niedziela, 16 marca 2014

Sezon rozpoczęty dobrze

15 km

Biegiem uczciliśmy rocznicę zaślubin z morzem. Goleniów zaprezentował się godnie, na metę dotarło 23 biegaczy, którzy wpisali to miasto jako miejsce zamieszkania. Plus 1 reprezentant Maszewa, szef działu sportowego Gazety Goleniowskiej - Sylwek Wasiak, 2 dżentelmenów z Nowogardu, i 4 osoby z Klinisk Wielkich. Razem 30 osób z powiatu goleniowskiego, naprawdę nieźle, jak na 1113 osób, które dobiegły do mety.
Udział w biegu był dla mnie zagadką z powodu awarii kręgosłupa, która mnie pokręciła w piątkowy wieczór, a w sobotę poważnie utrudniła zwyczajne chodzenie. Nie wymiękłem jednak, rano się spakowałem w mocnym postanowieniu, że jak trzeba, to się doczołgam.
Minuta przed startem
Okazało się, że czołganie nie jest potrzebne. Choć w niedzielę rano miałem problem z nałożeniem skarpetek i zawiązaniem butów, gdy przyszło stanąć na starcie wiedziałem dobrze, że przynajmniej na czas biegu kłopoty odeszły w siną dal. W krzyżu nic nie napieprzało, kondycja wręcz doskonała. Jedyne, o czym myślałem, to strój na bieg: brać ortalion, czy biec w czarnych ciuchach? Szczęśliwie, tuż przed biegiem deszcz nieco zelżał, a w trakcie uprzejmie ustał. Decyzja o czarnych ciuchach okazała się prawidłowa.Wprawdzie zacinająca od morza mżawka przemoczyła mi je doszczętnie, ale w kurtce zwyczajnie bym się ugotował. Tego nie lubię.

Sylwuś marzył o złamaniu
półtorej godziny. Złamał.
Wynik biegu absolutnie mnie zadowala. 1:16:31 to świetny rezultat biorąc pod uwagę, że nie zależało mi na jak najlepszym czasie, ale na sprawdzeniu, w jakim tempie jestem w stanie biec co najmniej 15 km bez przyspieszenia oddechu i tylko z minimalnym przyspieszeniem tętna. Średnie tempo biegu wyszło na poziomie 5:06 na kilometr. Pierwsze dwa kilometry, zrobione w ogromnym tłoku i praktycznie bez szans na wyprzedzanie, to było 5:37/km. Ostatnie dwa kilometry, z nieco przyspieszonym oddechem - to tempo 4:57. Cały bieg z ogromnym zapasem sił, na mecie oddech miałem od razu w normie, tętno do normy wróciło po 2 minutach. Zero zmęczenia, spokojnie mógłbym kontynuować bieg w tempie 5:05-5:10. A 5:10 to w Hamburgu wynik poniżej 3:40 na dystansie 42,2 km. Jest realna szansa.
Tu Sylwek jeszcze przede mną
Fajne wyniki mieli też i inni. Mariusz nakręcił 1:08:15, Tomek Oleszek odegrał się na mnie za zeszłoroczny Grodzisk, miał teraz czas 1:10:45 - piękny wynik! No i Sylwuś Wasiak, jeszcze niedawno wzorowo zapasiony trzydziestoparolatek, nabiegał 1:22:24, choć jeszcze rano marzył o złamaniu bariery 1:30:00. Miał parę i dobry dzień - poszło nadspodziewanie dobrze. 
Po biegu biesiada w knajpce koło latarni morskiej, na wzór tej z Torunia po Półmaratonie św. Mikołajów. Organizm uprzejmie przyjął solidną dawkę kalorii, wyrzutów sumienia nie było, bo 15 km w chyżym tempie uprawnia do dobrego obiadu w miłym gronie. A, właśnie, za miłe towarzystwo serdeczne podziękowanie Oli, babci Jadzi - wzorowej teściowej, która po osiemdziesiątce odkryła uroki biegania, Magdzie. No i Mariuszowi z Sylwkiem. :)

Cwany, bo lewą stroną biegł...

Tomek tym razem był górą. Ale w czerwcu znów będzie Grodzisk... :)

A tu cwany, bo prawą biegnie...

"Jam ci to, nie chwaląc się, zrobił!"

"A gdzie kwiaty, orkiestra, dziewczęta w strojach ludowych?..."

2 komentarze:

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".