piątek, 31 października 2014

5059

10 km

Jest numer startowy w Nicei. 5059. Piękna liczba :)

Dziś dyszka. Najpierw dość ciężko, bo kręgosłup napieprzał, choć achillesy miały dzień miłosierdzia. Po trzech kilometrach zacząłem zwracać uwagę na to, by równomiernie obciążać kręgosłup, bieg wyluzować i wyżej podnosić nogi. Natychmiast pomogło. Do końca nie było żadnych problemów z bólem krzyża. 
 

Kiedy myślisz, że największego kretyna już w życiu spotkałeś i nic cię już nie zdziwi, natychmiast trafiasz na głupa tak potwornego, że szczęka wypada jak szuflada z biurka. Myślałem, że owe Himalaje durnoty wyrosły w Nowogardzie (temat z dzisiejszej GG o paranoicznym sojuszu SLD z Sybirakami i innymi organizacjami). Ale dziś życie mnie zaskoczyło, bo super-Himalaje wyrosły mi znienacka pod nosem. Otóż radny SLD, don Roberto, wykonał figurę nieprzewidzianą w teorii względności, nie mówiąc już o teorii bezwględności. Don Roberto wykonał efektowne harakiri na oczach publiczności, bowiem przyznał się do wystąpienia w roli pełnomocnika PiS, podczas gdy don Roberto jest prostym, by nie rzec prostackim, radnym... SLD. PiS go do niczego nie upoważnił, więc don Roberto stoi teraz przed wyborcami jak ostatni baran, z ufajdanymi gaciami spuszczonymi na kostki. Figura mało powabna.

W szkole w Kliniskach Aneta z Darkiem zrobili dziś spotkanie z wolontariuszami, którzy pracowali przy wrześniowym maratonie. Podziękowanie, zaświadczenie potwierdzające tę pracę - niby nic wielkiego, a daje to poczucie, że ludzie są doceniani i ktoś o nich pamięta. Można wolontariuszom dać po pączku na koniec imprezy i powiedzieć, że mogą spadać, ale można też specjalnie się do nich pofatygować po jakimś czasie i dać sygnał, że ich praca nie poszła w zapomnienie. A za rok będą efekty, bo młodzi już dziś deklarują chęć pracy przy maratonie za rok.

wtorek, 28 października 2014

Jacy oni podobni!

10 km

Wszedłem na stronę internetową mojego ulubionego klubu sportowego Barnim. Zainteresowała mnie galeria trenerów lekkiej atletyki. Zadziwiająco podobni, wypisz, wymaluj - Kilerów pięciu...
Oto galeria Kilerów

Oto zbliżenie jednego z nich

A ten najlepszy, bo nie istnieje :)
  Po wczorajszym dniu za kółkiem mięśnie nieco drewniane, odgniecione od twardego siedzenia. Do popołudnia doszły do siebie, więc runda wokół miasta, jak w czwartek. Skorzystałem z prezentu, jaki był w pakiecie w Krakowie - białej koszulki z odblaskowymi elementami. Działa, widoczny byłem jak latarnia. Dla pewności mała latareczka, żeby poprawić swoją widoczność i oświetlić te fragmenty trasy, które toną w ciemnościach. Na trasie, konkretnie na ścieżce rowerowej z Helenowa, w najciemniejszym miejscu, trafiłem na stado dzików bezczelnie spacerujących po bruku. Łaskawie zeszły mi z drogi, kiedy poświeciłem im w oczy z odległości 3-4 metrów. Bynajmniej się im nie spieszyło, ja zaś gotów byłem w każdej chwili zrezygnować z próby przejścia. Ostatecznie, stanęło na moim.
Po drodze spotkałem kilkanaście osób biegających po mieście. W tym Henia 'Dwa Żubry', który wyraźnie wraca do zdrowia i sprawności biegowej.

Przetrzepałem aparat fotograficzny, znalazłem filmiki nakręcone w Krakowie przez Oleńkę, która odkryła w sobie talent filmowca. Są dowodem, że rodzinny fan club wiedział, po co jest na trasie i był nader aktywny przez cały czas, co wyraźnie słychać i widać. A oto oba filmy:


niedziela, 26 października 2014

Kraków cd.

21 km
Rodzinna ekipa dopingowa

Półmaraton odhaczony. Czas nie jest rewelacyjny, ale nie o czas chodziło, lecz o pewność, że stan zdrowia pozwoli przebiec cały dystans bez problemu. I faktycznie tak było. Pięta owszem, dawała o sobie znać, ale choć biegu nie ułatwiała, to też go specjalnie nie utrudniała. Nie było też kłopotu ze standardową do niedawna dolegliwością, czyli bólem półdupka - to dziś kompletnie ustąpiło. Biegłem sobie spokojnie, nie doporowadzając się ani razu do zadyszki: 3 kroki wdech, 3 wydech. Żadnego jedzenia po drodze z wyjątkiem batonika podanego gdzieś w połowie drogi przez Olę i butelki Powerade złapanej parę kilometrów dalej. Szkoda jedynie, że włożyłem brooksy zamiast pegasusów, twarda podeszwa dała znać o sobie, stopy nieco pobolewały.
Nie sposób nie wspomnieć o wspaniałym demotywatorze, który zniechęcał mnie do przyspieszania tempa: biegaczka o niesamowitych kształtach i nieprawdopodobnie powabnych ruchach biegła wraz ze mną przez 3/4 trasy. Taki typ kobiety, na który chyba
ślepy gej by uwagi nie zwrócił. Zrozumiałe, że generalnie trzymałem się parę kroków za nią, niespecjalnie skupiając się na podziwianiu krajobrazu. Aż żal, że nie miałem aparatu czy kamery....
Finał biegu bardzo udany, Paulinka i Mateusz pobiegli ze mną ostatnie 200 metrów, Paulina opowiadała potem, że musiała ciągnąć dziadka, bo sił już nie miał... Na mecie dostali medale, batony, po dwa napoje i banany. Uznali, że się opłacało :)

Na starcie...

...i na mecie

sobota, 25 października 2014

Kraków

Obowiązkowy punkt każdego pobytu
Trening odpuściłem, bo po wczorajszym bankiecie powitalnym pospaliśmy do wpół do jedenastej. Wybrałem się więc po pakiet startowy, po czym podjechałem na Podgórze, na drobną wycieczkę na Kopiec Krakusa. Pogoda przednia, piękna widoczność w każdą stronę, widać było nawet Tatry. Zbyt długo zostać na górze nie mogłem, bo na szczycie trochę wiało, a ja nie wziąłem kurtki. 
Sorry, nie miał mi kto zrobić fotki
Popołudnie spędzone w sympatycznym Cyklopie, przy "pasta party" zdecydowanie ciekawszym, niż np. poznańska paciaga z rozgotowanego makaronu z jakąś rudą polewą z nieznanego pochodzenia mielonym mięsem. Prawda jednak, że w Poznaniu za makaronowe błoto żądają 2 zł za porcję, w Cyklopie zdecydowanie więcej :) Ale w Poznaniu nie serwują do pasta party toskańskiego wina. Per saldo, wolę Cyklopa...

Start jutro o 11, a w związku ze zmianą czasu - o 12. Pośpimy więc należycie, gdzieś około 10 przebazowanie na Rynek, a po dwóch godzinkach będzie po wszystkim. Zdaje się, nie będzie tak pogodnie jak dziś, ale ma nie padać, nie wiać, do kompletu miły chłodek. Szkoda, że na liście startowej żadnych znanych nazwisk, nikt nie wpisał się jako Goleniów, Kliniska czy Nowogard. Będę więc absolutnym pionierem ;)
Cyklop, ul. Bożego Ciała. Polecenia godny.




Świeżo upieczona pani magister

Przed barem, który zagrał w "Pod Mocnym Aniołem"


Stara tabliczka na murze. Ciekawe, co też pan inżynier Wiśniewski
wytwarzał przed laty z gumy w zaciszu swego warsztatu? :)

czwartek, 23 października 2014

Zimowym szlakiem

10 km

Miał być las, ale przed 17 przypomniałem sobie o prelekcji nt. mapy Lubinusa, więc pognałem posłuchać. Błąd, o samej mapie było niewiele, wiem zdecydowanie więcej, niż powiedziano, nie usłyszałem nic nowego. Mimo wszystko niespecjalnie żałuję, bo wyszedłem z egzemplarzem nowego przewodnika "Śladami Lubinusa", chętnie poczytam, z pobieżnego przejrzenia wynika, że warto.
Tak więc po 18 na las było już za późno, do parku przemysłowego biec mi się nie chciało. Zaatakowałem więc zimową trasę przez Złodziejowo, Helenów, ścieżkę rowerową, Dworcową, Szkolną, Armii Krajowej, Przestrzenną i Norwida. Trasa dobrze znana, przebiegana zeszłej zimy bardzo dokładnie. Miłe zmiany: po Szkolnej da się już biegać bez obaw, choć oczywiście jakąś latarkę warto przy sobie mieć, a nawet ją włączyć od czasu do czasu. Trzeba jedynie ominąć ulicę Pułaskiego i remontowany obecnie odcinek Szkolnej, a skorzystać z ulic Konstytucji i Szarych Szeregów. Niedługo włączą oświetlenie, zrobi się więc jasno i jeszcze przyjemniej. Naprawdę polecam, trasa jest wyśmienitą alternatywą dla biegania po prostych w GPP.

Jutro bez biegania, przebazowanie do Krakowa. Wieczorem imprezka, bo ukochana córcia zdała dziś na 5 egzamin magisterski i niniejszym ukończyła UJ. A w sobotę rozruszanie, pewnie zrobię tour na Kopiec Kraka. Potem odbiór pakietów, zaś wieczorem wyprawa do zamówionej już knajpki, świętowania cd. W niedzielę o 11 półmaraton. A potem świętowania cz. 3 :)

Porozmawiałem dziś z kompetentnymi ludźmi na temat tego, co w pewnej gadzinówce napisano niedawno o kolizji między bieżnią a boiskiem piłkarskim. Okazuje się, że wszystko jest kłamstwem, w najlepszym wypadku wynikiem poziomu wiedzy i umysłu pewnej rudej, co to się u Lewka najęła do pisania. Na pewno jest też związek z hasłem "pierd...nąć w Krupowicza, obojętne czym", co ruda ze swoim patronem robią bez mrugnięcia okiem. Na szczęście, szmatławiec ma fatalną opinię w mieście i mało kto wierzy w to, co tam wypisywane.

środa, 22 października 2014

To wina Jurka...

10 km

Właśnie otrzymałem przekonujący dowód, że alkohol jest zabójczy. Otóż, w kieliszku wiśniowej nalewki (hand made) sprezentowanej przez szwagierkę, znalazłem trzy truchła muszek drozofilek, wielce zasłużonych dla rozwoju genetyki, ale jak się okazało - uzależnionych nie tylko od sukcesów w genetyce. Drozofilki, spragnione wiśniowego ekstraktu na bazie spirytusu, ową pasję przypłaciły życiem. Chwilę im współczułem, ale za moment truchełka wyjąłem wykałaczką, a naleweczkę spożyłem nie zważając na tragiczny koniec przyjaciółek prof. de Morgana.

Dyszka bezproblemowa, choć dla sprawdzenia, czy faktycznie Nike jest nieprzyjazne moim ścięgnom - wzułem to właśnie obuwie. Wnioski niejednoznaczne. Ani gorzej, ani lepiej. Jeden ch..., dalej boli. Nie tragicznie, gorzej już bywało, ale bywało też i lepiej. Jutro powrót do brooksów, testowana będzie wczorajsza teza.

Kiedy dziś ruszałem na trasę, zatrzymała mnie pewna pani, zdecydowana amatorka chodzenia z kijkami. Zna ją pewnie każdy, kto choć parę razy pojawił się na bieżni. Pani w wieku zdecydowanie średnim, dość krótko obcięte włosy, jest na stadionie codziennie. Dziś bardzo była przejęta, bo jakiś pajac z ekipy budującej bieżnię powiedział jej, że to już ostatnie dni jej chodzenia, bo kiedy wybudują bieżnię, zostanie przekształcona w Świątynię Prawdziwego Sportu i żadne tuptające pospólstwo nie będzie świątyni kalać swoimi brudnymi butami. Powiedziałem pani, że rozmawiała z pajacem, a w związku z tym nawet nie ma sensu dyskutować z tym, co człek ów wymiśłił. Zapewniłem, że nadal będzie mogła chodzić, jak chodzi i nikt nawet nie spróbuje jej zasugerować, że mogłaby się gdzieś przenieść. Pani się ucieszyła. Do końca przekonał ją argument, że przecież nie angażowałbym się w akcję na rzecz przebudowy żużlowej bieżni, gdyby to się wiązało z ograniczeniami dla mnie w dostępie do nowego obiektu.

A propos bieżni: paskudna gazetka wyborcza tow. Lewka, tzw. Puls Goleniowa ogłosiła, że bieżnia jest do dupy, bo zabraknie przez nią trybun dla przyjezdnych "kibiców" piłkarskich, którzy przecież mogą zechcieć urządzić na stadionie mordobicie. A skoro zechcą się prać po ryjach, to powinni to robić na specjalnej trybunie dla piłkarskich chamów, która powinna powstać, bo cham przecież - tak pewnie uważa specyficzna redaktor Maciejewska - swoje prawa ma, w tym prawo do prania po ryju osób trzecich. Miałby po temu warunki, gdyby nie sześciotorowa bieżnia, zakłócająca piłkarskim mordobijcom ich ulubioną czynność. Pani redaktor oczywiście zadała sobie pytanie, któż jest winien, że spokojnie prać się po gębach nie będzie można? Sugeruje, że Krupowicz.
Kiedy dziś sobie biegłem, przyszło mi do głowy inne wyjaśnienie, które piłkarskim kibicom trzeba będzie zaserwować: winny jest osobnik znany jako Jurek Kiler; jedyny, który desperacko walczył o sześciotorową bieżnię na stadionie, a więc jest winny, że nie będzie trybunki dla piłkarskich mętów. Nikt inny takiego sześciotorowego molocha się nie domagał, przypomnę wszystkim, że Krupowicz chciał czterech torów, a i myśmy biegali wokół urzędu w koszulkach z nadrukiem w postaci bieżni o czterech torach.

Tak więc piłkarzykom i kibicom na pożarcie rzucimy Jurka Kilera. To przecież jego wina... :)

wtorek, 21 października 2014

3230

Bieganie odpuszczone, pod wieczór pogoda wyjątkowo zniechęcająca. Może jutro rano.

Krakowski półmaraton opłacony, numer przyznany: 3230. Mam nadzieję na sympatyczny bieg, bo trasa jest kapitalna, w zasadzie w ścisłym centrum Krakowa, bez długich prostych.
Początek na Rynku, potem Błonia, wyprawa na południe, potem na wschód, przeprawa przez Wisłę, powrót na Stare Miasto, znów Rynek, finał na Stadionie Miejskim przy Błoniach. Szkoda tylko, że w przeddzień trzeba będzie nader powściągliwie konsumować w gronie rodzinnym, by w niedzielę nie narazić się na gastryczne sensacje na trasie biegu. Pizza z czerwonym winem to nie najlepsza receptura sukcesu :)

Widzę po komentarzach na portalu GG, że ten blog jest dość dokładnie czytany przez współpracowników pana gangstera. Zdaje się, też dość regularnie. To nie jest przyjemna konstatacja, bo akurat tej bandy żuli wolałbym nie mieć w gronie czytelników. Na razie jednak nie ma metody na odcedzenie mętów, a blokować dostępu nie będę. Wystarczy, że włączona jest moderacja komentarzy, to dla internetowych mend dość dokuczliwe zjawisko :)

poniedziałek, 20 października 2014

Pikutkowo

10 km


W sobotę drobny eksperyment: zmiana butów. Zamiast pegasusów - brooksy, które od ponad roku stoją w szafce. Sprawdzę, czy problem z przyczepem ścięgna nie ma przypadkiem związku ze zbyt miękkim butem Nike. Mam wrażenie, jakby pięty mi się zapadały w nawierzchnię. Być może pianka już jest zjechana i nie amortyzuje, jak powinna.
Na razie jest dobrze, po sobotnim treningu za liceum nie było dobrze mi znanego zaostrzenia bólu, jest minimalny. Dziś też trening będzie w brooksach.


Uzupełnienie po biegu: faktycznie, praktycznie bez problemów. Ćmienie zamiast wyraźnego bólu, nie ograniczające możliwości biegowych. Rundka jednym cięgiem, w około godzinkę z drobnymi trzema przerwami na rozciągnięcie się. Minęły trzy godziny, nic nie zapowiada zaostrzenia stanu zdrowia. Więc może to faktycznie może być związane ze zbyt miękkimi butami.

Sobotnie bieganie miało spore powodzenie, pojawili się znajomi z leśnego maratonu, było parę nowych osób. Po treningu część bankietowa, która przeciągnęła się dość znacznie, choć po zmierzchu zrobiło się chłodno i wilgoć oblepiała to, co na stole. Na szczęście sytuację ratowało właśnie to, co na stole, było czym się rozgrzać.
Część bankietowa na powstającej właśnie przystani kajakowej. Na razie wszystko jeszcze na etapie koncepcji i organizacji, ale przyszłość rysuje się nieźle. Jeśli właściciele stworzą miejsce, gdzie bezpiecznie można będzie przechowywać kajaki, chętnie zrzucę tam swój sprzęt, by móc powiosłować po Inie mając wolne 2-3 godzinki, bez konieczności wożenia całego badziewia, co wiąże się i z kosztami, i ze sporą operacją logistyczną.


Niedziela za kółkiem, wyprawa aż za Włocławek, do mocno starszej ciotki, która miała się już żegnać z tym padołem. Jak to bywa, ciotka nagle ozdrowiała, wizyta odbyła się więc w atmosferze dużo przyjemniejszej, niż zakładałem.
W drodze powrotnej jazda przez Pikutkowo. Nie wytrzymałem, zrobiłem sobie foteczkę.


piątek, 17 października 2014

Retour

9 km

Dzień zapaćkany jakimiś spotkaniami, zaproszeniami, rozmowami, a prawie wszystko związane z wyborami. Wczoraj straciłem wieczorną godzinę na prezentację pewnego komitetu, stworzonego przez wiceburmistrza, który chciał kandydować na burmistrza. Rozmyślił się i jak zwykle zostawił swój komitet na lodzie, bez kandydata na burmistrza. Jest kandydat awaryjny, sympatyczny niewątpliwie Krzysiu z orkiestry. Drugi Krzysiu, który powołał ten komitet do życia, nie pojawił się nawet na inauguracji kampanii wyborczej, wyborcom jednoznacznie dając sygnał, by i oni ów komitet potraktowali podobnie. Powodów jest parę, przede wszystkim program wyborczy, który najkrócej można podsumować tak: "zrobimy to samo co Krupowicz, a do tego fontannę na Plantach". To dziękuję.
Dziś wabił mnie na uroczystą inaugurację PSL, ale do Nowogardu nie zamierzałem jechać. Jutro znów jakiś komitet w Nowogardzie, do tego pewien komitet miejscowy. Na szczęście mam alternatywę: trening z ProGDar MT. Wybrałem trening.
A dziś wieczorne bieganie, 8 km w kierunku GPP. Miała być dycha, ale prawa pięta jest uparta i mędzi. Skróciłem nieco dystans, by nie przeciążać. Zobaczymy jutro, czy się udało.
Czekam, aż skończą Szkolną, będzie można wrócić na miejską trasę przez Helenów, Szkolną i Armii Krajowej. Na razie Szkolna rozryta i nieoświetlona.

Z zadowoleniem patrzę na licznik czytelnictwa. Tendencja wzrostowa, szczególnie od wczoraj, kiedy to pewien złodziej-psychopata zareklamował tego bloga w komentarzach na GG. Wcześniej próbował wskoczyć tu ze swoimi porąbanymi komentarzami, ale rozkleił się jak mucha na punkcie pt. moderacja. Więc skorzystał z okazji, że pewnemu mojemu znajomemu włamał się do sprzętu komputerowego i ukradł, szumowina jedna, loginy i hasła, m.in. do portalu GG, po czym - i to dowodzi, że mowa o półgłówku - zaczął publikować swoje wypociny pod nickiem znajomego. Jak się to skończyło, do poczytania na portalu GG. Smród związany ze sprawą ogarnął także pewną prywatną szkółkę, bo się okazało, że półgłówek tam pracuje i tam właśnie zrobił to, co zrobił. Pan dyrektor nie ma jednak pretensji do swojego podwładnego, ale do mnie, bo podobno naraziłem dobre imię owej szkółki. Straszy mnie różnymi konsekwencjami.
Tak czy owak, czytelnictwo wzrosło. Czytelnikom dziękuję. Tym ze szkółki też :)

poniedziałek, 13 października 2014

Wieczorne, bezpieczne bieganie

10 km

Ścieżka rowerowa, GPP i z powrotem. Idealna pogoda: zachmurzone niebo, lekka mżawka świetnie odświeżająca cerę, zero wiatru. Do tego zachód słońca, a powrót już w mroku. Superprzyjemna godzinka. Na trasie kilka razy minąłem biegaczy, ludzie zaczęli korzystać ze ścieżki i bezpiecznych 3 km przez GPP. Dobrze, o to właśnie chodziło. Po cholerę mają się kręcić po parku po dziurawych ścieżkach, gdzie prędzej nogę się złamie, niż formy nabierze? Jest wreszcie bezpieczne parę kilometrów wieczornej biegowej trasy, doczekaliśmy.
Myślałem, że po wczorajszym bieganiu dziś będę pokutował skacząc na lewej nodze. Nic podobnego. Wzorowo, tylko lekko ćmi w prawej pięcie. Dziś też mi to g... przeszkadzało, ale mniej, niż się spodziewałem. Jest więc szansa, że Kraków zaliczę bez kłopotu, a podobnie będzie z Niceą i Cannes. O Toruń już się w ogóle nie martwię, po prostu jakoś to będzie :)

Dobra wiadomość z Krakowa. Córcia kończy studia, złapała pracę. Mieszkanie ma, dotację rodzicielską też, niech więc zapuszcza korzenie pod Wawelem. Dzieciaki mają zakaz powrotu do Goleniowa na coś więcej, niż odpoczynek. Kasia po udanym eksperymencie w Szwecji wróciła do Krakowa, ta decyzja była jeszcze lepsza (a widział kto głodujące małżeństwo lekarzy w Szwecji? :) ). Teraz czas na Anię, która w końcu dała się przekonać do Krakowa i chyba już tam zostanie. Michu na razie siedzi w Poznaniu, ale też wie, że w Goleniowie wszystkie psy spuszczone... 

Dobry dzień. Sąd postanowił, że nie będzie prowadził procesu, którego domagał się pan gangster. Sąd powiedział mu, że podanie w prasie imienia i pierwszej litery nazwiska to za mało, by wskazać konkretną osobę. Nie można się więc zgodzić z zarzutem, że ujawniłem czyjeś dane osobiste. Po drugie, sąd powiedział, że choć artykuły były pisane w tonie sensacyjnym :) i tabloidowym :) to nie przekroczyły granic, w ramach których wolna prasa może się poruszać i działać. Skoro więc tak się sprawy mają, sąd nie widzi powodu, by mnie pałować i sprawę umarza.
Jak nietrudno zgadnąć, nie będę się odwoływał. Adwokat pana gangstera nie miał szczęśliwej miny, widać było, że orzeczenie mu nie w smak. Cóż, musi z tym żyć :). A ja, kiedy tylko postanowienie się uprawomocni, składam wnioski o umorzenie wszystkich pozostałych procesów, bo przecież każdy akt oskarżenia powstał przy pomocy znanych komend: Ctrl+C, Ctrl+V, plus doklejone kopie kolejnych artykułów o panu gangsterze.
Jest powód, by wypić za zdrowie pana sędziego.

niedziela, 12 października 2014

Sezon w pełni

13 km

Chyba naprawdę rozpoczął się sezon grzybowy. W lesie mnóstwo ludzi, wszyscy z pełnymi koszami, wiadrami i torbami, a mimo to biegnąc trudno nie zauważyć ładnych, młodych podgrzybków, koźlaków i maślaków rosnących przy drodze, albo wręcz bezczelnie na niej. Daleko za torami spotkałem kolegę, oczywiście wybrał się na grzyby. Szliśmy gadając przez parę minut, co chwila podawałem mu młodziutkiego podgrzybka, wypatrzonego w trawie o krok od drogi. W końcu się pożegnaliśmy, bo żal mi się zrobiło, że nie dla siebie zbieram. 
Fajnie się biegło, przedłużyłem więc sobie trasę dość daleko za Górę Lotnika, potem chyba poplątałem drogę, bo biegłem ścieżkami, których nie znam, dobiegłem do parkingu przed wiaduktem, tam skręciłem na szlaki dobrze już przedeptane. Dziś jedynym ograniczeniem był przyczep prawego achillesa, niespecjalnie nawet dokuczający w biegu, ale już sama świadomość jego istnienia jest złym sygnałem, który nakazuje zdjąć nogę z gazu. Ideałem jest przecież sytuacja, gdy istnienie jakiegoś organu jest zupełnie nieodczuwalne; to świadczy o dobrym jego zdrowiu.
Polacy są dziwni. Dzisiejsza sytuacja: biegnę gdzieś w okolicy G. Lotnika, ścieżką naprzeciwko mnie idzie rodzina, dajmy na to - państwa B. Zbliżamy się do siebie, ja w gotowości, by pierwszy powiedzieć im 'dzień dobry' - dość normalne chyba w tej sytuacji. Kiedy jestem o parę metrów, oboje państwo B. i dzieciątko (z 10 lat na oko) odwracają głowy, udają że mnie nie widzą. Aż taki uprzejmy nie jestem, by kłaniać się komuś, kto takie numery wycina. Mijam B. bez słowa, po chwili w myślach żegnając ich ciepłym życzeniem. Oczywiście, natychmiast wracam myślami do Francji, gdzie takie zachowanie to szczyt braku kultury, a normą jest uprzejme 'bonjour', gdy będąc sam na sam mijamy nawet nieznajomych ...

Dziś był maraton w Poznaniu. Nie wiem, czy znów padł rekord frekwencji, ale na pewno nie pracowali na niego zawodnicy z Goleniowa. Cenę za start w Poznaniu wyśrubowano do poziomu nieprzyzwoitego: 100 zł było ceną podstawową, która pod koniec urosła do 200 zł. Ktoś chyba powinien ograniczyć dawkę albo zmienić zioło na lżejsze. Medal wprawdzie ładny, ale nie jest warty 200 zł. Poznań raczej wypada z rozkładu jazdy, chyba że młody w przyszłym roku zechce się tam sprawdzić. Ja w każdym razie potrzeby biegu w Poznaniu za te pieniądze nie czuję.
Z goleniowian pobiegł tym razem Paweł Tomaszewicz, który w tamtym roku w goleniowskiej Mili miał swój biegowy debiut. W Poznaniu nabiegał 4:17, bieg był równy i dobry. Brawo, Tomach!


I jeszcze wieczorna fotka nowej ścieżki do GPP. Ładnie oświetlona, coraz więcej ludzi biega tam wieczorami. Wreszcie jest bezpiecznie.

sobota, 11 października 2014

Znów wykręt

Gdyby pogoda nie była na takim poziomie, wybrałbym się w plener. Jeszcze dokucza ból w prawej pięcie, ale to problem zanikający, nie byłby przeszkodą. Lał jednak deszcz, potem żoneczka postawiła na stół świeżo upieczonego łososia, a jeszcze później pojechaliśmy do kina. Odpuściłem więc, nadrobię jutro przed południem. Pogoda ma być lepsza, co najwyżej mżawka.

A dziś dzień z kulturą. Najpierw dokończenie lektury grubej księgi o Paryżu w czasach belle epoque, napisanej ciekawie przez dwie mieszkające w Paryżu Polki, z mnóstwem ciekawych ilustracji i jeszcze większym zasobem ciekawej wiedzy. Po południu wyprawa do kina na nowy polski film "Bogowie", którego bohaterem jest prof. Religa. Rzecz oczywiście o najciekawszym okresie jego życia: latach osiemdziesiątych, kiedy stworzył w Zabrzu klinikę kardiochirurgii i dokonał pierwszych udanych przeszczepów serca. Kto nie widział - gorąco polecam. Ciekawy temat, niebanalny bohater, świetnie zrobione kino, z kapitalną obsadą. Autorom filmu udało się zachować zdrową równowagę, jest nieco patosu, ale nie razi; jest humor, ale bez przesady. Świetnie oddane realia Polski z czasów Jaruzela, do tego sporo emocji, choć przecież wszyscy wiemy, że klinika w końcu powstała, a przeszczep serca się powiódł. Film zajmuje od pierwszej do ostatniej chwili, ani przez moment nie nuży. 

Nabieram ochoty na wyprawę do Wituni, by zrobić maraton wraz panem Rysiem Kałaczyńskim, który codziennie naparza po 42,2 km i tak będzie biegał, aż nabiega 366 maratonów w ciągu roku. Darek już był, licznik podkręcił o 3 maratony, codziennie ktoś tam z rekordzistą biega, zwyczajnie nie wypada się nie przyłączyć do tej odjechanej inicjatywy. Anetka sugeruje zbiorowy najazd na Witunię. Czemu by nie?

czwartek, 9 października 2014

Piękna wymówka

Wpadli Gapińscy, a ja już się miałem ubierać i ruszyć w plener. Gości wyrzucić nie wypadało. Z bólem serca zrezygnowałem z treningu na rzecz tradycyjnej polskiej gościnności. Posłuchałem trochę o oryginalnym maratonie w Anglii, poprowadzonym ścieżkami i dróżkami, czasem przez prywatne podwórka, na szczęście nie przez chałupy. Pewnie nigdy tam nie pojadę, ale z opowieści wynika, że być warto. Przykład imprezy z pomysłem, z klimatem, bez wysadzenia. 

Dzień zmarnowany w sądzie. Posiedziałem na ławie oskarżonych, a oskarża mnie prezes M., bohater wielu tekstów na temat przekrętów grubego i bardzo grubego kalibru. Oskarżenia brzmią dość absurdalnie w świetle tego, co napisano w aktach oskarżenia przygotowanych przez prokuraturę. Prezes M. nie przyjmuje ich do wiadomości, prezentuje się jako krynicę wszelkich cnót Wszechświata, bezecnie kalaną przez wszystkich wokół. A wokół spiski, knowania, szarganie, fałszywe oskarżenia, których jedynym celem jest jedyny sprawiedliwy na tym padole - onże pan M. Można było zgłupieć, mam wrażenie, że sędzia prowadzący sprawę rozpaczliwie się przed tym bronił. Zrobił dość duże oczy, kiedy pan M. zażądał ode mnie 840 tysięcy zł tytułem utraconych dochodów, 45 tysięcy jako zwrot kosztów leczenia psychiatrycznego, bąknął też coś o 30 milionach za jakąś halę widowiskową, którą podobno chciał postawić w Goleniowie, a ja mu nie pozwoliłem. Pilnowałem tylko, by wszystko było skrupulatnie protokołowane, bo będzie z tego świetny materiał dziennikarski, a zdaje się również materiał na osobny proces, tym razem z panem M. na ławie oskarżonych; przeholował chłopina z oskarżeniami, z których większość to ordynarne, chamskie pomówienia bez żadnych dowodów. Jak nietrudno zgadnąć, przyczyn takiego a nie innego zachowania pana M. należy upatrywać w jego problemach z głową, o których dość szeroko opowiedział już na wstępie. Tu się akurat zgadzamy: leczenie psychiatryczne jest zasadne.

środa, 8 października 2014

Wciąż napieprza, kurka...

Jasny gwint, wciąż mnie napieprza prawa noga. Boli przyczep ścięgna, problemy robi też dwugłowy mięsień łydki, wciąż czujący skutki dwutygodniowego biegania po winnicy i szesnastu godzin za kółkiem w drodze powrotnej. O bieganiu nie było więc mowy, o rowerze - jak najbardziej. Objechałem kawałek gminy na północ od Goleniowa. Jakoś tak bez większego entuzjazmu i bez ochoty. Pogoda nie nastrajała, trochę wiało jesienią, smutnawo robi się na świecie... 

Parę dni minęło od winobrania, już się zatarły wspomnienia o cholernym upale na początku, o kurzu i słodkim soku, który oblepiał wszystko, o ciężkich skrzynkach i kilkunastu tonach, jakie każdy z nas przerzucał każdego dnia. Zostały miłe wspomnienia ze spokojnego pobytu w Szampanii, zadowolenie z dobrze wykonanej, konkretnej roboty, no i zdecydowanie poprawiona kondycja fizyczna: ustąpiły bóle kręgosłupa, opalenizna trwa, mięśnie rąk jak stal. Problemy z prawym odnóżem kiedyś pójdą w cholerę, będzie dobrze. A, i stan konta zdecydowanie się poprawi, znam już rozliczenie. Oczywiście, to nie temat do publikacji, ale chyba nikt nie będzie zawiedziony, a niektórzy zarobią naprawdę kupę pieniędzy. W każdym razie nikt nie zgłasza, że ma dość i już nie pojedzie :)


wtorek, 7 października 2014

Biegać nie mogę, poczytałem zeitunga

Jeszcze mi dokucza prawa pięta, chyba trochę nadszarpnięta w niedzielę. Wczoraj kulałem, dziś już zdecydowanie mniej, ale wciąż o bieganiu nie ma mowy. Odpuszczę jeszcze i jutro, w zamian może rowerek, może basen? Jakaś alternatywa w każdym razie.

Wyszedł dziś pierwszy zeitung. Obejrzałem ze zdziwieniem i niedowierzaniem. Trudno mi przyjąć do wiadomości, że ktoś planujący wydanie gazety mógł popełnić tak rażące błędy, wciąż mam wrażenie, że to podpucha. Ale jest faktem, że deklarowana sieć sprzedaży na terenie Goleniowa, składająca się ze sklepu Sano i poczty - to przymało. Jeszcze gorzej jest na terenie Nowogardu, gdzie owo wydawnictwo do nabycia wyłącznie na poczcie. Odsyłają jeszcze do kiosków, może nie wiedzą, że tych w Goleniowie nie ma, z wyjątkiem jednego, przy ul. Puszkina.
Dramatycznie pierwszy numer wygląda od strony reklamowej. Zdaje się, są jedynie dwa niewielkie ogłoszenia Banku Spółdzielczego. To już jest kompletna porażka.

Żadnej podpuchy nie ma natomiast w warstwie tekstowej. Kicha. Na pierwszej stronie hit sprzed dwóch miesięcy, list do burmistrza Nowogardu spisany na kamieniu. Temat dawno opisany i przebrzmiały. Żadnych aktualności, same evergreeny: co z figurką Wojciechowskiego, historia kryminału w Nowogardzie, sonda przeprowadzona wśród pasażerów pociągu Nowogard-Goleniów na temat "jak się państwu jedzie?" i inne takie. No i trochę wezwań do czytelników, żeby podrzucali tematy, bo państwo redaktorzy nie wiedzą, o czym pisać...
Czekam na numer 2, jeszcze spokojniejszy, niż dotąd.

niedziela, 5 października 2014

Nowogard - dycha

10 km

Dyszka w Nowogardzie, ów sławetny półmaraton na 10 km. Bez kłopotu można by się pośmiać, ale śmiechu tym razem nie będzie. Impreza wyszła dość zgrabnie i trzeba docenić,
że organizatorzy paru rad posłuchali i nie pchali na siłę swoich pomysłów. Tak więc biuro zawodów działało sprawnie, pakiety wydawano błyskawicznie i bez ceregieli. W zestawie koszulka (bawełna przyda się na kolejne winobranie...), numer, agrafki, baton, parę ulotek i oczywiście nieśmiertelna smycz. Nie było dystrybutora z ciepłymi napojami, szczęście, że dzień był dość ciepły i kawę można było potraktować jako fanaberię, a nie konieczność. Gorzej, że tylko jeden kibelek był czynny, klucz do drugiego gdzieś "się" zawieruszył. Szczęśliwie, krzaków wokół nie brakowało.
Trasa bardzo sympatyczna. Kręta, pełna podbiegów i stoków, przez to robiąca wrażenie górskiej, a więc i męcząca, za to nie monotonna. Oznakowanie świetne, wszędzie pełno wolontariuszy. Gorzej z kibicami, którzy jeśli już stali, to jak nad grobem. Żywo było za to w okolicy mety, tam lud wiedział, do czego służą ręce. Po biegu medal (kichowaty) i gifty pobiegowe: grochówka, banany, woda. Losowania nagr
Część goleniowskiej ekipy
ód nie było, bali się nalotu z UKS, więc nie było sensu czekać pod sceną i przyglądać się dekoracji. Pojechaliśmy na obiad.
Z Goleniowa było parę osób. Mirek Guzikiewicz zaliczył swój pierwszy start na "dychę", zrobił czas nieco ponad 56 minut - świetnie, jak na niedawnego grubasa, ledwie chodzącego po korytarzach urzędu. Mój wynik 53:02 szaleństwem nie jest, ale po dłuższej przerwie w intensywnym bieganiu to wynik dość przyzwoity, obciachu nie było. Mogę się nawet pochwalić czwartym miejscem w kategorii wiekowej, choć ten wynik nieco blednie po uzupełnieniu, że moich równolatków wystartowało... pięciu :)


piątek, 3 października 2014

Memento

Dzisiejsza dyszka mogła być ostatnia. Na długiej prostej w parku przemysłowym omal mnie nie rozjechał rozpędzony rowerzysta, jadący z pochyloną głową i nie patrzący przed siebie. Uskoczyłem, krzyknąłem, kiedy był parę metrów ode mnie i miałem już pewność, że mnie nie widzi. Przeprosił, pojechał dalej, potem jeszcze raz się mijaliśmy, już na wysokości stacji benzynowej. Chwilę pogadaliśmy, uświadomiłem mu, że przecież i ja się mogłem zagapić, mogłem mieć napchane do uszu tych elektronicznych gówien, mogłem wreszcie - jak to robi wiele osób - biec po niewłaściwej stronie jezdni. Wjechałby we mnie pełną prędkością, już bym był dowieziony gdzie należy albo przez karetkę, albo przez karawan. Chłopak nie dyskutował, przyznał, że zrobił głupotę. Pogadaliśmy chwilę, rozstaliśmy się w zgodzie.
Swoją drogą, tylko czekać, aż podobnego typu zdarzenie zanotujemy na nowej ścieżce rowerowej. To nieuniknione, a zgodnie z teorią prawdopodobieństwa, co może się zdarzyć, to się zdarzy. Oczywiście, to nie powód, by pieszych ze ścieżki zgonić na jezdnię czy na trawę, to przecież niedorzeczne. Ale naprawdę nie wiem, co by można zrobić. 

Jestem w konsternacji. Właśnie dostałem sygnał, by zerknąć na fejsbukowy profil pana redaktora Macieja Pieczyńskiego, którego szczecińska centrala przysłała do Goleniowa, by robił nowy zeitung. Otóż, pan Maciej ma dziwne zainteresowania, nietypowe rzeczy go podniecają. Na swoim FB zamieścił film nakręcony w zoo w Delhi, pokazujący, jak tygrys zagryza człowieka. Pan Maciej podpisał film wedle swego mniemania dowcipnie: "Dzieło sztuki (mięsa)", a w komentarzach dodał "ciekawe, co czuł i myślał" oraz "inspirujące". Szczególnie zainteresowała mnie ta ostatnia uwaga. Jeśli takie rzeczy pana Pieczyńskiego inspirują, to aż strach myśleć, co będzie zamieszczał w swojej gazetce. Mówiąc jasno i bez ogródek, pan Maciej ma chyba jakiś psychiczny problem, publiczne podniecanie się podobnymi treściami nie jest przecież normalne .

czwartek, 2 października 2014

Niedziela - Nowogard

Dziś bieganie sobie odpuściłem, rowerek też. Czekam, co się wylęgnie z czającego się gdzieś głęboko przeziębienia. Na razie nie wychodzi poza drapanie w gardle, leciutko podniesioną temperaturę i suchość w nosie. Ale sytuacja jest rozwojowa.
Jutro się przebiegnę, pojutrze odpust, w niedzielę przejadę się do Nowogardu. Przyjrzę się, jak przebiega tam klonowanie Goleniowskiej Mili Niepodległości, sam przebiegnę się na dychę, może będę pierwszy? Będzie też okazja do przyjrzenia się, jak tego typu impreza jest celebrowana w Nowogardzie. W Goleniowie szczęśliwie minęły czasy facetów w długich płaszczach a la syn pułku, otwierających, zaszczycających i gratulujących, ale w Nowogardzie wciąż króluje lans i kult jednostki, tam wciąż najważniejsi są pan burmistrz wraz z panem przewodniczącym, wraz ze świtą i sforą piesków różnej maści, radośnie machających ogonkami i robiącymi przed nimi słupka. Może być śmiesznie, warto więc być. Jutro zadzwonię, poproszę o odłożenie dla mnie pakietu.

Goleniowska telewizja opublikowała relację z opisywanej dzień czy dwa temu konferencji prasowej. Zero zaskoczenia. Pani redaktor powiedziała, że konferencja była monotematyczna, po czym puściła krótką odpowiedź burmsitrza na pytanie kol. Palicy o TIR-y w centrum miasta. Pytanie, co oczywiste, zostało wycięte, znów więc wyszło na to, że to TVGoleniów wycisnęła z burmistrza odpowiedź na ważkie pytanie. Równie oczywiste, że słowem nie wspomniano, że panowie redaktorzy z TVG i zeitunga nie byli w stanie zadać burmistrzowi żadnego pytania z powodu swojej absolutnej niewiedzy nt. Goleniowa. Następna relacja z konferencji będzie więc jeszcze krótsza, bo tym razem nie będzie już żadnych pytań. :)

Kurka, zapomniałem wczoraj złożyć na biurko burmistrza wniosek o zapłatę 20 tysięcy złotych za dynamiczną promocję Goleniowa we Francji. Należy się, bo wszystkim napotkanym w winnicach mówiłem, że jestem z Goleniowa. Informowani patrzyli na mnie z pewnym zdziwieniem, bo i oni prawie wszyscy byli z Goleniowa, ale to przecież sprawa drugorzędna. Promowałem? Promowałem. Się należy. Trza pisać. 

Zawiedzionych przepraszam, że nie komentuję expose nowej pani premier. Nie słuchałem, nie przeżywam, czytać nie zamierzam. I dobrze się z tym czuję.

środa, 1 października 2014

Bliskie spotkanie z zeitungiem

10 km

Po wczorajszej przejażdżce, tak jak podejrzewałem, lęgnie się przeziębienie. Na razie lekkie drapanie w gardle, ale znam te początki, jak zwykle potrwa to ze 2-3 tygodnie i skończy się charczeniem, katarem-gigantem i ogólnym rozbiciem. Na razie jednak żyję i walczę. Walka nie wygląda najgorzej. Mięśnie, skatowane u okrutnego Oliviera, zaczynają wracać do formy. Dzisiejsza dycha najzupełniej spokojna, w tempie 5.35 na kilometr, upociłem się jak małpa w saunie, bo nie wiedzieć po jaką cholerę wystroiłem się w dres zapięty pod szyję i z długimi rękawami. Ale może to i lepsze, niż czarny strój do jazdy rowerem we mgle :)
Cieszy, że ustępują różnego rodzaju uperdliwości-dolegliwości. Znaczy, że był to wynik solidnego obciążenia w Congy, nie zaś ciąg dalszy zdrowotnego syfu sprzed wyjazdu. Być może w niedzielę wybiorę się do Nowogardu, przebiegnę się w tamtejszym biegu "Ku Czci Burmistrza z SLD". Wprawdzie dziś się wkurzyłem, bo dostałem info z Kuriera, że podobno się wypięli na kurierowy patronat medialny i wybrali romans z Głosem Szczecińskim i nowym zeitungiem pt Nowiny Tego i Owego, ale jak powszechnie wiadomo, mam rzadką cechę przebaczania największym grzesznikom, dlatego sprawę odkładam na bok. Oczywiście, nie za daleko, by w razie potrzeby móc szybko po nią sięgnąć :) W każdym razie moja dobroć posunęła się tak daleko, że mimo wszystko chyba się przebiegnę. 

A propos nowej gazetki, Gollnower Zeitung Zwei: dziś się odbyła konferencja prasowa z burmistrzem i jego zastępcami. Zazwyczaj wygląda ona tak, że my z GG zadajemy pytania, czasem nieco przypiekamy boczków panom z urzędu, zaś lekkopółśmieszny jegomość z TV Goleniów wszystko nagrywa jak leci, po czym wraca do redakcji, wycina wszystko, co mówią dziennikarze GG i puszcza to wszystko jako rzekomo własny dorobek dziennikarski. Dziś miało to wszystko wyglądać, jak wyglądało. Ale zaszła zmiana.
Na sali konferencyjnej byłem pierwszy. Krótko po mnie przyszedł chłopina z TVGoleniów, który najął się do roboty w zeitungu Nowiny ITD, a wraz z nim drugi chłopina, który - zdaje się - dowodzi przedsięwzięciem. Pierwszy chłopina rozstawił kamerę i przygotował się do nagrania. Drugi chłopina rozłożył zeszyty w gotowości do notowania. Przyszli burmistrzowie i moi redakcyjni koledzy. Zasiedli, po czym Robert Krupowicz jak zwykle oznajmił: no to słuchamy pytań.
Padło jedno pytanie. Potem cisza. Cisza trwała długo. W oczach panów burmistrzów pojawiło się lekkie zdziwienie, potem większe. Zerknęli na mnie, nie wytrzymałem, zacząłem się śmiać. Zrozumieli. GG nie miała zamiaru karmić ani TVGoleniów, ani tym bardziej polskojęzycznej prasy niemieckiej. Chłopina z TVG nie umiał zadać żadnego pytania, chłopak z zeitunga zwyczajnie nie wiedział, o co mógłby zapytać. Po 10 minutach konferencja się skończyła, Robert rzekł: u mnie drzwi jak zawsze otwarte. Poszedłem pogadać z burmistrzem, obie chłopiny mocno ogłupiałe zaczęły składać kamery i kajety. 
I tak teraz będą wyglądać konferencje. Przynajmniej, dopóki istnieje zeitung.