środa, 29 kwietnia 2015

Przerwa w PIT-ach

10 km

Wczoraj odbój, popołudnie i wieczór poświęciłem PIT-om. Dziś skarbowe świstki miały wolne, pod wieczór rundka po lesie na wyluz po dniu spędzonym z radnymi (żądam dodatku za szkodliwość!). Chłodno, w lesie pusto, więcej spotkałem saren niż ludków. Kolejny dzień bez żadnych dolegliwości, z coraz większym niepokojem czekam na katastrofę, która nieuchronnie musi potem nastąpić :). 

Rano dostałem informację, że mój ulubiony gangster ma mieć dziś kolejny proces, tym razem o składanie fałszywych zeznań i podżeganie do składania takowych przez inne osoby, a wszystko w celu osiągnięcia tzw. korzyści majątkowej. Proces się nie rozpoczął, bo gangster siedzi teraz w szpitalu psychiatrycznym, chroniąc się w ten sposób przed odpowiedzialnością karną. Zgadzam się, że miejsce jest właściwe, bo pan Dariusz ma ewidentnie defekt łepetyny (postrzega się jako niepokalaną dziewicę), szkoda jednak, że przekłada się to na przeciąganie paru procesów karnych, których nieuchronnym finałem będzie oglądanie świata w kratkę. Jak to jednak mówią, młyny sprawiedliwości mielą wolno, ale na pył. Poczekam, opisując kolejne etapy życia pana Dariusza, narażając się oczywiście na następne procesy wytaczane przez niepokalaną dziewicę. :)

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Popadało, będzie wiosna

10 km

Modły zostały wysłuchane. Spadł deszcz, teraz więc wiosna wybuchnie z siłą wodospadu (kto pamięta starą reklamę tabletek do czyszczenia protez zębowych? :) ). Rano z przyjemnością wyszedłem na balkon by nawdychać się wiosennego, wilgotnego powietrza. Przez cały dzień, aż do późnego popołudnia padało. Przed siódmą przebrałem się w biegowe ciuchy i ruszyłem na standardową leśną trasę, w rejon Góry Lotnika. Pokręciłem się po lesie, postraszyłem trochę białodupe sarny, żrące zieloną trawę z takim apetytem, że nie zauważyły, kiedy podszedłem na jakieś 8-10 metrów. Kiedy już mnie dojrzały, ziemia pryskała im spod kopyt, tak darły. Swoją drogą, piękne zwierzaki...
Kolejny dzień bez żadnych sensacji zdrowotnych, nic nie boli, wszystko w najlepszym porządku, biegnie się lekko i przyjemnie. Jak wiadomo, wróży to totalną klęskę, na którą czekam z pokorą i cierpliwością - jak na rzecz nieuniknioną :)
Poprosiłem dziś o rozmowę Mariusza Kopcewicza. Pogadaliśmy o skutkach zdrowotnych biegania, z akcentem na skutki przedawkowania tej miłej czynności. Rzecz będzie do przeczytania w najbliższym numerze GG. Rozmowa ciekawa :)

niedziela, 26 kwietnia 2015

Na prostej?

12 km

Chyba mi się poprawia. Minęło znużenie męczące mnie po Paryżu. Minęły problemy z różnymi dolegliwościami. Mam też wrażenie, że udało się co nieco zrzucić. W sumie biegnie mi się lekko i bez problemów. Kojarzę to także ze zmianą butów, używam teraz wyłącznie nowych Nike, ze stabilną podeszwą i dobrą amortyzacją. Stare były już miękkie jak bambosze, do biegania się nie nadawały. Co ciekawe, choć zryte - wyglądają nadal bardzo dobrze: podeszwa w dobrym stanie, a wierzch nie zaczął się rozpadać, co dotąd było podstawową wadą linii Nike Pegasus. Aż żal wyrzucać ;)

Przedobiednie bieganie po lesie. Starałem się wybierać ścieżki, które nie zmieniły się jeszcze w piaskownicę, ale o takie coraz trudniej. Te bardziej uczęszczane są rozdeptane, trzeba ich unikać, bo bieganie po sypkim piachu zdecydowanie nie jest przyjemne i nie  służy achillesom - to tylko  z gruntu mylne wyobrażenie tych, co nie nabawili się w piachu przeciążenia stawu skokowego z urazem achillesa. Na szczęście po południu nieco popadało, jutro też ma być przekropnie. Czas najwyższy, przyroda czeka na kapkę dżdżu, zieleń błyskawicznie teraz się rozwinie.

Dziś w Szczecinku tuż przed metą zmarł jakiś biegacz, 37 lat. Tydzień temu, w czasie Cracovia Marathon też zabawa w bieganie skończyła się jednym pogrzebem. Tyle, że tam był maraton, w Szczecinku ledwie dycha. To widocznie wystarczy, żeby na drugi świat przenieść tych, którzy nie znają własnego organizmu i lekceważą ostrzeżenia, a ambicje mają wygórowane.
Z drugiej strony, zupełnie zdrowym objawem są bardzo liczni biegacze, napotkani dziś w lesie. Bieg, trucht, bez ciśnienia na czas, na wynik. To jest OK.

Zapisałem się dziś na Półmaraton Solan. Ostatni weekend maja mam wolny, czemu by więc nie przebiec się w Nowej Soli?

Właśnie na Planete+ obejrzałem reportaż z ultramaratonu w Himalajach: 222 km do zrobienia w 60 godzin, po drodze przełęcze na poziomie ponad 5 tys. m. Babka cały czas szła, podpierana przez facetów z ekipy technicznej, momentami wręcz popychana i ciągnięta za ręce. Kiedy weszła na najwyższą przełęcz, ekipa zapakowała ją do samochodu, zwiozła niżej, żeby mogła się przespać i odpocząć, a rano odstawiono ją w to samo miejsce, by ruszyła w dalszą drogę. Nie rozumiem, co to miało wspólnego z faktycznym, samodzielnym wyczynem. Brakowało tylko, żeby członkowie ekipy technicznej nieśli przy niej butle z tlenem, a ona by łaskawie nim oddychała... Bezsens.


sobota, 25 kwietnia 2015

Nowogard i Dobra

50 km albo i więcej.

Raczej więcej, bo cały dzień na rowerze. Podjazd autem do Nowogardu, autko zostało na parkingu, w ruch poszedł rower. Najpierw tura reklamowaną ostatnio ścieżką wokół jeziora - zmarnowany czas, ścieżka jest kompletną kichą. Jako tako wygląda to, co do tej pory istniało, nowa część wytyczona jest podmokłymi lasami nad jeziorem, nie widać go ze ścieżki, a i sama ścieżka wątpliwą jest atrakcją: piach i błoto. 
Nowogardzka Strefa Ekonomiczna
Potem podjechałem sfotografować równie znaną nowogardzką strefę ekonomiczną, czyli w istocie kawał zachwaszczonego pola z polną drogą. I z dużą tablicą po angielsku informującą, że to nie ściernisko, tylko strefa ekonomiczna.
Kiedy nasyciłem się już klimatami Nowogardu, pojechałem do Dobrej, onegdaj ważnego miejsca na mapie kolei wąsko- i normalnotorowej. Smuteczek. Kolei już nie ma, niedawno
Tyle zostało z doberskiej kolei
resztki taboru kolejowego zabrano do muzeum w Warszawie, zostały rozwalające się zabudowania stacyjne, resztki torów, jakieś zwrotnice i wajchy. Wszystko zardzewiałe, spróchniałe, zarośnięte chwastami. Szkoda.
Samo miasteczko to typowy małomiasteczkowy smutek. Znalazłem parę ciekawych obiektów architektonicznych, wszystkie oczywiście przedwojenne. Generalnie jednak typowe dla Polski estetyczne dziadostwo, jakieś dobudówki, przybudówki, kolorystyka we wszystkich kolorach tęczy - sen naćpanego miejskiego plastyka. 

Na koniec podkusiło mnie, żeby zapoznać się z turystyczną atrakcją Dobrej, "Szlakiem Olbrzymów". Żadnych olbrzymów tam nie ma, oznakowanie tragiczne, jedno dość ciekawe grodzisko i osuszone 150 lat temu jezioro - ciekawostka dla biologów interesujących się problemami sukcesji w ekosystemach. Generalnie - spokojnie można sobie odpuścić, atrakcja naprawdę mocno przereklamowana.
Powrotna droga do Nowogardu lekka i sympatyczna, bo z wiatrem w plecy i generalnie z górki. Lubię. 
Kasztanowa aleja prowadząca do pałacu w Kulicach

Dwa najładniejsze domy w Dobrej. Ten z lewej z 1695 roku

Ruiny zamku w Dobrej

piątek, 24 kwietnia 2015

Bezproblemowo

10 km

Pierwsze wiosenne bieganie, krótkie spodenki i wreszcie bez bluzy. Dziesięciokilometrowa wyprawa standardową trasą leśną, w rejon Góry Lotnika. Żadnych problemów z aparatem ruchu, tak z achillesem, jak i biodrem. Tym razem przeszkadzał mi tylko pył na leśnych ścieżkach, cholernie już przesuszonych po kilkunastu dniach bez opadów. 
Wczoraj i przedwczoraj dla odmiany rower. Wczoraj ok. 50 km, z dużą pętlą przez zachodnią część gminy. Piękna pogoda, prawie bezwietrznie - aż nie chciało się wracać. Na koniec ciekawostka historyczna: na posesji tuż przy przejeździe kolejowym na Maszewskiej zachowały się resztki goleniowskiej parowozowni, z torami, ceglaną podłogą i kanałami. Nie było tego widać, bo przez lata podwórko było dość szczelnie zasłonięte gęstą zielenią. Rozmawiałem z właścicielem posesji: chce odtworzyć pierwotny wygląd tego miejsca, miastu przybędzie więc coś ciekawego - a tego w Goleniowie niewiele.


Na stadionie ostre przyspieszenie. Od wczoraj układany jest asfalt na bieżni, który będzie podkładem pod Mondo. Dziś mieli skończyć, ale nie skończyli, bo się okazało, że część rynienek odwadniających jest źle osadzona. Jedni układali więc asflat, inni ryli w betonie i montowali odwodnienie na nowo. Mają skończyć w poniedziałek.
Potem co najmniej miesiąc przerwy, by z nowego asfaltu przestały się wydzielać różne smrody. Mondo ma przyjechać na przełomie czerwca i lipca, koniec układania na przełomie lipca i sierpnia. Trochę więc to jeszcze potrwa, ale bliżej końca, niż początku. 

Kolacja, na którą długo czekałem:  sałata i rzodkiewka od pani ogrodniczki, wyhodowane w ziemi, a nie w jakiejś hydroponicznej uprawie, pod sztucznym światłem, na jakiejś pływającej macie kokosowej. Wreszcie normalne, prawdziwe warzywa, nie to marketowe badziewie z Holandii, Hiszpanii czy Turcji.

Co by tu robić jutro? Pogoda zachęca do aktywności...

wtorek, 21 kwietnia 2015

2:0 w potyczce z panem gangsterem

15 km rowerkiem

Powiem tak: zarypiście miły dzień. Wdeptany w glebę pan gangster, oglądany z mojej wysokości 1,89 m to widok przepiękny :)
Dziś była ostatnia rozprawa w sprawie wytoczonej mi przez pana gangstera. Pan gangster nadal chory, przysłał pana mecenasa. Pan mecenas, używając terminologii czeskiej, też "nemocny". Dzisiejszy jego występ był żałosny. Nie złożył żadnych wniosków dowodowych, co samo w sobie jednoznacznie go kwalifikuje . Za to mu płacą, żeby składał. Kiedy przyszło do wygłaszania mów końcowych, okazał się wyjątkowo cienki; nie śmiałem się, bo nie wypadało. 
W pewnym momencie pan mecenas postanowił zagrać na uczuciach pana sędziego i poleciał va banque: wypłakał się nad losem pana żony pana gangstera, rzekomo poszkodowanej przez moją przyjaciółkę, panią doktor od rehabilitacji, która - tak twierdził pan mecenas - po przeczytaniu moich tekstów rozwiązała umowę zawartą onegdaj z panią gangsterową, narażając ją tym samym na straty, na szok i rozwolnienie. 
Kiedy przyszło na mnie, pojechałem ostro. Oznajmiłem panu sędziemu, że moja przyjaciółka owszem, pogoniła panią gangsterową, bo ta podkładała lewe faktury wystawiane przez kolegę mężulka, znanego wszem i wobec Dariusza. Pani doktor, jako osoba myśląca przytomnie uznała, że dalszy kontakt z panią gangsterową nie ma sensu, a wręcz jest szkodliwy, więc ją pogoniła wraz z mężem i jego fakturami. 
OK, nie ma co się pastwić nad leczącym dolegliwości umysłowe panem gangsterem. Krótko: wyrok uniewinniający od wszystkiego, co tenże pan ze swoim panem mecenasem mi zarzucali. Dodatkowo wiadomość,że Sąd Okręgowy utrzymał w mocy postanowienie Sądu Rejonowego w Goleniowie o umorzeniu postępowania w jeszcze innej sprawie z powództwa pana gangstera przeciw mnie. Tak więc dziś jest 2 : 0 w meczu Czareczek kontra niedobry Dariusz. 

Z panem gangsterem być może spotkam się jeszcze raz, bo wesoły jegomość żąda ode mnie 50 tys. zł za rzekome szkody. Małe ma szanse, bo 3 wyroki uniewinniające w sprawach karnych to marny prognostyk. 

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Dyszka na uspokojenie

10 km

Trochę to trwało, w końcu się otrząsnąłem po paryskim maratonie. Dziś leśna dycha, rozrywkowo, bez ciśnięcia. Do Góry Lotnika ścieżką nad Iną, powrót po górkach na zachód od zwykłej drogi powrotnej. Dotychczasowe buty biegowe ostatecznie wymieniłem na nowe, w których zrobiłem Marathon de Paris i nie czułem żadnych dolegliwości w okolicy achillesa. Stare i tak zaczynały się rozklejać, ale najważniejsza wada to totalny brak amortyzacji, zrobiły się miękkie jak z pianki. Nowe amortyzują doskonale, przy tym dobrze stabilizują stopę. Nie róbmy zresztą propagandy biedy, na wymianę butów raz czy dwa w roku stać mnie przecież, niekoniecznie kosztem ograniczenia posiłków do jednego na tydzień. A choćby nawet...

Po południu godzina niezłego wkurzenia. Jacyś złodzieje z Gdańska prawie mnie nabrali na numer pt. ściąganie filmów z Internetu. Uwierzyłbym, gdyby chodziło o dobry zachodni film. Oszuści wmawiają mi, że w czerwcu ub. roku ściągałem jakieś polskie pornole i chcą za to 750 zł, a jak nie zapłacę - straszą procesem i żądaniem 4,5 tys. zł. I właśnie te polskie pornole mnie wpieniły, gorsze od tego może już być jedynie posądzenie o ściąganie nagrań disco polo. Przetrzepałem internet w poszukiwaniu informacji o firmie Lex Superior, nie zdziwiłem się specjalnie informacją, że grasują w całej Polsce i w spokoju ducha, nie niepokojeni przez nikogo rżną obywateli, z których pewnie część jakieś tam pornole zassała, nie pamięta jednak jakie i kiedy. Tak się składa, że dzięki niniejszemu blogowi jestem w stanie odtworzyć w miarę dokładnie co robiłem danego dnia, do tego jest jeszcze moje archiwum maili i fotografii. Nie mam wątpliwości, w moim przypadku jest to marny blef z elementarnymi błędami. Dlatego jutro pójdzie do prokuratury zawiadomienie o próbie oszustwa, a w piątek ostrzegawczy artykuł do GG. A czytelników niniejszego bloga uprzedzam, że w razie otrzymania korespondencji z gdańskiej firmy Lex Superior nie ma najmniejszego sensu płacenie choćby grosza, nawet jeśli ktoś coś tam ściągnął ;) . Panowie z Gdańska to zwykli, choć bezczelni oszuści i złodzieje. 

niedziela, 19 kwietnia 2015

Leniwa niedziela

30 km rower

Achilles w dobrym stanie, czuję prawy staw biodrowy i ból w lewym czworogłowym uda. To ostatnie to jeszcze dziedzictwo maratonu sprzed tygodnia, logiczna konsekwencji awarii stawu biodrowego. Tak się kończą wygibasy ratujące sytuację: kolejną awarią. Na szczęście nie jest to problem, nie jest to jakieś totalne zagrożenie. Się wyleczy.

Dziś z rana wyprawa do Lubczyny, sesja fotograficzna do folderu reklamowego. Nie, nie pozowałem. Pstrykałem. W drodze powrotnej zerknąłem w las, zaczynał się Granpriks. Przez chwilę się zastanawiałem, czy może nie zatrzymać się, nie cyknąć paru fotek. Nie zatrzymałem, nie cyknąłem. Nie ma sensu promowanie czegoś, co jest wyłącznie gonitwą za wynikiem. 

Po południu rowerek i objazd połowy gminy, od Miękowa i Białunia, na Danowie i Tarnowie kończąc. Jakoś tak się złożyło, że generalnie pod wiatr. Trzeba było pojechać od drugiej strony :).

Nie jadę do Hamburga, zdecydowana zmiana planów. Zastanawiam się, co w to miejsce. Może czas zacząć sezon kajakowy? Nadarzyce?

sobota, 18 kwietnia 2015

Dziesiątka, co to ma 12

12 km


Nadodrzańska Mieszkowicka Dziesiątka. Jak sama nazwa wskazuje, bieg ma 12 km i odbywa się na trasie Gozdowice-Stare Łysogórki i z powrotem. Jeśli kto sądzi, że przymiotnik "nadodrzańska" sugeruje płaską trasę, to się myli.

Tak czy siak, bieg jest sympatyczny i nie miałem wątpliwości, że warto tam pojechać po raz trzeci. Pojechaliśmy z Olą wcześniej, zahaczając o Bielinek nad Odrą i o Cedynię. Bielinek jest atrakcyjny widokowo, w pobliżu jest bardzo ciekawy rezerwat roślinności stepowej (pamiątka sprzed epoki lodowcowej). Cedynia to paskudny grajdoł, ale ma parę ciekawych miejsc, nie chodzi bynajmniej o pole bitwy Mieszka z margrabią Hodonem. Warto wejść na wieżę widokową, panorama jest piękna. Ostatnio ktoś zdecydował o postawieniu przed urzędem fontanny, w której trzech kamiennych wojów z nieznanego powodu moczy dupy . Podejrzewam, że mogli mieć hemoroidy od siedzenia w siodłach i moczenie dup w zimnej wodzie mogło im dawać ulgę (co nie znaczy przyjemność...).

W Gozdowicach byliśmy na prawie 2 h przed biegiem. Spokojnie odebrałem numer startowy i koszulkę, których już sterta leży w szafie, część w ogóle nierozpakowanych. Poszliśmy z Olą do działu gastronomicznego imprezy, gdzie gospodynie wiejskie za drobne pieniądze sprzedawały pyszne ciasto z kawą. Ciasta nie żałowały, kawałki były nader przyzwoite. Zjadłem półtora, miałem dość. Ola skosztowała jeszcze bigosu z wojskowej kuchni (oceniam na 4) i wojskową grochówkę (ta bez wątpliwości na 5). Ja sobie darowałem, by nie konać w czasie biegu.

Zrobiło się względnie ciepło, więc spodenki krótkie, ale bluza z długim rękawem (pozyskana w Paryżu na loterii), na to klubowe kanarkowe wdzianko. Start pod górę, nieźle jak na początek. Potem dość ostro w dół, ale radość z poruszania się zgodnie z grawitacją zakłócała świadomość, że tą samą drogą będziemy wracać, więc będzie ostro pod górę. Nie ma co się jednak smucić, trzeba biec. Nie cisnąłem, ale i tak wyprzedzałem jednego po drugim, łącznie ze 30 osób. Cmentarz za Starymi Łysogórkami tym razem był szybciej, niż się spodziewałem. Nawrót, łyk wody i z powrotem. Wysiłek, zgodnie z przewidywaniami, poczułem dopiero na kilometrowym podbiegu pod górę, który skończył się na pół kilometra przed metą. Reszta trasy w dół, meta, medal i można się było przebrać. 1:05:21. Może być, średnie tempo 5:29 na kilometr. 

Jeszcze grochóweczka na podratowanie sił, losowanie nagród (frotka... ale gruba i chłonna), wreszcie powrót do domu. Tym razem prostą drogą, a że była pusta - to i wyrobiłem się na pół godziny przed czasem. Mam nadzieję, że zauważyłem wszystkie fotoradary :).


Jak wspomniałem wyżej, panorama z wieży widokowej
jest interesująca

Słitfocia na żądanie

Wojowie u wód na hydroterapii hemoroidów?

Ola zainteresowała się Rosomakiem

100 m do mety

10 m za metą :)

czwartek, 16 kwietnia 2015

Come back

Od dwóch dni wracam do aktywności. To niełatwe, bo problem z biodrem choć wygasa - to istnieje. W czworogłowym lewego uda jakiś zarypiście wielki zakwas, powoli ustępujący. No i jakieś takie ogólne osłabienie, nic przyjemnego. Mimo wszystko ruszać się trzeba, więc zamiast biegania - rower. Wczoraj 20 km, dziś 30. Jutro pewnie nieco się przebiegnę, bo pojutrze wyjazd do Gozdowic na Mieszkowicką Dziesiątkę, która ma 12 km i odbywa się na trasie z Gozdowic do Siekierek, Mieszkowice omijając o 20 km. Ot, fantazyjna nazwa ;)

Po maratonie straty na ciele niewielkie. Zejdzie jeden paznokieć, z drugiego palca lewej stopy, ogromny krwawy bąbel i podniesiony paznokieć nie zostawiają złudzeń . Ale to i tak nic, bywało gorzej. Pamiętam winobranie, kiedy zeszło mi 8 z 10 paznokci u stóp :)

Właśnie otwarto zapisy na Marathon de Paris w 2016 roku. Wczoraj się zapisałem, mam numer 31 383. Start 3 kwietnia przyszłego roku. 

niedziela, 12 kwietnia 2015

Paris - dzień ostatni

42,2 km
Przed biegiem

Powróciła piękna pogoda. Rano było prawie bezwietrznie, około 8 stopni, w ciągu dnia podskoczyło do około 20. Pogodowe warunki do biegu bardzo dobre. Wręcz idealne. Rano nie było wątpliwości, że trzeba biec na krótko, dwie koszulki nałożyłem raczej tylko dlatego, żeby lepiej był wchłaniany pot. 
Przed 9, kiedy maraton się rozpoczynał, myśmy dopiero wysiadali z metra. Wokół Łuku Triumfalnego tysiące ludzi, biegacze przygotowywali się do startu. Spokojnie zdaliśmy worki z ciuchami do depozytu i nie spiesząc się poszliśmy na start, na Pola Elizejskie. Co parę minut wypuszczano kolejną grupę na trasę, myśmy czekali prawie do godziny 10 - a i tak nie byliśmy ostatni, którzy startowali. 
Pierwsze kilometry bezproblemowe, pierwsza dycha była relaksowa. Pod koniec drugiej zacząłem odczuwać narastające problemy z kondycją mięśni, zaczęły sygnalizować, że będą skurcze. Po pierwszej połowie maratonu rozstaliśmy się, ja nieco zwolniłem, żeby w miarę możliwości uniknąć skurczów. I to się prawie udało, parę razy mnie próbowały łapać, ale pomagało rozmasowanie, rozciągnięcie i 2-3 minuty szybkiego marszu zamiast biegu. Problem się zaczął po 30 kilometrze, kiedy znienacka zaczął mnie boleć prawy staw biodrowy. Ból narastał do tego stopnia, że nie dawało się biec. Musiałem przechodzić do marszu i czekać, aż ból nieco zelżeje. Potem bieg, znów ból, znów marsz. Zły byłem, bo siły były, achilles nic nie sygnalizował, a przez to cholerne biodro musiałem iść zamiast biec. Prawda, że szedłem szybciej, niż niektórzy biegli, ale ostatecznie na metę dotarłem z czasem 4:45. Leszek był pół godziny wcześniej. Nawet, gdyby nic nie przeszkadzało biec, i tak trudno było marzyć o jakimś rewelacyjnym wyniku. Biegła taka masa ludzi, że wyprzedzanie i lawirowanie w tłumie byłoby podstawową czynnością, nie zaś ciśnięcie w oczekiwaniu rezultatu.
Medal jest, piękna koszulka z dużym napisem "42.195 km Finisher Paris 2015" również. Zadanie wykonane, można wracać do domu.
Pod wieczór wizyta w rybnej restauracji La Criee. Sardynki z grilla, mule w sosie śmietanowym i niezłe wino były naturalnym zakończeniem dzisiejszego dnia. Zaraz kładę się spać, jutro pobudka o siódmej, godzinę później ruszamy. :)

Sorry, dziś bez zdjęć. Francuski internet jest koszmarem, nie ma mowy o ich przesłaniu. Jutro.
I po pięciu godzinach już z medalami :)



Przed biegiem. Prawie jak tytani... 

Spokojnym krokiem na start

Start na  Champs Elysees

Nastrój jak najbardziej pogodny :))

To tylko część ludzkiej rzeki, która przez parę godzin
płynęła ulicami Paryża

Ta sama rzeka widziana w drugą stronę

Z lewej u góry widać bramę startową

Ruszamy!

Tak to wyglądało z perspektywy Moniki

200 metrów do mety... Wreszcie...

Leszek, jak widać, zadowolony

La Criee - ostatnia kolacja w Paryżu

sobota, 11 kwietnia 2015

Przeddzień

Łuk triumfalny z XX w.
Pogorszenie pogody. Chmury, trochę wieje, przelotnie w dzień popadywało. Po drodze do miasta zatrzymaliśmy się w La Defence, by przede wszystkim zobaczyć najnowszy (póki co) łuk triumfalny w Paryżu. Wielki sześcian robi wrażenie, podobnie jak widok z niego w kierunku miasta; doskonale widać Łuk Triumfalny na placu de Gaulle'a, oddalony o dobre parę kilometrów. Trzeba było szybko się zabierać, bo pod łukiem na La Defence zawsze wieje, a dziś wiało mocno. 
Przemieściliśmy się więc do miasta, by zapoznać się ze strefą startu i mety. Pierwszej jeszcze nie było, ale strefa mety na Avenue Foch robi wrażenie swoim ogromem. To około kilometra szerokiej ulicy, która jutro będzie zapchana dziesiątkami tysięcy biegaczy, pracowników obsługi, kibiców.
Zrobiliśmy sobie fotki na tle zielonej bramy, gdzie będzie linia mety i znaleźliśmy miejsce na
Jutro mamy nadzieję tam się znaleźć :)
spotkanie po biegu. To ostatnie jest ważne, bo w wielotysięcznym tłumie nie ma szans, by się wypatrzyć. Umówić się trzeba w konkretnym miejscu i nie liczyć na szczęśliwy przypadek...
I reszta zwiedzania miasta. Sainte Chapelle, arcydzieło architektury gotyckiej, z przepięknymi witrażami z XIII wieku. Potem cmentarz Pere Lachaise, z obowiązkową wizytą na grobie Chopina, a potem dla równowagi - na mogile Jima Morrisona (The Doors). 
Obiad znów w Łacińskiej, tym razem w knajpce z kuchnią francuską. My z Moniką wzięliśmy po zestawie lekkostrawnym i niezbyt wielkim, Leszek dał się namówić kelnerowi na raclette - przyrządzaną przy stoliku potrawę złożoną z wędlin polewanych topionym na bieżąco świetnym serem, do tego pieczywo i ziemniaki w mundurkach. Pyszne to było, ale czy lekkostrawne? Sera na oko było z ćwierć kilo, Leszek wciągnął wszystko, z naszą drobną tylko pomocą. Mam nadzieję, że strawi to do jutra :)
Daleko na wprost widać łuk na Placu Gwiazdy,
skąd jutro będziemy startować

A tu daleeeko z przodu widać zieloną bramę
z napisem "finish"

Jabłka dla biegaczy. Polskie.

Quiche lorraine - drugie śniadanie Moniki
Wnętrze Sainte Chapelle, pierwszy poziom

Rewelacyjne witraże są na piętrze, gdzie wstęp miał tylko
król i jego rodzina
 
Leszek skrupulatnie przestudiował wszystko, co
napisano o kaplicy w broszurce

Kaplica z zewnątrz. Jest dobrze chroniona, bo stoi
na dziedzińcu koemndy policji :)

Pół wyjazdu męczyło mnie, jak się nazywa styl,
w którym wykonano to wejście do metra. To SECESJA!!

Ta scena niestety na razie tylko na plakacie w metrze...

Leszek zaatakował raclette. Wygarnia stopiony ser (nad talerzykiem
widać, jaki był jego kawał)

Grób Abelarda i Heloizy na Pere Lachaise

A niedaleko takie cudo sztuki hutniczej. Ktoś miał
osobliwy gust

Grób Chopina

Grób Foresta Gumpa :)


piątek, 10 kwietnia 2015

Paris 3

Z samego rana odebraliśmy pakiety startowe. Nie było z tym żadnego problemu, organizacja sprawna i przyjazna; nie było przeszkodą, że nie miałem ze sobą potwierdzenia zgłoszenia - sprawę załatwiliśmy w punkcie "SOS dla biegaczy". Numer startowy, trochę gadżetów i papierów, jakieś słodycze, kolejny bidon, z którego i tak nie będę korzystał. Potem długie szukanie siebie na równie długiej ścianie, na której wypisano wszystkie nazwiska uczestników maratonu. Było w czym wybierać, 54 tysiące wpisów... W końcu się odnaleźliśmy, zrobiliśmy stosowne fotki. Sprawdziłem, jak się nazywa pierwsza osoba na liście. Nie zdziwiło mnie, że była to pani o imieniu Natalia, a o nazwisku A. Po prostu A. Listę zamykała pani o nazwisku Zoe. Gdyby był np. pan Żuławski, na pewno on by figurował na końcu, ale Żuławskiego nie było.
Kolejny punkt programu to Expo. Przeszliśmy przy stoiskach handlowych, nic nie kupowaliśmy. Zainteresowała nas oferta organizatorów innych maratonów. Na stoisku maratonu Medoc niestety tym razem nie sprzedawano wina, które dwa lata temu reklamowało "Najdłuższy maraton świata" (bo bieg zygzakiem po nadużyciu). Nie sprzedawano, ale Medoc był, poczęstowano nas chętnie. Na dłużej zatrzymaliśmy się przy półmaratonie w Beaune (Burgundia). Sympatyczny pan chętnie z nami pogadał, podlał białego i czerwonego burgunda, potem poprawił, potem sami poprawiliśmy, a na koniec kupiliśmy po dwie butelki naprawdę przedniego wina, by było przy czym wspominać paryski maraton po powrocie. Potem jeszcze było parę innych, m.in. Beaujolais. Zrobiło się nam wesoło. Na stoisku maratonu w Bretanii zagraliśmy w jakąś grę komputerową, wygraliśmy z Leszkiem po ładnej koszulce biegowej. Wyszliśmy z naręczem materiałów zachęcających do startu w różnych maratonach i półmaratonach, coś mi się zdaje, że przynajmniej z niektórych skorzystam(y).
Powrót do hotelu, by zostawić wszystkie te dobra i znów zanurzamy się w Paryż. Katedra w St. Denis, z nieznanych mi powodów często pomijana w przewodnikach, a przecież to francuski Wawel, gdzie chowano wszystkich królów francuskich! Piękna, właśnie odnawiana, ma niesamowity klimat. Kto czytał "Królów przeklętych", znajdzie tu groby większości bohaterów tej świetnej powieści.
Opera Garnier wrażenia na państwu MiLK nie zrobiła, nic dziwnego - to przeładowany ozdobami wielki kloc. Kościół św. Magdaleny robi wrażenie swoim ogromem, greckim wystrojem, choć nieco jest ponury wewnątrz. Niewątpliwie jednak warto go zobaczyć - toteż zobaczyliśmy.
Obiad znów w Quartier Latin, tym razem u jakichś Włochów. Dobrze nakarmili, wino jednak mieli gorsze. A na finał dnia rejs statkiem po Sekwanie, też obowiązkowy punkt dla tych, którzy w Paryżu są po raz pierwszy. W hotelu zlądowaliśmy o 22...
Na jutro zostały nam punkty nie wymagające wielkiego spinania się. La Defense, Sainte Chapelle, Pere Lachaise, może Butte Chaumont. I wcześniejszy powrót do hotelu, przed maratonem trzeba będzie się wyspać :)
I szukaj się, człowieku...

Znalazła!

Przyjazne stanowisko maratonu w Medoc

Maraton Luberon (Prowansja). Leszek przymierzył medale

Maraton w Normandii ma wadę: jest 15 maja.
Ale na ten rok i tak już nie ma miejsc.

A to oferta sympatycznego półmaratonu w Beaune

Na beczce stoi to, czym nas zachęcono

Leszek wybiera się chyba do Alzacji

A na Metz Mirabelle mnie namawiać nie trzeba.

I wiadomo, że ten maraton musi się odbywać w połowie listopada!

Kolekcja medali maratonu paryskiego. Ten z roku 2013
jest najładniejszy!

Skoro tulipany, to Amsterdam.

Wyszliśmy zadowoleni, w dobrych humorach

St. Denis - katedra

Ty leżą królowie przeklęci...


A taki oryginalny pomnik(?) stoi na placu
przed dworcem St. Lazaire

Ola, to ten hotel, o którym kiedyś mówiłem ;)


Święta Magdalena (z tyłu :)  )

Sesja foto

Włoski obiadek

Pont St. Michel

Ile de la Cite

I wieczorny widok na jeden z mostów paryskich...