sobota, 4 kwietnia 2015

Rowerem

57 km, rower

Mariusz kusił trasą przez Łęsko, nawet się nad tym zastanawiałem, ostatecznie zrezygnowałem. Nie ma sensu tyrać prawego achillesa na gruntowej drodze na tydzień przed długim biegiem. Zamiast tego wybrałem rower. Najpierw runda po mieście i okolicy, potem zaś runda przez Lubczynę, Pucice, Kliniska i Stawno. Do Klinisk piękna pogoda i wiatr w plecy, potem wiatr się zmienił, a zamiast słońca zaczęło się zacinanie gradem. Zrobiło się nieprzyjemnie, ale co z tego - trzeba było wracać do domu. Mimo ogromnej chęci nie skróciłem drogi, przechłodzony dotarłem jakoś do Goleniowa. Z ulgą odstawiłem rower do garażu, a kiedy dotarłem do domu - z przyjemnością wyciągnąłem się na kanapie. Zasłużyłem :)

A w sobotę prawie godzinka na siłowni, trochę przejażdżki rowerem po okolicy. Na koniec zajrzałem do "Ambrozji" - i słusznie, bo Dorotka właśnie robiła próbny rozruch kawiarni. Przetestowałem kawę z ekspresu, przekąsiłem świeżutkiego gofra, kilka zabrałem do domu, bitej śmietany już stanowczo odmówiłem, bez przesady: jeszcze trwał Wielki Post :)

Marek Kamiński nie ruszył w dalszą drogę. Okazało się, że w czwartek miał kontuzję stopy, to był powód, dla którego szedł tak wolno. W Szczecinie czeka, aż mu się poprawi. Słusznie, dalszy marsz z poważną kontuzją nie miał najmniejszego sensu. Trzeba przeczekać kryzys.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".