środa, 30 maja 2012

Machnijmy półmaraton

21 km

Wczoraj wróciłem do pomysłu przebiegnięcia się na jakiś średni dystans. Na sobotę wyszukałem bieg w Bytowie, półmaraton. Śliczne miasteczko na Kaszubach, z pięknym zamkiem krzyżackim. Byliśmy tam przed rokiem, miasteczko było w totalnym remoncie, teraz podobno wszystko jest już ukończone i wygląda super. Warto podjechać i zerknąć, może jakieś pomysły da się przeszczepić na grunt goleniowski. 
W ramach szybkich przygotowań dzisiejszy trening nieco przedłużony, 21 km czeka mnie też w sobotę. Choć wczoraj co nieco zostało spożyte, nie miało to wpływu na jakość biegu. Jeśli równie lekko będzie się biegło w Bytowie, można być spokojnym o dobiegnięcie, a i wynik może być nie najgorszy.
Za tydzień, w niedzielę, być może podjadę do Grodziska Wielkopolskiego, na inny półmaraton. Bieg z niezłą obsadą, startuje dobrze ponad 2 tys. biegaczy, to już wydarzenie. 
Dziś ciekawe wydarzenie w kontekście typowej dla Polaków niechęci do nieznajomych, przejawiającej się m.in. burackim mijaniem ich bez słowa przywitania czy choćby drobnego gestu pozdrowienia. Kiedy dziś byłem głęboko w lesie koło Bolechowa, naprzeciw mnie szedł jakiś mężczyzna ze sporym psem. Kiedy podbiegłem bliżej zobaczyłem, że gość wygląda na osobę z jakimś niedorozwojem umysłowym. Ale, proszę sobie wyobrazić, już z daleka uśmiechnął się do mnie i grzecznie powiedział "dzień dobry!". Odpowiedziałem tym samym. 
Wreszcie ktoś normalny, pomyślałem...

wtorek, 29 maja 2012

Wzorowa rozgrzewka

Wczoraj  i dziś po 10 km

Znów ranne bieganie, bo przyjemniej, chłodniej i potem cały dzień do zagospodarowania. Po bieżni nie da się, niestety, pośmigać. Jeden wielki kurz, odpuszczam sobie żużel i krążę po asfalcie wokół stadionu.
Ciekawy widok dziś obserwowałem. W drugiej połowie mojego treningu pojawił się gość ubrany w niesłychanie profesjonalny strój, prosto od krawca. Zaczął od rozgrzewania góry, w tym czasie ja zrobiłem duże kółko. Potem, co kółko, obserwowałem rozgrzewanie innej partii ciała: stawy skokowe, kolana, mięśnie ud. Kiedy robiłem szóste, znów rozgrzewał górę, pewnie zdążyła wystygnąć. Potem jegomość wszedł na rozbieg do skoku w dal, podszedł do skrzyni z piaskiem i patrzył w dół, jakby tam był z kilometr przepaści. Po czym poszedł do domu, nie robiąc nawet jednego okrążenia stadionu.

niedziela, 27 maja 2012

Kajakowy weekend

Piątek 10 km, sobota 10 km, dziś 14

Trochę dziko jak na Piławę
Wreszcie odpowiednia na kajak pogoda. Rano w sobotę wyprawa do Nadarzyc, rozejrzeć się po zalewach. Wyciągnąłem z trzcin grupę, która pierwszy raz płynęła przez rozlewiska i normalnie pogubiła drogę, nie potrafiąc wrócić na właściwy kurs. A zasada jest taka prosta: do betonowego mostu trzymamy się prawego brzegu, potem lewego. No i są tzw. drogowskazy, wyraźnie pokazujące kierunek płynięcia. Ale ludzie jakoś to trudno ogarniają.
Zostałem na noc, bo po wypitym piwie wolałem nie ryzykować. Nic by gliniarzom większej radości nie sprawiło, niż złapanie mnie po piwku.
Piława jak zwykle urocza. Trochę więcej, niż zwykle, drzew leżących w wodzie, ale tylko raz musiałem wysiadać z kajaka i przerzucać go przez kłodę.
Pod wieczór, by dnia nie tracić, wybrałem się na przebieżkę drogą do Bornego. Zdaje się, bieganie w tamtej okolicy nie jest zajęciem popularnym, bo kierowcy patrzyli na mnie z pewną wyższością (nie ma autka, to musi biegać...), a piesi patrzyli, jakbym, kurka, biegał nago. Duże, zdziwione oczy były standardem.
Popołudniowy bieg w niedzielę - średnio przyjemny. W lesie nie można się było zatrzymać nawet na chwilę, muchy i komary natychmiast atakowały. Ulga dopiero na otwartej przestrzeni, w parku przemysłowym. Kiedy byłem na drodze lubczyńskiej, mijała mnie rowerzystka z butelką wody w ręce. Chciałem ją dogonić i tę butelkę wyrwać, tak mi się pić chciało. Agresji nie dokonałem, wygasiłem ją myślą o butelce chłodnej wody, która czekała w równie chłodnym garażu. Z gwinta walnąłem od razu połowę zawartości.

czwartek, 24 maja 2012

Bieg po chińsku

14 km

Przez całą trasę przypominała mi o sobie porcja wietnamsko-chińskiego jedzenia, jakie przyswoiłem po południu. Z Chinami toto miało niewiele wspólnego (zarypista jest ta surówka z kapuchy jako dodatek do ryżu...), za to było ciężkostrawne. Odpokutowałem, dłuższy czas do wietnamca nie zajdę, niech go cholera razem z tym jego grilowanym psem.
A mogło być naprawdę przyjemnie, bo pogoda idealna: słońce, wiatr, nie za gorąco, robali niewiele. 

Telewizji nie da się oglądać. Ogólna szajba na temat Euro 2012. W reklamach wielkie kitowanie, każde gówno próbują wcisnąć pod hasłem "Cała Polska gra w piłkę". Pewnie wszyscy zakładają, że lud jest głupi i łyknie każdą głupotę. Założenie słuszne, lud jest głupi. Z przyjemnością stwierdzam, że należę do mniejszości, która nawet nie wie, kiedy rozpoczyna się to najważniejsze podobno wydarzenie od czasu bitwy pod Cedynią. Zdaje się, że jakoś w czerwcu. Pewnie znów tzw. "nasi" będą grać o honor, o wszystko, albo o jedno i drugie. Mam nadzieję, że szybko odpadną, szajba i piłkarskie branzlowanie się skończą.

środa, 23 maja 2012

Jest linia

Wczoraj 11 km, dzisiaj 12

Upał zelżał minimalnie. Na bieżnię poszedłem pod wieczór, biorąc ze sobą butlę wody dla poratowania sił. Przydała się. Wolałem krążyć po asfaltowych ścieżkach, niż po pylącym żużlu, dzięki czemu nie wróciłem do domu szary od brudu.
Epokowa chwila. Na bieżni pojawiła się linia wytyczająca szybki tor najbliżej boiska. O tę linię wnioskowałem parę miesięcy temu, ale Ojciec Dyrektor stwierdził wtedy, że "to nie takie proste...". Cuda jednak się zdarzają.

Pod koniec biegu przyszedł Piotrek z maratończykiem Krzysiem i Sławek Sz. z chłodnym piwem. Uzupełniłem zapas elektrolitu słuchając opowieści Krzysia o toruńskim maratonie. Było tak, jak wszyscy przypuszczali: poczuł się świetnie na początku biegu, dodał więc gazu i ruszył sprintem. Na 15 kilometrze przestał już marzyć o przekroczeniu bariery dźwięku, walczył o życie i dotarcie na metę. I tu pełny sukces: przeżył, dotarł. Oczywiście, ma już własne wytłumaczenie, dlaczego nie udało mu się zrobić czasu w okolicach 4 godzin: upał. Nie dopytywałem, czy ci, którzy mieli najlepsze czasy, biegli przy innej pogodzie.

Uzupełnienie: cudu jednak nie było. Linię wokół boiska wyrysowano na potrzeby jakichś szkolnych zawodów LA, z prywatnej inicjatywy. OSiR nadal sprawę rozważa, co nie znaczy, że linia będzie odnawiana, kiedy nieco się zatrze.

poniedziałek, 21 maja 2012

Piątkę złamał

Sobota - 10 km, dziś - 14

Mało znane, a jedno z piękniejszych
Zgodnie z planem, w sobotę wypad na jezioro Lubie w okolicy Drawska Pomorskiego. Duże, czyste, puste. Samochód zostawiłem na dzikiej plaży koło pałacu w Karwicach, napływałem się do oporu. Niestety, widać skutki zimowej przerwy, trzeba potrenować :). Relaks kapitalny, dopiero po południu spokój zakłócili miłośnicy skuterów wodnych, ujeżdżający swoje zabawki. Ale ja już byłem na odjezdnym.
Pod wieczór, aby wyrzuty sumienia nie dręczyły, przebiegłem się przez park przemysłowy, 10 km zrobione. W niedzielę odbój, bo wyjazd do Poznania na absolutorium córci. Klimaty świąteczno-gastronomiczno-winne, a że gorąco jak piorun, to bez biegania.
Absolutorium odebrane
Krzysiu, jak doniesiono, wystartował w Toruniu i dobiegł. Złamał piątkę: 4:59,49, a więc o 11 sekund. Podobno zarzeka się, że nigdy więcej maratonu, chce odtąd pływać, a biegać jedynie rekreacyjnie. Poczekamy, zobaczymy, też się zaklinałem. Dobrze, że dobiegł. Wie teraz, co to jest maraton, jak się pracuje na wynik i jak się go osiąga. Własne doświadczenie - bezcenne. Mam nadzieję, że opowie o nich kolegom-trenerom, którzy chętnie udzielają rad na lewo i prawo, nie stanąwszy dotąd na starcie maratonu. Krzysiu stanął nie tylko na starcie, ale i na mecie. Trzeba uszanować!

Tego samego dnia Gapa przebiegł 47 km w ramach treningu przed 24-godzinnym biegiem w Katowicach. Startują z Anetką za 3 tygodnie.

Pod wieczór przebieżka po lesie i tzw. parku przemysłowym. Gorąco, ale w lesie ciut chłodniej i - o dziwo - wietrzyk. Gorzej było na otwartej przestrzeni parkowej, gdzie, diabli nadali, nie wiało zupełnie. Miły akcent w postaci babki, która mnie zaczepiła o sklep spożywczy (???), a ja ją z kolei o coś do picia. Sklepu nie było, picie - owszem.
Wieczorem dzwoni Anetka i pyta o moje dzisiejsze przełażenie przez autostradę. Właśnie przejeżdżała. Darowała mi życie, a przecież mogła dodać gazu i nieco skręcić w lewo... 

piątek, 18 maja 2012

Trening na zapas

9 i 5 km

Poranny trening był planowany. Po kawie, kilka minut przed siódmą, kierunek - las. Po drodze parę słów z Panjankiem, który był już w pracy, skończył jak zwykle wieczorem. Zaczynam lubić gościa, bo jest chyba najbardziej pożytecznym egzemplarzem z roju ludzi, którzy siedzą w biurach OSiR pozorując pracę.
Jak wczoraj, nikogo rano nie spotkałem, jelenia dziś nie było.
Po południu nie bardzo miałem co robić, więc się zabrałem na stadion, zrobiłem dziesięć kółek po asfaltowej alejce wokół stadionu. To na wypadek, gdyby ziściły się plany jutrzejszego wyjazdu na kajak na cały dzień. Kiedy wrócę, na pewno nie będzie mi w głowie bieganie, tylko kąpiel i wypoczynek. 
Sebastian sugeruje, żeby stworzyć w Goleniowie stowarzyszenie biegaczy, co umożliwi postaranie się o jakieś środki od sponsorów. Sprzedaje zegarki, ma kontakty z przedstawicielami firm je produkujących i twierdzi, że to całkiem realne. Czemu by nie spróbować? Ja widzę inne korzyści. Jak mawiał stary Wasyl, w kupie siła. Kiedy ma się szyld i - najlepiej - pieczątkę, w różnego rodzaju instytucjach jest się poważniej traktowanym, niż niezorganizowana grupa. 

Nie wiedzieć czemu, zacząłem być traktowany jako wybitny ekspert od skutecznego odchudzania. Oczywiście, wyjaśnienia, że to efekt codziennych treningów, nie przekonują. Dziś znajoma przepytała mnie, co sądzę o diecie polegającej na piciu z rana dużej ilości taniej coli z Biedronki. Jakaś jej koleżanka dzięki temu nektarowi schudła paręnaście kilogramów, choć, jak przyznała, zdrowo nie wygląda. Poradziłem, żeby wstrzymała się z oceną skuteczności diety do chwili, kiedy tej koleżance zaczną wypadać zęby i łamać się kości. Takiej ilości kwasu fosforowego, wypłukującego z organizmu wapń, nikt na dłuższą metę nie zniesie.
Czego to babki nie wymyślą!

czwartek, 17 maja 2012

Jesienią Poznań

14 km

Poranne bieganie po lesie. Na polanie trafiłem na pięknego jelenia, który niespecjalnie przejął się moją obecnością, powoli i spokojnie odszedł w gęstwinę. Porządnie przewiało mnie w parku przemysłowym, na odkrytym terenie. Pomierzyłem sobie czas na odcinku trzech kilometrów. 5:10, 5:09, 5:04, oddech swobodny i nieprzyspieszony, tętno w normie. Trzeba będzie popracować nad nieco szybszym tempem biegu, z zachowaniem oddechu na poziomie omalże spoczynkowym. Może to pozwoli osiągnąć jeszcze lepszy czas? Zapisałem się na maraton w Poznaniu, połowa października. A co!

Po południu byłem u klienta, wracając podjechałem na stadion ostatni raz przed maratonem pogadać z Krzysiem. Po drodze spotkałem kilka osób biegających po ulicach, po parku. Na stadionie spora grupa. Aż miło popatrzeć.

środa, 16 maja 2012

Weryfikacja prognoz

10 km wczoraj, 10 dziś

Kiedy się pobiega z rana, dzień wydaje się dłuższy. Popołudnie można swobodnie planować, nie ma w nim punktu pt. wizyta na stadionie. W to miejsce można wstawić np. popływanie kajakiem. Wygodne.

Dziś na stadionie spotkałem Krzysia, który w niedzielę startuje w maratonie toruńskim. Zapytałem o kondycję i stan przygotowań. Krzyś poskarżył się na ból w nodze, po czym przedstawił zweryfikowaną prognozę swojego biegu. Plan brzmi: dobiec. To znaczy, że nawet dobiegnięcie nie jest pewne. Nie ma już żadnych oczekiwań odnośnie czasu, nie ma mowy, że "w tej sytuacji...". Przyznaje, że trochę mu głupio przed publicznością, której onegdaj naopowiadał, czego to on nie dokona w Toruniu.

Niech dobiegnie, niech i ma jak najlepszy czas. Chłopak będzie miał pojęcie, o co chodzi w maratonie, chyba już nie będzie się bawił w kąśliwe komentarze dotyczące innych. Nie ma to, jak doświadczyć czegoś na własnej skórze.

Dziś na bieżni wyrysowano białe linie, wytyczające tory dla sprinterów. Nie, nie dla szarej biegającej masy. Dziś OSiR organizował zawody dla dzieciaków z podstawówek. Osobiście prowadził je Ojciec Dyrektor! Bieżnię nawet zagrabiono i sprzątnięto. Nie ma nadal linii wokół boiska, która by wytyczała strefę dla szybko biegających sportowców oraz teren dla tych, co to truchtają albo chodzą z kijkami. Sprawa zapewne jest nadal w fazie podejmowania decyzji. 

poniedziałek, 14 maja 2012

Z ranka

10 km

Wracam do dobrego zwyczaju porannego biegu. Co by nie mówić, najprzyjemniej biega się po porannej kawie, kiedy na stadionie pustawo, powietrze rześkie i nie ma w nim śpiących jeszcze robali wszelkich możliwych gatunków. O ósmej rano człowiek jest już odświeżony, gotowy do pracy i pełen sił. 
Rano na stadionie jak zwykle tylko parę pań zapamiętale maszerujących po bieżni. Wyglądały na nieco spłoszone obecnością faceta, a ja przez moment się czułem, jakbym wszedł do damskiej garderoby. Ale zaraz, pomyślałem, czy ja nie mam prawa przebiec się z rana? Przestałem się przejmować.
Po południu spotkałem faceta, którego znam przelotnie, ale dotąd nie kojarzyłem ze sportem. Wybiegał swoje, podszedł do mnie. Okazuje się, że przygotowuje się do swoich pierwszych zawodów w triathlonie. Śmiał się, bo jakaś znajoma babka podeszła do niego i spytała z troską, dlaczego też on się odchudza, skoro jest i tak suchy jak tyczka (fakt). Nie wierzyła, kiedy tłumaczył jej, że przygotowuje się do zawodów. Kobitki generalnie przychodzą, żeby schudnąć. Średnio to im wychodzi, choć na pewno zyskują na kondycji.

niedziela, 13 maja 2012

Niedziela dniem odpoczynku

11 km

Dzień odpoczynkowy po wczorajszym półmaratonie. 11 kilometrów w tempie relaksowym, wzdłuż brzegu Iny, po lesie. Cholerne kolano, nie daje o sobie zapomnieć. Niby nie boli mocno, ale wciąż o sobie przypomina, co samo w sobie jest objawem niedobrym. Waldek N. od razu zasugerował stertę lekarstw, odżywek i temu podobnych cudów farmacji. Olać, im mniej leków i lekarzy, tym człowiek zdrowszy. Liczę, że sprawa rozejdzie się po kościach bez farmacji.

Koncert u burmistrza nadzwyczaj udany. Piotr Wojtasik & Co grali przez prawie godzinę, czadu nie żałując. Pierwszy raz byłem na koncercie, jaki światowej klasy muzycy dawali w prywatnym domu, grając dla przyjemności swojej i kilkudziesięciu słuchaczy, zdaje się - zupełnie za darmo. Przesympatyczni gospodarze, sporo znajomych wśród słuchaczy. Krótko mówiąc, warto było być.

sobota, 12 maja 2012

Plener, lody, koncert

22 km

Góra Lotnika
Wybieganie. Sobotnia trasa przez Łęsko, Stawno i Bolechowo. Miło, bo wiosennie, w zieleni. Dzień chłodny i wietrzny, więc nie było robali, które normalnie, o tej porze roku, potrafią nieźle dokuczyć (komarzyce są akurat na ciągu, ssą jak szalone). Bieg bez przerw, w średnim tempie. Pod koniec przypomniało o sobie prawe kolano, trzeba więc nadal być ostrożnym i nie forsować go zanadto. Na szczęście, zaraz po ukończeniu biegu wszystko wróciło do normy, chodzę normalnie.
Prosto z biegu zaszedłem do lodziarni Dorotki na kawę i sporą porcję lodów cytrynowych, świetnie gaszących pragnienie. Pilnowałem tylko, by siedzieć z daleka od ludzi, bo atrakcyjny to mogłem być jedynie dla much :)
Wieczorem będzie relaks w najlepszym wydaniu: prywatny koncert Piotra Wojtasika i jego kompanii, którzy zagrają w domu burmistrza Roberta.

piątek, 11 maja 2012

Mistrzu!

10 km

Trener, być może przyszły maratończyk, w ten sposób zwrócił się do niejakiego Dariusza G. Niejaki Dariusz, w podzięce, podzielił się z być może przyszłym maratończykiem informacją, gdzie nabyć bieliznę przydatną w biegu, która uwalnia od przykrego obowiązku wymazania się kilogramem wazeliny. Ważne, że być może przyszły maratończyk zrozumiał w końcu, do kogo należy się zwracać per 'Mistrzu'. Dotąd sądził, że do niego.
Mistrz udzielił wywiadu "Gazecie Goleniowskiej". Zrobił to łaskawie, acz bez żadnych fochów. Wywiad zyskał uznanie czytelników, w tym samego Mistrza, który nieco się  zdziwił, jakim darem wymowy dobry Bóg go obdarzył. Podobno zdziwiony nieco jest sam Bóg, nie przypomina sobie takiego daru.
Trener aspirujący do miana maratończyka zweryfikował swoje plany i ambicje. Jak informuje niejaki Piotr W., trener oświadczył mu, że nawet wyposażony w kosmiczną bieliznę, nie jest w stanie przebić wyniku niejakiego Cezarego M., w związku z czym obniża własną prognozę do poziomu 4:15. Nie, nie na minutę, ale na 42 km. 4 godziny i 15 minut. Niektórzy wredni podejrzewają, że wynik trzeba będzie jednak zweryfikować, raczej jednak nie na plus. Najwredniejsi sądzą, że wybitny trener nie dotrze jednak na metę (mimo profesjonalnego, pomarańczowego stroju).

10 kilometrów raczej relaksowo, bez ambicji na szybkość większą od prędkości światła w próżni. 
Zagadnąłem panią, którą od dłuższego czasu podziwiam za upór. Jest na stadionie niezależnie od pogody. Zasuwa co najmniej 10 okrążeń dziennie, nie przejmuje się obecnością tzw. kopaczy. Robi swoje, jak mówi - nie zasnęłaby, gdyby swojej dniówki na bieżni nie odrobiła. W ultramaratonie raczej nie wystartuje, jednak na pewno trzeba docenić to, co robi.

czwartek, 10 maja 2012

L

14 km

Jeden z takich dni, które człowiek najchętniej by przespał, a ponieważ nie może, to odbija się od ściany do ściany, co chwila ziewając. Przed godziną 18 postanowiłem jednak nie łamać zwyczaju i ruszyć w plener na standardową trasę przez Górę Lotnika. Ku zdziwieniu, głęboko w lesie napotkałem babki dziarsko maszerujące z kijkami. Parę minut potem wydało mi się, że mam jakieś omamy słuchowe, ale nie: to kolejna, tym razem licząca 7 osób babska brygada maszerująca przez las. Chłopa żadnego. Skończy się tym, że faceci wyginą jak mamuty, nie ma rady.
Wymiana ciuchów. Stare, w rozmiarach XL i XXL wiszą na mnie jak worek na strachu na wróble. To, co kupuję teraz to "elki", które bynajmniej nie są na mnie opięte. Ciekawe, co będę nosił we wrześniu, po dwóch tygodniach pracy w szampańskiej winnicy. Co roku wracam z Congy lżejszy o około 5 kg. Biegowe legginsy pewnie będę nosić na szelkach...

środa, 9 maja 2012

Żużel, kurka...

10 km, stadion

Żużlowa duma miasta
Trochę wiało, snuły się chmury sugerujące, że wkrótce popada. Zrezygnowałem z lasu, by w razie deszczu móc szybko zejść z trasy. Jak nietrudno zgadnąć, nie padało. Byłem trochę wkurzony i mocno zakurzony, bo żużel pylił jak jasna cholera, do domu wróciłem brudny jak palacz.
Zdaje się, trzeba sobie postawić jakiś cel. Biegam tak sobie, trochę bez sensu, bez przekonania. Kiedy jest jasny cel, jest motywacja i trzeba przyjąć jakiś harmonogram pracy. Popytam chłopaków, czy przypadkiem się w najbliższych dniach nie wybierają na jakiś interesujący bieg. Byle nie w najbliższą niedzielę; pora pojechać do Janusza do Nadarzyc, spróbować powiosłować po Piławie.

Zadziwiająco dużym echem odbił się mój artykuł na temat biegu w Hamburgu. Codziennie zaczepia mnie kilka osób, gratulują biegu i tekstu. Niektórych ludzi nie znam, okazuje się jednak, że mnie znają. Gorzej, że chyba zaczynam być traktowany jako wybitny znawca tematyki biegowej: panie zaczynają mnie pytać o rady - jak biegać, by były efekty, a nie zrobić sobie krzywdy etc. Wymiguję się, bo co ja, kurka, wiem na ten temat? Tłumaczę, że jestem amatorem, żadnym fachowcem, mogę co najwyżej podzielić się własnym doświadczeniem, ale nie nabytą na zewnątrz wiedzą.

wtorek, 8 maja 2012

A to łobuz!

14 km

Chyba wreszcie minęły kłopoty z kolanem, dziś trening bez śladu dolegliwości, za to w bardzo dobrym tempie. Standardowa trasa przez Górę Lotnika, przez "trójkę" (gliniarzy nie było) i park przemysłowy. 
Wieczorem przyszła Dorotka i opowiedziała historyjkę z kawiarni. Siedzą dwie panie w wieku średnim (czyli pewnie młodsze ode mnie :)), jedna z nich czyta Gazetę Goleniowską, w której jest relacja z mojego biegu w Hamburgu. Mówi do koleżanki: no popatrz, Martyniuk biega sobie, robi jakieś wyniki, a jego żonę na wózku musi pchać ten biedny Walkowiak!...
I jak zwykle, Piotrek wychodzi na bohatera, a ja na swołocz, co to żonę na wózku inwalidzkim porzuca w obcym (niemieckim!!!) mieście ...

poniedziałek, 7 maja 2012

Lajt

6 km

Wybitnie relaksowo. Po południu bieżnia. Wprawdzie żużel pyli, ale przynajmniej w razie awarii można zejść w każdej chwili, nie trzeba kuśtykać z głębi puszczy. Pobiegałem w średnim tempie do chwili, kiedy kolano dało znać o sobie. Gdy poczułem lekki ból, zszedłem, akurat po 15 okrążeniu. Świat się nie zawali, jeśli dziś dystans będzie tylko jednocyfrowy.
Spotkałem się dziś z Darkiem, pierwszy raz od sobotniego wieczoru, kiedy tonik, wcale nie w nadmiarze, wyłączył go z grona aktywnych życiowo. Już doszedł do siebie, choć osobliwe zjawisko mocno go zadziwiło. Mnie niespecjalnie; odkąd zacząłem dużo biegać, obserwuję u siebie wyraźnie mniejszą odporność na działanie stosownych płynów. Szybciej zaczynają działać i dłużej trwają skutki. Pewnie ma to związek z intensywnością wysiłku fizycznego. A może po prostu już nie ta wątroba?

niedziela, 6 maja 2012

Co dalej?

Wczoraj 14 km, dziś 16

Darek zapytał mnie wczoraj, co dalej, jakie cele? Hmm... Trzeba pomyśleć. Na pewno w połowie października maraton w Poznaniu, impreza chwalona przez tych, co biegli. W międzyczasie trzeba zahaczyć o parę innych biegów, na krótszych dystansach: 10 km, półmaraton. Zebrać parę medali, a przede wszystkim mieć motywację do codziennych treningów. Prawdziwym celem biegania ma jednak zostać to, co dotąd: dobra kondycja, prawidłowa waga i poczucie zadowolenia z siebie. Najbardziej odległym celem jest na razie maraton w Paryżu, którego nie odpuszczę. Zbyt sympatyczne miasto, zbyt efektowna trasa, by z tej przyjemności zrezygnować.

Po wczorajszym "wieczorze rybnym" u Anety i Darka intensywne dochodzenie do siebie. Bez żalu zrezygnowałem z winka do obiadu. Teraz zbieram się do wyjścia w teren, nie od dziś wiadomo, że na takie stany najlepszy jest wysiłek fizyczny. Za dwie godziny wrócę jak nowy. Ciekawe, jak Piotrek i Darek. Ten pierwszy dzwonił do mnie rano i lekko zmienionym głosem pytał, czy nie zastąpiłbym go w roli opiekuna Karoliny na jej treningu. Nie zastąpiłem. 

No, określenie "jak nowy" może jest trochę przesadzone. Ale dwie godziny biegania po lasach zrobiło mi bardzo dobrze. Kiedy przechodziłem przez "trójkę", poprosił mnie do siebie policjant z patrolu drogówki, który obrabiał akurat jakiegoś jegomościa ze zbyt ciężką nogą. Zostałem pouczony, obiecałem poprawę, powiało dydaktycznym smrodkiem (a co by było, gdyby...). Ciekawy byłem, czy chłopcy skorzystają z okazji, by odegrać się na mnie za cykl artykułów promocyjnych nt. drogówki. Nie skorzystali.

piątek, 4 maja 2012

Relaks na asfalcie

10 km, asfalt

Kolano wciąż delikatnie daje znać o sobie. Dlatego dziś bieg wyłącznie po asfalcie dobrej jakości: droga do Lubczyny i 3 km prostej w parku przemysłowym. Dobra trasa, ale te dwukrotnie pokonane 3 km prostej jak strzał drogi już dawno przestało być przyjemnością. Na pamięć znam każdy metr tej szosy i wiem, co będzie za 20, 100 czy 500 metrów: to samo.
W drodze powrotnej musiałem się oczywiście natknąć na idiotę, który koniecznie musi kogoś potrącić. Tym razem był to kierowca czerwonego malucha ZGL H114. Widział, że nadbiegam, a tuż za mną jest ciężarówka. Złamas jeden, musiał się wepchnąć.
Przed południem rozmawiałem z pewnym znanym lokalnie trenerem LA, który pod koniec maja startuje w pierwszym swoim maratonie i obecnie ostro się przygotowuje, trenując m.in. "minutówki". Trener pogratulował mi wyniku i powiedział, że "w tej sytuacji" on też musi pobiec w czasie poniżej czterech godzin. Próbowałem trochę go tonować, ale moje wątpliwości trener, zdaje się, przyjął jako nieuczciwą próbę zniechęcania go do ustanowienia nowego rekordu maratońskiego. Znający go miejscowi maratończycy przypuszczają, że wystartuje jak strzała. Z tego co wiem, trener nikogo z praktykujących maratony o radę nie pytał. Nie po to przecież jest trenerem, żeby pytać o radę.

czwartek, 3 maja 2012

Spsób na nadciśnienie

11 km, las

Poranna kawa, gazeta, rzut oka na prognozę pogody - w ciągu dnia ma padać. Dopijam więc kawę, stosownie się przystrajam - i w las. Relaksowo, kontemplując wybuch zieleni, jaki nastąpił w ostatnich dniach. Nigdy nie mogę się nadziwić, ile też może być odcieni zielonego koloru.
Na łąkach przy Górze Lotnika przystaję popatrzeć na panoramę rozlewisk Iny. Dobiega do mnie Zbyszek Ajs, do Goleniowa wracamy razem. Kolejny, który pokazał wała lekarzom zwiększającym pacjentom dawki środków przeciwciśnieniowych. Od trzech lat biega parę razy w tygodniu. Z trzech tabletek, jakie niegdyś musiał brać, zszedł do pół tabletki dziennie. Lekarzy zlewa. Kondycja, zrelaksowanie i zadowolenie z życia to wartości dodane, nie do kupienia w żadnej aptece.
Po rozstaniu ze Zbyszkiem biegnę ścieżką wzdłuż Iny. Mijam siedzącego na brzegu żulika, rozpijającego trzecie piwo z tych, co to do kupienia w "Biedzie" za 70 groszy. Żul, zapatrzony w płynącą wodę, też wygląda na zrelaksowanego i zadowolonego z życia. I nie jest, w odróżnieniu ode mnie, spocony.

środa, 2 maja 2012

Na luzie

14 km, teren

Wszystkie boleści minęły, coś tam jeszcze lekko ćmi w prawym kolanie, do jutra minie. Dziś pierwszy regularny trening: las, G. Lotnika, park przemysłowy i powrót do Goleniowa. Do Góry Lotnika w ostrym tempie, potem nieco wolniej, przez park przemysłowy znów szybko, ostatnie 2 km relaksowo.
Miło jest przebiec się bez myśli o tym, że to część jakichś przygotowań, że konieczność, nawet obowiązek. Nie, dziś po raz pierwszy od paru miesięcy przebiegłem się dla czystej przyjemności i bez celu. Ot, po prostu, by się poczuć dobrze i zasłużyć na prawo zjedzenia kolacji. Jeszcze przez parę dni pozwolę sobie na taki luz, potem rozejrzę się za jakimś sympatycznym biegiem na 10-21 km. Takie dystanse to pikuś w porównaniu z maratonem, ale może udałoby się podciągnąć nieco wynik z Jastrowia w półmaratonie i ustanowić jakiś przyzwoity rezultat na dychę?

Spotkałem dziś Roberta i Sebastiana. Gratulowali w taki sposób, że aż mnie zaskoczyli. Robert, który miewa różne dziwne wyskoki, tym razem omalże się pokłonił. Docenił wynik z Hamburga, nie żałował słów podziwu. To samo Sebastian, który w Dębnie chciał powalczyć o podobny rezultat, ale kontuzja jego plany zweryfikowała o pół godziny w dół. Wie, w czym rzecz.
Gratulował też Ojciec Dyrektor. Spotkałem go na stadionie, pochwaliłem się wynikiem i poprawą przez rok o półtorej godziny - aż go przytkało.

Wczoraj zrobiliśmy spotkanie podsumowująco-podlewające naszą hamburską wyprawę. Był Piotr, była Anetka z Darkiem. Pół wieczoru spędziliśmy na analizowaniu mojego biegu (mam dziś wyrzuty sumienia, bo przecież Aneta dzień wcześniej w cholernym upale przebiegła 86 km w ciągu 12 godzin - to jest dopiero wyczyn! Ale nieoficjalnie wiem, że jeszcze w tym tygodniu będzie okazja wrócić do tematu, chętnie posłucham o jej przeżyciach). Darek powiedział, że typował dwa rezultaty: 3:53:00, jeśli będą odpowiednie warunki pogodowe (były), lub 3:58:00, jeśli pogoda zawiedzie. Pomylił się o 13 sekund. Nie ukrywa jednak, że i dla niego największym zaskoczeniem jest to, że tak dokładnie mój średni czas zgrał się z założeniami biegu, o których nie raz tu wspominałem.
Kończąc temat Hamburga, muszę wspomnieć o przywitaniu, jakie zgotowały mi w niedzielę dzieciaki. Kiedy weszliśmy do domu, w przedpokoju czekała meta z szarfą do przerwania, synowska ręka podawała mój ulubiony płyn izotoniczny (butelkę chłodnego portera), a córcia kręciła z tej sceny krótki filmik. Przyjęcie gorące i niespodziewane. Niżej wspomniany filmik.

wtorek, 1 maja 2012

Pingwin rwie się do lotu...

6 km w plenerze

Wczoraj nie było mowy o bieganiu, skutki niedzielnego maratonu były zbyt odczuwalne. Pobolewały stawy i te mięśnie, w których pod koniec biegu zaczynały się skurcze. Dziś, na szczęście, samopoczucie już doskonałe, a stawy nie dokuczają. Mimo wszystko pierwsze sto metrów biegu z boku wyglądało pewnie dość rozpaczliwie, potem stopniowo się rozruszałem. Tylko lekki trucht po lesie, a potem w kierunku wiaduktu na szosie lubczyńskiej. Zmęczenia nie poczułem, ale cały byłem zlany potem - znak, że w pełni do siebie jeszcze nie doszedłem.