 17 z groszami, w perspektywie wieczorna impreza przy grillu. Zdecydowałem się przebiec. Wziąłem butelkę wody. Odcinek przez las jeszcze w porządku, było ciut chłodniej, niż w mieście, ale i tak do wiaduktu dobiegłem mokry. Najgorsze było jednak dopiero przede mną: rozgrzany asfalt w parku przemysłowym, żar lejący się z nieba, zero chmur, tyle samo wiatru. Odcinek przez park pokonałem z krótką przerwą, w tempie co najwyżej rekreacyjnym. Na ostatni odcinek, do Orlenu, zostawiłem sobie dwa łyki wody i była to bardzo cenna nagroda za koszmarny bieg. Butelkę przepisowo wrzuciłem na stacji paliw do pojemnika na właściwe odpady. Wydawało mi się, że wszystko jest OK.
Tylko się wydawało. Dość długo dochodziłem do siebie, w tym cholernym upale nie dawało się wychłodzić rozgrzanego ciała do normalnej temperatury, jeszcze dobre pół godziny byłem zlany potem. Na imprezie wytrzymałem ze dwie godziny, byłem kompletnie wypłukany z elektrolitów, po drugim, lekkim zresztą drinku poczułem, że zaczyna mi szumieć, zaczęły się też różne sensacje. Dałem sobie spokój z imprezowaniem, poszedłem się położyć. W domu  wypiłem jeszcze butelkę wody mineralnej. Teraz (sobota rano) czuję się nieźle, ale na pewno nie wybiorę się dziś na żaden bieg. Bieganie przy 30 i więcej nie ma sensu, szkoda zdrowia.

W piątek po południu Goleniów odwiedził, wyłącznie w celach gastronomicznych, Bronisław "bul" Komorowski. Zadziwiająco małe zainteresowanie wśród ludu, przyjazdowi przyglądało
Parasol gotowy. Gdyby poleciały jajka, to by chronił
się kilkanaście średnio zaciekawionych osób. Dzieciątko, które BOR dopuścił do pana prezydenta, dało mu różę, a mama powitała. Prezydent był uradowany.
Prezydentowi towarzyszyła oczywiście świta. Pan marszałek to oczywiste, bo w roli gospodarza regionu. Złotousta, wszędobylska pani poseł Kochan uszczęśliwiona krążyła koło Bronka, jakby to ona była lokalną supergwiazdą. Reszta świty to sami kumple lokalnego platformerskiego ojca chrzestnego, niejakiego Gawłowskiego (on sam, oczywiście, też był). Żadnych partyjnych wrogów, w tym wojewody Zydorowicza, który - to żadna tajemnica - z marszałkiem się nie kocha.
Szczelnie odgrodzeni od ludu wianuszkiem różnych funkcjonariuszy, bonzowie z PO poszli szybko do Villi Park  ucztować na koszt elektoratu. Elektoratowi nie wolno było zajrzeć w okna, by nie zakłócać wybrańcom ludu spokoju przeżuwania i trawienia. W sumie widoczek był dość smutny: kolejna władza, która boi się ludzi. Tak zawsze bywa pod koniec...


Około 13 wybrałem się na przejażdżkę rowerem. Chodniki puste, ludzi prawie nie widać. Na stadionie spotkałem Mirka Chabraszewskiego. Powiedział, że trochę pobiega, bo podobnej pogody spodziewa się na mistrzostwach za parę dni, chce przywyknąć do warunków. Więcej ani jednego człowieka biegającego, nie przypominam też sobie żadnego rowerzysty. Nic dziwnego, upał obezwładniający. Po dwóch  godzinach wróciłem do domu z postanowieniem, że dziś nigdzie już nie wyjdę.