środa, 29 lutego 2012

Po bliskim kontakcie z komodą

10 km. Stadion

Przebiegłem, ale ledwo. Wczoraj wieczorem miałem bliski kontakt 3 stopnia z narożnikiem komody. Ola mówi, że się uderzyłem. Ja znalazłem inny czasownik, lepiej opisujący zdarzenie, którego efektem jest wylew krwi do mięśnia czworogłowego, piekielny ból i towarzysząca mu trzęsawka (nie delirium!). Niestety, kol. małżonka krzywi się, gdy mówię własnymi słowami, co mi się przydarzyło. Niech będzie, że się uderzyłem.

Mimo to poszedłem pobiegać. Początek musiał być ubawem dla obserwatorów, bo kuśtykałem i przypominałem rwącego się do lotu pingwina. Po paru kółkach znieczuliło mnie, przebiegłem rytualną dychę. Teraz siedzę, skręcam się z bólu i mam nadzieję, że jutro będzie oczko lepiej.

Darek wpadł dziś i objaśnił swoje propozycje ćwiczeń rozłożonych na 8 tygodni do maratonu. Wygląda, że nie chce mnie zgładzić.  

A, najważniejsze: bieżnia, po dwóch tygodniach od stopnienia śniegu, nadaje się do biegania. Jest lekko wilgotna, elastyczna i nic nie pyli. Ale to stan przejściowy, faza pośrednia w drodze od bagna do Sahary.

wtorek, 28 lutego 2012

To nie Ramzova

7 km plus podbiegi

Z Góry Lotnika nici, w nocy i przed południem mocno padało, w lesie mokro. Zmiana planów: droga na Lubczynę, a podbiegi ćwiczyłem na wiadukcie. Jest tam odcinek chodnika wyłożony kostką betonową, po około 200 m z obu stron wiaduktu, z tego po ok. 150 m dość dobrze nachylone. Podbieg, zbiegnięcie na drugą stronę, zwrot i od nowa. Tak 10 razy. Najgorzej było za 3-4 razem, potem szło już bez kłopotów. Przypomniałem sobie pierwszy bieg w Czechach, miesiąc temu: kilka kilometrów stale pod górę. O, tam to można poćwiczyć!
Chwilka przerwy, powrót do miasta i jeszcze trzy duże kółka wokół bieżni. Wokół, bo oczywiście sama bieżnia do użytku się nie nadaje, po deszczyku cofnęła się w ewolucji do fazy miękkiego gówna, miejscami bagna.

poniedziałek, 27 lutego 2012

Z kartką w ręku

11 km

Dobrze, zaczynamy przygotowania, zostały dwa miesiące. Dziś na spokojnie. Próbowałem biegać po bieżni, ale choć wygląda zachęcająco, to żużel wciąż ma konsystencję gęstego ciasta, ślady podchodzą wodą. Więc wariant alternatywny, park przemysłowy. Zrobiłem sobie pomiar czasu na sześciu kilometrach, zaczynając od czwartego kilometra biegu. Na pierwszych trzech (5.18, 5.10, 5.10) to jednak było ciut za szybkie tempo, bo były chwile, kiedy wprawdzie wdech zostawał na trzy kroki, ale wydech tylko na dwa. Już dawno wypraktykowałem, że najlepszym rytmem dla mnie jest 3/3; mogę wówczas biec długo bez odczuwanego wysiłku, tętno niewiele mi przyspiesza, a oddech zaraz po zakończeniu biegu jest w normie. Oddychanie 3/2 to już sygnał, że obciążenie jest nieco powyżej przeciętnego.
W drodze powrotnej nieco więc zwolniłem i biegłem relaksowo. Wyniki kolejno były: 5.26, 5.22 i 5.20. I to by było optymalne tempo na pierwszą połowę maratonu.
Na jutro Darek zadysponował tylko 5 km plus podbiegi. Jeśli pogoda pozwoli, wyprawię się na Górę Lotnika.

Kurka, bez przesady z tym optymizmem. 5.20 na kilometr to 3,45 na cały maraton. Nie do zrobienia. Ale 5.30 - być może w zasięgu.

Do programu przygotowań trzeba wpisać jeszcze z 5 kilo do zrzucenia i odstawienie (prawie całkowite) alkoholu. Zobaczymy, jak to wpłynie na wydolność.Skreślenie papierosów było pozytywne.
A propos: po sobotniej imprezie na stole w kuchni ktoś zostawił papierosa. Dopiero, kiedy leżał w kuble na śmieci uświadomiłem sobie, że nawet nie pomyślałem o tym, by go zapalić. Wyrzuciłem, bo śmieć.

niedziela, 26 lutego 2012

Pozimowo

13 km, teren

Po wczorajszej imprezie wstałem wyjątkowo szybko, poczytałem gazetkę i o godz. 10 wyszedłem pobiegać. Najpierw Góra Lotnika, potem w prawo do wiaduktu, park przemysłowy wzdłuż i powrót szosą lubczyńską do Goleniowa. Trochę wietrznie, ale za to piękne słońce i nic dziwnego, że w lesie sporo ludzi z kijkami. Przeważnie pary w wieku średnim i starsze, jedna zapędziła się nawet aż pod G. Lotnika! To by potwierdzało domysł, że wiosną będą tłumy chętnych na tę formę relaksu. A wiosna coraz bliżej. W lesie kwitną przebiśniegi, widziałem ogromny klucz dzikich gęsi.

Darek przesłał propozycję przygotowań do startu w Hamburgu. Na rzeźnię to nie wygląda, wykonalne. Ciekawe, jaki będzie rezultat 29 kwietnia?

sobota, 25 lutego 2012

5,38

20 km, teren

Stopniało, z grubsza obeschło, da się biegać po lesie. Wybrałem się w stronę Góry Lotnika i Stawna, z założeniem sprawdzenia, czy wytrzymam dwugodzinny bieg bez przerw. Pogoda wietrzna, więc kiedy ciuchy mi się przepociły, nie miałem innego wyjścia, jak biec non stop. Dałem radę bez żadnego problemu. W domu byłem równo po dwóch godzinach, nieco zmęczony, ale nie zdyszany.
Od 16 do 18 kilometra, już na asfalcie, co pół kilometra mierzyłem sobie czas. Wyszło 2,46 do 2,49 na 500 m, czyli 5,32 do 5,38 na kilometr. Całkiem znośnie, bo starałem się biec w tempie prawie relaksowym, które byłbym w stanie utrzymać bez trudu na dłuższym odcinku, z normalnym oddechem i tętnem prawie w normie.

piątek, 24 lutego 2012

Połowa szambo, reszta - relaks

10 km, park

Kogo miało wessać, to wessało...
Wyjątkowo paskudna pierwsza połowa biegu. Mam wrażenie, jakbym się spasł w ostatnich dniach (nieprawda, waga przeczy), nie bardzo mi się chciało biec. Może dlatego, że pod wiatr? Tak czy siak, to było jak cięcie tępą piłą. W drugą stronę, proszę publiczności - full relaks. Być może dlatego, że z wiatrem, a może dlatego, że się rozbiegałem. W każdym razie, bieg był w dobrym tempie i czystą przyjemnością. W ogóle ostatnio zauważyłem, że dopiero pod koniec treningu biegnie mi się lekko, z przyjemnością i poczuciem, że mógłbym bez problemu przebiec jeszcze co najmniej drugie tyle. 
Niedługo życiowy test pokaże, ile warte są te rozważania. Jastrowie dokładnie za miesiąc. Zastanawiam się nad dystansem. Półmaraton to nie problem, może jednak szarpnąć się na 42 km? 

Nie odmówię sobie przyjemności napisania słówka o bieżni Ojca Dyrektora. Wczoraj przypominała gów...o, dziś zgęstniała. Krótko mówiąc, przypominała obeschnięte g... Ale jeszcze ze dwa dni i da się tam wejść bez ryzyka, że wciągnie, wessie i zalegniemy na dnie bagna. Widziałem dziś ślady ludzi, wyglądało, że przeżyli. Widocznie bagno wessało już tyle ludków, ilu potrzebowało :)

czwartek, 23 lutego 2012

Pielgrzymka do parku

10 km, park

Ładny, ciepły dzień, więc przed godz. 17 wybrałem się do parku przemysłowego, 5 km w jedną stronę. Na wszelki wypadek wziąłem ze sobą opaski odblaskowe, w drodze powrotnej założyłem sobie po jednej na nogę i ramię. Nie ma co ryzykować, o zmierzchu jest wyjątkowo niebezpiecznie na drodze bez pobocza i chodnika. Na szczęście tym razem nie było żadnej potencjalnie niebezpiecznej sytuacji.
W sobotę trzeba będzie sobie pomierzyć czasy na 1 km. W parku są poodmierzane kilometrowe odcinki, droga jest dobrej jakości. Będzie przynajmniej wiadomo, w jakim średnim czasie da się przebiec pierwsze dwadzieścia km. Reszta, czyli 22 km, to już i tak będzie loteria i wielka niewiadoma.

Bieżnia codziennie wygląda inaczej. Dziś nie ma już grząskiego bagna, jest za to coś o konsystencji gów..a. Tak czy siak, do użytku się wciąż nie nadaje. Dziś czwartek, więc panjanek nawet nie włączy świateł, lodowisko zamknięte i ciemne, jak nie będzie piłkarzy, ciemno będzie i na ich boisku. Biegać będzie można tylko z noktowizorem.
Taki folklor.

Nie palę już ponad 50 dni. Na fajkach zaoszczędziłem co najmniej 300 zł. Jeszcze parę dni i będą nowe buty. Przydadzą się, bo te, w których biegam od września, zaczynają się zużywać.

Darek straszy zestawem ćwiczeń, które mi pozrywają ścięgna. Być może nieco nierozważnie poprosiłem chłopa o pokierowanie moimi przygotowaniami do startu przez ostatnie dwa miesiące, a Dareczek podstępnie chce wyeliminować konkurencję. Jak sobie pozrywam te ścięgna, powie z oczkami kotka ze Shreka: o, jak mi przykro, jaka szkoda... Dobra, poczekamy i zobaczymy, co tam kolega z Klinisk (Wielkich!) wymyśli. Zawsze można próbować wmówić, że ćwiczenia wykonane, a ścięgna, nie wiedzieć czemu, się nie pozrywały.

środa, 22 lutego 2012

Wieje wiosną

10 km

Wczoraj rano na parę godzin włączono zimę, ale już po południu nic po niej nie zostało. Dziś typowo przedwiosenna pogoda, plus parę stopni, topnieją resztki śniegu, nawet sztuczne lodowisko na stadionie nieczynne, bo popłynęło. Przez najbliższe parę dni ma być podobnie, a temperatura nawet powyżej 10.

Sporo nowych twarzy na stadionie, wyraźnie widać ruch w interesie. A można sądzić, że prawdziwy wysyp nastąpi dopiero pod koniec marca, w kwietniu, kiedy zrobi się cieplej. Babki zaczną się ruszać z myślą o wakacjach i tych przyciasnawych kostiumach leżących w szafach, faceci zaczną zbijać pozimowe zwały tłustego. 

Koniecznie trzeba przeorganizować dzień, znaleźć czas na bieg przed południem, kiedy forma jest najlepsza i można się przebiec poza stadionem. Po południu trzeba by się zająć przygotowaniami do sezonu wioślarskiego (kurka, który już raz sobie to obiecuję?).

wtorek, 21 lutego 2012

Bieżnia wciąga, zasysa...

10 km

Aby sobie uwagi nie zaprzątać panjankami i skutkami ich obecności w moim świecie, poszedłem pobiegać za dnia. Zajrzałem na bieżnię. Widać było ludzkie ślady w rozbabranym bagnie. Mam wrażenie, że ślady prowadziły tylko w jedną stronę. Być może na dnie bagna leżą doczesne szczątki kogoś, kto koniecznie chciał użyć na bieżni.

Koniec karnawału, dziś śledzik. Młody właśnie kończy lekturę kalendarza adwentowego. Czas na kalendarz wielkopostny ;)

poniedziałek, 20 lutego 2012

Panjanek zarządził

10 km 

Wkurzył mnie dziś tytułowy panjanek. Zameldowałem się na stadionie dokładnie o 18.35, od pięciu minut powinno się świecić. I świeciło się, tylko nie wszędzie. Na lodowisku Las Vegas, na bieżni - Czarnolas (czyli - Schwarzwald).
Poczułem "afekt napięty z tendencją do reakcji gniewnej", potocznie określany jako wk..wienie, poszedłem podjąć obywatelską interwencję. W budce przy Las Vegas przyjął mnie uprzejmie sympatyczny, młody brodacz. Wyjaśnił, że panjanek, w związku z nienadawaniem się do użytku bieżni zarządził, by nie włączać światła. "-Panjanek osobiście?" - upewniłem się. "-Tak, sam panjanek" - odparł mi brodaty młodzieniec, czujący już chyba, że będzie trochę dymu. Podziękowałem ładnie, temat chciałem sobie odłożyć do jutra, by zapytać Ojca Dyrektora, czy panjanek ma prawo wydawać dekrety i edykty zmieniające osobiste zarządzenia Ojca D.
Nie zrobiłem jednak nawet dwóch kółek, kiedy Czarnolas zaczął się rozjaśniać, a kilka krążących wokół stadionu osób przestało się potykać o nierówności na drodze. I w tej miłej światłości dobiegałem co trzeba. Chwilę potem byłem już w budce z pytaniem, co wpłynęło na zmianę panjankowej koncepcji. Jak się okazało, panjanek nie miał z tym nic wspólnego. Miły pan z budki zadzwonił do pani Mirki, a ta anulowała dekret panjanka, nakazując w try miga oświecić biegaczy.

Świat się zmienia, ale panjanki jak były, tak są i będą. W wojsku panjankiem był kapral, w szkole woźny, a na osirowym stadionie panjankiem jest pan Janek, co to potrafił dzieciom chcącym pokopać piłkę na płycie boiska rzec ciepło, nie wyjmując pecika z ust: "-A wypadać mi stąd, bo w d... nakopię!"I nie pomoże na to nawet Ojciec Dyrektor. Bo każda instytucja, nawet tak szlachetna jak OSiR Ojca Dyrektora, swojego panjanka musi mieć. Tak jest i tak być musi, jak mawia pani Bronia.

niedziela, 19 lutego 2012

Krajoznawczo, relaksowo

20 km, teren

Na bieżnię nie ma co zachodzić, zamieniła się w ryżowisko, minie dobre parę dni, zanim będzie tam można wejść w celu innym, niż skok w błocko.
I tak bym nie biegał po włościach Ojca Dyrektora, bo trzeba było odebrać samochód zaparkowany wczoraj przed imprezą na drugim końcu miasta. Pomyślałem, że to okazja, żeby przebiec się po opłotkach, zamiast kursować po znanych szlakach. Najpierw więc wzdłuż Iny do mostu na "trójce", potem w prawo przez Żdżary, wzdłuż szosy aż do Miękowa, stamtąd drogą do Białunia, potem Żółwiej Błoci, obwodnicą wschodnią do Marszewa, a stamtąd do "Atrii", z której wyszliśmy o 4 rano. Tempo w miarę spokojne, żadnego szarpania się, taki bieg krajoznawczy trochę.
W Białuniu zatrzymała się koło mnie dziewczyna w suzuki, zapytała, czy na bieżni stadionu nadal nie da się biegać i czy nadaje się do tego ścieżka wokół głównej płyty.  Zapytała, czy może podwieźć? Uprzejmie podziękowałem, to akurat nie było mi potrzebne ;) 
Przywykłem już, że jestem rozpoznawalny z racji pisania do gazety. Jak widać, są nowe powody. Ma to swoje minusy: trudno splunąć nie rozglądając się, czy aby kto tego nie widział.
Pora zacząć przygotowania do sezonu kajakowego, poćwiczyć mięśnie powyżej pasa. Na początku marca, jeśli nie będzie ostrych mrozów, pora wyskoczyć z kajaczkiem na Zalewy Nadarzyckie. W tamtym roku byłem pierwszym, który pokonał Piławę od jeziora Pile do Nadarzyc. Wiosenna wódeczka z Januszem (szef kempingu w Nadarzycach) - rzecz piękna.

sobota, 18 lutego 2012

Bieżnia się rozpuściła


Wczoraj 10, dziś 13 km

Bieżnia dzisiaj :(
Bieżnia wróciła do swojego typowego stanu, czyli nie nadaje się do użytku. Wystarczyło, by mróz odpuścił. Od wczoraj bardziej przypomina tor regatowy niż miejsce, po którym można chodzić czy biegać. Przeniosłem się do parku przemysłowego, gdzie 3 km pięknej, równej drogi, czarnej i bez błota. Miejsce godne polecenia popołudniami i w weekendy, ruch niewielki i nie ma ryzyka potrącenia. Ryzyko jest za to spore na drodze prowadzącej do parku z Goleniowa, obyczaje większości kierowców nie nadają się do opisania. Spokojnie można ustanowić tytuł "pajaca dnia", codziennie znajdzie się jakiś matołek, któremu ciężko zjechać nieco w kierunku środka jezdni. Chyba zacznę tu promować co ciekawsze wyczyny.

3 km świetnej nawierzchni
Minął mi okres dziwnego zmęczenia, kiedy kompletnie nic się nie chciało. Te kilkanaście dni wyjątkowo wysokiego ciśnienia wcale mi nie służyło. Teraz ciśnienie niższe, pogoda nieszczególna (właśnie zaczyna się przedwiosenna siąpawica), a sprawność o wiele lepsza. Rano wypiłem dwie kawy, kiedy wychodziłem na bieg czułem lekkie objawy niskiego poziomu cukru, a jednak na trasie wszystko było w najlepszym porządku, żadnych przykrych niespodzianek. Zdecydowanie lepiej biega się przed południem, niż po obiedzie. Kiedy zrobi się cieplej, trzeba będzie biegi przenieść na rano i wrzucić je do programu dnia na sam początek. Latem i tak nie da się biegać po południu: za gorąco.

czwartek, 16 lutego 2012

Tłusty czwartek

Dycha, stadion

Dziś tłusty czwartek, święto pączka i dzień bez diety. Rano się nie broniłem, w redakcji wciągnąłem pączka (Anetka, z Twojej firmy). Dziesięć minut później byłem u wiceburmistrza Henia, który zdradziecko podsunął mi spory talerz pełen pączuszków. Zapachniało, ręka sama się wysunęła po pierwszego. Stop, pomyślałem w porę. Nie było biegania, nie będzie żarcia. Przegadaliśmy jeszcze z pół godziny, co jakiś czas pączuszki uwodzicielsko pachniały... Obroniłem się, choć niewiele brakowało, bym jednak jednego na odchodne ściągnął.

Teraz jest czwarta po południu, bieganie odhaczone. Piękna pogoda, słońce pierwszy raz świeciło tak, że rozgrzewało. Niestety, śnieg przez to był śliski i miałem wrażenie, że biegnę w miejscu. Jakoś jednak dobiegłem.
Kiedy wróciłem ze stadionu, w domu była już taca z pączkami robionymi przez panią Bronię. Pączki, które są absolutnym mistrzostwem świata w konkurencji "wyroby z ciasta drożdżowego". Malutkie, z nadzieniem różanym lub z czarnej porzeczki (żadne tam ajerkoniaki i inne bzdury), ale przede wszystkim z prawdziwego, ręcznie wyrabianego przez panią Bronię ciasta drożdżowego, którego już chyba nikt tak nie robi. Nic dziwnego, że pączki cieszą się sławą i ogromnym powodzeniem. Dziś będą gwoździem wieczornego, gastronomicznego spotkania. Niedawno miałem okazję spróbować pączków Bliklego. Jak na Warszawę, pewnie niezłe. Blikle musiałby się jednak od pani Broni długo uczyć.

środa, 15 lutego 2012

Szukanie pretekstu

Całe popołudnie szukałem pretekstu, żeby dziś nie iść na stadion. Jakieś 0/+1, chlapa na chodnikach, parszywy wiatr, ciśnienie skacze i ciemno... Już miałem wymówkę, bo było mi chłodno i prawie sobie wmówiłem, że jestem chory (a przynajmniej na dobrej drodze). Pięć minut temu przyszła małżonka, zaproponowała kolacyjkę. Bohatersko ogłosiłem, że najpierw idę pobiegać. W nadziei, oczywiście, że powie "No co ty, przy takiej pogodzie? Zostań w domu!". Niestety, koleżanka małżonka powiedziała tylko "aha", nie pochyliła się nad moim losem. 
Nie zostaje nic, jak ruszać w tę mokrą, zimną ciemność. :((( 

Idę. 

10 km
Kiedy wychodziłem, koleżanka Aleksandra rzekła (szczerze chyba), że mi zazdrości, też by poszła, gdyby nie choroba. Smutno mi się zrobiło. Poszedłem.
O dziwo, na stadionie rzeczywistość wyglądała lepiej, niż świat za oknem. Zero błota, na bieżni śnieg odgarnięty, światło włączone. Cienka warstewka świeżego, mokrego śniegu ułatwiała bieganie, buty miały dobrą przyczepność. Prócz mnie nikogo nie było, ale na śniegu sporo śladów, pewnie sportowcy trenowali. 
Zapomniałem, że bieg między 18 a 19 nie jest mile widziany przez organizm, który raczył mi o tym przypomnieć. Tym razem jednak miałem wunderwaffe w postaci cukierka, problem zgasiłem bez kłopotu.
Koło dwudziestego kółka korciło mnie, żeby na dziś zakończyć, bo śnieg walił prosto w oczy. Ale to przecież jeszcze tylko pięć kółeczek, Czaruś, pomyślałem. Zrobiłem dychę.

wtorek, 14 lutego 2012

Zawali nas, panie, zawali!..

10 km, stadion

Od rana straszą, że zawali nas śniegiem, że uch!! No i siedzę właśnie przy oknie, z nieba nie leci nawet jeden płatek. Przypomina mi się kawał o tym, jak to Indianie zbierali chrust na zimę i dlaczego to robili...
Na termometrze coś ok. -1, śnieg śliski i znów trudno było szybko biegać. No to sobie zrobiłem relaks, w końcu nie co dzień płuca trzeba wypluwać. 
Gdzieś tak w połowie na bieżnię wpadł Wiesiek, chyba robił sobie trening szybkościowy, bo zasuwał jak elektron po orbicie. Podwiesił się pod niego jakiś młodzianek, próbował mu tempa dotrzymać. Trzy kółka wytrzymał, potem odpadł. Z kolei mi zaczął działać na nerwa: co go wyprzedziłem, to on musiał mnie, jakiś taki "wyprzedzalski". No to trochę podkręciłem tempo, nie dałem się wyprzedzić kolejny raz. Co pół kółka przyspieszałem, nawet bez większego problemu. Na trzecim kółku gościu się ode mnie odkleił i po kolejnych dwóch zszedł. Szczęść Boże!
Straszenie śniegiem miało chyba jakieś podstawy. Właśnie zaczyna sypać. No, może na razie akcentować należy "zaczyna". Zobaczymy jutro.

poniedziałek, 13 lutego 2012

Cieplej, w końcu

10 km

Upsss... coś się nie zapisało, replay.
Pierwszy cieplejszy dzień. Śnieg na bieżni od razu zrobił się śliski, trudno biec efektywnie. Za to po raz pierwszy od wielu dni nie musiałem brać czapki (nie cierpię!), wystarczyła opaska. Na bieżni od razu pojawiły się kobitki, w tym sporo nowych twarzy. Kurcze, wiosną zapowiada się prawdziwy boom rekreacyjny!

niedziela, 12 lutego 2012

Ostatni dzień mrozów. Podobno.

10 km na stadionie

Po wczorajszej trasie przez las, dziś spodziewałem się większych problemów. Zwłaszcza, że wieczorem jeszcze to i owo organizm przyjął i musiał przetrawić. Tymczasem nie było żadnego kłopotu z kondycją i wydolnością, nie bolały nawet mięśnie piszczelowe, co czasem dokucza mi na początku biegu. Spokojnie dało się przebiec cały założony dystans, z króciutką przerwą na rozciągnięcie mięśni po dwudziestu kółkach. 
Pogoda w sam raz dla mnie. Parę stopni mrozu, prawie bezwietrznie. W takich warunkach najlepiej się biega tylko w legginsach i bluzie termoaktywnej, wspartych grubą kamizelką z polaru. Na początku mróz szczypie w ręce i uda, ale po dwóch kółkach stabilizuje się równowaga cieplna, ani za zimno, ani za gorąco. Tyle, że to równowaga dość chwiejna, działająca jedynie w ruchu i przy bezwietrznej pogodzie. Wystarczy odrobina wiatru lub zatrzymanie się nawet tylko na dłuższą chwilę, a zaraz sobie przypominamy, że to jednak zima...
Meteo obiecuje, że to już koniec syberyjskich mrozów. Od dzisiaj ma się robić coraz cieplej, ale za to zacznie padać śnieg i zrobi się ślisko. Coś w tym jest, właśnie sypie białymi płatkami, na liczniku tylko -5.

Już zapomniałem, że paliłem papierosy. A i na fajkę ochota bierze mnie coraz rzadziej. Zdaje się, że odpowiednia dawka wysiłku fizycznego sprawę załatwia lepiej, niż te wszystkie pastylki, plasterki czy plastykowe fiuty z nikotyną. 

Do Hamburga - 76 dni.

sobota, 11 lutego 2012

Mrozik, las, śnieg


23 km, las

Goleniów, Łęsko, Stawno, Bolechowo, Goleniów. 

Zanim zanurzyłem się w ostępy, wizyta w SP 2, gdzie Aneta piekła z dzieciakami ciastka, rogaliki i inne pachnące cudeńka. Wrąbałem kilka croissantów prosto z pieca, na konto przyszłego wysiłku, żeby organizm nie zgłaszał pretensji o brak cukrów... Na wyjście dostałem jeszcze torbę świeżutkich wypieków dla rodzinki. Młody właśnie wciąga ostatnie okruszki. Nie pytał, czy ktoś ma ochotę na ciasteczko. Pewnie zapomniał.

Pogoda była boska. Prawie bezwietrznie, słonecznie, mroźno w granicach -8. Śnieg na leśnych drogach przedeptany i przejeżdżony, szorstki i skrzypiący pod nogami. O kałużach pod śniegiem nie ma co myśleć, zamarznięte. Nie dało się jednak biec zbyt szybko, bo buty nie miały takiej przyczepności, jak do asfaltu. Poślizg przy odbiciu minimalny, ale przeszkadzający. Jednak do biegu czysto relaksowego warunki świetne. Do Łęska bieg bez przerw, na moście kilka fotek, chwila wytchnienia i delektowania się krajobrazem. Rzeka zamarza, kajakiem nie dałoby się już przepłynąć (chyba, że z kijkami narciarskimi). Za mostem bieg aż do krańca Bolechowa, znów chwila przerwy, potem już bez przystanku aż do domu. 
Kiedy ciało się rozgrzeje w biegu, ma się wrażenie, że mrozu zupełnie nie ma. W drodze zdjąłem nawet rękawice, było mi za gorąco w dłonie. Wystarczyło jednak stanąć na dłuższą chwilę, a mróz natychmiast przedzierał się przez przepocone ciuchy; trzeba było szybko ruszać w dalszą drogę, by nie ryzykować przeziębienia.  

Darek melduje, że wraz z Anetą systematycznie pochylają się nad adwentowym kalendarzem i czerpią z niego z namaszczeniem i rozwagą. Przestudiowali podobno już połowę. Młody również poznaje zawartość swojego egzemplarza, zbliża się do połowy. Niby zwykłe kalendarze, a ile radości!

piątek, 10 lutego 2012

Kicha

8,5 km

Jednak coś jest na rzeczy z tą niedobrą dla biegania porą. Piotrek wyciągnął mnie po południu na galę młodych sportowców, na stadionie byłem o 18.30. Nie było dołka cukrowego, ale bieg wyjątkowo mi nie szedł (choć pewien na to wpływ miał wczorajszy gin&tonik). Darowałem sobie na cztery kółka przed końcem. Jutro odrobię z nawiązką: sobota, pora na 20 km z hakiem.

czwartek, 9 lutego 2012

Znowu dobrze

10 km, bez problemów

Zdaje się, że organizmowi rzeczywiście nie odpowiadała pora biegu. Dziś poszedłem przed 17, z garścią cukierków w kieszeni, na wszelki wypadek. Po pierwszym kółku dołączył do mnie Wiesiek, razem przebiegliśmy 15 kółek, po czym zrobiłem sobie chwilę przerwy na rozciągnięcie mięśni. Po minucie ruszyłem znowu, bez żadnych kłopotów zrobiłem brakujące 10 okrążeń, ostatnie 7 w naprawdę szybkim tempie. No i nie było żadnych spadków cukru, żadnego słaniania się i modlitwy o cukierka. Prawdopodobnie należy więc omijać stadion tuż przed dobranocką.

Wczoraj w nocy troszkę popadał śnieg. Niewiele, ale przykrył żużel bieżni. Ktoś pomyślał, żeby z grubsza śnieg odgarnąć, więc warunki do treningu były dziś idealne: nie za zimno, nawierzchnia niezła. Być może dlatego tuż przed 18 na bieżni było kilkanaście osób, którym zima nie straszna. Większość to oczywiście kobitki.

środa, 8 lutego 2012

"-Porter jest w lodówce..."

10 km

Tytułowymi słowami powitał mnie junior, gdy wróciłem ze stadionu. Czy mogło być piękniejsze powitanie? Jasne, mógł powiedzieć: dwa porterki. Bóg jednak zapłać za tego jednego, młody człowieku! :)


Organizm wyraźnie ma mi coś do przekazania. Dziś powtórzyła się wczorajsza heca ze spadkiem poziomu cukru. Więc albo szanowny organizm sugeruje potrzebę lekkiego odpoczynku, albo nie odpowiada mu pora biegu (nigdy mi się nie biegało zbyt dobrze między 18 a 19). Zaczniemy od zmiany pory biegu, postaram się robić to ze dwie godziny wcześniej.


Po południu wpadł Piotrek. Leciał na pocztę, w ręku miał jakąś stertę kwitów ze Straży Miejskiej z Karlina. Na szczęście, przyszło mu do głowy, żeby zapytać mnie o zdanie, zanim wyda 300 zł na mandat za zdjęcie z fotoradaru. Zapytałem, czy kwitował przyjęcie przesyłki. Zgadłem, nic nie podpisywał, barany przysłali mu ją zwykłą pocztą. Dałem Piotrkowi do wyboru, mianowicie zrobić z kwitów:
a/ kuleczkę,
b/ samolocik
c/ dmuchanego diabełka.
Zdecydował się na kuleczkę. 

Zaoszczędzone 300 zł da się upłynnić w milszy sposób. A propos: najprostsza metoda na fotoradar - nie odbierać poleconego ze straży miejskiej, sprawa przyschnie, bo póki nie poświadczymy podpisem odebrania pisma, panowie co najwyżej mogą nam życzyć miłego dnia. W razie popełnienia błędu pt. odebranie poleconego od strażników Teksasu - służę radą. Skuteczną, zapewniam, bo przetestowaną z powodzeniem na sobie ;)

wtorek, 7 lutego 2012

Mikołajowi odgryźć łeb

10 km

Po pierwszych pięciu kółkach - ściana. Gwałtowny spadek glukozy, odeszły mi wszelkie siły i ochota do treningu. Jak na złość, wczoraj wyjąłem z kieszeni polaru parę cukierków, które na taką okazję noszę przy sobie. Na szczęście poratował mnie trener Jacek K., obdarowując mnie świątecznym "mikołajem", którego zaraz skonsumowałem. Czekolada tandetna i glutowata, ale słodka. Po chwili siły powróciły i już bez kłopotu zrobiłem brakujące 20 kółek.

Pogoda prawie wiosenna - minus 6. Po paru ostatnich dniach to prawie jak pieszczota ;)
Piotrkowy "majtkowóz" odjechał. Znaczy, naprawdę nadchodzi wiosna.

poniedziałek, 6 lutego 2012

-24

10 km, stadion

Mróz jak diabli. Rano było -24, w ciągu dnia się ociepliło do -15. To temperatury, przy których wymierają Jamajczycy, a Rosjanie wkładają podkoszulki i przymykają okna w łazienkach. O dziwo, 15-letni renault espace rano zapalił bez żadnych dyskusji, choć coś tam w nim początkowo piszczało i zgrzytało. Starosta parę dni temu kupił jakąś nowiutką toyotę; dziś wzywał lawetę, żeby odwieźć nabytek na naprawę gwarancyjną. Japończyk padł.

Bieg przy tej temperaturze nie jest specjalną przyjemnością. Być może (to tylko teoria) jedne cienkie spodnie z lycry to za mało i dlatego uda trochę przemarzają, a stawy kostek mimo dwóch par skarpet nie rozgrzewają się, jak należy. Po dziesięciu kółkach robię krótką przerwę, rozciągam mięśnie i nieco zwalniam tempo biegu. Pomaga: biegnie się lekko, z kółka na kółko szybciej i sprawniej. W najlepszej formie robię pięć ostatnich kółek. Zazwyczaj żal jest kończyć, ale dziś zszedłem z przyjemnością, bo znów pojawił mi się szron na rzęsach.

Kiedy schodziłem, było około wpół do szóstej. Niebo na zachodzie było jeszcze dość jasne; za paręnaście dni o tej porze będzie jeszcze widno.

Od paru dni pod moim domem stoi lupo Piotrka, znane w mieście autko "w kolorze majtkowym". Piotrek nie Jamajczyk, nie wymarł wskutek mrozów. Postój należy wiązać raczej z letnimi oponami, jakie toto ma zamontowane. Jak autko zniknie, to będzie znak nadejścia wiosny. ;)

niedziela, 5 lutego 2012

Bieg z lodem na rzęsach

11 km, stadion

Mróz konkretny. Kiedy schodziłem ze stadionu, było -17 (teraz -21) i miałem lód na rzęsach. Chyba przez to mrozicho nie czułem żadnego skutku wczorajszego posiedzenia, nie miałem też ochoty na przerwanie biegu choćby na chwilę. Biegało się tak dobrze, że dorzuciłem sobie jeszcze kilometr do normalnej dawki. Bywało bieganie w jeszcze ostrzejsze mrozy; pamiętam, że parę lat temu wracałem z lodem przymarzniętym do skóry, który powstawał z kondensującej pary. I dało się wytrzymać.
Jest tak zimno, że kto nie musi, nie wychodzi z domu. Na ulicach cicho i pusto, mało jest też samochodów. Kaloryfery rozżarzone, ale w domu tak sobie. No, doczekaliśmy się zimy. I pomyśleć, że dwa tygodnie temu w Czechach widziałem wiosenne klucze gęsi... Pewnie zawróciły, kiedy się zorientowały, że to jednak jeszcze nie wiosna ;)

sobota, 4 lutego 2012

Zostało 85 dni

13 km, teren

Rano kawka i w dresik. Piękny, słoneczny, nawet niespecjalnie mroźny ranek zachęcał do ruszenia w teren. Z lasu zrezygnowałem, za duże ryzyko skręcenia nogi na nierównościach przykrytych śniegiem. Ruszyłem szosą w kierunku Lubczyny, a potem drogą przez park przemysłowy - tam 3 km prostej. Śnieg zmrożony, więc dość przyczepny, poboczem dało się biec bez trudu i poślizgów. Powrót tą samą trasą, na stadionie jeszcze pięć kółek na deser. Na drogach mały ruch, nie trzeba było co chwila ustępować drogi pajacom w złomach.
Do Hamburga 85 dni. Czas chyba popracować nad szybkością, jeśli ambitny program zbicia czasu o godzinę ma zostać zrealizowany. Z wytrzymałością, nieskromnie powiem, źle nie jest.
Tydzień przed Hamburgiem inna miła impreza: maraton kajakowy (42 km, z tego 30 pod prąd) w Spreewaldzie. Byłem w ubiegłym roku, dałem radę, a przy okazji zachwyciłem się rewelacyjnym terenem do kajakowej rekreacji. W tym roku chętnych na powiosłowanie w okolicach Cottbus jest więcej, ekipa będzie liczyć co najmniej 5 osób.

piątek, 3 lutego 2012

Bialutko

1o km, stadion

Odśnieżone, wieczorem nawet oświetlone!
Napadało trochę śniegu, ciekawy byłem, czy da się skorzystać z bieżni. Miłe zdziwienie, śnieg odgarnięty. Jak niewiele trzeba, żeby poczuć zadowolenie.

Na trening poszedłem przed 18. Pierwszy raz tej zimy poczułem, że powietrze jest naprawdę mroźne. Przez dwa pierwsze kółka każdy wdech czułem głęboko w płucach, zimno nie pozwalało oddychać przez usta, a nos zamrażało. Kiedy się dobrze rozgrzałem, zimno przestało być dokuczliwe, a bieganie było zdecydowanie przyjemne, efektywne. No i ten chrzęst zmrożonego śniegu pod stopami... Myślałem, że będę czuł skutki wczorajszego posiedzenia z Piotrkiem. Nie było żadnych.
Piotrek zdecydowanie zgadza się z poglądem, że wypasiony stadion lekkoatletyczny nie ma żadnego sensu. Potrzebna jest bieżnia treningowa plus te elementy lekkoatletyczne, które są już dziś, a i to nie wszystkie. "-K...wa, a na co nam tutaj skocznia o tyczce? Widziałeś kiedyś, żeby ktoś w Goleniowie skakał o tyczce? Rzucał młotem? To ma być stadion dla dzieciaków, dla trenujących zawodników i dla tych ludzi, którzy mi się podpisali pod petycją do burmistrza. Na pewno nie bajer dla trzech zawodowców i ich trenera" - wyłożył swój pogląd Piotrek W. I racja.

czwartek, 2 lutego 2012

Rześko, że hej!

10 km szlakiem goleniowskiego żużla

Niech dzień jak najszybciej się wydłuży, żeby po południu można było wybrać między tuptaniem po osirowskim składzie żużla, a lasem. Na razie wyboru nie ma, żużel i kłęby szarego kurzu są bez alternatywy. Dziś na szczęście zaczął prószyć śnieżek i ten szary syf został przykryty. Mróz nieco zelżał, rano było -17 stopni, teraz jest około -8. Da się już żyć, temperatura wprost wymarzona do biegania. Babki, które chodzą po bieżni też nie wymiękają, stała ekipa jest regularnie, niektóre panie nawet codziennie.

Od jednego z wtajemniczonych dowiedziałem się, że tartanowa bieżnia mogła powstać już w 2005 roku. Dokładnie według planów, jakie wtedy opracowano. Była nawet akceptacja władz gminy i gotowość wyłożenia pieniędzy. Nie doszło do tego, bo - podobnie jak parę dni temu - zaczęło się rozsuwanie nosem przez bossów od sportu, że skoro cztery, to czemu nie sześć torów, a może i osiem? No i centrum spikerskie, magazyny, nawodnienie, odwodnienie, rzutnia młotem, skocznia w dal, wzwyż, w bok, w dół... Wojciechowski w pewnej chwili miał dość tematu, więc dziś mamy, co mamy.
 
Cholera, zapomniałem wczoraj zażądać, by bieżnię oświetlano codziennie, nie tylko trzy razy w tygodniu. Dziś światełko nie przysługiwało dziesięciu osobom, które kręciły się po bieżni. Lodowisko, choć puste, tonęło w blasku. Ot, taki folklor.

środa, 1 lutego 2012

I jeszcze brylancik w d...

Dyszka, żużel

Błąd. Poszedłem na stadion jeszcze za dnia. Widziałem unoszący się spod nóg żużlowy pył, czułem, jak mnie oblepia. Wrażenia by nie było, gdybym w ciemnościach tego syfu nie widział. W domu się okazało, że wrażenie było prawidłowe, a nogi czarne.
Bieg sympatyczny. Wprawdzie zimniej niż wczoraj, ale nie było wiatru, a w tych warunkach sama temperatura nie ma znaczenia. W spokoju 25 kółek, bez znaczącego, odczuwalnego wysiłku.

Goleniowski żużel
Dziś było drugie spotkanie w sprawie bieżni. Padły kwoty, które wywołały konsternację u wiceburmistrzów. Od 2,5 do 10 mln zł, w zależności od tego, czy chcemy mieć platynowe progi startowe, czy też wystarczy nam stare, spatynowane srebro. Wice Banach nawet nie chciał słuchać o wizjach bieżni z sześcioma torami, nawierzchnią typu Mondo (jeśli dobrze pamiętam nazwę), Ojciec Dyrektor nie śmiał już nawet wspomnieć o centrum spikerskim. Na stole pojawiły się plany bieżni sporządzone w 2004 roku, okazało się, że jest czterotorowa. "-Nie będziemy rozmawiać o niczym więcej, niż wówczas planowano - zadysponował wice. -Jeśli wtedy starczały wam cztery tory, starczą i dziś. Proszę mi nie snuć planów jakichś mityngów ze światowymi gwiazdami LA, bo to fantazje. Nie ma szans na nic więcej, niż zawody rangi powiatowej, no - wojewódzkiej. To ma być stadion treningowy i rekreacyjny, służący młodzieży szkolnej i mieszkańcom." Co cieszy, nie padła żadna sugestia, że temat bieżni idzie do kosza.

Muszę się spotkać z Piotrkiem i porozmawiać na ten temat. Zdaje się, że Piotr zgodzi się w zupełności z panem wice, sam również nie ma wizji mistrzostw świata LA w Goleniowie. Piotr nie pali żadnego zielska, a to co spożywa, wywołuje tylko poranne pragnienie, czasem lekki ból głowy. Może dlatego kolorowych wizji
nie miewa, a na wiele spraw ma poglądy zadziwiająco trzeźwe.