niedziela, 26 maja 2013

Zbieranie się do kupy

Ciężka noc. Wczorajsza grucha na asfalt dostarczyła moc przeżyć. Na lewym boku nie dało się leżeć, cała noc na plecach. Rano ledwie się ruszałem, teraz już nieco lepiej, da się chodzić, choć ból będzie dokuczał pewnie jeszcze ze 2-3 dni. Trzeba przeżyć.
Komputera nie zabieram na wycieczkę, więc najpewniej będzie przerwa w pisaniu. Tydzień wyluzu, kompletnego oderwania od spraw bieżących. To zawsze dobrze robi. Oby tylko pogoda była ;)

W Tarnowie Podgórnym nasi też nabiegali ładne wyniki, Mirek i Tomek po 1:46 z drobnymi groszami. Heniu dwie godziny z kwadransem, ale on zawsze ma dystans do swoich wyników, no i jak wiadomo, zawsze w plecaku ma nagrodę, legendarne dwa "żubry".
Za dwa tygodnie Grodzisk. Może tam się uda zrobić wynik, może tym razem mnie nie skopią...

sobota, 25 maja 2013

Dwa rekordy i faul

21,1 km
Chwila przed biegiem

Nowa Sól. 
Niewiele brakowało, a byłby to naprawdę udany półmaraton. Robert i Mariusz Gess są bardzo zadowoleni, bo obaj poprawili swoje rekody życiowe, Robert o pół minuty (1:19,47), a Mariusz (1:37,35) aż o cztery! Warunki do tego były bardzo dobre, bo trasa dobrze przygotowana,  nawierzchnią świetnej jakości, nie było tłoku, a do tego świetna do biegania pogoda: chłodno po fali deszczów, wiał dość silny, ale - tak się składało - boczny wiatr, który nie hamował biegu. 
Przed biegiem miałem sporo wątpliwości, czy w ogóle wytrzymam. Pobolewało mnie w krzyżu i nie wiedziałem, w którą stronę to się rozwinie. Ból mógł ustąpić, mógł też uniemożliwić skończenie biegu. Wszystko miało się wyjaśnić po paru pierwszych kilometrach.
No i się wyjaśniło. Około piątego kilometra przestało boleć, złapałem tempo w okolicy 5 min na kilometr i kiedy już poczułem się świetnie - jakiś głąb, na prostej i szerokiej, niezatłoczonej drodze, podciął mi od tyłu nogę. Upadłem na asfalt, waląc się na biodro, łokieć i kolano. Dwa otarcia to pikuś. Biodro bardzo poważnie stłuczone, świdrujący ból natychmiast. Cieć, który mnie klasycznie sfaulował, tłumaczy się, że mnie nie zauważył(!). Najbardziej mnie wkurzyło to durne tłumaczenie, bo jak można nie widzieć kogoś, kogo ma się przed sobą? Wygłosiłem komentarz, gość ze stulonymi uszami pomógł mi się podnieść. Rozstaliśmy się z podaniem ręki, którą najchętniej bym mu odgryzł, bo wiedziałem, co będzie dalej, i że mogę zapomnieć o dobrym wyniku. Pozostałe 17 km to było kuśtykanie, czasami bardzo mocne, cholernie męczące. Kończąc drugie koło (14 km) na poważnie myślałem o zejściu z trasy, ale ostatecznie skończyłem z marnym wynikiem 1:54,40. 
Podeszło potem do mnie dwóch gości, którzy widzieli całe zdarzenie. Potwierdzili, że jegomość pewnie biegł z zamkniętymi oczami, skoro nie widział mnie przed sobą. Zapewne postanowił zejść na bok i się wyszczać, nagle skręcił w prawo i podciął mi lewą nogę. Goście mówili, że zrobiłem salto ze szczupakiem na asfalcie, dziw, że skończyło się na dwóch otarciach i bólu lewego biodra.
Dziś ból trwa w najlepsze, choćbym chciał - do biegania się nie nadaję. Ledwie chodzę.

Parę słów o samym Półmaratonie Solan. Bardzo sprawnie przygotowany. Błyskawicznie załatwione wydanie pakietów (pod koniec była kolejka, ale to dlatego, że nagle zjawiła się masa biegaczy). Trasa biegu dobrze oznaczona i bezpieczna, policja i straż miejska pilnowały porządku, nie było żadnych zakłóceń. Na mecie dla każdego biegacza ładny medal, grochówka, kiełbasa, pączek, piwo lub napój, miejsc siedzących pod dostatkiem. W pakiecie startowym ładna, czerwona koszulka techniczna, dobrej jakości. Rozdanie nagród zaraz po dotarciu na metę ostatniego zawodnika, kilkanaście nagród do rozlosowania wśród wszystkich biegaczy. W mojej ocenie - wzorowy bieg. I to wszystko za 30 zł wpisowego.

Uzupełnienie z popołudnia: biodro opuchło i przybiera fioletowe odcienie. Znaczy, spory wylew. Pięknie. W sam raz na wakacje na Lazurowym Wybrzeżu. Wybrzeże lazurowe, ja fioletowy... Wtopię się w krajobraz ;)

czwartek, 23 maja 2013

Marszałek będzie na pewno

6 km

Wyluz przed Nową Solą. Dziś co nieco, jutro w ogóle relaks i żadnego biegania, niech odetchnę, w sobotę się nadrobi. Ruszamy przed południem, żeby na spokojnie zajechać, załatwić formalności bez pośpiechu i nerwów. Jak rekreacja, to rekreacja.

Marszałek potwierdził dziś swój udział w biegu 27/27, ale jest prośba, żeby zacząć o 8.30. No to zaczniemy o tej porze część oficjalną, w której weźmie udział marszałek. Potem ma sesję sejmiku, teoretycznie nie powinien się spóźnić. Praktycznie - spróbuję go namówić, żeby przynajmniej jedno kółko zaliczył, a dla pewności skontaktuję się z przewodniczącym sejmiku, akurat gość jest sympatyczny i powinien mieć zrozumienie dla faktu, który może być powodem ewentualnego spóźnienia Olgierda. 

W poniedziałek ruszamy z koleżanką małżonką na wypoczynek. Jak wypoczynek, to Lazurowe Wybrzeże, Korsyka i inne takie. Nicea i Promenada Anglików, Monako o rzut beretem, ale największy smaczek to Korsyka, konkretnie - Bastia. Stary, piękny port rybacki, mnóstwo świetnych knajpek, atmosfera małego, wyspiarskiego miastczka. Mam nadzieję, że zaczepimy się u pana Tinti, ultrapatrioty korsykańskiego, z którym trzy lata temu toczyłem długie dyskusje o historii Europy. Gość wygląda jak rasowy korsykanin: niewysoki, krępy, z gęstą, czarną brodą, krótko mówiąc: pirat, albo - korsarz (i nietrudno zgadnąć, skąd pochodzenie tego słowa; onegdaj Korsyka była gniazdem morskich zbójów).

środa, 22 maja 2013

Pod prąd

10 km

Ina dziś przegrała z Leśnikiem (bliżej nieznanym) 1:2. Nie było biesiady, chlania. Chamówa tradycyjnie, w trakcie meczu. 

Dla odmiany, trasa w drugą stronę. Najpierw droga na Lubczynę, park przemysłowy, a na koniec tura przez las i powrót przez Żeromskiego. Pierwszy raz od dość dawna 'na długo', bo dziś wiało i było ryzyko, że mocno pokropi. Uszło na sucho, ale za gorąco to nie było. Pogoda ma się podobno utrzymać do niedzieli; nie rozpaczam, bo półmaraton w upale to niewielka przyjemność. A nasz ukochany sołtys Klinisk Wielkich, Albercik, właśnie w taki czas zażywał wczasów w Opolu w ostatnią niedzielę, delektując się opolską sauną przez 42 km. Przeżył, czas niezły, złamał 'piątkę', ale podobno prawie na czterech kończynach. W pociągu ratował się piwkiem, kiedy wymieniliśmy się esemesami, był już po czwartym.

wtorek, 21 maja 2013

Truchtem po autko

10 km wczoraj
14 km dziś

Wczoraj spotkanie w sprawie organizacji biegu 27/27. Niby jeszcze cały miesiąc, ale za parę dni lecimy na tydzień do Francji, a potem zrobią się raptem trzy tygodnie - naprawdę niewiele. Wczoraj podzieliliśmy zadania, pora wziąć się za robotę.
W Kliniskach po spotkaniu zostawiłem twingo, dziś przebiegłem się po autko. Prostą drogą do stanicy w Łęsku, do asfaltu, a potem drogą do Klinisk. Najgorszy odcinek to była owa "droga", nie bez powodu w cudzysłowie. Straszna, nierówna nawierzchnia, pełna dziur, łat i w ogóle wszystkiego. Hardcore, tylko dla koneserów.

W mailu zadałem Ojcu Dyrektorowi pytanie o tegoroczną milę. W regulaminie wyczytałem, że będą nagrody dla zwycięzców, ale nie są podane ich kwoty. Nic też nie ma o ewentualnych nagrodach do rozlosowania wśród uczestników. To dość istotne, bo dowiemy się, o kogo tak naprawdę organizatorom chodzi: o charty, które przyjadą zgarnąć główne nagrody, a za trzy dni zapomną, gdzie ten cały Goleniów leży? Czy może o masę amatorów, których warto zachęcić do udziału w biegu właśnie perspektywą wygrania tego i owego? Ojciec nabrał wody w usta, zasłonił się skomplikowaniem materii, o którą pytam i wciąż trwającymi rokowaniami ze sponsorami.
Może coś tam negocjuje, ale chyba powinien wiedzieć, o co mu chodzi? Albo nie wie, albo stawiają na wyścigi chartów.


Nowa Sól opłacona. Jadę z Robertem i młodym z wodociągów.

niedziela, 19 maja 2013

Finisz jeszcze raz

Wczoraj 5 km, dziś 6 km

Dotarł w końcu film z finiszu w Krakowie.
Paulinka była nieco rozczarowana, że bieg był tak krótki, przecież dzień wcześniej przebiegła na Błoniach cały kilometr bez śladu zmęczenia. Mateusz też kręcił nosem, bo myślał, że z dziadkiem przebiegnie cały maraton. Niezadowolenie ustąpiło, kiedy na szyjach zawisły medale, prawdziwe - maratońskie.

Wczoraj katastrofa, popadało. Bieżnia momentalnie zalana, po paru godzinach woda dalej stała, a nieliczni odważni przedzierali się bokiem. Dałem sobie spokój, wybrałem dziesięć okrążeń po asfaltowej ścieżce, też zresztą częściowo zalanej. Dawka zredukowana, bo te cholerne achillesy wciąż o sobie przypominają.
Aleja Róż, róg z Reymonta
Przed południem wybrałem się na przejażdżkę rowerem. Pokrążyłem po mieście, bocznymi uliczkami. Nie mogę się nadziwić, jak szkaradne jest to miasto. Nikt nie panuje nad architektoniczną wolną amerykanką, każdy kleci tę swoją lepiankę wedle własnych gustów, efekty są tragiczne. Żadnej formy, żadnej estetyki, wszechogarniajace dziadostwo, jakaś porąbana kolorystyka, do tego te reklamy w tureckim stylu: naćpane ich od metra, swojej roli nie spełniają, szpetne nieprawdopodobnie. Chyba zrobię sobie prywatny katalog goleniowskiej szpetoty, są tu prawdziwe perełki. Na przykład zamek zrobiony z gierkowskiej "willi".

Dziś mi wyjątkowo nie szło. Przed południem wybrałem się na trzydziestokilometrowy spacerek rowerem po okolicznych wsiach. Dawno na rowerze tak długo nie siedziałem, wiadomo więc, czym to się skończyło: czułem, jakby ktoś mi nakopał. Po południu zdecydowałem się na drobną przebieżkę, i to był błąd. Mięśnie drewniane, bieg ciężki i toporny, z ulgą wróciłem do domu.
Na stadionie piłkarzyki już drugi dzień świętują jakiś niebotyczny sukces "Iny", polegający na tym, że dzielna drużyna nie przegrała i nie spadła z 11 do 12 ligi. Z daleka słychać pijackie wycie i te ich przyśpiewki. Nie podchodziłem bliżej, żadna przyjemność.

piątek, 17 maja 2013

Wystarczy słowo

10 km

Komary jak messerschmitty. Atakują w chwili, kiedy człowiek zatrzymuje się, by się wyszczać. Końcówka szczania to początek ssania (przez komary). Z zaciśniętymi zębami dokończyłem swoje. Komary też.
Spotkałem w lesie parę ludzików. Najciekawsze spotkanie z dwoma chłopakami, lekko powyżej dwudziestki, na przeskoku przez tory. Nie zagadali, ale ja zagadałem, w tym momencie chłopcy okazali się sympatycznymi młodymi ludźmi, serio zainteresowanymi tym, co robię. Pogaworzyliśmy dłuższą chwilę, z otwartymi dziobami słuchali tego, co mówiłem im o bieganiu. A gdybym sam nie zagadał, minęłibyśmy się bez słowa i bez zainteresowania.

Doszedł wreszcie film z Krakowa, z finałem maratonu mojego i dwójki uczepionych bąków. Trzeba zmienić format, poszukam kodeków, wgram.

czwartek, 16 maja 2013

Wyświęcanie Andrzeja


10 km

Relaksowy bieg, wzdłuż torów, a potem przez park przemysłowy. Bez pomiaru czasu, ot, dla przyjemności. Zapomniałem wziąć opaski na czoło, jeszcze raz się przekonałem, że jest ważniejsza od reszty stroju, może niekoniecznie ważniejsza od butów. Pot zalewał mi oczy, na szczęście po drodze w garażu złapałem paczkę chusteczek, zużyłem całą w drodze. Bez opaski nie ma biegu, to pewne.
Czesiek, I love You!!

Wyjątkowo durne popołudnie. Chciałem, czy nie, musiałem pójść na szwancparadę pt. nadanie tytułu Zasłużonego Mieszkańca Gminy Goleniów Wielce Zasłużonemu Burmistrzowi Tysiąclecia Andrzejowi Zdzisławowi Wojciechowskiemu.
Cyrk już na wejściu. Przed biurowcem gminy straż gminna w strojach bojowych reguluje ruchem, eliminuje potencjalne zagrożenia. Traf chciał, akurat zadzwonił Dariusz G. i nabijał się z tej szopki. A ja przez chwilę modliłem się, by dzielni strażnicy nie pomyśleli, że przy pomocy komórki próbuję się wysadzić przed gminą w proteście przeciwko Burmistrzowi Tysiąclecia. Mogliby mnie rozstrzelać ze swoich korkowców. Szczęśliwie, nie rozstrzelali, za co serdecznie dziękuję.
Andrzej i Robert
Na sali podniecony swoją rolą przewodniczący Czesiek Majdak dzwoni dzwoneczkiem, pobrzękuje łańcuchem jak potępieniec, udziela głosu, odbiera głos, inicjuje i wygasza, zagaja i zachęca, krótko mówiąc - czuje się jak ryba w wodzie. Podniecony po granice, dopuszcza do głosu Panią Przewodniczącą Kapituły Nadawania Tytułów Honorowego Obywatela Gminy Goleniów i Zasłużonego Mieszkańca Gminy Goleniów (w skrócie PPKNTHOGGiZMGG). Owa pani (w cholerę z tytułem) przez pół godziny czyta listę zasług Andrzeja Zdzisława. Ze spisu wynika, że zasługą Andrzeja jest wszytko, łącznie z przyrostem naturalnym, mlecznością krów i płodnością buhajów. Jedynie na wschody i zachody słońca wybitny Andrzej wpływu nie miał. Co do księżyca - nie jest pewne. Głosowanie. Rada, urzeczona wpływem Andrzeja Zdzisława na losy Wszechświata, uchwala nadanie tytułu. Sala klaszcze na stojąco. Andrzejowi uśmiech o mało nie urywa głowy, na szczęście po drodze były uszy, głowa ocalała. Lud goleniowski biegnie z kwiatami, które Andrzej Zdzisław  od ludu przyjmuje. Szwancparada trwa dłuższą chwilę, w końcu ludowi kwiaty się kończą, a wraz z kwiatami - cyrk. Ale tylko na chwilę, bo za chwilę Andrzej znów wskakuje na scenę  i zaczyna swój solowy występ, jeden z wielu, jakie oglądałem. Dziękuje ludowi, który docenił jego zasługi. Mówi, że na ten tytuł zasługuje każdy, kto siedzi na tej sali (w tym momencie wzruszam się, łzy mi ciekną koszulą w nogawki). Po chwili Andrzej dodaje, że on zasługuje wyjątkowo (łzy mi obsychają natychmiast). Andrzejowi znów uśmiech próbuje urwać głowę...
Dzwoni szwagierka, za 15 minut będzie na dworcu. Wychodzę z sali wstrząśnięty, ale nie zmieszany, za to szczęśliwy. Na sali zostawiam dwóch kumpli, którzy dalej muszą uczestniczyć w tym cyrku. Odprowadzają mnie smutnym wzrokiem. Andrzej nadal bryluje na mównicy...
Obłęd.

środa, 15 maja 2013

Pisma wracają z podpisami

7 km

Dziś nieco skróciłem trasę, by dać odpocząć przyczepom achillesów, coś mi ostatnio o sobie przypominają. Nie wybrałem się też do lasu, wyłącznie asfalt. Droga lubczyńska, 1,5 km przez park przemysłowy, powrót tą samą drogą. Od razu widać efekt biegu po równej nawierzchni, bez kolebania się stopy na lewo i prawo. Żadnego pobolewania, achillesy się przymknęły i nie narzekają.
Śmieszy mnie trochę zachwalanie biegów terenowych jako rzekomo najzdrowszej formy ruchu. Moje doświadczenia są krańcowo inne. Najgorzej wspominam bieg, który pewnie większości ludu (niebiegającego) wydaje się wielce romantyczny: Jarosławiec, bieg po plaży. Niech szlag trafi bieganie po piachu, to samobójstwo. Wtedy po raz pierwszy poczułem, że mam achillesy. Bieganie po łąkach (też romantyczne do usrania) to prawie pewność kontuzji stawów skokowych. Spróbowałem ostatnio w Krakowie, na dzień przed maratonem. Dziękuję uprzejmie, kilometr po łące wystarczy mi na długo. Szczęśliwy byłem, że nic sobie nie zrobiłem.
Wedle mnie, najlepszą nawierzchnią do biegania jest równy asfalt. Nie ma ryzyka przekrzywienia stopy, nadwerężenia stawów czy ścięgien. Bieg jest bezpieczny. To, że nawierzchnia jest twarda, nie ma żadnego znaczenia, używane obecnie buty zupełnie załatwiają problem amortyzacji. To już nie są czasy biegania w trampkach czy tenisówkach.
Oczywiście, zachwalanie asfaltu skończy się, kiedy w Goleniowie powstanie wreszcie bieżnia z porządną nawierzchnią. Coś mi mówi, że będzie to za rok. Wtedy zmienię zdanie, najlepszy będzie tartan. 

Don Roberto udzielił już pozytywnej odpowiedzi na wniosek o użyczenie terenu, jutro idę do skarbówki, tam czeka drugie pismo z podpisem szanownego pana naczelnika. W piątek zgłoszenie o postawieniu namiotów na dwie doby znajdzie się w starostwie. Podstawowy kwit będzie z głowy.

wtorek, 14 maja 2013

Papierki złożone

10 km

Ochłodziło się, to miło. Wieczorem rytualna dyszka, dla zdrowotności i dobrego trawienia. Tym razem nie mierzyłem czasu, starałem się biec w tempie nadającym się do biegu na długim dystansie. 3 kilometry zrobiłem w 16 minut, średnio więc wychodzi 5:20 na kilometr. I do takiego średniego tempa dobrze by było doprowadzić przed jesiennym maratonem w Poznaniu. Byłaby wtedy szansa na poprawę wyniku z Hamburga.
Złożyłem pisemka do burmistrza i naczelnika skarbówki o zgodę na ustawienie na trawniku przed urzędem bazy biegu 27/27. Podjechałem też do komendanta policji upewnić się, że nie potrzeba jakiejś zgody z komendy na organizację biegu. Wychodzi, że nie potrzeba. Czekam teraz na odpowiedź z obu urzędów, potem składam wniosek do starostwa. 
Ciekawe, jakie przeszkody formalne nagle się pojawią. Nie może przecież być tak, że wszystko pójdzie gładko.

poniedziałek, 13 maja 2013

Stawiamy więc na szybkość

10 km

Jeden dzień przerwy, a skutkiem wyraźnie odczuwane odprężenie. Późnym popołudniem start w las, na nową trasę. Organizm w dobrej kondycji, biegło się lekko i przyjemnie. Droga do wiaduktu na "trójce" minęła błyskawicznie, tam chwila przerwy, potem bieg przez GPP w tempie nieco szybszym. Nie miałem zamiaru bić żadnych rekordów, szukałem tempa, które pozwoliłoby z jednej strony podkręcić nieco wyniki biegów, z drugiej - nie zabić ;). Pierwszy kilometr bez żadnych problemów, z normalnym oddechem, w tempie 5:00 na kilometr. Trzeci - 4:27, nieźle. 
Trzeba spróbować. Przez lato popracować nad prędkością i utrzymaniem niezłej siły biegowej. W Poznaniu spróbować powalczyć o wynik w granicach 3:45. To jest w zasięgu.

Atakuję Nową Sól. Rozmawiałem dziś z Robertem, jedziemy. Tarnowo Podgórne olewamy. 

Właśnie wygrzebałem ciekawy bieg. Poznań, 23 czerwca, 10 km, sponsor generalny - markety "Piotr i Paweł". Błyskawiczny kontakt z młodym, potwierdzenie woli, zgłoszenie, opłata - biegniemy. Dzień wcześniej bieg na dychę w Stargardzie, więc po biegu zbieram się, jadę do Poznania, a tam we dwóch przebiegniemy dziesiątkę. Młody zaliczy pierwszą "dychę", przekona się, że to nie zabija, a jesienią w Goleniowie pobiegnie już na luzie. 
Plusem biegu będzie pewnie pełna lodówka, bo sponsor obiecuje niezłą dawkę gadżetów spożywczych. To młodemu bardzo pasuje, pozyskane dobra zostaną u niego ;)

niedziela, 12 maja 2013

Ulgowa piątka

5 km

Pierwszy raz od niepamiętnych czasów - na bieżni. Pod wieczór pogoda się skiepściła, popadało nieco, nie chciałem ryzykować zmoczenia zimnym deszczem. Na bieżni byłem sam, warunki wręcz luksusowe, żużel wilgotny, dobra przyczepność. Zrobiłem pięć kilometrów, uprawniających do wypicia wieczornego piwka "Noteckiego". Dawka ulgowa, niech trochę odpocznę po wczorajszym zdrowym przydziale wysiłku.

Zauważyłem ciekawe zjawisko: rowerzyści ze słuchawkami na uszach. Patrzę i trudno mi uwierzyć, że można robić coś podobnie głupiego. To przecież oznacza kompletny brak kontaktu słuchowego z otoczeniem, brak podstawowych informacji o tym, co dzieje się wokół, a w szczególności za plecami. To znacząco podnosi ryzyko jazdy rowerem. Ciekawe, czy to jest zgodne z przepisami, bo przecież nie wolno prowadzić samochodu mając na uszach słuchawki.

Nabieram ochoty na tę Nową Sól. Na liście startowej znalazłem jeszcze Roberta i chłopaka z Goleniowa. Trzeba pogadać, żeby koszty wyjazdu obniżyć.

sobota, 11 maja 2013

Półmaraton w kajaku


16,5 km, kajak
10 km bieg
Dziki kanał

Wyjątkowo późny pierwszy w tym roku wypad na kajak. Były lata, że pierwszy wyjazd na jeziora odbywał się w połowie marca, ale w tym roku zima była konkretna. Dziś jednak się skusiłem, start w Lubczynie, trawers jeziora aż do kanału Leśniczówka łączącego je z Odrą, przepłynięcie kanału, po czym w stronę morza torem żeglugowym (nie do końca to zgodne z przepisami, ale dotąd nikt się nie czepił). Podpłynąłem do Świętej, nawrót w stronę betonowca, potem powrót do Lubczyny. 
Chwilę potem - w porcie
Ciekawy byłem, w jakiej będę formie, długo w kajaku nie siedziałem. Było w porządku, jezioro przepłynąłem bez chwili przerwy, w dobrym tempie i dobrej kondycji, choć pod wiatr. Kanał zrobiłem powoli i w ciszy, bo zdarza się tam natknąć na bobry, jelenie, dziki, nawet bieliki. Tym razem nikt mnie nie witał. Na Odrze też cicho i pusto, nie płynęła żadna większa jednostka, co zazwyczaj ubarwia wyprawę niezłym bujaniem. Nie udało mi się też trafić na fokę, jaka zalęgła się na jeziorze w okolicy betonowca.
Nie wiem jeszcze, czy wyskoczę na jakiś bieg. Chciałbym wpaść na koncert zespołów ukraińskich w GDK, a potem na piekielnie ciekawe przedstawienie w Bramie: chłopak kupił kiedyś na bazarze kilkadziesiąt amatorskich taśm filmowych, zaczął je analizować, ustalił autorkę filmów, odtworzył historię jej życia, a nawet ją odnalazł w jakimś niemieckim domu starców. Na koniec zrobił fascynującą opowieść o życiu. Raz już to widziałem, chciałbym zerknąć jeszcze raz.

Uzupełnienie: w końcu zrezygnowałem z części koncertu, obskoczyłem wczorajszy szlak. Na długiej prostej w parku sprawdzałem, jakie tempo jestem w stanie wytrzymać przez dłuższy czas bez przyspieszonego oddechu. Wychodzi, że między 5:10 a 5:20, wedle stanu na dzisiaj. Bieg w tempie 5:00 i szybciej już mi oddech przyspiesza, a to znaczy, że nie ma co liczyć na przebiegnięcie z taką szybkością maratonu. Ale rezerwy są. ;)

piątek, 10 maja 2013

Replay

10 km

Wczorajsza trasa, spodobała mi się. Dobrze jest co pewien czas coś zmienić. Nic gorszego, jak wiedzieć, co będzie za 100 m, za 200 czy 300.
W parku znów nieco podgoniłem. Pierwszy kilometr z prędkością 5:00, drugi i trzeci po 4:38 na km. W tym tempie dam radę przebiec 3 km, ale nie ma mowy, by zrobić 42. Dzisiaj. Zobaczymy, co będzie za jakiś czas.
Parę dni ciepła, wiosna nagle eksplodowała zielenią. Znienacka na drzewach i krzakach pojawiły się gęste liście, świat zmienił wygląd. Na szczęście, gorąco ustąpiło, burze doprowadziły powietrze do przyzwoitego stanu: jest chłodne i wilgotne, pięknie pachnie z rana. Jest dobrze.

czwartek, 9 maja 2013

Byłem szefem stada

10 km

Dobrze jest przełamać niechęć do ruszenia tyłka z kanapy. Owa niechęć opadła mnie po całym dniu w redakcji, gdzie zajmowałem się dziś przygotowaniem numeru Gazety Goleniowskiej. Jak zwykle, nie za bardzo było z czego to zrobić. Fotograf narobił sporo zdjęć, 99 procent do skasowania bez oglądania. Narastała we mnie złość, bo oczywiście musiałem się ratować własnymi zdjęciami, które na szczęście (i w przewidywaniu tego, co się zdarzyło) zrobiłem. Złość przeszła we wkurwienie, kiedy nakryłem Zawadzkiego na kradzieży tekstu. Stary dziadyga skopiował informację przygotowaną przez miłą panią sekretarz gminy ze Stepnicy i - gnojek jeden - podpisał to swoim nazwiskiem. Poznałem, bo: 1/ nie był to styl pisania Zawadzkiego; 2/tekst był bez błędów ortograficznych - rzecz poza zasięgiem tegoż pana; 3/nawet czcionka była taka, jakiej on nie używa. Dziad najpierw mi wpierał, że to on sam pisał, potem jednak się przyznał do kradzieży.
Tekstów też oczywiście było za mało, na szczęście to też przewidziałem. Weekend spędziłem tam, gdzie coś się działo, dlatego jutro w gazecie będą głównie moje teksty i zdjęcia. Serdecznie polecam ;)
Tak więc kiedy już się przełamałem, ruszyłem w plener. Dobiegłem do torów, przeskoczyłem, a tam napotkałem cztery konie z pobliskiej stadniny. Wybrały się zobaczyć, co słychać w lesie. Obwąchały mnie, po czym lekkim kłusikiem ruszyły za mną. Musiało to ciekawie wyglądać: ja na przedzie, za mną gęsiego cztery konie. Biegły tak ze mną ze dwa kilometry, po czym skręciły w kierunku stadniny. Muszą dobrze znać drogę, pewnie nie pierwszy raz ruszały na spacerek po lesie.
Zmieniłem trochę trasę, pobiegłem starą asfaltową drogą przez las, którą w latach '70 wożono żwir na budowę nasypów w rejonie wiaduktu nad torami na "trójce". Ponownie przeskoczyłem tory, a w parku przemysłowym na prostej nieco podgoniłem tempo. Pierwszy kilometr w czasie 4:47, drugi 4:38, na trzecim nieco zwolniłem, ale zdziwiłem się mile, kiedy sprawdziłem czas: 4:41. Niby tylko trzy sekundy różnicy, a ów kilometr zrobiłem bez zadyszki, na luzie, w odróżnieniu od poprzedniego. Znaczy, że trzeba pobiegać trochę właśnie w okolicy 4:40 na kilometr. Bieganie w tempie 5:20-5:30 zdecydowanie mnie rozleniwiło ;).
Ciekawy był efekt tego "przedmuchania zaworów" na prostej w parku. Ostatnie dwa kilometry przebiegłem w tempie około 5:00 na kilometr, a miałem wrażenie, że biegnę omalże truchtem, bez żadnego wysiłku. Znaczy, że trzeba częściej 'przygazować' i obudzić organizm ze snu zimowego. Wszak wiosna!

środa, 8 maja 2013

Duchota

Wczoraj 13 km
Dziś 7 km

Wczorajsza trasa wyjątkowo ciężko szła. Pogoda nienadzwyczajna, duszno i parno, na pewno to nie zachęcało do wysiłku. Zmusiłem się, dokończyłem bieg, w garażu wypiłem prawie całą butlę wody. Ciężko i nieprzyjemnie.
Dziś odmiana. Przeszła w dzień  burza, trochę popadało. Nadal parno, ale przynajmniej powietrze nieco świeższe i pachnące wiosną. Wybrałem się do parku przemysłowego, ale trasę skróciłem, zamiast tłuc kilometry przebiegłem się nieco szybciej, wychodząc z ustalonego rytmu 3/3. Jak to ktoś napisał, żeby biegać szybciej, trzeba po prostu biegać szybciej. Popróbuję.

Jutro idę złożyć wniosek o zgodę na zainstalowanie bazy przed urzędem na czas trwania biegu 27/27. Do imprezy zostało półtora miesiąca, czas wszystko ogarnąć.

Młody zapisał mi się na Maraton Puszczy Goleniowskiej. Jak sądzę, chodzi mu o "dyszkę". Miło, że budzi się w nim biegacz.

poniedziałek, 6 maja 2013

Zaczynam mieć dość lata

10 km

Zaczyna się robić gorąco. Jeszcze miesiąc temu wydawało się, że nie może być nic przyjemniejszego. Każdy powyżej uszu miał zimy, szarzyzny, monotonii i ciemności. Ale zaczyna się czas upałów, much i robali, piaszczystych dróg w lasach, suchości w ustach i myślenia o tym, żeby wreszcie dobiec i móc się napić. W sumie nie wiadomo, co lepsze, zima czy lato. ;)

Rajd po górkach w okolicy Góry Lotnika. Trzeba zmienić trasę, bo bieganie po sypkim piachu jest wyczerpujące i bardzo obciąża układ ruchu. Asfalt, mimo wszystko, jest zdrowszy.

Rozważałem start pod koniec miesiąca w półmaratonie w Tarnowie Podgórnym. Za wiele sobie liczą, stówa za półmaraton to przesada. Ale dzień wcześniej jest półmaraton w Nowej Soli, wpisowe 30 zł. Może tam?

niedziela, 5 maja 2013

Goleniów-Łęsko-Goleniów

19 km

Do niedawna drażniło mnie utwardzanie leśnych dróg gruzem i szutrem. Las to las - myślałem, nie ma co tam robić autostrad. Ale teraz doceniam, że nawierzchnia jest w miarę równa i stabilna, nie robią się tam kałuże i nie grzęźnie się w osypującym się piachu. Co tu kryć: jest wygodniej. Niech utwardzają.
Przed południem dłuższa wycieczka przez Łęsko i Bącznik. Jeszcze nie jest gorąco, nie czają się na człowieka różne robale, ale butelka wody zabrana na drogę zdecydowanie się przydała. Przyjemnie popatrzeć na zieleniejący już las, kończy się półroczna szarzyzna i zimnica. Wiosna.

Młody do Poznania zabrał ufundowane przez rodzicieli buty biegowe, spodenki, koszulkę i bluzę. Miejmy nadzieję, łyknął bakcyla na dobre. 

sobota, 4 maja 2013

Odhaczone z rana

12,5 km

Trening zaraz po porannej kawie i lekturze pierwszego rozdziału grubej książki o historii Londynu. Jeszcze chłodno było, żeby nie zmarznąć - trzeba się było ruszać, ale przecież właśnie po to opuściłem zacisze domowe. Najpierw drogą na Lubczynę, potem przez park przemysłowy, do parkingu na "trójce". Tam mnie zaczepił gość, którego pewnie wolałbym nie spotkać nocą w ciemnej uliczce. Gość zagadał do mnie życzliwie: to co, maraton? Co jest, na czole mam wypisane te maratony? - pomyślałem sobie. Na czole nie, ale na koszulce z poznańskiego maratonu jak najbardziej, gość to przeczytał i uznał, że jestem w porządku. Pogadaliśmy chwilę, gość wyraził podziw, przybiliśmy potem piątkę, przeskoczyłem ekspresówkę i ruszyłem w las.
Zaraz biorę młodego, jedziemy do Decathlonu po buty i ciuchy do biegania. Po południu w Kliniskach Albercik zwołuje posiedzenie z okazji zrobienia Korony Maratonów Polskich, zdaje się, że i Damian zostanie koronowany. Pięknie. Wstyd by było nie pojechać. Pomyślą, że zazdroszczę ;)

Właśnie wróciliśmy z Klinisk, korona Albercika ochrzczona. Damian na swoją musi jeszcze chwilę poczekać, został mu jeszcze do zaliczenia Wrocław we wrześniu.

piątek, 3 maja 2013

Połowa weekendu

10 km

Wczoraj wolne, dziś przed południem wypad do parku przemysłowego. Po równej drodze, w spokojnym tempie. W drodze powrotnej 3 kilometry w szybszym tempie, rzędu 5:05 na kilometr, bo trzeba nieco poćwiczyć szybkość. 
Michał, przez nikogo niepoganiany, wybrał się dziś z kumplem na bieg. Zrobili 7,5 km. Kumpel trochę zryty, Michał nie narzeka. Pora porozmawiać, podsunąć parę wskazówek, żeby to jego bieganie miało sens, efekty i żeby nie skończyło się rozczarowaniem.

środa, 1 maja 2013

Święto Grilla

12,5 km

1 Maja, Święto Spieczonej Kiełbasy. Po Polsce zaczyna się snuć odór przypalonego na grillu tłuszczu, zwęglonej kiełbasy, zeschniętej w podeszwę karkówki. Naród zgłodniały wiosennych rarytasów grilluje zawzięcie. 
Nastrój udzielił się i rodzince. Popołudnie spędziliśmy na działce Babci Jadzi, wciągając kiełbaski, kaszankę i karkówkę. Skusiłem się na kiełbasę i kaszankę, karkówkę już sobie odpuściłem, bo wiem, co by się działo na wieczornym biegu. Piwko też tylko jedno. I to się opłaciło, bo dzięki wstrzemięźliwości bieg nie wiązał się z pieczeniem w żołądku i innymi sensacjami. Kolacyjka już spokojniejsza: twarożek, pomidorki, porterek.
W południe spotkanie z Piotrkiem, zrelacjonował mi spotkanie u burmistrza w sprawie bieżni. Oczywiście, Jacek Kostrzeba zgłosił postulat budowy bieżni sześciotorowej, z nawierzchnią  gorszej jakości ("To się poprawi za 15 lat..."). Kostrzebę wyśmiano po interwencji Piotrka, który stanowczo optował za obiektem czterotorowym. Bieżnia będzie więc miała cztery tory, za to z nawierzchnią typu 'mondo', podobno obecnie najlepszą w świecie. Czemu nie, nie mam nic przeciw nowoczesności w domu i zagrodzie. 

Wieczorny bieg przyjemny wielce, choć było chłodno. Najpierw Góra Lotnika, potem przeskok przez "trójkę" na wysokości parkingu. Coś tam pokrzykiwał 'krokodylek', ale go zignorowałem, gość nie miałby szans mnie dogonić. Potem klasyka: park przemysłowy, wiadukt, droga lubczyńska i wreszcie kierunek - dom. 

Mam wrażenie, że ostatnio nieco przybrałem na wadze. Postanowienie na tę okoliczność: zero słodyczy. Pierwszy dzień za mną, bohatersko omijam napoczętą przez Oleńkę czekoladę, udaję, że nie widzę stert słodyczy w dziennym pokoju.