wtorek, 26 stycznia 2016

Za mokro, za ślisko

10 km

Pora taka, że do lasu nie ma po co. Chyba, żeby buty wodą napełnić i wypieprzyć się gdzieś na błocie czy resztkach lodu. Jeszcze nie wszystko stopniało, jeszcze woda nie wsiąkła. Wyboru nie ma, ulice jedynie. Zasypane piachem, stopa jedzie do tyłu, nieprzyjemnie. Najmniej dokuczliwe to jest na Szkolnej, bo nawierzchnia tam bardzo szorstka i na szczęście chodnik posypany nie na całej szerokości. Najgorsze dziadostwo jest na polbruczku, po prostu masakra. Klnę całą drogę tych, co to drą japę o sypanie piachu, kiedy spadnie pół centymetra śniegu. Parę minut pożytku, potem parę tygodni męczarni z tym cholernym błockiem, póki nie wyschnie i go nie zmiotą.

Coraz rzadziej zdarzają się problemy z prawą piętą, generalnie od dawna mi już nie dokucza. O kłopotach z lewą stopą już daaaawno zapomniałem, wróciła do pełnej sprawności. Perspektywy na ten sezon biegowy są niezłe, na pewno lepsze niż przed rokiem. Wtedy była po prostu tragedia. Na szczęście - odżywam. :)
Czas zarezerwować bazę w Paryżu.

sobota, 23 stycznia 2016

Znów płasko

20 km

Po tygodniu w górach zsyłka do płaskiego Goleniowa. Cóż...
W Lipovych Lazniach śniegu dość, miły chłodek, miła gospoda z przyjaznymi cenami, dobre towarzystwo: Gess family & nasze dzieciaki z dwójką przychówku. Wyglądało to na zlot leniwców: żadnego napinania się, wysypianie do oporu, potem faza aktywności, o zmroku szło się na dół, do prawdziwej czeskiej gospody z tanim piwem i dobrym żarciem, a na koniec wspólne posiedzenie z różnymi grami. I tak dzień w dzień.

Zafundowałem sobie dwie biegowe wyprawy. Po zmrożonym śniegu, nieposypanym solą i piachem. Najpierw pod górę, na narciarski stok Miroslav, potem przez Lipove do Jesenika, sprawdzić kurs korony ;). Rześko, ale przyjemnie. No i siadając do stołu w gospodzie miało się uzasadnienie dla zamówienia tego i owego... Miło, że Mirka - właścicielka gospody Na Rychte - pamięta o naszych gustach. Choć na co dzień nie ma tego w karcie, flaszka świetnej borowiczki czekała. Piwo lepiej smakowało...

A teraz Goleniówek. Wczoraj 10 km biegiem, dziś w dzień wyprawa do lasu, rowerem. Cienka warstwa śniegu, jechało się po tym bosko. Rower trochę się ślizgał tam, gdzie był lód, ale żadnej wywrotki nie było. Kurka, szkoda, że wcześniej nie miałem dobrej terenówki - czysta przyjemność, choć i dziś palce trochę marzły. Ale nie odpadły :)

czwartek, 14 stycznia 2016

Po kłopocie?

10 km

Zdaje się, że wreszcie kończą się problemy z bolącą piętą. Pobolewa coraz rzadziej, coraz słabiej, achillesy już od dawna nie robią żadnych problemów. Wraca też kondycja, bez problemu treningową dyszkę robię w czasie poniżej godziny i z biegu wracam prawie niezmęczony. Znaczy, organizm odpoczął i się zrelaksował. Można spokojnie zacząć się przygotowywać do wiosennego biegania. Z akcentem na "spokojnie" :)
Zapisany na marcowe Jastrowie. Bez startu w tym sympatycznym i nienapuszonym, prawie prywatnym biegu nie ma rozpoczęcia sezonu. No i koniecznie trzeba spróbować sławnego jastrowskiego kotleta schabowego, który lepiej przenosi w czasie niż DeLorean z "Powrotu do przyszłości". Miejsce zaklepane, jadę.
A dziś dyszka przez Helenów i Szkolną, podobnie jak przedwczoraj. Dwa dni temu po świeżym śniegu, dziś po zmarzniętym, świeżym lodzie. Dobrze, że zamarzł i piach, którym ostatnio posypano chodniki: było szorstko, niezła przyczepność. Cała rundka jednym rzutem, bez przystanków i bez zmęczenia. 

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Jak choinka we mgle

10 km

+1, -1, ogólne dziadostwo. Śnieg podtopniał, podmarzł, zamienił się w lód, ktoś to posypał piachem, zrobiło się błoto i ogólny syf. I tak będzie (ten syf) przez najbliższe dwa miesiące, póki ryzyko opadów śniegu nie minie i ktoś nie wyda rozkazu "sprzątnąć mi to".
Dziś nie szukałem usprawiedliwienia, po szóstej zebrałem się i w drogę. Nie ryzykowałem wyprawy w stronę GPP, za dużo piachu na ścieżce rowerowej, a nowa droga zalodzona i być może już rozkopana. Kierunek Helenów.
Przed wyjściem zerknąłem za okno. Mgła jak sto batów, na sokole oczy polskich kierowców nie było co liczyć. Obwiesiłem się błyszczącą galanterią jak kacyk z afrykańskiej wioski, biała koszulka z błyszczącymi paskami, a w ręku miecz świetlny - latarka z konkretną wiązką światła i nowymi bateriami. Maźnięcie takim światełkiem po oczach natychmiast zniechęca kierowców do jazdy na wprost mnie, zjeżdżają, jakby tira omijali. Swoją drogą, chciałbym siebie zobaczyć w światłach reflektorów gdzieś na zadupiu za miastem. Na co wrażliwszych musiałem robić wrażenie. Mniej wrażliwych - po oczach, natychmiast pomagało ;)
Sportowa, Kasprowicza, Dworcowa, Spacerowa, Helenów, ścieżka rowerowa, znów Dworcowa, Szkolna, Armii Krajowej, Wojska Polskiego, Przestrzenna i Szczecińska. Dobra kondycja, dobry nastrój, dobrze spędzony czas.
Jestem na liście Ultra Babiej. OK, trzeba podjąć to wyzwanie. Dawno na Babie nie byłem, czas odwiedzić.


niedziela, 10 stycznia 2016

Błoto zamiast śniegu

Dyszka

Wykrętów nie brakowało. Zimno. Pada. Ślisko. I w ogóle po co się ruszać, przecież wczoraj byłem w terenie. 
Przemogłem się lekkim popołudniem. Odpuściłem sobie lasy, bo przy temperaturze koło zera ślisko i nieprzyjemnie. Alternatywą była ścieżka do GPP i droga przez park. Wybór trafny, oba trakty bez śniegu i lodu. Ścieżka w błocie po sypaniu piachem śniegu. Śniegu i lodu nie ma, syf zostanie na długo, do końca zimy. Buty się ślizgają, nie mają dobrej przyczepności. Jazda rowerem bez błotników skończy się obryzganiem pleców. Niech szlag ten piach, nie rozumiem, po co w ogóle jest sypany? Nie rozwiązuje żadnego problemu, stwarza masę nowych. Jakiś taki durny rytuał, którego korzeni nikt nie zna... Ciekawe, że są kraje, gdzie w ogóle piachu się nie używa, a bez trudu znajdzie się i w Polsce miasta, gdzie nie ma żadnego sypania - przykładem Zakopane. Owszem, pług przejedzie, ale żadnej soli i żadnego piachu. Na rogatkach tablice informujące o tych okolicznościach. O protestach nie słychać. W Goleniowie, gdzie wydarzeniem jest 5 cm śniegu, natychmiast ruszają ciężarówy z piachem. A wystarczy przecież przeczekać.

Na szczęście droga przez GPP czysta, więc 6 km biegu w bardzo dobrych warunkach, na dodatek (niedziela) przy kompletnej pustce na drodze. Na koniec powtórka z błocka na ścieżce - i domek.




sobota, 9 stycznia 2016

Do ujścia

35 km
Żywy lód. Łatwiej jechać, niż iść

Sobota. Kierunek zachód. Przedpołudniowa próba jazdy po cywilizowanych drogach nieudana: zalodzone, niebezpieczne. Dojechałem do nowego mostu na Inie, zerknąłem w lewo i szybka decyzja: wałem powodziowym dokąd się da. Dobra decyzja. Wał okazał się dość równą, choć oczywiście wybitnie terenową drogą. Zamarzniętą, trochę zaśnieżoną, ale przyjazną. Okazało się, że bezproblemowo da się dojechać do samego ujścia rzeki. Po drodze spotkanie z paroma stadami saren i jedną watahą dzików, które wypłoszone trzaskami lodu pękającego pod kołami koniecznie musiały przebiec przez wał i schronić się w bagnie po drugiej stronie. Na czele wielka jak szafa locha, za nią jeden nieco mniejszy (kolega małżonek), a na koniec cztery roczniaki. 
Trasa do polecenia. Po pierwsze, wygodna i dla rowerzystów, i dla pieszych, zdecydowanie
Jak widać, warunki do przyjęcia
nadaje się na nieco dłuższy trening biegowy. Po drugie - bardzo ładna okolica, kompletne odludzie, domy widać jedynie w oddali. Łatwiej spotkać zwierzęta, niż ludzi, choć i paru wędkarzy w pobliżu Goleniowa się trafiło. Im bliżej ujścia, tym rzeka płynie wolniej i bardziej jest zamarznięta. Przy moście w Bolesławicach spływ kajakowy możliwy raczej z użyciem kijków narciarskich, niż wioseł, dalej rzeka w ogóle zamarznięta.

Powrót do miasta asfaltem. Średnio przyjemny, bo już trochę podmarzłem, palce sztywniały. Do tego droga kompletnie zalodzona, trzeba było uważać, by się nie wyłożyć na asfalt. O dziwo, nic takiego się nie zdarzyło przez całą wyprawę. Ani jednej sytuacji z poczuciem zagrożenia. Po części dlatego, że opony nowe, terenowe, z miękkiej gumy, z obniżonym ciśnieniem. Miałem wrażenie, że wręcz kleją się do lodu. Dużo łatwiej było się wyłożyć po zejściu z siodełka, niż na nim siedząc.
Ina koło Bolesławic. Kajak z kijkami narciarskimi - i w drogę

Można odbić w lewo, do Komarowa. Tylko po co?

Most Bolesławice, w środku potężnego kompleksu łąk

Trochę za dużo prostych, ale to jedyny mankament

Koniecznie trzeba tu wpaść wiosną. Przyroda nieskażona

Dinozaury?

Odra z portem w Policach

Lodowe czapy na palach u ujścia Iny


MF Baltivia. Macierzystego portu (Nassau, Bahamy)
pewnie nie ujrzy nigdy

Kanały koło Świętej. Warte spenetrowania kajakiem,
to drugi Spreewald.

Widok z mostu koło Świętej. Miejscowi aborygeni
pozbyli się starego sprzętu

środa, 6 stycznia 2016

Jednak zamarzam

Powtórny eksperyment dowiódł, że jazda rowerem przy temperaturze niższej od -10 st. jest marnym pomysłem. 
Z poprzedniej, sobotniej wyprawy wyciągnąłem wnioski. Ubrałem najgrubszą parę skarpet, narciarskich, sięgających pod kolana. Na nie cienkie worki foliowe, wreszcie buty. Wystającą z butów folię starannie przyciąłem, by nie sterczała z cholewek i nie intrygowała otoczenia. Rozważałem zabranie foliowych worków z funkcją zewnętrznej osłony na dłonie, ale ze względów estetycznych zrezygnowałem. I był to błąd. O ile stopy do końca były w dobrym (no, względnie dobrym) stanie, to palce rąk regularnie marzły, parę razy musiałem się zatrzymać i je rozgrzewać, za każdym razem coraz dłużej i z coraz gorszym efektem. Wracając do domu ledwie poradziłem sobie z wyjęciem kluczy z kieszeni i otwarciem zamka. Zaraz przypomniały mi się górskie historie, takie naprawdę górskie, na szczęście znane tylko z literatury, związane z utratą rękawicy podczas zimowej wyprawy. Jeśli wspinacz nie miał zapasowych rękawic, w praktyce równało się to wyrokowi śmierci, bo goła dłoń w ekstremalnym zimnie błyskawicznie zamarza i zamienia się w lodowy kikut. 
Trzeba się będzie rozejrzeć za jakimś solidnym rozwiązaniem. Grube, bezpalczaste będą dobre, ale na pewno będą słono kosztować. Skoro jednak nie ma wyjścia...
Poza tym cholernym zimnem - warunki do jazdy po lesie wprost wymarzone. Nadal słonecznie, sucho, twardo, błoto nie leci za kołnierz. Idzie jednak śnieg, pojutrze ma padać. Idzie zima.

Tych, którzy wieczorami biegają po drodze między GPP a szosą do Modrzewia uprzedzam, że za parę dni zaczynają się na niej prace przy wzmacnianiu gruntu przy moście, tam, gdzie ziemia się obsuwa. Najprawdopodobniej w ogóle nie da się przejść, tym bardziej przejechać.
A na zdjęciu mała ciekawostka: starorzecze Iny, dawne jej koryto, odcięte bodajże w XVIII wieku. Widok z nasypu przy nowym moście. Mało kto pewnie wie, że obecne koryto, nad którym przerzucono most, jest sztucznym przekopem wykonanym o około 100 metrów na wschód po to, żeby wyprostować liczne zakręty rzeki i ułatwić przez to żeglugę. Wszystkie domy stojące w Domastryjewie (nawiasem mówiąc - samowola budowlana na ogromną skalę) zbudowano w dawnym korycie rzeki.

niedziela, 3 stycznia 2016

Ziąb

Świetny czas na rowerowy cross po lasach. Sucho, twardo, kiedy się nieco spuści powietrza z kół - jazda jak złoto, bezwstrząsowa. Opony świetnie trzymają się podłoża, błoto nie pryska spod kół, rower się nie ślizga. Jedyne zagrożenie, to łamiące się pod kołami gałęzie, co pewien czas pchające się w szprychy. Z tym trzeba się jednak pogodzić: las, to las. W lesie gałęzie się zdarzają :)
I tylko jedno przeszkadza: zamarzające po paru minutach palce rąk i stóp. Kurka, to naprawdę nieprzyjemne. Niby człowiek dobrze uszczelniony, okutany - a palce marzną. Wystarczy pojechać parę minut z dużą szybkością, a zaraz czuć, że mróz kąsa. Jeśli jazda jest pod wiatr - to jeszcze szybciej. I nie ma na to rady, bo kłania się elementarna fizyka, której nie ominiesz. Palce to końcówki, w czasie jazdy słabo ukrwione i wrażliwe na przechłodzenie, w dodatku wystawione na pęd powietrza. Ekstremalnie grube rękawice może by i pomogły, ale też mi przyjemność. Na pewno lepsze są rękawice bezpalcowe, takie, jakie mają pływający zimą kajakarze. Ale na stopy rady nie ma. Zaglądałem na internetową stronę Decathlonu, polecają ochraniacze na buty za 150-200 zł, ale szkoda pieniędzy: cudu to nie zdziała, bo jedynie osłabiają wyziębianie przodu stóp, nie zapobiegają mu w zupełności. Ten sam efekt da włożenie butów w rękaw z folii :) Jedyna skuteczna metoda, to zatrzymać się co pewien czas, przejść lub przetruchtać parędziesiąt metrów, aż wróci krążenie.

Zapisany na ciekawy bieg na Babiej Górze, 11 czerwca. 23,5 km, 1450 m przewyższenia. Trasę znam doskonale, nie raz tam byłem. Nie jestem pewien, czy rzeczywiście jest wymarzona do biegania. Na pewno jest do pokonania w 6 godzin - tyle wynosi limit. Jeśli trafi się ładna pogoda, to będą piękne widoki, z Babiej widać Kraków i Tatry, a nocą widać nawet czeskie Jesioniki, pasmo w sąsiedztwie Kotliny Kłodzkiej (ok 180 km). Zapowiada się jeden z ciekawszych startów :)
Jak widać na obrazku, góra jest konkretna. Bieg będzie praktycznie od jej podstawy, poprowadzony główną granią, na szczyt, potem na dwa kolejne, nieco niższe, na koniec względnie łagodny trawers mniej więcej w połowie wysokości i powrót do bazy u podstawy Babiej. Góra daje popalić, nawet przy dość dobrej pogodzie na szczycie ostro wieje i jest cholernie zimno. Ładna pogoda jest rzadkością, lepiej na nią nie liczyć. Nie jest wykluczone, że 11 czerwca w szczytowej partii Babiej będzie jeszcze zdecydowana zima - to w końcu jedyna góra w polskich Karpatach (poza Tatrami) z typowym piętrem alpejskim :)

sobota, 2 stycznia 2016

Kurka, ale mróz!

Droga do Stargardu i dawny słup
milowy, okolica Bącznkia
Dawno tak nie przemarzłem. Minęło parę godzin, wciąż mam wrażenie, że mi zimno…
W planie była wyprawa w rejon Sowna, żeby pojeździć drogami, które do połowy XIX wieku były głównymi szlakami komunikacyjnymi w naszym rejonie. W tym fragmentem szlaku Berlin-Gdańsk-Królewiec, przebiegającym w pobliżu Sowna, a dalej przez Maszewo i Nowogard. BTW, sporym fragmentem tej starej drogi wiedzie trasa biegu 147ultra.
Sucho, słonecznie, ale mroźno i – to najgorsze – wietrznie. Mocno wietrznie. Przewidując problemy ubrałem się ciepło: grube skarpety i rękawice z najgrubszego polaru, czapka, dusiciel na szyję, spodnie i bluza z technoctretchu, kurtka windstopper. Żeby osłabić siłę wiatru, do betonówki koło Sowna jechałem lasem, też zresztą bardzo starą drogą Goleniów-Stargard,  przez Bolechowo i Bącznik. Drzewa trochę osłaniały od wiatru, ale i tak się dało odczuć, że jazda jest pod wiatr. Pod koniec palce rąk i nóg były przemrożone, bolały cholernie. Pomogło zatrzymanie się na skrzyżowaniu z betonówką przed Sownem, potruchtanie, roztarcie i rozmasowanie dłoni. To przywróciło krążenie w palcach i chęć do dalszej drogi.
Owo skrzyżowanie, dziś mało znaczące, jeszcze 200 lat temu było skrzyżowaniem wielu
Nie wygląda na główną drogę
z Berlina do Gdańska?
ważnych dróg. O dziwo, prawie wszystkie do dziś istnieją i w większości służą komunikacji lokalnej. Ale w przeszłości przechodziła tędy droga z Berlina i Szczecina w kierunku Kołobrzegu i Gdańska, krzyżując się z drogą prowadzącą od strony Kamienia Pomorskiego i Wolina przez Goleniów w kierunku Stargardu. Fascynujące.
Po dojściu do siebie powrót na rower, przejazd lasem do Warchlina. Przed wsią piękna aleja wysadzona starymi jesionami, wytyczająca dość szeroką drogę – od razu widać, że musiała być istotna. Z Warchlina piękną dębową aleją do Dąbrowicy, tam znów krótki postój na rozgrzanie
"Autostrada" w okolicy
Warchlina
zamarzających palców, po czym kierunek Rożnowo (nie wiedzieć czemu – Nowogardzkie…), z Rożnowa polną drogą do Danowa, a z niego lasem, osłonięty trochę od wiatru, do Podańska i wreszcie Goleniowa. Do domu dociągnąłem kompletnie wychłodzony, trzęsący się z zimna. Pięćdziesiątka ‘piercowki’, gorąca herbata z imbirem, potem kawa, koc i książka. Koniecznie trzeba się zaopatrzyć w odpowiednie do zimowej jazdy obuwie i rękawice.

Na razie mam dość zimowych wypraw kolarskich…

piątek, 1 stycznia 2016

Sylwestrowo, noworocznie

Koniec roku pożegnany sylwestrowym biegiem w Maszewie. Przyjemniej, niż przed rokiem, mróz ściął błoto na polnych drogach i ślisko nie było. Rozjeżdżone błocko zamarzło w czasem bardzo fantastycznych formach, o które łatwo się było potknąć - w sumie to lepsze, niż się śliznąć i wylądować w kałuży.
Sześciokilometrowa rundka po obrzeżach miasteczka, w rekreacyjnym tempie. Na koniec bąbelki (nie mylić z szampanem) i szybki powrót do domu, za zimno było na pogaduszki, nawet przy ognisku.

Dziś spanie do dziesiątej, spokojna kawa, a potem rower i noworoczna runda po lesie, z wizytą nad starorzeczami Iny i na Górze Lotnika. Cicho, pusto i bezwietrznie. Klimatycznie. Szkoda tylko, że przemarzały mi palce stóp, psując przyjemność z jazdy po leśnych ścieżkach.
Po obiedzie kanapa i Kindle, podchoinkowy prezent. Łykam książkę za książką. Rewelacyjny gadżet, nie dałbym go sobie już odebrać. Cała biblioteka w jednym pudełeczku wielkości cienkiej książeczki.