14 km, teren
Wszystkie boleści minęły, coś tam jeszcze lekko ćmi w prawym kolanie, do jutra minie. Dziś pierwszy regularny trening: las, G. Lotnika, park przemysłowy i powrót do Goleniowa. Do Góry Lotnika w ostrym tempie, potem nieco wolniej, przez park przemysłowy znów szybko, ostatnie 2 km relaksowo.
Miło jest przebiec się bez myśli o tym, że to część jakichś przygotowań, że konieczność, nawet obowiązek. Nie, dziś po raz pierwszy od paru miesięcy przebiegłem się dla czystej przyjemności i bez celu. Ot, po prostu, by się poczuć dobrze i zasłużyć na prawo zjedzenia kolacji. Jeszcze przez parę dni pozwolę sobie na taki luz, potem rozejrzę się za jakimś sympatycznym biegiem na 10-21 km. Takie dystanse to pikuś w porównaniu z maratonem, ale może udałoby się podciągnąć nieco wynik z Jastrowia w półmaratonie i ustanowić jakiś przyzwoity rezultat na dychę?
Spotkałem dziś Roberta i Sebastiana. Gratulowali w taki sposób, że aż mnie zaskoczyli. Robert, który miewa różne dziwne wyskoki, tym razem omalże się pokłonił. Docenił wynik z Hamburga, nie żałował słów podziwu. To samo Sebastian, który w Dębnie chciał powalczyć o podobny rezultat, ale kontuzja jego plany zweryfikowała o pół godziny w dół. Wie, w czym rzecz.
Gratulował też Ojciec Dyrektor. Spotkałem go na stadionie, pochwaliłem się wynikiem i poprawą przez rok o półtorej godziny - aż go przytkało.
Wczoraj zrobiliśmy spotkanie podsumowująco-podlewające naszą hamburską wyprawę. Był Piotr, była Anetka z Darkiem. Pół wieczoru spędziliśmy na analizowaniu mojego biegu (mam dziś wyrzuty sumienia, bo przecież Aneta dzień wcześniej w cholernym upale przebiegła 86 km w ciągu 12 godzin - to jest dopiero wyczyn! Ale nieoficjalnie wiem, że jeszcze w tym tygodniu będzie okazja wrócić do tematu, chętnie posłucham o jej przeżyciach). Darek powiedział, że typował dwa rezultaty: 3:53:00, jeśli będą odpowiednie warunki pogodowe (były), lub 3:58:00, jeśli pogoda zawiedzie. Pomylił się o 13 sekund. Nie ukrywa jednak, że i dla niego największym zaskoczeniem jest to, że tak dokładnie mój średni czas zgrał się z założeniami biegu, o których nie raz tu wspominałem.
Kończąc temat Hamburga, muszę wspomnieć o przywitaniu, jakie zgotowały
mi w niedzielę dzieciaki. Kiedy weszliśmy do domu, w przedpokoju czekała
meta z szarfą do przerwania, synowska ręka podawała mój ulubiony płyn
izotoniczny (butelkę chłodnego portera), a córcia kręciła z tej sceny
krótki filmik. Przyjęcie gorące i niespodziewane. Niżej wspomniany
filmik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".