poniedziałek, 31 marca 2014

Jeszcze czuję sobotę

12,5 km

Zmiana czasu zrobiła wszystkim bardzo dobrze. Właśnie dochodzi ósma, na dworze wciąż jasno, nikt już nie musi czekać, aż mu Ojciec Dyrektor włączy światełko na bieżni. I mam nadzieję, że już nigdy amatorzy rekreacyjnego ruchu nie będą zależni od łaski, niełaski czy zwykłego focha Ojca D. Na nowej bieżni świecić ma się wedle potrzeb, a nie widzimisię jednego czy drugiego menedżera sportu. Koniec pewnej durnej epoki w Goleniowie.

Właśnie ze stadionu wróciła Ola. Mówi, że po bieżni krąży teraz około 30 osób, parę dodatkowych po asfaltowej opasce wokół boiska. Podobno mnóstwo nowych twarzy, przeważnie kobiecych, oczywiście. Jutro wybiorę się zrobić parę fotek, nakręcę jakiś filmik. 

Jeszcze czuję skutki sobotniego biegania po górkach, nierównej nawierzchni, na spiralnym kacu i na granicy zejścia do Hadesu. Nogi jeszcze drewniane, nie niosą, jak by się chciało. Ale do niedzieli się ogarnę, pozbieram i półmaraton w Poznaniu zrobię bez problemu. Wyraźnie czuję, że bieganie po asfalcie robi mi lepiej, niż bieg po lesie. Od jutra zdecydowanie koniec z leśnymi ścieżkami, z bieganiem przenoszę się do GPP. Tam bieganie będzie dość nudne, za to efektywne. No i można poćwiczyć psychiczną odporność na widok niekończącej się prostej (w GPP prosta ma 3 km).

Jak wczoraj wspomniałem, fajne fotografie z Kołczewa zamieścił "Dulny Foto". Wrzuciłem kilka swoich na FB, zaraz się pojawił komentarz z gratulacjami wygranej :)))) Przyjrzałem się fotkom - faktycznie, jak ktoś nie zna tematu, może uznać, że cały czas byłem na prowadzeniu. Niestety, nie byłem :(

A, dziś w lesie natknąłem się na Krystiana Zalewskiego. Pozdrowił z daleka, nie czekał, aż ja to zrobię, choć oczywiście bym zrobił, bo do Krystiana nic nie mam. Miło, że jest o niebo normalniejszy od Jurka Kilera...

niedziela, 30 marca 2014

Odespane...

10 km

Choć noc o godzinę krótsza (zmiana czasu), wyspałem się jak złoto. Ciężka poprzednia noc, ciężki dzień - było po czym spać. Ale dziś już jest dobrze, sytuacja opanowana. Więc na konto odpracowywania zaległości - dyszka zamiast leżenia bykiem. Zrobiłem ją przed obiadem, zanim jeszcze do ust wziąłem cokolwiek prócz kawy. Mięśnie jeszcze czują wczorajsze, może nie tyle wysiłek fizyczny, co mieszankę wina, wódeczki i koniaku, na początku były mocno drewniane. Rozruszały się jednak, a im dalej - tym było lepiej. Najlepiej biegło się oczywiście po asfalcie, bo równo i bezpiecznie. Przenoszę się zdecydowanie na asfalt, w Hamburgu nie będę przecież biegł po drogach gruntowych. Za tydzień zaczyna się ostatnia faza przygotowań, trening szybkościowy, nie będę się z tym tematem szarpał na leśnych ścieżkach.


W sobotę, na wieczornej imprezie w Międzywodziu - miła chwila. Krupowicz i Banach przyjechali, żeby spotkać się z ważnym gościem od inwestycji w PZLA, dzięki któremu będzie dofinansowanie do bieżni. Ale nie zapomnieli też o Piotrku, który w styczniu uparł się, żeby Roberta Krupowicza zawieźć do Międzyzdrojów na spotkanie z Robertem Leszczyńskim (bardzo skuteczny menadżer sportowy). Na spotkaniu okazało się, że jest szansa na owo dofinansowanie, tylko trzeba się sprężyć, przygotować kwity i dostarczyć je do Warszawy, po czym trochę porozmawiać z kim należy. To wszystko zostało zrobione, jest już decyzja, czekamy teraz spokojnie na oficjalne pismo potwierdzające to, co i tak wiadomo. A w sobotę Piotrek dostał ładną flachę, do której dołączone było pismo krótkiej treści:
 

"Szanowny Pan Piotr Walkowiak

Serdeczne podziękowania.

Robert Krupowicz, Burmistrz Gminy Goleniów"

"-Gdyby nie pan, panie Piotrze, to nie pojechałbym, gdzie należało pojechać, nie byłoby nas tutaj i pieniędzy na przebudowę bieżni" - powiedział Piotrkowi burmistrz. Miło.

A w mieście lęgną się kolejni ojcowie powyższego sukcesu. Jeden taki chodzi i opowiada, że gdyby nie on i jego wybitny zawodnik, to nikt by nie dał kasy na przebudowę bieżni. Nowe wcielenie imć Zagłoby, który mawiał podobno: "-Jam to, nie chwaląc się, uczynił..." Owszem, nowa wersja Zagłoby napisała pisemko, które może nawet jakoś tam się przydało. Tyle, że w Warszawie ładnych i słusznych pisemek mają w ministerstwach na tony. Mniej jest ważne, co jest w pisemku, o wiele ważniejsze - kto je przyniósł i kto powiedział "a ten wniosek poprzemy, bo moim zdaniem jest najlepszy...". Zagłoba może nie wie, że sprawa jest rozstrzygnięta od dobrych kilkunastu dni, a kto ma faktyczne zasługi - też nie jest tajemnicą. Ale niech sobie chodzi i opowiada, mnie to nie przeszkadza. Każdy żyje w swoim świecie, niektórzy w dość dziwnym, bo urojonym...
 
A ProGDar MT się rozrasta. Wczoraj żółtą klubową koszulkę otrzymała Magda Gess, która zaliczyła swoją pierwszą "dychę". Był lekko ekscytujący moment, kiedy Magda zdecydowała się koszulkę nałożyć, a przedtem zdjąć z siebie to i owo. Zainteresowanie wśród męskiej części stowarzyszenia było ogromne, niestety, Magda poprzestała na zdjęciu kurtki i bluzy, zachęt do kontynuowania nie posłuchała.  

Osobną nagrodę, za konsekwencję, powinien był dostać Michał. Drugi bieg na trasie leśnego maratonu i drugi raz zgubił drogę. Choć trasa oznakowana tak, że ślepy by zobaczył, Michał się zamyślił i pobiegł w ostępy nieoznakowaną drogą. Zamiast do nadleśnictwa, dotarł do S3 na wysokości rozjazdu na Dąbie. Nie przejął się sytuacją, skręcił w prawo i biegnąc skrajem drogi dotarł do wiaty, gdzie PMT biesiadą czciło otwarcie trasy biegowej.

Zasłużony dla MPG fotograf "Dulny Foto" wrzucił na FB fotografie z wczorajszego biegu w Kołczewie. Fotografia Olgierda jest świetnym komentarzem do biegu.


Pierwsza reakcja po minięciu mety ;)
 
Po pięciu minutach wyglądaliśmy już dużo lepiej

sobota, 29 marca 2014

Kołczewo

6 km


Rzeźnia na mecie
Po wczorajszym wieczorze owe 6 km i tak było nadludzkim wysiłkiem. Jeszcze około godz. 22 chętnych do uczestnictwa w biegu było znacznie więcej. Niestety, wieczór zakończył się około 3 nad ranem, ostatnim trunkiem spożywanym był koniak Hennessy, a wcześniej cała paleta innych. Efekt - o 10 rano uczestnicy nocnych zawodów w większości wywiesili białe flagi. Ja wystartowałem bez nadziei nawet na w miarę przyzwoity rezultat. Przeżyłem, dobiegłem, zafasowałem medal, jestem zadowolony. 
Od lewej: A. Jakubowski, D. Rosati,
O. Geblewicz
Bieg w Kołczewie był oryginalny, bo poprowadzony trasą iście górską. Same zbiegi i podbiegi. Wcześniej odbyły się mistrzostwa Polski juniorów, na mecie dzieciaki padały jak kawki, nie miały siły ustać na nogach - to daje pojęcie o skali trudności. W biegu amatorów takich widoków już nie było, ale większość uczestników była trasą skatowana. 
Kapitalnie zaprezentowała się Hanza, nie chce mi się liczyć, ale przyjechało ich łącznie chyba z 15. Na trasie było niebiesko od koszulek reklamujących 'firmowezegarki.pl'. Jak widać na zdjęciu, marszałek Geblewicz też popiera firmowe zegarki. 


Finał leśnej dychy
Po powrocie z Kołczewa - szybko do Klinisk, na oficjalne otwarcie trasy Maratonu Puszczy Goleniowskiej. A tam kupa ludzi wydeptujących maratońskie ścieżki. Na bieg się nie załapałem, nawet o tym nie myślałem. Ale na pobiegową imprezę - jak najbardziej. Oczywiście, ani grama alkoholu, przecież sportowcy nie piją ;)
Idę spać, do dzisiejszych tematów wrócę niebawem, to i owo warto rozwinąć.
Niecała połowa ekipy Hanzy
Piotrek odkrył w sobie talent golfisty.
Miał kij w ręku pierwszy raz w życiu.
Piłeczkę wbił jednym ruchem do dołka
odległego o ok 10 m.

piątek, 28 marca 2014

Kierunek Kołczewo

10 km

Jak zwykle w piątek kupa różnych dupereli w ciągu dnia, ale udało mi się je rozgarnąć i koło południa znaleźć czas na trening. Szybka dycha, przez park przemysłowy i las, bez specjalnego nacisku na prędkość, żeby przed jutrzejszym dniem nie uszarpać się za mocno.
Za godzinę zabieram Piotrka i lecimy do Międzywodzia, tam dziś część gastronomiczna mistrzostw, a nas poproszono na raut. Jak proszą, należy się zjawić. Pewnie będzie okazja do ciekawych spostrzeżeń. Ale tak naprawdę, to ważny dzień, bo ostatecznie zostaną dziś potwierdzone bardzo ważne i bardzo dobre wieści nt. bieżni, które wprawdzie znane mi są od tygodnia, ale póki co nieoficjalnie. Może dziś padną oficjalnie.

Po dłuższej przerwie dziś do domu przyjeżdża Młody. Specjalnie na jutrzejszą klubową imprezę pt. "Otwarcie trasy MPG 2014". Na tę intencję dziś będzie wielkie wiosłowanie w garach, w tym pieczenie specjału, którym częstowała przed tygodniem Magda: drożdżowych bułeczek z nadzieniem owocowym. Pychota, mam nadzieję, że coś tam do jutra ocaleje... Nadzieję, ale nie pewność ;)

czwartek, 27 marca 2014

Replay

15,5 km

 Replay wczorajszego biegu. W lesie przed torami natknąłem się na jakiegoś nowego ludzika, zupełnie mi nieznanego. Dwa następne ludki biegające w rejonie Góry Lotnika. Kurka, robi się tam gęsto, a co dopiero będzie, gdy zrobi się naprawdę ciepło? Ale dobrze, niech biegają, każda nowa dusza przeważa szalę w dobrą stronę. Na jasną stronę mocy :)
W parku przemysłowym poszło nieco lepiej, niż wczoraj. Pierwszy kilometr 5:05, drugi 5:01, trzeci 4:59. Pod koniec trzeciego, pewnie z powodu tempa, oddech nieco przyspieszony, ale wrócił do normy chwilę po zakończeniu biegu. Ciekawe, jak też będzie szło ostre bieganie przez miesiąc poprzedzający Hamburg. Mam utrzymywać tempo w granicach 4:55-5:10 na kilometr, z tym, że kilometrów ma być dziennie nie mniej niż 10, zazwyczaj 12, w porywach do 15, a 12 kwietnia (Dzień Kosmonauty) prezes zamierza mnie zgładzić dyspozycją o przebiegnięciu w tym tempie 20 km. Kosmos...

Jutro w gazecie artykuł nt. 'osiru' i nietypowych obyczajów płacowych, o których wspomniał na sesji pan radny Latuszek. Ojcu D. zadałem parę prostych pytań, nie ma na razie odpowiedzi. Brak odpowiedzi to też odpowiedź.


środa, 26 marca 2014

Gile odleciały...

15,5 km

Stopniowy powrót do normalności. W zasadzie można mówić, że wróciłem. Jeszcze wczoraj samopoczucie drugiego gatunku, ogólna niechęć do wszelkiej aktywności, do tego objaw szczególnie nieprzyjemny, mianowicie kompletna utrata smaku, wszystko smakowało jak trociny. Dziś kawa smakuje jak kawa, jedzenie jak jedzenie, wróciła też chęć do ruchu i życia w ogóle.
Skorzystałem z poprawy formy, zanurzyłem się w leśne ostępy. O dziwo, choć pora była późna (18.30) w okolicach Góry Lotnika natknąłem się dwukrotnie na biegaczy. Pierwszy raz od zeszłej jesieni. Znaczy, że wiosna przyszła.
Kiedy wracałem przez park przemysłowy, zerknąłem na zegarek. Choć była już 19, wciąż było widno, udało mi się wrócić do Goleniowa zanim jeszcze kompletnie zapadł zmrok. 
W parku przemysłowym zmierzyłem sobie prędkość przelotową. 5:20, więc bardzo słabo. To wciąż odczuwalny skutek tygodniowej choroby.

Ciekawe zdarzenie na sesji Rady Miejskiej. Radny Latuszek wzburzonym głosem złożył interpelację (pytanie adresowane do burmistrza) w sprawie rozliczania wynagrodzeń w OSiR. Konkretnie, chodziło mu o ob. Kostrzebę, który przez cały styczeń siedział w Portugalii, w marcu siedzi w Kenii, a w kwietniu ma zaplanowany wyjazd na obóz do Jakuszyc. Latuszek chce wiedzieć, czy prawdą jest, że pan K. ma za ten czas wypłacane wynagrodzenie w OSiR, a nieobecność "odpracowuje" wypożyczając łyżwy czy wykonując inne równie skomplikowane zajęcia w soboty i niedziele, co ma rozliczane wedle podwójnej stawki godzinowej. Bo że pan K. w tym samym czasie bierze jeszcze wynagrodzenie z klubu Barnim (ze środków przekazywanych przez gminę) oraz z PZLA - to nie żadna tajemnica. Trzy pensje za ten sam czas - niezły patent. Latuszek oświadczył, że żąda przeprowadzenia szczegółowej kontroli w OSiR, a jeśli podejrzenia się potwierdzą - zawiadomi prokuraturę. Padło też pytanie, czy zasadne jest utrzymywanie etatu obywatela K., skoro kiedy go nie ma, firma sobie radzi i nie wali się w cholerę. 
Pan dyrektor będzie musiał znaleźć odpowiedzi na te proste pytania. Odpowiedzi raczej do prostych należeć nie będą, Latuszek nie z tych, co dają się zbyć byle g...

wtorek, 25 marca 2014

Deszcz wygrał

Zero

Dziś trzeba było odpuścić. Niby nic mi nie jest, ale czuję, że łazi po mnie jakiś mikrob i tylko czeka na okazję. A tymczasem pogoda dziś była tragiczna, po południu lało regularnie. Przewiałoby, przemókłbym i się przechłodził, w rezultacie wywołał nawrót choroby. Z żalem, ale zrezygnowałem z treningu. Zwłaszcza, że nie mam jeszcze ciepłych spodni do biegania, które jak ostatnia sierota zostawiłem w Jastrowiu. Na szczęście Darek M. znalazł je w szatni, wrzucił w kopertę i wysłał na mój adres, jutro pewnie dotrą. Dziś musiałbym biegać "na krótko", a to nie byłby dobry pomysł.

Zaprezentowano medal, jaki otrzyma każdy uczestnik biegu w Kołczewie. Ładnie się prezentuje, warto mieć go w kolekcji. Zapowiada się bardzo liczna reprezentacja Goleniowa, tym razem dominuje Hanza. O Barnimie nie będę już nic pisał, żeby znowu mi ktoś nie zarzucił, że szargam świętość sugestią, że tak wybitni zawodnicy, z tak wybitnego klubu, mogliby uczestniczyć w jakimś - excusez le mot - wiejskim biegu.
Z PMT wybieram się chyba tylko ja. Powiadomiłem już prezesa, że być może nie zdążę na rozpoczęcie sobotniej imprezy w Kliniskach. Łaskawie udzielił zgody na ewentualne spóźnienie.


Są wyniki z Jastrowia. Żadna rewelacja, 1:56:35. Ale jak na moje sobotnie samopoczucie - do przyjęcia. A był przecież jeszcze popas w połowie trasy, była przerwa, kiedy zaryłem w lesie, coś tam by się z wyniku uskubało... Zadziwił mnie natomiast e-sołtys, Albercik. Niby biegł jako ostatni z klubu, a i tak wycyganił czas najlepszy - 4:00:30. Wygląda mi to na "dzienną ściemę", chyba mu po jakiejś znajomości policzyli godzinę mniej, niż innym. Ale wynik, to wynik, Albercikowi należy się pokłonić ;)

poniedziałek, 24 marca 2014

Ja to nie ja - mówi JK

12,5 km

Jurek Kiler, który wmawia publiczności, że nie jest tym, za którego jest powszechnie uważany, mnie nie przekonał. Jak na obcego, zadziwiająco dużo wie na temat pana JK i jego działalności. Ale za jedno jestem mu wdzięczny: rozreklamował mi bloga. Czytelnictwo ostatnio skokowo rośnie, ten miesiąc będzie absolutnie rekordowy. 

A dziś rewelacyjna poprawa kondycji. Szczątkowy katar w fazie zielonej, więc to już końcówka. Szczęśliwie, nie rzuciło mi się na gardło i oskrzela. Wracają też siły. Dziś trasa mieszana, pierwsza połowa leśna, druga - asfalt w GPP i szosa lubczyńska. Bez problemów ze strony achillesów, nie dokucza też prawy pośladek, choć przy próbie skłonu daje znać, że to jeszcze nie koniec. Dało się jednak wydłużyć krok i popracować nad trochę bardziej poprawnym stylem. Teraz będzie ostatni tydzień pracy nad siłą i wytrzymałością, a od następnego powoli przejdziemy do pracy nad szybkością biegu, co zajmie cały ostatni miesiąc przed maratonem. 

niedziela, 23 marca 2014

Regeneracja

14 km

Do obiadu chodziłem mocno sztywno, ujawniły się skutki upadku na trasie w Jastrowiu. Lewy bok potłuczony i obolały, a do tego chyba coś sobie naciągnąłem z tyłu prawego uda, przy byle skłonie i próbie rozciągnięcia rozpaczliwie bolało. Czułem się też osłabiony chorobą i wczorajszym wysiłkiem, wprawdzie nie tytanicznym, ale jednak. 
Po południu się pozbierałem, wskoczyłem w strój biegowy i zrobiłem sobie lekkie rozbieganie. Przez pierwsze dwa kilometry dość boleśnie odczuwałem istnienie prawego pośladka. Potem praca mięśnia sprawiła, że ból zaczął się zmniejszać, można było wydłużyć krok i bieg nabrał sensu. Znów się niesamowicie spociłem, co znaczy, że choroba jeszcze nie odpuściła. Wprawdzie Cirrus sprawił, że objawy kataru praktycznie ustąpiły, ale nie oznacza to jeszcze pełnego powrotu do zdrowia. Jeszcze dzień-dwa.
W najbliższą sobotę 6 km w Międzywodziu, bieg towarzyszący Mistrzostwom Polski w biegach przełajowych. Podobno bardzo ładne medale, więc skoczyć trzeba. Potem szybki powrót do Klinisk, bo tam z kolei jest oficjalne otwarcie trasy Maratonu Puszczy Goleniowskiej. Dyszkę trzeba obowiązkowo zrobić.
A na 26 kwietnia w kalendarzu już mam wpisaną Mieszkowicką Dziesiątkę. Bieg bez wpisowego, ze świetnym zapleczem kateringowym, z mnóstwem nagród do rozlosowania, z fajną, choć dość ciężką (pagóry) trasą. Warto być!

sobota, 22 marca 2014

Jastrowie

21 km
9.59

Zaliczone. Wynik nie powala. Było jakieś 1:55, zapomniałem o wyłączeniu stopera na mecie, więc trzeba poczekać na oficjalne wyniki od sędziów. Nie miałem jednak dziś żadnych ambicji, cieszyłem się, że katar-gigant mnie nie zgładził i nawet uprzejmie nieco odpuścił, dając szansę ukończenia biegu. Dopiero na zdjęciach zobaczyłem, jak cienko dziś wyglądałem. Jak po całonocnym piciu - a to był jedynie wściekle atakujący katar...
Połowa

Przebazowanie do Jastrowia sprawne i bezproblemowe. Chwilę po 9 z Olą, Magdą i Mariuszem byliśmy na miejscu. Formalności załatwione sprawnie, czekaliśmy na Darka, Leszka, Mirka i Artura. Kiedy zadzwoniłem do Darka okazało się, że już są nie tylko na miejscu, ale nawet na trasie! Słuszna decyzja, szybciej wystartowali - szybciej byli na miejscu. My z Mariuszem, zgodnie z ceremoniałem, wystartowaliśmy o godzinie 10. Już po pierwszym kilometrze wiedziałem, że nie ma co nawet myśleć o biciu rekordów. Choroba dała znać o sobie: zgrzałem się, spociłem, oddech był płytki i ciężki. Nie było jednak obaw, że padnę po drodze. Po czterech kilometrach poczułem się dobrze, złapałem swój rytm i biegłem spokojnie, wyprzedzając stopniowo biegacza za biegaczem. Było super aż do chwili, kiedy się wypieprzyłem na korzeniu w lesie. Koziołek, utytłanie w błocie - ale na
Meta, medale, gorąca herbata
szczęście bez strat na zdrowiu. Lewy bok pobolewał przez kilometr, potem przestał. Po pierwszym kółku (10,5 km) zrobiłem sobie przerwę kawową, wypiłem kubeczek, zakąsiłem ciastkiem i bananem. Drugie kółko poszło zdecydowanie lepiej, nie było już potknięć, forma wróciła, bieg (półmaraton) skończony bez żadnych problemów. Na mecie czekał już Mariusz, który musiał zrezygnować z dwóch kolejnych rund z powodu bólu kolana. Kąpiel (cholera, chyba w szatni zostawiłem moje ulubione spodnie do biegania...), potem obiad z nieśmiertelnym schabowym
Leszek, Mirek, Darek i Artur
"a la lata siedemdziesiąte". Nie czekaliśmy na finał imprezy, bo dzisiaj puchary były nie dla nas. Jeszcze tylko garść fotek ekipy Darka, potem skok w autko i około 17 powrót do Goleniowa.

Teraz można posiedzieć, wypić piwko, zrelaksować się. W następną sobotę chyba zaliczę bieg w Kołczewie, są tam mistrzostwa Polski w biegach przełajowych, przy okazji bieg otwarty z podobno bardzo ładnymi medalami. A za dwa tygodnie - Poznań ;)
Miło jest być po raz trzeci w Jastrowiu. Bieg bez tzw. gwiazd sportu, bez pajaców brylujących na scenie, bez napinania się i przypominania "ja tu jeszcze jestem dyrektorem!", bez oficjeli. Pełen luz, domowa atmosfera, nikt nie zamyka połowy miasta, my sobie biegamy, jeżdżą samochody, nikomu nic się nie stało. Nie było koszulek dla biegaczy, ale to bardzo dobrze, po co mi 38 koszulka? Były za to piękne medale, a na mecie każdy dostał reklamówkę z colą, piwkiem, pudełkiem biszkoptowych delicji i kilkoma batonami. Super impreza, choć nie organizował jej superprofesjonalny ośrodkek sportu i rekreacji, którego chyba zresztą w Jastrowiu nie ma :)

Początek drugiej rundy


 
My już wykąpani, a panowie przed trzecim kołem

e-sołtys pod koniec biegał solo
Twarde ludzie...
Mirek i jego ciasteczko
I po ciasteczku...
Jest dobrze!
No to zmykamy
Ekipa PMT, a pierwszy z lewej Darek Mańkowski,
organizator Maratonu Jastrowskiego


piątek, 21 marca 2014

Katar, kurka...

Zero km

Nieprawdopodobne, ale pokonał mnie katar. Żeby to był jednak zwykły katar! Noc praktycznie nieprzespana, na przemian wycieranie nosa i seryjne kichanie, po kilka-kilkanaście razy. Jest późne popołudnie, a ja nadal napełniam chustkę za chustką, nie jestem w stanie skupić myśli i zabrać się za robotę. Z dzisiejszego biegania zrezygnowałem, może dzięki temu jutro będę w lepszym stanie. Tak czy owak, z biegu w Jastrowiu nie rezygnuję, mowy nie ma!
Pogoda ma być taka sobie. Jakieś 5-6 stopni, więc nie za gorąco. Nie będzie się też kurzyć spod stóp, bo przed południem ma tam coś mżyć. Większe opady w rejonie Szczecinka dopiero po południu, więc nam już nie zagrożą. O ile prognoza się sprawdzi.

Zauroczył mnie komentarz, jaki ktoś wrzucił pod wczorajszym wpisem na temat Jurka Kilera z Barnima. Nikogo nie obraża, bo to cytat. "To jakaś popierdółka, a nie Kiler!" Świetne. Boskie!

czwartek, 20 marca 2014

Obywatel JK pisze manifest

12 km

Kalendarzowa wiosna. Nawet ciepło i słonecznie. A u mnie katar w rozkwicie, chusteczki zużywam jedną za drugą. Nie jest pewne, czy wylęgnie się jakaś poważniejsza infekcja, na razie objawów nie widać, czuję za to poważne osłabienie. Dziś się ledwo wlokłem przez las, miałem wrażenie, że truchtam w miejscu. Chyba błędem było urządzenie sobie wyprawy daleko za Górę Lotnika, bo kiedy ochota na bieg kompletnie mi już odeszła, byłem w najdalszym punkcie trasy, a stamtąd trzeba było jeszcze wrócić. Na szczęście, druga połowa biegu była już lżejsza i przyjemniejsza, a pod sam koniec biegu siły wróciły.
Teraz aspiryna, herbata z malinami, dużo picia. Byle przetrwać jutrzejszy dzień, bo będzie najgorszy. W sobotę powinno już być lepiej, zresztą - w Jastrowiu zwyczajnie nie ma miejsca na chorobę, katary i inne bzdury.
Jutro zaś co najwyżej 5 km, tylko rekreacyjne rozciągnięcie się przed jastrowskim startem w las.

Ciekawy komentarz pojawił się dziś pod moją notką nt. biegu w Kołobrzegu, zamieszczoną na portalu GG. Niejaki Jurek Kiler, patriota UKS Barnim, poczuł się oburzony zdaniem, że z Barnima w Kołobrzegu nie było nikogo, a z Hanzy 10 osób i pisze następująco:

Panie Czarku, a ilu w ostatnich latach medalistów MP oraz uczestników MŚ oraz ME miała Hanza Goleniów? Wydaje mi się, że zawodników Barnima interesują poważniejsze rzeczy niż Bieg Zaślubin dla amatorów pańskiego pokroju. Żeby uświadomić Panu jakiej rangi była to impreza pozwoliłem sobie sprawdzić kilka faktów. Poniżej zestawienie najlepszych klubów LA w Polsce wg klasyfikacji Ekstraklasy PZLA za rok 2013 oraz liczba zawodników jaką wystawiły te kluby w tej imprezie: 1. KS AZS AWF Kraków - 0 uczestników,
2. AZS-AWF Warszawa - 0 uczestników,
3. KS Podlasie Białystok - 0 uczestników,
4. SL WKS Zawisza Bydgoszcz - 0 uczestników,
5. MKS-MOS Płomień Sosnowiec - 0 uczestników,
resztę wyników może Pan sprawdzić sobie na stronie: http://www.pzla.pl/zdjecia/zal_i/tamexekstraklasa2013_201308312103.pdf. We wpisie na swoim blogu (http://do-hamburga.blogspot.com/2014/03/the-day-after.html) sformułował Pan zarzut w stosunku do UKS Barnima, że nie wysłał swoich zawodników ponieważ, jak Pan to zgrabnie określił cała "kasa idzie na fanaberie...". Dodatkowo nieśmiało zasugerował Pan, że te pieniądze powinny otrzymać kluby, które zrzeszają zawodników biorących udział w tak zacnym biegu. Nie umniejszam tym ludziom ich zapału, chęci czy wysiłku jaki wkładają w ten sport ale nie koniecznie są to zawodnicy perspektywiczni (część może była ale jakieś 20/30 lat temu), w których warto inwestować. No ale do rzeczy, sprawdźmy jakie kluby brały udział w tej prestiżowej imprezie. W pierwszej dziesiątce wybija się zdecydowanie klub "Achilles Leszno" - sprawdźmy jakie otrzymali subwencje:
- na rok 2013 od Wójta Gminy Leszno otrzymali okrągłą sumę 0 zł (http://www.leszno.bipgminy.pl/public/get_file_contents.php?id=200914),
- na rok 2014 od Wójta Gminy Leszno - 0 zł (http://www.leszno.bipgminy.pl/public/get_file_contents.php?id=219426),
- w 2012 roku z Urzędu Marszałkowskiego otrzymali 14352,00 zł (http://www.kanadyjkarze.nazwa.pl/wss1/www_kz_2012.pdf),
- również w 2012 roku dostali dotacje z Powiatu Leszczyńskiego na kwotę 2000,00 zł (http://tinyurl.com/q3xm6v4),
ale to jest chyba jeden z najpoważniejszych klubów jaki brał udział w tym wydarzeniu.
Najlepszy zawodnik z Goleniowa uplasował się na miejscu 81, w otoczeniu sportowców reprezentujących takie teamy jak: "Biovico Team / Milonek Jurata", "Mybiegamy", "Team Asa-biegiem Po Zdrowie", "Mojito Pub Myślibórz" innych egzotycznych stowarzyszeń nie będę już wymieniał. Teraz powstaje pytanie, na jakie pieniądze liczą działacze tych goleniowskich klubów skoro sami stawiają się na pozycji amatorów/hobbystów?


No. To teraz wszyscy "amatorzy mojego pokroju" wiedzą, co o nich myśli patriota klubu Barnim. Nie ma potrzeby wskazywania autora.
Miłego wieczoru! :)

środa, 19 marca 2014

Nagroda dla Ojca D.

15 km

Dla tych, którzy nie czytali poprawionej wersji wczorajszego tekstu: wiadomo, kto przed rokiem otrzymał najwyższą nagrodę ( 4 tysiące zł) za tytaniczną pracę przy organizacji Mili. Oczywiście, przyznał ją sobie sam Najwyższy, Słońce OSiR-u, Ojciec Dyrektor. Resztę kasy podzielił wśród ludu osirowego, ale następna w kolejce osoba (nietrudno zgadnąć, kto...) dostała już o połowę mniej.
Nie będę już sięgał głębiej. Zakładam, że to samo szambo jest co roku.

Dziś już było lepiej. 15 kilometrów wczorajszą trasą, ale w zdecydowanie lepszej kondycji i w lepszym tempie. Biegnąc przez GPP zrobiłem sobie sześć szybkich odcinków po pół kilometra każdy. Czasu nie mierzyłem, nie wiem więc, ile udało mi się z siebie wycisnąć. Resztę trasy, czyli około 8 km, zrobiłem już w tempie spokojniejszym. Zaczęło się zmierzchać, musiałem się więc skupić na omijaniu korzeni i gałęzi, by się zwyczajnie nie wypieprzyć. Jeszcze tylko krótka przerwa po wybiegnięciu z lasu na ul. Żeromskiego, a potem zupełnie relaksowy bieg przez stadion, do domu.
Trudno jest biegać po lesie, bo drwale od paru tygodni zrobili się cholernie aktywni. Drogi w lesie przed torami zostały zryte, omijam ten kompleks biegnąc ulicą Żeromskiego. Niestety, za torami też trwają leśne żniwa, drogi rozjeżdżone. W dobrym stanie są tylko odcinki, które parę lat temu wzmocniono tłuczniem, ale jest ich niewiele. Minie rok czy dwa, zanim sytuacja wróci do normy.


Zaczyna mnie brać jakieś przeziębienie. Na razie kicham, sucho w gardle, źle się śpi. Zapewne nie było najmądrzejszym pomysłem przebieranie się w Kołobrzegu po biegu na ulicy, w deszczu i wietrze. Na razie próbuję metod konwencjonalnych: aspiryna, herbata z malinami, wygrzewanie się. No i standardowy test na przeżycie, czyli codzienny trening, który albo temat radykalnie utnie, albo przyspieszy rozwój choroby. Na razie trening ani pomógł, ani dobił ;)

wtorek, 18 marca 2014

Dzień gorszy

15 km

Jak to bywa zawsze, dziś jest ten gorszy dzień po starcie. Nie nazajutrz po, ale właśnie drugiego dnia wychodzi na jaw to i owo. Dziś wyszło w postaci gorszego samopoczucia i wyraźnej ociężałości. To jednak jest do przyjęcia, ważne, że nadal nie ma żadnych oznak istnienia achillesów. Jeśli ich nie ma, to znaczy, że wszystko jest w normie. I alleluja!
Dziś 5 km asfaltem, pozostałe 10 borem, lasem. Późno się wybrałem, bo ten dzwoni, do tego sam zadzwoń, przynieś, zawieź... Zleciało do piątej. Zdążyłem jednak obrócić, zanim zaczęło się zmierzchać. Wracając przez stadion, policzyłem dusze na bieżni. 21 sztuk, w zdecydowanej większości dusze kobiece.
Przechodząc przez stadion trudno nie posłać ciepłej myśli w kierunku 'osiru'. Dziś rano dostałem listę nagród, jakie lud osirowy otrzymał za Milę Goleniowską 2012. Ojciec Dyrektor był szczodry i nie bez powodu w 'osirze' witają go całując w pierścień i w golenie. Lud dostał nagrody od 500 zł do 4000 zł netto, czyli na rękę (plus podatek). Nietrudno zgadnąć, że po 500 zł dostały szaraczki, a 4 tysiące złotych włożył sobie w kieszeń Sami Wiecie Kto. Ciekawe, co na to nauczyciele WF, którzy jak frajerzy za darmo latają po klasach z kartami uprawniającymi do startu w Mili i namawiają dzieciątka, by pobiegły?
Z innych wieści: podobno burmistrz kazał Ojcu D. przestać kasować za oświetlanie boiska piłkarskiego i już nie wk...wiać piłkarzy. Krok ku normalności, choć Ojciec D. uważa, że wszelkie usługi jego kosmicznie profesjonalnej firmy, za które ktoś miałby nie płacić, to recydywa socjalizmu. Jeśli chodzi o oświetlanie bieżni - żadnych zmian. Półtorej godziny, od poniedziałku do piątku - i wpypier...lać! Rozumowanie Ojca D. jest równie proste, jak sam Ojciec: bieżnia jest gnijącym gniazdem socjalizmu, bo te pedały w rajtuzach od początku nawet nie zamierzały płacić za światło. A socjalizmu, jak już wspomniano, Ojciec D. nie cierpi tak samo, jak biegaczy.



poniedziałek, 17 marca 2014

The day after

12,5 km

Jak to u mnie zwykle po starcie, nie ma najmniejszego problemu z kondycją, nie ma też najmniejszej dolegliwości. Owszem, rano był znów problem z nałożeniem skarpetek, ale temat z tendencją do wygasania, to już nie jest sytuacja z soboty, gdy z trwogą myślałem o niedzieli.
Rozpiska przewidywała 10-12 km, wybrałem opcję dłuższą, z półkilometrowym bonusem. Trasa terenowa, więc mocno różna od wczorajszego biegu po asfalcie i bruku na nadmorskiej promenadzie. Kondycja bardzo dobra, ładna rezerwa sił. Stawy i achillesy nic dziś nie meldowały, nie było potrzeby łykania żadnych leków osłonowych. 
Spore zainteresowanie wczorajszym biegiem, na wszystkich robi wrażenie informacja, że z Goleniowa do Kołobrzegu pojechały aż 23 osoby i wszyscy ukończyli 15 km. W informacji, jaką napisałem dla Gazety Goleniowskiej oczywiście znalazła się informacja, że Hanza wystawiła 10 zawodników, PMT 2, a UKS Barnim, który wysysa z gminnej kasy ponad 300 tysięcy złotych - nikogo. Jak ma wysyłać, skoro kasa idzie na fanaberie pt. miesięczny wyjazd do Kenii dla Wielce Zasłużonego Trenera i jego równie zasłużonego zawodnika, ewentualnie podobnej jakości eventy?
W sobotę Jastrowie. Na razie pogoda z gatunku bardziej parszywych, ale pod koniec tygodnia wróżą prawie upały - temperatury rzędu +17 stopni. To już najprawdziwsza wiosna, coś skrajnie różnego od warunków, jakie w Jastrowiu panowały przed rokiem. Kto nie pamięta, niech wróci do opisu akcji "Wyprawa na biegun 2013".

niedziela, 16 marca 2014

Sezon rozpoczęty dobrze

15 km

Biegiem uczciliśmy rocznicę zaślubin z morzem. Goleniów zaprezentował się godnie, na metę dotarło 23 biegaczy, którzy wpisali to miasto jako miejsce zamieszkania. Plus 1 reprezentant Maszewa, szef działu sportowego Gazety Goleniowskiej - Sylwek Wasiak, 2 dżentelmenów z Nowogardu, i 4 osoby z Klinisk Wielkich. Razem 30 osób z powiatu goleniowskiego, naprawdę nieźle, jak na 1113 osób, które dobiegły do mety.
Udział w biegu był dla mnie zagadką z powodu awarii kręgosłupa, która mnie pokręciła w piątkowy wieczór, a w sobotę poważnie utrudniła zwyczajne chodzenie. Nie wymiękłem jednak, rano się spakowałem w mocnym postanowieniu, że jak trzeba, to się doczołgam.
Minuta przed startem
Okazało się, że czołganie nie jest potrzebne. Choć w niedzielę rano miałem problem z nałożeniem skarpetek i zawiązaniem butów, gdy przyszło stanąć na starcie wiedziałem dobrze, że przynajmniej na czas biegu kłopoty odeszły w siną dal. W krzyżu nic nie napieprzało, kondycja wręcz doskonała. Jedyne, o czym myślałem, to strój na bieg: brać ortalion, czy biec w czarnych ciuchach? Szczęśliwie, tuż przed biegiem deszcz nieco zelżał, a w trakcie uprzejmie ustał. Decyzja o czarnych ciuchach okazała się prawidłowa.Wprawdzie zacinająca od morza mżawka przemoczyła mi je doszczętnie, ale w kurtce zwyczajnie bym się ugotował. Tego nie lubię.

Sylwuś marzył o złamaniu
półtorej godziny. Złamał.
Wynik biegu absolutnie mnie zadowala. 1:16:31 to świetny rezultat biorąc pod uwagę, że nie zależało mi na jak najlepszym czasie, ale na sprawdzeniu, w jakim tempie jestem w stanie biec co najmniej 15 km bez przyspieszenia oddechu i tylko z minimalnym przyspieszeniem tętna. Średnie tempo biegu wyszło na poziomie 5:06 na kilometr. Pierwsze dwa kilometry, zrobione w ogromnym tłoku i praktycznie bez szans na wyprzedzanie, to było 5:37/km. Ostatnie dwa kilometry, z nieco przyspieszonym oddechem - to tempo 4:57. Cały bieg z ogromnym zapasem sił, na mecie oddech miałem od razu w normie, tętno do normy wróciło po 2 minutach. Zero zmęczenia, spokojnie mógłbym kontynuować bieg w tempie 5:05-5:10. A 5:10 to w Hamburgu wynik poniżej 3:40 na dystansie 42,2 km. Jest realna szansa.
Tu Sylwek jeszcze przede mną
Fajne wyniki mieli też i inni. Mariusz nakręcił 1:08:15, Tomek Oleszek odegrał się na mnie za zeszłoroczny Grodzisk, miał teraz czas 1:10:45 - piękny wynik! No i Sylwuś Wasiak, jeszcze niedawno wzorowo zapasiony trzydziestoparolatek, nabiegał 1:22:24, choć jeszcze rano marzył o złamaniu bariery 1:30:00. Miał parę i dobry dzień - poszło nadspodziewanie dobrze. 
Po biegu biesiada w knajpce koło latarni morskiej, na wzór tej z Torunia po Półmaratonie św. Mikołajów. Organizm uprzejmie przyjął solidną dawkę kalorii, wyrzutów sumienia nie było, bo 15 km w chyżym tempie uprawnia do dobrego obiadu w miłym gronie. A, właśnie, za miłe towarzystwo serdeczne podziękowanie Oli, babci Jadzi - wzorowej teściowej, która po osiemdziesiątce odkryła uroki biegania, Magdzie. No i Mariuszowi z Sylwkiem. :)

Cwany, bo lewą stroną biegł...

Tomek tym razem był górą. Ale w czerwcu znów będzie Grodzisk... :)

A tu cwany, bo prawą biegnie...

"Jam ci to, nie chwaląc się, zrobił!"

"A gdzie kwiaty, orkiestra, dziewczęta w strojach ludowych?..."

sobota, 15 marca 2014

Strzyknęło w krzyżu

Zero km

Określenie "przegiąłem" jest jak najbardziej właściwe. Wczoraj trochę przesadziłem z rozciąganiem się, skłonami i innymi wygibasami. Wieczorem, kiedy siedzieliśmy przy kolacji, coś mi nagle strzyknęło w krzyżu. Co będzie dalej - wiedziałem doskonale. Narastający ból, od razu mnie pokręciło, wyglądam jak paragraf. Na szczęście, mam Movalis, zaraz walnąłem dwie tabletki. Rano ledwie byłem w stanie nałożyć skarpetki, przeleżałem całe przedpołudnie. Teraz już mogę chodzić, a do rana stan powinien się poprawić na tyle, bym mógł w południe wystartować w Kołobrzegu. Nie biorę pod uwagę, że zostanę w domu. 
Pogoda drastycznie się zmieniła. W nocy lało i wiało, pół dnia nie było prądu. Na jutro zapowiadają mniej wiatru, a więcej deszczu. W Kołobrzegu ma lać konkretnie, i to akurat w samo południe. Bieg zapowiada się atrakcyjnie...

piątek, 14 marca 2014

Starczy przygotowań, w niedzielę test

15 km

Zwalnianie idzie powoli ;). Z wczorajszych 17 km zrobiło się 15. Tyle dobrego, że zmieściłem się w granicach normy wyznaczonej rozpiską prezesa Dariusza. Trasa podobna do wczorajszej, tylko w drugą stronę. W lesie, na nierównościach, trochę czułem achillesy, ale wszelkie problemy ustąpiły, kiedy wybiegłem na asfalt. Park przemysłowy przebiegłem w tempie relaksowym, pilnując normalnego oddechu. Pierwszy kilometr 5:06, drugi 5:03, trzeci 5:00. Może być. Ostatnie dwa kilometry były czystą przyjemnością, żadnych dolegliwości, długi krok, swobodny oddech, trening ukończony w doskonałej kondycji.

W dzisiejszej GG tekst nt. nagród za Milę, jakie rozdano zasłużonym działaczom i działaczkom OSiR. Przed południem wpadłem do burmistrza z niewinnym pytaniem: 
-Robert, a te nagrody to były w kwotach netto czy brutto?
-No co ty, oczywiście, że brutto! - oburzył się burmistrz.
-To lepiej sobie przeczytaj - odparłem. I podałem mu kopię pisma, jakie w listopadzie podsunął mu do podpisania Ojciec Dyrektor. A tam w nagłówku tabelki stoi jak wół: kwoty netto. Proszę sobie spróbować wyobrazić wzruszenie burmistrza, gdy się zorientował, że Ojciec Dyrektor kolejny raz posadził go na minie i odpalił. Bo do kwoty, która jest podana w tabeli, trzeba dopisać podatek.
Ciekawe, jak długo jeszcze będzie trwać era Ojca Dyrektora? Ile jeszcze podobnych numerów?

czwartek, 13 marca 2014

17 km, czas zwolnić

17 km

Znów kawałek za daleko, miało być do 15 km. Wyszło 17. Ale może to i dobrze, bo przynajmniej się upewniłem, że nowe buty nie sprawią żadnych problemów po drodze, nie mają żadnych ukrytych wad. I jeszcze raz się przekonałem, że stan obuwia ma podstawowe znaczenie dla kondycji nóg. Po dzisiejszym biegu żadnych dolegliwości.
Szkoda, że właśnie kończy się piękna pogoda i w Kołobrzegu prawdopodobnie będzie zimno, wietrznie, a kto wie, czy nie mokro. Na razie prognozowane jest ok. +5 stopni, pochmurno i wilgotno. Cóż, przynajmniej słońce nie będzie nam dokuczać! :)

środa, 12 marca 2014

Jak kołek

10 km

A dziś do d... Nogi jak z drewna, za nic nie niosły. To ciekawe, bo nie było żadnych materialnych powodów dla takiego stanu. Ani popiłem, ani się objadłem, nawet wyspałem się dość przyzwoicie. I dupa. Kicha.
Przebiegłem się więc trasą przez las, potem leśną asfaltową drogą do wiaduktu, a tam na standardową trasę przez GPP. Nawet nie próbowałem się szarpać, nic by z tego nie wyszło. Odcinek przez park przemysłowy ze średnią szybkością 5:05, więc - jak mawia Piotrek - szału nie było. Dotrulałem się do domu, z ulgą wyskoczyłem z butów i ciuchów biegowych. Ale jak się znam, jutro dla odmiany będzie rewelacja. U mnie zawsze po takim posranym dniu następuje nagła poprawa, mogę biegać jak w butach siedmiomilowych. 

Złe wieści z Krakowa. Po raz drugi zmienili trasę biegu, w niczym nie będzie przypominać zeszłorocznej. Tym razem praktycznie wyeliminowano Nową Hutę, a w związku z tym bieg lewym brzegiem Wisły, koło naszego mieszkanka. Kibice będą mieli kłopot, bo żeby dotrzeć do trasy maratonu, będą musieli dostać się na drugą stronę rzeki, koło kilometra od domu. No i potem większy problem z dotarciem na Rynek, gdzie będzie meta. Powodem zmiany trasy są planowane remonty dróg i Krakowa w ogóle. 

Dziś się okazało, że OSiR z okazji Mili nie tylko obwiesił się medalami, ale też dał sobie nagrody. Jedna pani dostała 3,4 tys. zł na rękę, druga 2,6 tys., pewien łysawy jegomość dostał 2 koła, kuzyn Ojca Dyrektora tyle samo, inni mniej. Razem na ręce poszło 16,4 tys. zł. Najlepsze, że kiedy już było pewne, że burmistrz zgodzi się na wypłatę, Ojciec D. łgał do mikrofonu, że broń Panie Boże, żadnych dodatkowych pieniędzy nie będzie. 
Nie od dziś wiadomo, że najlepiej można się pożywić kaską, której oficjalnie nie ma...

wtorek, 11 marca 2014

W nówkach

10 km

Przypomniałem sobie, że przed Kołobrzegiem trzeba rozbiegać nowe buty, by nie zafundować sobie na trasie jakichś otarć, pęcherzy i podobnych. Tak więc dziś miały premierę nowe Nike Air Pegasus +30. Wrażenie bardzo pozytywne. Po pierwsze - nówki: czyściutkie, nie zdeformowane, pachnące świeżością. Na stopach leżą jak ulał. Bardzo ładnie wyglądają: grafitowy kolor cholewki, sprawiają wrażenie lekkich, takie też są w rzeczywistości. Są węższe od poprzednich modeli o mniej więcej centymetr, są więc bardziej smukłe. No i różnica zasadnicza: doskonała amortyzacja, pięta nie jest zapadnięta po setkach tysięcy wykonanych kroków. 
Na trasie sprawdziły się rewelacyjnie. Nowy bieżnik daje pewność kroku na gruntowych ścieżkach, na asfalcie zaś wyraźnie czuć, że amortyzacja butów jest wprost zachwycająca. Zapewne przełoży się to na mniejsze problemy z achillesami, bo jakiś związek między nimi a zużytym obuwiem jest na pewno ;)

A tymczasem mentalnie się przygotowuję do pierwszego startu tej wiosny. Na liście startowej 21 osób z Goleniowa, 5 z Klinisk, 2 z Maszewa, 2 z Nowogardu. Powiat więc nieźle reprezentowany, gmina Goleniów jak zwykle najliczniejsza. Powinno być wesoło. Zagadką jest pogoda, na razie piękna, ale podobno pod koniec tygodnia ma być mniej przyjemnie. 

Burmistrz Nowogardu powołał Komitet Honorowy i Komitet Organizacyjny Nowogardzkiego Biegu Ulicznego, który ma się odbyć 21 czerwca. W komitecie honorowym sami oficjele z SLD, w komitecie organizacyjnym - urzędnicy. Bieg zapowiada się więc wspaniale.
Zasugerowałem Darkowi konieczność powołania Komitetu Honorowego Maratonu Puszczy Goleniowskiej. Widzę się w roli przewodniczącego.

poniedziałek, 10 marca 2014

Podkręcić tempo

15 km

Pewnie to parę godzin bezruchu przy komputerze spowodowało, że w dzień bolał mnie mięsień lewej łydki, poważnie utrudniając chodzenie. Bezruch, więc krew słabiej krąży i tworzy zastoiny w kończynach dolnych, a z tego bierze się ból. Zastanawiałem się nawet, czy nie zrezygnować w ogóle z treningu. Pomyślałem jednak: spróbuję. Poszło. Po stu metrach kulawego truchtu ból łydki się nagle skończył, zrobiłem więc zaplanowaną na dziś "piętnastkę". W lesie się rozkręciłem, najlepiej poszedł mi jednak trzykilometrowy odcinek przez park przemysłowy, gdzie nawierzchnia jest równa i choć zmierzchało - nie było ryzyka przewrócenia się na korzeniu czy jakimś pieńku. 
Nie mierzyłem czasu, i szkoda, bo wynik na pewno byłby interesujący. Szybkie tempo, równy i długi krok, a przy tym oddech stabilny, w tempie 3/3, tętno nieznacznie przyspieszone. To akurat dla mnie najważniejszy parametr biegu: w miarę szybkie tempo, z zachowaniem spokojnego oddechu i pulsu. Jeśli takie tempo, jakie miałem wczoraj biegnąc przez GPP uda mi się utrzymać przez całą trasę maratonu w Hamburgu, jest duża szansa na poprawienie wyniku.
 
Kolejna prowokacja? Dwoje zawodników UKS Barnim z medalami zdobytymi w sobotę na mistrzostwach województwa w Policach. Gabryś Maniecki nie reklamuje koszulką Barnima, Karolina jeszcze gorzej - reklamuje wrażą firmę Sebastiana, a na koszulce ma, jeśli dobrze widzę, logo Hanzy! Jak łysy wróci, to ich powyrzuca...

niedziela, 9 marca 2014

Relaks i rekreacja

7 km

Sobotni wieczór w towarzystwie ośmiu kobiet, więc był to prawdziwy Dzień Kobiet. Przy okazji usta trzeba było przepłukać, a że posiedzieliśmy do późna w nocy, poszło nieco napitków. Po wczorajszych 26 kilometrach byłem nieco podmęczony, wino zrobiło swoje, więc dziś rano wyraźnie czułem skutki miłego wieczoru. Na szczęście, zadzwonił Piotrek i zmobilizował mnie do aktywności. W południe ruszyliśmy w las, tempem niezbyt wybitnym, ot, żeby się poruszać przed obiadem i przewietrzyć umysł. Przy okazji pogadaliśmy, jak zwykle o pogodzie i zbliżającej się Wielkiej Nocy. Piotrek ubrany w ortalionową kurtkę, czapkę i długie spodnie, ja jak wczoraj - na krótko (ale z oklejonymi sutkami). Moja koncepcja była lepsza, bo dziś było zdecydowanie ciepło, Piotrek nieźle się zgrzał w tym swoim ortalionie, ja na ziąb nie narzekałem.
 
Po południu przeszedłem się po Plantach. Pełno na nich ludzi, miejsce ożyło. Na placach zabaw pełno rodziców z dziećmi, siłownia pod chmurką okupowana przez młodzież, na każdym przyrządzie ktoś się kręci, buja, pedałuje, ćwiczy. A przy okazji wymiotło żuli, którzy nie lubią tłumu. Same pozytywy, a przecież wiosna tak naprawdę jeszcze się nie zaczęła. Choć - dziś otwarta już była lodziarnia na ul. Matejki, klientów nie brakowało.

sobota, 8 marca 2014

Wybieganie



26 km



W końcu wyszło słońce. Od razu jest przyjemniej wyjść w plener. Pierwszy raz w tym roku w krótkich spodenkach, tylko w koszulce, bez rękawic. No, jeśli mam być szczery, to chyba przesadziłem z optymizmem. Dobrze było w lesie, albo kiedy wiaterek, wprawdzie leciutki, wiał w plecy. Ale kiedy powiało nieco mocniej, a nie daj Boże od przodu – ziąb przejmował. Na szczęście, zimowe bieganie uodporniło mnie na takie sytuacje, nie było ryzyka przeziębienia, choć po paru kilometrach koszulka mokra była od potu. Póki człowiek jest w ruchu – nic jednak nie grozi. Groźna jest przerwa, nawet krótka. To przecież dopiero marzec…

Dziś była powtórka trasy z poprzedniej soboty: wzdłuż Iny, lasem do GPP, tory, lasem koło G. Lotnika do Łęska, most, Bącznik, Bolechowo, 2 km asfaltem do Zabrodzia, potem lasami do Goleniowa. Cztery króciutkie postoje na poprawę wiązania butów, fizjologię i zabawę z sympatycznym psem, który przykolegował się do mnie koło Łęska i postanowił towarzyszyć mi w dalszej drodze, co chwilę plącząc się pod nogami i okazując swoją psią radość z wyprawy. Radość była sympatyczna, ale plątanie się zdecydowanie przeszkadzało w biegu, psisko po prostu chciało się bawić. Na szczęście, nadjechało dwoje rowerzystów, pies natychmiast się w nich zakochał i dał mi spokój.

Czas nie był nadzwyczajny, na poziomie 2,5 h na całej trasie, wliczając przerwy. Najważniejsze, że nie pojawiły się żadne problemy. Nie dokuczały achillesy, nie odczułem też spadku sił i formy w trakcie biegu. 26 km bez picia i jedzenia po drodze nie przeszkodziło w ukończeniu biegu w niezłej kondycji. Było zmęczenie, ale nie skonanie.

Za tydzień 15 km w Kołobrzegu. Jeszcze nie zdecydowałem, jak potraktować ten bieg. Jeśli nic nie przeszkodzi, być może spróbuję powalczyć o wynik. A na razie trzeba podleczyć cycki, strasznie poocierane na dzisiejszym treningu.

piątek, 7 marca 2014

Wylazłem z dołka

Wczoraj 10, dziś 13 km

Zdecydowanie, pora na rozstanie się ze starymi 'najkami', nie ma sensu biegać w rozklepanych jak stare laczki butach, z podeszwami bez żadnej amortyzacji. Wytrzymały trzy tysiące kilometrów, zdecydowanie więcej, niż zalecają producenci. Oczywiście, że nie ma sensu wyrzucać butów, które mają 600-800 km, nie wierzę, że nie nadają się już do użytku. Ale po 3 tysiącach mają prawo nadawać się co najwyżej do wynoszenia śmieci.

Wczorajszy dzień ciężki i mało sympatyczny, cały dzień w redakcji, przygotowywanie numeru gazety. Dobrze, że miałem przygotowane zapasowe teksty, bo moi sympatyczni koledzy zostawiliby mnie z na pół pustą gazetą. Cały dzień redagowania wymęczył mnie, ale około piątej zebrałem się i zrobiłem "dyszkę" przez las i park przemysłowy. Część leśna - do kitu, powodem oczywiście achillesy. Problem znikł, kiedy wybiegłem na asfalt: równa nawierzchnia podziałała zbawiennie, dolegliwości minęły po paruset metrach i ostatnią 'piątkę' pokonałem już bez kłopotu.
Dziś zdecydowana poprawa, choć nieco dziwna: achillesy dawały o sobie znać w dzień, kiedy chodziłem po mieście, ale gdy ruszyłem w las - wszystko się skończyło znienacka. Żadnych problemów, żadnych ograniczeń, więc choć dziś cała trasa biegła lasem, bieg skończony i w świetnej formie, i bez żadnych dolegliwości. Mam nadzieję, że tak będzie i jutro. A jutro wybieganie, 20-30 km.


Wczoraj wpadł Piotrek, znów w prowokacyjnej kurtce z napisem "Hanza". Zjadł śledzika, posiedzieliśmy, pogadaliśmy o tym i owym: o pogodzie, o Wielkim Poście i o sytuacji międzynarodowej... Dobrze jest porozmawiać od czasu do czasu. 

A dziś rozmawiałem z burmistrzem o pomyśle budowy ścieżek biegowych w Goleniowie. Jest mocno zapalony, chce je zrobić koniecznie. Ma to być coś, co w Polsce zrobiono już w Poznaniu na Malcie, opis na stronie http://malta.poznan.pl/content/view/104/57/

środa, 5 marca 2014

Poprawa

12,5 km

Powtórka z wczorajszej trasy, czyli standardowej drogi w okolicach Góry Lotnika, przedłużonej nieco o wypad w stronę Łęska. Samopoczucie lepsze, niż wczoraj, achillesy nie dokuczały, bolały natomiast mięśnie lewej łydki, ból przypominał skutki długotrwałego bezruchu, kiedy krew słabo krąży. Pod koniec treningu ta dolegliwość minęła. 

W drodze powrotnej przebiegłem przez stadion. Trafiłem na Piotrka. Był ubrany w czarną kurtkę, na plecach duży i wyraźny napis "Klub Sportowy Hanza Goleniów". Choć prowokacja i obraza UKS Barnim była oczywista, Piotr nie wyglądał ani na wyrzuconego z pracy, ani nawet przejętego tym, co robi. "Wisi mi to..." - odrzekł, kiedy zwróciłem uwagę na kurtkę. Na razie i tak nie ma kto go wyrzucić z roboty, bo pan prezes Barnima wybył do ciepłych krajów. Konkretnie do Kenii, ze swoim podopiecznym, o czym ten chwali się na swojej stronie internetowej. Jutro się dowiem, na jak długo i jak też OSiR poradzi sobie bez tak cennego pracownika. Zwłaszcza, że cały styczeń łysawy też spędził za granicą, dla odmiany w Portugalii. Widocznie nie jest znowu tak bardzo OSiR-owi potrzebny, skoro firma to wytrzymuje.

Temat bieżni posuwa się do przodu. Goleniowski wniosek o dofinansowanie tej inwestycji z budżetu Ministerstwa Sportu ma bardzo wysoką pozycję: czwartą na 274 wnioski. Szanse na kasę są spore. Póki co, projekt jest już gotowy, trwa procedura uzyskiwania pozwolenia na budowę. Pojawili się też nowi ojcowie sukcesu, oczywiście z kręgów sportowych, które - jak wiadomo - od 27 lat zaciekle walczą o budowę tartanowej bieżni. Już mi się nawet nie chce pisać, kto się zgłasza z piersią wypiętą po odznaczenie. Żenada i smuteczek...
Pojawił się inny, ciekawy temat. Jest szansa na powstanie ścieżek biegowych w parku przy Szczecińskiej, który po 40 latach od zdewastowania niemieckiego cmentarza być może doczeka się sensownego zagospodarowania. Ścieżki miałyby miękką nawierzchnię, z drewnianych, drobnych zrębków i odpowiednie oświetlenie. Widziałem takie coś w Holandii, w połowie kwietnia będę w Keukenhof, zrobię fotki. Idealna propozycja dla kijkarzy, którzy pewnie woleliby park od nudnego krążenia po bieżni.

wtorek, 4 marca 2014

Dupa, nie dzień

12,5 km

Plan był wyższy: 15 km, w tym 5 km "tempówek". To jednak nie był mój dzień. Ciśnienia prawie nie było, nie było też pary. Biegło się ciężko i nieefektywnie, do tego źle oszacowałem trasę i nie zrobiłem pełnej piętnastki, zaś tempówki w ogóle odpuściłem, bo po drodze odezwały się achillesy. Mżyło, było ponuro i normalnie nic mi się nie chciało. Wyrzutów sumienia nie mam, w końcu nie walczę o maraton w czasie poniżej 2h. :)

poniedziałek, 3 marca 2014

I czwarty tydzień przygotowań

11 km

Ciekawe wrażenia po dniu przerwy w trenignach. Wprawdzie achillesy zareagowały na to entuzjastycznie, bo natychmiast przestały pobolewać, ale generalnie nie widzę innych plusów. Mam natomiast wrażenie, że po wczorajszym bezruchu organizm był ociężały i niechętny jakiemukolwiek wysiłkowi. Pierwszy kilometr był mało przyjemny, miałem uczucie, jakbym był objedzony, pełny - choć to nieprawda, bo do popołudnia praktycznie nic nie zjadłem. Domyślam się, że takie uczucie ma podstawy, bo dzień bez ruchu to czas zwolnionej pracy układu pokarmowego, nie napędzanego co najmniej godzinnym biegiem. A nie ma przecież nic lepszego na poprawę sprawności jelit, jak właśnie solidne ich wytrząsanie i masowanie w czasie biegu. Niech się chowają wszystkie reklamowane preparaty do nabycia w aptece na receptę i bez recepty. Ruch tu jest najlepszym panaceum.
Jak przewidywałem, niedziela była dniem nienajlepszego samopoczucia. Jasne, że miało to związek z drinkami z sobotniego wieczoru, ale przecież wypiłem mniej, niż wyniosła przeciętna dawka przypadająca na uczestnika wieczornego posiedzenia (co nie znaczy, naturalnie, że była to dawka znikoma). Wydaje mi się, że swoje zrobiło też 26 kilometrów zrobione parę godzin wcześniej, po których byłem w odczuwalny sposób zmęczony, było mi na przykład zimno, gdy przyszli goście, siedziałem w swetrze i trząsłem się z chłodu. Wódeczka plus spore zmęczenie - i rezultat w postaci niedzieli ze wstrętem nawet do niezłego wina, jakie podano do obiadu.

sobota, 1 marca 2014

Łysemu odbiło

26 km

Pierwszy bieg "na krótko", czyli w krótkich spodenkach i w koszulce z krótkim rękawem, na którą jednak wrzuciłem - i nie był to błąd - bezrękawnik. Kiedy wyszedłem na ulicę, napotkałem dziwne spojrzenia ludu wędrującego po zakupy bądź już z zakupami. Lud był opatulony zgodnie z kalendarzem, a w nim 1 marca, czyli kalendarzowa zima. Skoro tak, to lud zakapturzony, owinięty w szale, zakurtkowany i w rękawicach. A ja jakby przesunięty w czasie o dwa miesiące. 
Nie temperatura jednak mi dokuczyła, ale cholerne achillesy, które dzisiaj urządziły sobie szopkę, bo pobolewały na zmianę, raz lewy, raz prawy. Ciężko było przez pierwsze 3 kilometry, potem sytuacja zaczęła się stabilizować, w końcu zaś ból zaczął maleć. Ostatnie kilometry zupełnie znośne, śmieję się, że ból mnie znieczulił ;)
Trasa jak poprzedniej soboty: w dół Iny brzegiem rzeki, Domastryjewo, lasem do GPP, 3 km ulicą Prostą, potem lasami (z nieprzewidzianą pętlą wynikającą z gapiostwa) do Łęska, Bącznika, Bolechowa i powrót lasami do Goleniowa. 26 km, jak w papę strzelił.
Cieszy mnie, że kondycja bez zarzutu, siły i wytrzymałość nie są żadnym czynnikiem ograniczającym. Przed szybkim biegiem powstrzymywał mnie jedynie stan ścięgien. W zasadzie, bez większego kłopotu mógłbym biec dalej. Do pełnego maratonu zostałoby mi dziś jedynie 16 km, to już nie był przerażający dystans. A przecież po drodze nic nie jadłem i nie piłem, nie było więc regeneracji sił i uzupełniania ubytku płynów. W sumie - ten trening to bardzo wartościowa rzecz, bo oswaja z dystansem większym niż 1/2 maratonu. Pamiętam, jak na pierwsze tego typu treningi szedłem, to czułem się, jakbym ruszał na zamorską wyprawę. Dziś - to pikuś (pan pikuś, oczywiście...).

Rano wpadł do mnie Piotrek, mocno wpieniony wczorajszym spotkaniem z zarządem UKS Barnim, którego prezesem jest pewien łysy jegomość. Piotrek, jak wiadomo, pracuje w Barnimie jako trener. Wczoraj, jako jedynemu trenerowi Barnima, łysy podsunął mu umowę z wynagrodzeniem o 30% niższym, niż dotąd. Umowa jest też jedynie na pół roku, nie jak
Za takie prowokacje łysy
będzie zwalniał :)
dotąd - na rok. Na dość logiczne pytanie "dlaczego?" łysy odparł, że Barnim ma mniej pieniędzy, więc trzeba było komuś obciąć. Padło na Walkowiaka i tylko Walkowiaka, którego - patrzcie państwo, co za przypadek! - łysy nie cierpi jak psa. Sam łysy sobie przyznał dotychczasowe wynagrodzenie, umowę zapewne ma na rok.

Ale to jeszcze nic. W umowie jest nowy punkt, typowa "lojalka". Zabrania on trenerom "działalności konkurencyjnej" w stosunku do Barnima, w tym startu w zawodach w barwach innego klubu, niż Barnim. Ten zapis dotyczy wyłącznie Piotrka Walkowiaka, bo tylko on czynnie uprawia sport startując w biegach, a w Maratonie Puszczy Goleniowskiej wystartował w koszulce Hanzy. Teraz nie tylko mu tego nie wolno, ale - uwaga! - może za taki "akt nielojalności" stracić robotę w Barnimie.

Piotrek podpisał umowę, ale jak mówi, nie ma najmniejszego zamiaru przestrzegać zapisu o zakazie startu w barwach innych, niż Barnim. Mówi, że za nic nie wystartuje w barwach tego klubu, a przy pierwszej okazji zapisze się na bieg w innych barwach, na przykład Hanzy. I niech go potem łysy zwalnia.
W umowie jest też zapis, że jeśli Piotrek coś piśnie na temat tych warunków, to łysy go zwolni. Pierwsze, co Piotrek zrobił, to pisnął. 

Zdaje się, że łysemu prezesowi Barnima nie wystarczają już fochy i stan totalnego obrażenia. Najwidoczniej wypowiedział wojnę tym, których nie lubi. Chce tego? Proszę bardzo, zaczynamy od zaraz.
Ciekawe, czy łysy po takim numerze będzie miał tupet i znów przyjdzie do Sebastiana (KS Hanza) żebrać o zegarki na potrzeby Mili?