czwartek, 28 lutego 2013

Przeziębienie

Zero km, choroba.

Może nie tyle choroba, co infekcja. Kaszel, gile, gęba jak po tygodniu ciężkiego chlania. Nie nadawałem się do żadnej roboty, o bieganiu nawet nie było co myśleć. Na szczęście zbliża się już "dzień zielonych gili", co zwiastuje wychodzenie z dołka zdrowotnego.
A na wieczór aspirynka, setka i pod kołdrę. Może uda się mignąć od antybiotyków.

środa, 27 lutego 2013

Burmistrz też!

10 km

Dobra wiadomość: dzisiaj udział w biegu 27/27 zadeklarowali burmistrz Robert Krupowicz i jego zastępca Tomasz Banach. Heniek Zajko, z racji rozmiarów do biegania raczej się nie nadający, zadeklarował pomoc w obsłudze biegu.
I Robert, i pan Tomasz, to czynni sportowcy. Banach gra w siatę, biega. Robert jest podobno całkiem dobrym zawodnikiem w jakiejś wschodniej sztuce walki, a powiedział mi dzisiaj, że przygotowuje się do startu w Goleniowskiej Mili Niepodległości. 



Na dzisiejszej sesji strzeliłem taką przemowę:


Szanowni państwo radni, panowie burmistrzowie!



Chcę państwa zachęcić do zainteresowania się ciekawym wydarzeniem, jakie odbędzie się pod koniec czerwca, prawdopodobnie 25 i 26. Będzie to bieg dla uczczenia 27 rocznicy pierwszej obietnicy zbudowania bieżni tartanowej w Goleniowie. Miesiąc temu mój przyjaciel, Darek Gapiński, zadeklarował, że z tej okazji gotów jest biegać wokół Urzędu Gminy i Miasta przez 27 godzin.

Pomysł nadzwyczaj się spodobał w środowisku ludzi zainteresowanych czynnym sportem i rekreacją. Dziś jest już pewne, że bieg się odbędzie. Przez 27 godzin, czyli dobrze ponad dobę, biegać będą Darek Gapiński i jego żona, Aneta. Oboje są zaprawionymi w tego typu zawodach ultramaratończykami, dadzą radę. Prócz nich w biegu weźmie udział wiele innych osób, które chcą naszym maratończykom potowarzyszyć choćby przez jakiś czas. Miło mi poinformować, że udział w biegu dotąd zadeklarowało trzech radnych: Łukasz Mituła, Sylwek Kinik i Wojtek Maciejewski.

Bieg rozpocznie się prawdopodobnie we wtorek 25 czerwca o godzinie 9, zakończy w środę, w południe 26 czerwca. Będzie nam miło, jeśli zechcą państwo w tym czasie pojawić się przy urzędzie gminy, pokibicować, może nawet się przebiec. Każdy jest mile widziany.

Impreza jest pomyślana jako happening towarzysko-sportowy, będzie to forma promocji idei budowy porządnej bieżni na miejskim stadionie. Takie przypomnienie, że dorasta już drugie pokolenie goleniowian, które czeka na bieżnię, po której da się biegać. Niedługo zacznie się rodzić trzecie… Chyba pora, by zrealizować stare obietnice.
Zachęcam jednocześnie, by państwo zajrzeli od czasu do czasu na stadion sportowy. Przekonacie się, że grono ludzi, którym porządna bieżnia ma służyć, jest naprawdę duże i nie są to tylko utytułowani sportowcy. Zobaczą państwo przy okazji, w jakim stanie jest obecna bieżnia, zbudowana z żużla 40 lat temu.

Dziękuję bardzo za uwagę i jeszcze raz serdecznie zapraszam do udziału w naszej imprezie pod koniec czerwca.
 


Nieco zawiedli się ci, co czekali, aż kopnę Wojciechowskiego, skrytykuję władze za bierność, być może zapowiem, że wystartuję w wyborach. Jak widać, nic takiego nie nastąpiło. Jak wspomniałem na wstępie, zyskałem za to jasną deklarację trzech kolejnych panów, którzy czynnie poprą bieg, a przez to także pomysł tartanowej bieżni. Sądzicie, że ktokolwiek ośmieli się teraz głośno powiedzieć, że bieżnia jest niepotrzebna? :)


Dziś na Szkolnej zaatakował mnie pies. Wypadł z bramy rozszczekany, mało papy sobie nie rozdarł. Stanąłem ciut zdumiony, bo ów niecny atak na mnie wykonał york, którego - gdybym się uparł - gazetą był zabił. Mała, rozjazgotana kulka, ubrana do tego w jakąś pedalską kamizelkę. Może stąd frustracja i brutalna agresja...
Z tydzień temu dokładnie w tym samym miejscu miałem problem z innym psem, jakimś starym kundlem, który szedł sobie przed jakimś dziadkiem. Sobaka capnęła mnie za nogę, kiedy koło niej przebiegałem. Stanąłem, pogoniłem burka, na szczęście nic mi nie zrobił. Opieprzyłem dziadka, że prowadzi burka bez kagańca, a ten szczypie mnie w nogę. Dziadek na to, że to nieprawda, pies mnie nie ugryzł, bo on nie gryzie. I koronny argument: "Panie, prędzej ja bym pana ugryzł, niż on!" No, w tym momencie się zjeżyłem, bo dziadek negował to, co dosłownie chwilę wcześniej widział. Warknąłem: "Pan to mnie nie ugryzie, zębów pan nie masz" (faktycznie, nie miał). I dla pewności pobiegłem dalej, nie dyskutując, żeby mnie dziadek nie poszczuł tym psem, co to nie gryzie.

wtorek, 26 lutego 2013

Należy się szkodliwe!

9 km

Cały dzień siedzenia z różnymi gremiami. Najdłużej i najbardziej bez sensu - w Maszewie. Tam mają naprawdę mistrzowski patent na marnowanie czasu; dodatek za szkodliwe dla obserwatorów tego cyrku zdecydowanie wskazany. Do domu wróciłem o 20 wieczorem, zdecydowanie podziębiony. Nie było innej opcji, jak wskoczyć w czarne i ruszyć na ulice Goleniówka. Skróciłem nieco ostatni odcinek, darowałem sobie ulicę Przestrzenną w rejonie cmentarza, bo tam ciemno i od metra piachu na chodniku. Wróciłem przez Matejki.

Jutro idę na sesję Rady Miejskiej Goleniowa, żeby zaprosić wszystkich radnych do udziału, biernego lub czynnego, w biegu 27/27. Miało to być wydarzenie towarzysko-sportowe pomyślane jako happening. Aneta chce jednak zrobić ciekawy wynik: 175 km w ciągu tych 27 godzin. No, proszę państwa, to już nie byle co. Jeśli jej się uda, to niech się chowają tresowane charty kolegi Jacka K.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Egzekutywa obradowała

10 km

Posiedzenie egzekutywy w sprawie biegu 27/27 i maratonu się odbyło. Krótko, na temat. Podstawowe rzeczy ustalone, teraz pora zająć się szczegółami, a te, jak zawsze, zadecydują o wszystkim. Na razie jednak wszystko wygląda dobrze. Spokojny jestem o bieg czerwcowy, bo tu wszystko zależy od nas samych, impreza w sumie kameralna i łatwa do ogarnięcia. Większym problemem, tak naprawdę dopiero do rozpoznania, jest wrześniowy maraton (28 września). Być na biegu, nawet wielkim, to nie to samo, co go organizować. Szczęśliwie, maraton nie będzie gigantyczną imprezą, na początek na kilkadziesiąt osób. Przetrenujemy, potem się zastanowimy, czy da się powiększyć.

Odczuwam pozytywne skutki biegania po równym. Dolegliwości ustąpiły, nic nie zakłócało przyjemności z biegu. 
Oczywiście, znów nie byłem na rehabilitacji. Kurka, jutro z rana idę się zarejestrować!

Rano ciekawe doświadczenie. Przepaliła mi się żarówka w przednim reflektorze, pojechałem, kupiłem. I kicha, bo żeby ją wymienić, trzeba mieć albo wprawne i drobne ręce, albo wymontować całą lampę. Wkurzyłem się, pojechałem do znajomego mechanika, a ten się śmieje. Podobno to typowy problem we wszystkich nowych samochodach. Są takie, w których trzeba odkręcać błotnik(!), żeby wymienić żarówkę. Przeciętny Niemiec w takiej sytuacji pewnie dzwoni po lawetę, która odwozi mu autko do serwisu... Mnie się, na szczęście, udało bez lawety.

niedziela, 24 lutego 2013

No i nie ustaliliśmy

8 km

Zebranie egzekutywy się odbyło, ale niestety, nie dało się nic ustalić. Za dużo było gadającej wody, za dużo gości na imieninach koleżanki małżonki, w tym Ukochana Siostrunia Agunia, która spadła jak desant wprost na imprezę. Krótko mówiąc, nie było warunków do prowadzenia poważnych rozmów o dwóch kluczowych imprezach sportowych tego roku. Rozmowy były, ale luźne i o wszystkim. W sprawie biegów spotkamy się na początku tygodnia w Kliniskach.

Zima odpuszcza, znów wszystko topnieje. Poprawka z wczorajszej trasy, ale tylko 8 km. Zdecydowałem, że pora zrobić sobie mały odbój, dać odpocząć katowanym codziennie stawom i ścięgnom. Zwłaszcza, że po wczorajszym wieczorze organizm nie nadawał się do bicia rekordów, natomiast umiarkowany wysiłek fizyczny pozwolił mu wrócić do normy.
OK, został nieco miesiąc do Paryża, więc ograniczenie jedzenia, trzeba zrzucić parę kilo. Lżej będzie biec. I jutro idę się zarejestrować do rehabilitacji.

sobota, 23 lutego 2013

Powrót do starej muzy

10 km

Powrót na stare śmieci: droga na Lubczynę, potem przez park przemysłowy, do samego końca drogi, zwrot na pięcie i powrót tą samą drogą. Asfalt w parku idealnie odśnieżony, świetnie się biega, kiedy nie ma ruchu samochodów. Droga do Lubczyny w gorszym stanie, ale to zawsze jest taki gminny biegun zimna, śnieg i lód trzymają się tu dłużej, niż w innych miejscach. 
W drodze powrotnej rzut oka na bieżnię. Z wolna zamienia się w czarne grzęzawisko. Nie ma chętnych do utytłania się w czarnym błocie, ludzie wolą skorzystać z asfaltowej drogi wokół boiska. Ta, dla odmiany, odśnieżona. Może dlatego, że prowadzi na boisko do nogi.

Ściągnąłem sobie całą dyskografię Bijelo Dugme. Jestem zaskoczony: ta muzyka w ogóle się nie zestarzała! Puściłem młodemu kawałek pt. Kad bi bio bijelo dugme, z ich pierwszej płyty, z 1974 roku, spytałem o zdanie. Młody z uznaniem kiwnął głową. Znaczy, ma dobry gust ;)

Bijelo słuchało się w zamierzchłych czasach licealnych. W "trójce" była audycja pt. Muzyczna poczta UKF, gdzie puszczano całe płyty, nie przerywane gadaniną, zazwyczaj były to pierwsze odtworzenia fabrycznie nowych winyli. Cała Polska siedziała z magnetofonami i nagrywała. Najchętniej w czwartki, kiedy leciały płyty zachodnie. We wtorki, zgodnie z wytycznymi pewnie z samego Komitetu Centralnego Naszej Partii, ówczesnej Obywatelskiej Platformy, nakazane było puszczanie muzyki z krajów socjalistycznych. Dziwnym trafem, nigdy nie leciały pieśni narodów ZSRR, ani enerdowski rock'n'roll. Prowadzący (był to chyba Witold Pograniczny) częstował lud nagraniami z Węgier i Jugosławii, w których to krajach na rockowe granie patrzono przez palce (na zasadzie: niech się gówniarze wyszumią). No i właśnie z owej Jugosławii pochodziły nagrania Bijelo Dugme, których trochę na taśmach miałem... Bijelo nie byli wówczas tak cenieni, jak np. Yes. Po latach do nagrań Angoli z Yes nie ma po co wracać, to szajs. Bijelo - super!

piątek, 22 lutego 2013

Lekkiego pietra mam

10 km

Powtórka wczorajszej trasy. Warunki nieco lepsze. Śnieg na chodnikach udeptany, kaszana na Przestrzennej się zestaliła, tylko Szkolna śliska, nierówna, nieprzyjemna. Chwała Bogu, w przyszłym roku idzie do generalnego remontu, więc na zimę będzie można w mieście wytyczyć całkiem sensowną trasę.
Gdzie się nie zajrzy, tam widać babki z kijkami. Rewelacja. Jeszcze niedawno chadzały grupkami, no, parami. Teraz widać wiele pań maszerujących samodzielnie, nie przejmujących się otoczeniem. Ale i otoczenie przestało zwracać na nie uwagę, są normalnym składnikiem pejzażu. W tym punkcie jesteśmy w Europie.

Przejdźmy do tytułowego pietra. Jak już się nacieszyłem maratonem, na chłodno zacząłem o nim myśleć. No i wychodzi mi, że sprawę trzeba potraktować bardzo serio, i to już teraz, natychmiast. Nie może być siary i wtopy. Jasno rzecz ujmując, maraton od razu musi być o dwie długości przed Milą Goleniowską. Za dużo wszyscy pyszczyliśmy na Ojca Dyrektora, żeby teraz nie okazać się lepszymi. Nie ma alternatywy.
Z tego, co pokrótce powiedział mi wczoraj Darek, nie będzie raczej problemu z logistyką. To, co jest potrzebne do organizacji maratonu, to dla Lasów Państwowych brud spod małego paznokcia. Pikuś, i to z tych mniejszych. Ale nie ma nic za darmo. Jak mawiał mój dziadek Ignac, za darmo to jest tylko ser w pułapce na myszy: chcesz - bierz; reszta płatna. No więc Szanowne Lasy na pewno oczekują pozytywnego piaru (z tym nie ma problemu, załatwione - media biorę na siebie), przyzwoitej frekwencji, no i właściwej organizacji, bo siary panowie z lasu nie lubią. I o te dwie ostatnie sprawy trzeba zadbać należycie. Tak więc, panie i panowie, jutro pierwsze spotkanie organizacyjne dla dwóch kluczowych biegów w gminie Goleniów, a potem do roboty. 

Szukałem dziś w necie dobrej muzyki. Przypomniałem sobie, że pod koniec lat '70 modny był jugosłowiański zespół Bijelo Dugme. Pewnie mało kto zna, ale Gorana Bregivica to już pewnie większość kuma. No i jest kawałek muzyczki sprzed 30 lat, po dłuższej chwili każdy go pozna, bo się przewinął z hukiem przez polską scenę w wykonaniu Kayah. Moim zdaniem wersja z 1983 roku jest lepsza. Porównajcie: Bijelo Dugme, 1983

czwartek, 21 lutego 2013

Będzie maraton!

10 km

Rewelacyjny news z Klinisk, przekazany przez Darka G. 
Nadleśnictwo Kliniska nie tylko się zgadza, ale jest bardzo zainteresowane organizacją "maratonu leśnego" 28 września br.! Pomysł bardzo dobrze wpasowuje się w ich działania promujące lasy jako doskonałe miejsce do rekreacji, są gotowi udzielić pomocy rzeczowej, organizacyjnej, gastronomicznej (pieczony dzik!!!) i w ogóle wszelkiej. Więcej szczegółów wkrótce, bo w sobotę na imieninach mojej Koleżanki Małżonki Aleksandry I owe szczegóły zostaną omówione, opracowany zostanie plan działań - i do roboty, bo tej nie zabraknie.
Ważne, że uda się zrealizować pomysł, jaki Darkowi i Anecie od dawna chodził po głowach. Maratonu w okolicach Szczecina jeszcze nikt nie organizował, Kliniska (bo nie Goleniów!!) będą pierwsze. Oczywiście, dyskretny zamysł jest taki, by przyćmić nieco Goleniowską Milę Niepodległości. Da się zrobić :)
Impreza się odbędzie, to pewne. Założenie jest takie, że zostanie zorganizowana wyłącznie siłami lokalnymi, znaczy: Kliniska plus zewnętrzne posiłki mundurowe, przede wszystkim leśne. No, grupa biegających przyjaciół z Goleniowa, mam nadzieję, zostanie dopuszczona nie tylko do trasy startowej, ale i do organizacji (kurka, o to Darka nie zapytałem, może niepotrzebnie się rajcuję????) 

 Dyszkę machnąłem jeszcze za dnia. Najpierw do Helenowa, potem obiegnięcie osiedla, drogą do starego basenu, a dalej po staremu, Szkolna, Armii Krajowej, Przestrzenna i stadion. Wszystko by było OK, gdyby nie zalodzona upiornie Szkolna, a przede wszystkim koszmarna Przestrzenna, gdzie jakiś baran wysypał mokry piach zmieszany z solą. Efekt następujący: chodnik wyglądał jak obsrany przez krowę z biegunką, a śnieg zamienił się w breję, która nie dawała stopom żadnego podparcia. Umordowałem się więcej, niż na całym wcześniejszym odcinku. Z ulgą dotarłem na stadion (i z ulgą go opuściłem, bo wsiarskie granie nadal króluje w OSiRze).
Spotkałem kilkanaście babek z kijkami. Zjawisko rośnie w siłę, ruszających się kobitek przybywa. Faceci nadal uważają, że oni nie muszą. Bo panie, jak ja byłem w 61 w wojsku, to panie, ja w noc 80 km marszu robiłem, jak był alarm! W pełnym oporządzeniu, panie!

środa, 20 lutego 2013

Mam już dość tej zimy

5 km

Jakiś taki obolały chodziłem przez cały dzień... Pobolewały mięśnie łydek i stawy skokowe, czułem ogólne rozbicie i niechęć do ruchu. Pogoda zresztą do aktywności nie zachęcała, przez cały dzień padał mokry śnieg, który nie topniał, tylko zamieniał się w breję. Było zimno i ogólnie do dupy, jak mawiał poeta Witkacy. Kiedy zbliżała się godzina 19, miałem do wyboru: Fakty w TVN albo przebieżka. W trosce o zdrowie fizyczne i psychiczne Fakty skreśliłem. Został bieg. Rozciągnąłem się solidnie, rozgrzałem, a to jakby zachęciło mnie do ruchu. Wyjście na świeże powietrze nie było już przykrością. Sam bieg luksusem już jednak nie był, chodniki pokryte warstwą zdeptanego, zamarzniętego śniegu, a asfalt zalodzony. Zrobiłem 1,5 km uliczkami "złodziejowa", po czym zajrzałem na stadion. Minąłem się z Arkiem Poczobutem, który zapytał mnie, czy mam ze sobą łyżwy. Faktycznie, byłyby przydatne. Po pięciu kółkach odpuściłem, tą samą drogą wróciłem do domu. 
Wojtek Maciejewski jak najbardziej zainteresowany udziałem w czerwcowym biegu. Miło. Darek pisze, że ekipa z ProGDar Marathon Team też się stawi, z samym sołtysem na czele. Mamy więc już sołtysa biegu!

wtorek, 19 lutego 2013

Radni też pobiegną

9 km

Dobre wieści w sprawie czerwcowego biegu. Radny Łukasz Mituła bardzo chętnie weźmie udział w biegu, nie trzeba go było namawiać. Radny Sylwester Kinik uciekał wzrokiem, ale ostatecznie też się zadeklarował. Jutro pogadam z Wojtkiem Maciejewskim, tu nie powinno być żadnego problemu.
Przed posiedzeniem komisji pogadałem sobie z Wojciechowskim. Chyba mu przeszło, zachowywał się zupełnie normalnie. Więc kto wie, może jednak będzie sędzią startowym?

Sypie śniegiem, jak powinno było sypać przed świętami. Po południu miałem wielką ochotę zaprotestować przeciw opadom śniegu nie wychodząc dziś na bieg. Parę po szóstej przemogłem się, zwyciężyłem lenistwo i zajrzałem do Helenowa, a potem na ul. Szkolną i Przestrzenną. Skróciłem trasę o kilometr i wróciłem do domu przez Matejki, żeby nie brnąć w nieprzetarte chodniki koło cmentarza. Podłoże było nawet nie najgorsze, nieźle się biegło w lepkim śniegu, do którego buty dobrze przylegały. Nie było buksowania.
Dalej pada. W nocy ma zamarznąć. Dobrze, że nigdzie nie muszę jechać.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Czas na Facebooka

Wczoraj 10 km, dziś 11.

Koniec zimy chwilowo odwołany, wali śnieg. Na szczęście mokry i raczej bez szans na długie zaleganie. Podobno od przyszłego tygodnia stopniowa zmiana pogody, więcej akcentów wiosennych.
Wczoraj miałem nieco odpocząć, ale żal było siedzieć w bezruchu. W planie było 5 km, ale skoro biegło się przyjemnie i lekko, zrobiłem standardową trasę przez Helenów i wokół miasta. 
Dziś dla odmiany las, Góra Lotnika i okoliczne pagórki. Nie wymierzyłem trochę z czasem, wracałem już po ciemku. Na szczęście drogę wyprowadzającą z lasu znam dobrze, nie ma na niej niespodzianek, dzięki którym można sobie gębę przemodelować. 
Cieszy rosnące zainteresowanie czerwcowym biegiem spod pomnika Wojciechowskiego. Niektórzy pytają z życzliwą ciekawością, inni czują (i słusznie) drakę w powietrzu. Są i tacy, którym robi się nieco ciepło. Na przykład Czesiek Majdak, który dwa lata temu zaklinał się, że tartanowa bieżnia będzie przed 2014 rokiem wie, że padnie pytanie o tę obietnicę. Nie będzie tak, że tylko Wojciechowski zostanie wywołany do tablicy. Ojca Dyrektora, wielkiego menadżera sportu także zapytamy, w końcu mógł nie kupować jachtów, a pieniądze wydać na stadion...
Najbardziej złośliwe będzie zaproszenie do biegu co niektórych. Czemu by się nie mieli przebiec państwo radni? Burmistrz lub któryś z jego zastępców? A sławni trenerzy od LA, co to zawsze słupka przed władzą robili? A właściwie czemu by samego Ojca nie pchnąć na trasę?
Przez chwilę Burmistrza Tysiąclecia widziałem w roli startera biegu. Pomyślałem sobie jednak, że dawać mu pistolet do ręki, to jednak dość spore ryzyko. Mógłby go skierować na przykład w moją stronę. Gotów jestem wiele zrobić dla idei 27-godzinnego biegu, ale bez przesady, życia za to nie oddam. Kto inny da sygnał do startu. ;)

Pora sięgnąć po wunderwaffe. Biegowy happening idealnie nadaje się do sprzedania na Facebooku. W końcu przy tej okazji masa ludzi dowie się, że jest coś takiego, jak bieg ultramaratoński. Zdaje się, że w okolicy nic takiego dotąd nie organizowano. Będziemy pierwsi? Czemu się tym nie pochwalić?

sobota, 16 lutego 2013

Duże kółko

19 km

Wyprawa na starą trasę, przez Łęsko i Bolechowo. Nie szarpiąc się, bez patrzenia na zegarek. Pierwsza przerwa na moście przez Inę, chwila wytchnienia, trochę ćwiczeń rozciągających, szczególnie staranne rozciąganie achillesów. Ciekawa rzecz: to zdecydowanie pomaga, przez pewien czas potem w ogóle się ich nie czuje. 
Z Bolechowa do Zabrodu asfaltem, potem skręt w las i bieg dawną, jeszcze niemiecką trasą spacerową do samego Goleniowa. Skręca mnie, kiedy widzę, do jakich zniszczeń dopuściliśmy w poniemieckiej infrastrukturze. Piękna ścieżka spacerowa powstała około sto lat temu, prowadziła od obecnego starostwa w dół, w kierunku obecnego nadleśnictwa, potem wzdłuż ulicy Spacerowej, koło basenu kąpielowego, potem zagłębiała się w las i brzegiem rzeki szła aż do samego Zabrodu, gdzie była letnia gospoda dla spacerowiczów. Co z tego zostało? Tylko fragment leśnego traktu wzdłuż Iny, a tylko dlatego niezniszczony, że nikomu nie chciało się tego zrobić... Niewielkim kosztem dałoby się to wszystko odtworzyć, a nawet przedłużyć do Łęska. Od Zabrodu do Łęska ścieżka może wieść przez niezmiernie ciekawe, bardzo ładne tereny na granicy lasu i łąk nad Iną. Czysta, nieruszona przyroda. Nawiasem mówiąc, kapitalne tereny biegowe, godne polecenia wszystkim czytelnikom niniejeszego bloga ;)

Pierwsze objawy nadchodzącej wiosny: kwitnie leszczyna. Nie ma się co podniecać, bo kwitnie w normalnym dla siebie czasie, od lutego do kwietnia. Ale miło popatrzeć.


piątek, 15 lutego 2013

Wywiad z ultraską

10 km

Gazeta się ukazała, a w niej stosowny materiał promujący ideę 27-godzinnego biegania na intencję budowy bieżni. Znajomi chichocą, znaczy, rzecz dobrze skomponowana. Nawet ci, co bieganiem i chodzeniem z kijkami się nie pasjonują, sprawą się zainteresowali. Komentarze w większości są w tonie: "on zawsze obiecywał, obiecywał, a potem rżnął głupiego". Bo tak, proszę państwa, buduje się mit Burmistrza Tysiąclecia, co to jak się rodził, to już miał na twarzy wypisaną troskę o Goleniów i jej mieszkańców, ze szczególnym uwzględnieniem najuboższych (dla których po latach wybudował gułag w Zabrodziu).

Zachód słońca przesunął się już na tyle, że można o 16.30 ruszać w las, a człowiek zdąży jeszcze wrócić przed kompletnymi ciemnościami. Kiedy za miesiąc zmienimy czas na letni, obejdzie się już bez łaskawego świecenia przez Ojca Dyrektora. Plener, plener i jeszcze raz plener! Dziś przebiegłem się do Góry Lotnika, korzystając z krosowego terenu za torami, pełnego łagodnych górek. Tym razem świętego Mikołaja nie spotkałem. W ogóle, nikogo nie spotkałem. 

Na ultrabiegowym portalu wywiad z naszą ULTRASKĄ. W jej imieniu podziękowania wszystkim, którym chciało się sięgnąć po myszkę i kliknąć "lubię!". Podziękować należy, bo w dzisiejszych czasach to wyczyn nadludzki... Wywiad do poczytania tu: Aneta - wywiad.
Przypomina się zarazem, że każdy pod koniec czerwca może zostać ultrasem, jeśli zaliczy 27 godzin biegu. Kto pobiega krócej, zostanie mini-ultrasem :)

czwartek, 14 lutego 2013

Zainteresowanie rośnie

10 km

Znów posiedziałem w towarzystwie radnych. Debata na temat strategii rozwoju turystyki. Na początek długie czytanie sprawozdania z realizacji owego epokowego dokumentu. Potem radni raczyli podyskutować. Siedziałem cicho, słuchałem. Na koniec zabrałem głos, który był jak puszczenie bąka w filharmonii. Zapytałem, czy państwo radni czytali ową strategię. Nie czytali. Ja czytałem, czym się oczywiście pochwaliłem. Powiedziałem, że to kupa bzdur, a nawet pierdół. Na przykład podaje się tam serwowanie "posiłków hanzeatyckich" jako metodę ściągnięcia do Goleniowa turystów. Cholera wie, co to są owe posiłki hanzeatyckie (rota zaciężnych knechtów z Lubeki?) i niby kto ma przyjechać do Goleniowa, by toto obejrzeć? Po czym zająłem się tematem dobrze mi znanym, opisywanym jako niebywały sukces, mianowicie stworzeniem "szlaku kajakowego na Inie". Tak się składa, że żadnego szlaku nie ma, a wiem o czym mówię, bo po Inie często pływam. Ina jest, ale nie ma żadnej infrastruktury. Była, ale miejscowi aborygeni spożytkowali ją na opał, na budowę lepianek i inne takie. Chwalenie się szlakiem kajakowym ma tyle samo sensu, co chwalenie się wschodzącym słońcem. 
Co ciekawe, państwo radni wysłuchali mnie w skupieniu, po czym... przyznali rację. Pod koniec spotkania wszyscy byli już przekonani, że strategia rozwoju turystyki jest do dupy, a sprawozdanie z jej realizacji to guano. 
Ciekawą tezę rzucił lubiany i ceniony przeze mnie wiceburmistrz Tomasz Banach. Zaproponował, by skupić się na trzech sprawach, które faktycznie do Goleniowa mogą przyciągnąć sporo ludzi z zewnątrz. Pierwsza, to marina w Lubczynie (remont ruszy lada dzień). Drugi - wędkarskie zawody "Troć Iny", rzeczywiście przyciągające ludzi nawet z bardzo daleka. Trzecia - Goleniowska Mila Niepodległości w nowym wydaniu. Te trzy cele trzeba wspierać, w tym finansowo. Takie myślenie jest jak najbardziej do przyjęcia, zwłaszcza, że wspieranie Mili musi się kończyć poparciem idei budowy tartanowej bieżni. Żadnych posiłków hanzeatyckich i wirtualnych szlaków kajakowych!

Banach uśmiał się, kiedy opowiedziałem mu o planie 27-godzinnego biegu wokół urzędu. Parsknął, kiedy usłyszał o starcie spod pomnika Wojciechowskiego. Radni się zainteresowali tematem, radość zagościła na twarzach. Wojtek Maciejewski dopytywał, kiedy bieg się odbędzie i kto wystartuje. Zaprosiłem chłopa, w końcu swój człowiek. Nie będzie śmiał odmówić. 
Pół godziny później na salę obrad wszedł obywatel Wojciechowski. Spojrzał na mnie spode łba, wzrokiem bazyliszka. Przeżyłem.

Jutro w Gazecie Goleniowskiej spory artykuł z trzema zdjęciami na temat 27-godzinnego biegu i bieżni. Czytać!

środa, 13 lutego 2013

Przynęta rzucona

10 km

Wrzuciłem dziś na portal Gazety Goleniowskiej informację o planowanym biegu z okazji 27, okrągłej rocznicy obiecanek-macanek naczelnika/wójta/burmistrza/starosty/radnego A. Wojciechowskiego. Nie ma więc odwrotu, panie Dareczku, pobiegać trzeba będzie. Jak słyszę, pomysł bardzo się ludziom spodobał, pewnie parę osób da się wciągnąć w akcję. Mnie na pewno, Piotrka też (obiecał wczoraj, wprawdzie nieco pod wpływem śledzika, ale szczerze). 
Dziś po południu byłem na posiedzeniu pewnej komisji Rady Miejskiej. Zaraz po zakończeniu Wojciechowski wyprysnął z sali. Czesio Majdak powiedział mi, że AW strasznie fukał, kiedy koledzy-radni usłużnie podsunęli mu laptopa z otwartym komunikatem, że bieg rozpocznie się pod pomnikiem Andrzejka. Niech sobie fuka ;)

A efekt jest od razu. Darka pomysł wyraźnie zmotywował Cześka do działania, mówił mi o nowych pomysłach na załatwienie sprawy bieżni najpóźniej w 2014 roku. Czesiek, zdaje się, nie chce być patronem 28. biegu, który wypadłby w roku wyborczym...


Dziesięć kilometrów ulicami miasta, bo z powodu siedzenia na różnych zebraniach i komisjach nie zdążyłem przebiec się za dnia. Na bieżnię ochoty nie miałem, bo wciąż głośniki tam rzężą jak dogorywający astmatyk, a i muzyka nadal podła.

wtorek, 12 lutego 2013

Kryształowy Tasak

Wczoraj zero, dziś 10 + 6,5

Wczoraj biegania nie było, był za to interesujący, jednodniowy wypad do Warszawy. Pewnej agencji reklamowej bardzo zależało, żeby pojechał na "Ogólnopolski Konkurs Wędliniarski o Kryształowy Tasak". Sama nazwa była wielce podniecająca, a że fundowali przelot w obie strony plus hotel - to skorzystałem. 
Oto Kryształowe Tasaki!
Za rajcującą nazwą kryła się równie rajcująca impreza. Gośćmi byli masarze i wędliniarze z sieci "Intermarche", wyróżnieni za najlepsze wyroby, jakie produkują w swoich sklepach. Impreza branżowa pod każdym względem. Towarzystwo przeważnie dość brzuchate (z wyjątkiem pań, te - elegancja-Francja), scenariusz dość przaśny, nazwa nagrody kompletnie od czapy, ale - uwaga - w sumie mi się podobało. Po prostu było klimatycznie, dla mnie coś nowego i równie egotycznego, co wyprawa na grecką część Cypru. Towarzystwo przyjazne, lubiące zjeść i wypić, a to, co przywieźli do skosztowania - naprawdę bajka! W tych 'intermarszach' naprawdę robią dobre rzeczy, o dwa nieba lepsze od konkurencyjnych wyrobów sprzedawanych w innych sieciach. 
No więc, co oczywiste, wczoraj biegania nie było. Dziś rano wstałem, otrzepałem się po wczorajszym, ułożyłem przedziałek, a po śniadanku poszedłem na przystanek. Tu z rozczarowaniem odkryłem, że wczoraj wyrzuciłem nowy bilet, a zużyty wsadziłem do portfela. Czasu do samolotu miałem sporo, więc postanowiłem zaoszczędzić 3,40. Przeszedłem się na Okęcie. To było te 6,5 km. Resztę machnąłem po południu, w lesie, już po powrocie. W sumie wyszedł mi niezły podkład pod dzisiejszego "śledzika".
Bieg kończyłem około 17.30. Chwilę przed wybiegnięciem z lasu widzę na ścieżce postać jakby znajomą. "Co jest? Święty Mikołaj??" - pomyślałem całkiem serio.  Faktycznie, na leśnej ścieżce postać w długiej, czerwonej szacie, w białej czapce na głowie. Ale nie z reniferem, tylko z rowerem. I  po tym poznałem, że to jednak nie obywatel święty. Po chwili okazało się, że to jakaś pani wybrała się oglądać jelenie. Niestety, wskutek oryginalnego maskowania trafiła tylko na mnie, a to (mam nadzieję) się nie liczyło...

niedziela, 10 lutego 2013

27 godzin na 27. rocznicę

10 km

Znowu ślisko, źle się biega. Dycha jednak zrobiona bez względu na warunki.
Wczoraj dłuższe posiedzenie w "Zakątku" na okoliczność tytułu dla Anetki. Sympatycznie, wesoło, pięć godzin zleciało błyskiem. Bardzo się staraliśmy, ale beczki piwa chyba nie udało się zmęczyć. 
Darek rzucił kapitalny pomysł: uczcić okrągłą, 27. rocznicę pierwszej obietnicy Wojciechowskiego, że zbuduje w Goleniowie tartanową bieżnię. Uczcić godnie: 27-godzinym biegiem wokół Urzędu Gminy i Miasta, tak, by bieg zakończyć w dniu ostatniej przed wakacjami sesji Rady Miejskiej, w południe, czyli godzinę po rozpoczęciu sesji. Pomysł pierwszorzędny, piszę się do udziału w sztafecie. To będzie skuteczna metoda zwrócenia uwagi na problem warunków, jakie stwarza się  w Goleniowie lekkoatletom. Rozreklamuje się to w prasie, ściągnie telewizję, radio mamy na miejscu... Happening pierwszej wody!

sobota, 9 lutego 2013

Faworki dla ultraski

Wczoraj 12, dziś 13,5 km

Zdychająca zima nie jest piękna. Powietrze wilgotne, coś tam ciągle leci z nieba, ale z wyraźnym już wskazaniem na 'kierunek - wiosna'. Przebiśniegów jeszcze nie widać, ale kiedy robiłem dziś w parku fotografie zgrabionych liści, widać było na odsłoniętej ziemi wyłażące już z gleby zielsko. 
Wczoraj bieg do G.Lotnika i powrót przez park przemysłowy. Z ciekawości wskoczyłem w brooksy, pod koniec gorzko żałowałem. Niestety, kompletnie pozbawione są amortyzacji, czuję, jakbym biegł w  tenisówkach. Efekt - odnowienie stanu zapalnego achillesów. Koniec brooksów, będą służyć jako letni but do chodzenia. Do biegania - na powrót Nike.
Dziś rundka wokół miasta. Czułem skutki wczorajszego biegania w złym obuwiu, ale nie do tego stopnia, by nie móc zrobić normalnego treningu. Zobaczymy, jak będę się czuł jutro. 

Wkurzyła mnie badziewna muzyka, jaką serwują ludziki z OSiR-u na lodowisku, męcząc nią również biegających i chodzących po bieżni. Maznąłem notkę na portalu Gazety Goleniowskiej. Rezultat skromny: nieco ciszej. Badziew jak leciała, tak leci. 

Zaraz idziemy z Olą na spotkanie z okazji tytułu ULTRASKI 2012 dla Anety. Ultraska dostanie, zamiast kwiatów, dwie michy lekkich jak puch faworków. Ciekawe, czy zdoła coś uchować dla dzieciaków. Faworki przepyszne, pewnie bractwo je wrąbie nie oglądając się na dzieci...

czwartek, 7 lutego 2013

Tłusty i leniwy czwartek

7 km

Tłusty czwartek. Z rana wciągnąłem trzy pączki. Pierwszy raz od wielu lat zapłaciłem nie tylko za swoje pączki, ale i żarcie dla całej redakcji. Wszyscy wpieprzali na wyścigi, nikt nie zapytał, ile ma zapłacić. Huk, niech mają. W razie czego mam argumetn: "a pączka to zżarłeś!" ;)

Trzy pączki wrąbane, a z nimi kalorie. Nie chciało mi się dziś biegać, jak rzadko kiedy. Znalazłem sobie nawet usprawiedliwienie: katowane achillesy muszą odpocząć. Ale ostatecznie poczucie obowiązku wzięło górę i wyrwałem się z domowych pieleszy. Stadion. O dziwo, bieżnia w należytym stanie, aż nabrałem ochoty na bieg. Zrobiłem sześć kilometrów, zgodnie z założeniem sprzed biegu, potem jeszcze kilometr, by dogonić gościa, który bardzo nie chciał być wyprzedzony. Nie chciał, ale został, dopiero wtedy zszedłem z bieżni.

Spotkałem Piotrka S., który po ponadrocznych perypetiach zdrowotnych wraca do biegania. Robi rozsądnie: odłożył  na bok rady baaaardzo mądrych biegaczy, różne akcenty i minutówki, bo dobrze wie, czym się taka zabawa skończyła. Chce biegać dla przyjemności i kondycji, stosownie do wymagań i możliwości własnego organizmu. Ma rację, mnie przekonywać nie musi.

środa, 6 lutego 2013

Wystarczył jednen mail

10 km

Zima próbuje wrócić, ale jakoś tak bez przekonania. Mokro, chłodno, co parę godzin z nieba sypie garścią śniegu. Na razie w prognozach nie ma jednak zdecydowanego powrotu zimy. Warunki do biegania prawie idealne, jeśli nie liczyć mokrego piachu na chodnikach. Nie narzekam jednak.

Staram się nie wykonywać żadnych nerwowych manewrów, żeby nie nadwerężyć podwozia dochodzącego do normy. Codziennie pod koniec treningu czuję jednak, że wciąż nie jest tak dobrze, jak by się chciało. W piątek zdecydowanie jadę na rehabilitację.

Bieżnia wciąż zamknięta, nie nadaje się do użytku. Powoli zapominam, że w Goleniowie w ogóle jest bieżnia.

W poniedziałek zadałem Ojcu Dyrektorowi mailem pytania o nowego "animatora" na osirowym orliku. Ile zarabia, jakie warunki zatrudnienia etc. Spytałem też, jakie warunki miał jego poprzednik (znany trener lekkiej atletyki i szachów - ob. Mańkowski). OD następnego dnia odpowiedział obszernym listem z dokładnymi informacjami. Kluczowa wzmianka była jednak na końcu: od 1 lutego "nowy animator" już nie pracuje, wrócił stary. 
Nowym animatorem był syn Ojca Dyrektora. Zdaje się, że został ewakuowany w trybie alarmowym. Ciekawe, czy kol. Mańkowski wie, że znów jest animatorem? Podobno jest na nartach, może nie mieć świadomości. Ani wczoraj, ani dziś go na orliku nie widziałem ;)

wtorek, 5 lutego 2013

Ultraska z Klinisk

10 km

Początek dnia ponury, że ręka sama sznurka szukała... Zimno, wietrznie, strugi deszczu. Ale potem się rozpogodziło, od razu się nastrój człowiekowi poprawił. Po południu znów chmury, do czasu - bezdeszczowo. Bieg pod wieczór, tak na 60-70 procent mocy, równym tempem. Dopiero pod koniec nieco poczułem piętę i achillesa, ale w minimalnym stopniu. Wyraźnie się poprawia, mam półtora miesiąca na doprowadzenie się do pełnej użyteczności. Jastrowie, Paryż, potem Kraków, a dalej się zobaczy.

Anetka dzięki zaangażowaniu licznego grona znajomych została laureatką tytułu ULTRAS 2012. Oczywiście, pojawiły się zaraz komentarze "wybitnych fachowców", że kto to jest AG, jakie ma wyniki i w ogóle jakim prawem wygrała. Świat jest pełen pajaców. Kij im w oko, a kawał szkła gdzie indziej.

Byłem dziś w goleniowskim nadleśnictwie popytać, czy w sprawie lasu za gimnazjum da się jeszcze coś zrobić. Podobno da się, trzeba tylko podjechać do Klinisk i pogadać z tamtejszym nadleśniczym. To odłożyłem na jutro, a dziś jeszcze wpadłem do wice Zajki. Wysłuchał, zapisał, obiecał, że tematu nie pogrzebie. Dopilnuję.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Wpasować się między deszcze

10,5

Podstawowy logistyczny problem na dziś, to zmieścić się z biegiem między falami deszczu. Prawie się udało. Ruszyłem jeszcze za dnia, kiedy jedna ulewa się skończyła. Przez Helenów, Marszewo, do końca ściezki rowerowej na obwodnicy wschodniej (a ta, jak wiadomo, urywa się znienacka z najgłupszym z głupich miejsc). W tył na lewo, powrót do ronda, a potem starą drogą do Goleniowa. Koło banku na Konstytucji dorwała mnie druga, solidniejsza dawka wilgoci. Dodałem gazu, w parę chwil znalazłem się w domku, a tam ciepły prysznic i te tam klimaty...

W necie znalazłem półtoragodzinny koncert Bregovica. Słuchawki na uszach, sycę się.
Wczoraj przez przypadek odkryłem ciekawą muzykę. Szukałem nagrań francuskiego zespołu Noir Desir, przez przypadek ściągnąłem płytę Noir Desir hiphopowego działacza muzycznego - Youssoupha. Hiphopu nie lubię, ale ta płyta wciąga! Gościu gada o swoich problemach, wyłączam się na jego narzekania, bo co mnie one obchodzą. Ale muzyka - przednia!

niedziela, 3 lutego 2013

Rozciągać, rozciągać!

10 km

Chłodno, ale prawie bezwietrznie. Pierwszy raz po odwilży wybrałem się na obwodnicę wschodnią. Nieźle się teraz biegnie, bo nawierzchnia jest czysta, bez mokrego piachu, który zalega na chodnikach w mieście. Dobra przyczepność, dobre odbicie. Wybrałem dobrą porę, około 13 w niedzielę niewielki ruch na drogach, polski lud siedzi przy stole, wciąga rosół i schabowego z kartoflami. 
Obejrzałem sobie materiały o rozciąganiu, podesłane przez Piotrka S. Przekonujące, interesujące, choć trochę przegadane. Rzoumiem, że gość ma szeroką wiedzę i chce się nią dzielić z publicznością, ale przekaz powinien być bardziej zwarty i syntetyczny. Z zadowoleniem stwierdziłem, że do pewnych wniosków sam doszedłem, na podstawie obserwacji samego siebie. Znaczy, że obserwatorem jestem dobrym, a z analizą i wnioskowaniem też jest nieźle. Gorzej, oczywiście, z wcielaniem wniosków w życie (nie chce się...). Ale też już wypraktykowałem, że omijanie rozciągania mięśni, rozgrzewki przed biegiem - to błąd.

sobota, 2 lutego 2013

Wieczór z nerwem

5 km

Paskudny dzień na bieganie. Zimno, pochmurnie, w dodatku po południu, kiedy mogłem wreszcie się przebiec, zaczął padać deszcz ze śniegiem. Pokręciłem się po lesie, dotarłem za tory, wróciłem ścieżką koło jeziorka. Zatrzymałem się w lesie, o którym wczoraj wspomniałem. Wszystkie piękne, dorodne sosny okropkowane na pomarańczowo, do tego trochę drzew liściastych. Na szczęście kropek nie ma na dorodnych świerkach, rosnących w sporej kępie w pobliżu dawnego obozu Hitlerjugend. Świerki ocaleją, ale sosen też szkoda. Warto o nie powalczyć. Kurka, Niemcy przed wojną ten las przeznaczyli na tereny rekreacyjne, wysadzili nawet alejki klonami i jaworami (gdzieniegdzie rosną do dziś). Przyszli Polacy z piłami i chcą to wszystko wyrżnąć. Po to, żeby parę kubików desek opchnąć...

Wojtasik i Ostrowski. Dobry duet
Wieczorem kapitalny koncert w Villi Park. Mój ulubiony trębacz, jeden z najlepszych - Piotr Wojtasik z kompanią. Klimatyczny repertuar, muzycy w świetnej formie. I oczywiście, musiało być też g..., żeby za pięknie nie było. Przy stoliku obok rozsiadła się familia z branży dentystyczno-budowlanej. Kto zna Goleniów, pewnie już wie, o kogo chodzi. Familia przez większość koncertu prowadziła ożywioną rozmowę na bardzo głębokie tematy, na przykład o Amy Winehouse czy o zaletach Messerschmitta. Próbowali przekrzyczeć trąbkę i saksofon, chwilami im się to nawet udawało. Parę osób wokół wprowadzili w stan - nazwijmy po imieniu - głębokiego wkurwi..nia. Przez parę kawałków nie mogłem myśleć to tym, co fajnego dzieje się na scenie, tylko musiałem słuchać, co babina z doktorskim tytułem ma do powiedzenia o Messerchmitcie. Gdybym miał bejsbola, pewnie bym wyjął. Na szczęście, nie miałem. Nigdy w życiu nie siądę już koło tych 'dochtorów'. Szkoda nerwów i muzyki.

piątek, 1 lutego 2013

Chcą nam wyciąć las

10 km

Maniek potwierdził, Jastrowie aktualne. 
Dziś pierwszy tegoroczny bieg po lesie. Ruszyłem w trasę około 15.30, zrobiłem rundę po lesie, do Góry Lotnika, po innych górkach w tamtej okolicy, potem powrót na stadion. Drogi w lesie względnie suche, tylko w niektórych, najniższych miejscach błoto. Dziś włożyłem brooksy, od razu poczułem, gdzie mam achillesy :(
Leśnicy przygotowują wielkie cięcie w lesie w pobliżu Goleniowa. Pomarańczowymi kropkami upstrzono masę drzew, w tym najpiękniejszy, stary drzewostan przy drodze nad "jeziorko". To jakaś szajba: chcą wyciąć las, który jest ulubionym miejscem spacerowym mieszkańców Goleniowa! W try miga trzeba podnieść raban i zablokować ten pomysł. A parę lat temu mówiłem Wojciechowskiemu, że gmina powinna zadbać o wyłączenie tego lasu z planowych cięć! Nic w tej sprawie nie zrobił. A wystarczyło, żeby rada miejska zgłosiła do nadleśnictwa taki wniosek. Może nie jest za późno?
Bieżnia zamknięta, wisi spore ogłoszenie, że "z powodów pogodowych". Wejście na bieżnię grozi utopieniem się w błocie. Ktoś próbował, są ślady. Może przeżył.