środa, 30 marca 2016

Oby tak!

10 km

Jeśli tak by było w Paryżu, to wspaniale. Dzisiejsza dycha na luzie, w świetnej kondycji, w dobrym tempie, bez żadnych dolegliwości. Może to efekt wczorajszego dokładnego rozciągania przed i po biegu, dokładnej gimnastyki tuż przed snem. Dla pewności wszystkie zabiegi będą powtarzane regularnie do samego maratonu.
Dzień przesrany. Od rana same problemy, jeden rozwiązany - dwa następne w kolejce. Najbardziej wpienił mnie serial z nawigacją, od tygodnia kupowaną w serwisie Agito.pl (przestrzegam - kłamią i oszukują!). W końcu przyszła, ale okazało się, że nie czyta mapy, którą miała czytać. Wkurzony do białości rzuciłem to g... na półkę i kupiłem kolejną w MediaExpert. Ta działa jak złoto, ale wkurw zaliczony.
Trzy stówki na procesik z Andrzejem Waldemarem B. wpłacone. Czekam na termin.

Wyjazd do Paryża o 6 rano. Wieczór już nad Sekwaną :)

wtorek, 29 marca 2016

Ale grad!

18 km

Dłuższe wybieganie, ostatnie przez Paryżem. Trzeba było odpracować zaległości z dwóch świątecznych dni, generalnie przesiedzianych z rodzinką przy stole. Posiedzenia fajne, potrzebne wszystkim, miło widzieć, że rodzina się lubi, wspiera i normalnie funkcjonuje. Dlatego warto odpuścić na chwilę z ruchem. Fakt - z pewnym bólem ;)
Dziś już w domu normalnie, czyli pusto i spokojnie. Po południu bieganie - odtrutka na dopołudniową lekturę kolejnych pism złożonych przez zawodowych pieniaczy. Wiedziałem, że są "miejscy wariaci", niby miałem pojęcie, jak funkcjonują. Nie przypuszczałem, że potrafią tak zasypywać urząd g... wartymi pismami, na które trzeba odpowiadać, a jeśli się nie odpowie, to zaraz smarują skargi, wnioski, pozwy, donosy do prokuratury... Piramida rośnie.
W piątek jednego z bardziej zawziętych zaprosiłem do sądu. Andrzej B. na swoim niszowym portaliku trochę za bardzo pobrykał, wychylił się dwa razy, czekałem na trzeci. Zrobił to w czwartek, więc szybciutko dokończyłem prywatny akt oskarżenia, zaniosłem do sądu i za jakiś czas z panem Andrzejem B. spotkamy się w sądzie, gdzie będzie mógł rozwinąć swoje genialne myśli i wytłumaczyć, dlaczego pisał, co pisał. Jakaś grzywna plus nawiązka na szczytny cel społeczny powinny skutecznie ostudzić rozgrzane czółko.

18 km po lesie, pustym lekkim popołudniem. Za Górą Lotnika dorwała mnie burza i gradobicie, waliło konkretnie i czułem się niespecjalnie, nie lubię burzy na otwartej przestrzeni. Buty przemokły, ciuchy ciężkie od wody, ale generalnie nieźle, dotrwałem w dobrej kondycji do końca i chyba nawet nie załapię się na żadne przeziębienie. Jutro jeszcze jakaś standardowa dycha, a w czwartek rano przebazowanie do Francji. Maraton w niedzielę :)

wtorek, 22 marca 2016

... zdrowe żywienie inwentarza...

10 km

Coś się, kurka, czułem ciężki, dziś i wczoraj. Czas niby przyzwoity, niby nic specjalnie nie dolegało, a ciągle się czułem, jakbym biegł pod górę. I żebym się jeszcze przejadł czy coś w tym stylu - ale nie, prawie na głodniaka.
A może po prostu tak miało być?

W lesie coraz więcej ludu biegającego, jakieś zupełnie nowe twarze, nieznane i wcześniej niewidziane. A jeszcze parę lat temu znało się wszystkich, co biegają, z daleka można było poznać, że biegnie Henio Dwa Żubry albo Rysiek Macul. Się pozmieniało. Jeszcze tylko Darka z daleka poznaję, charakterystyczny krok i upodobanie do zajebiścieżółtego koloru :). Spotkaliśmy się ostatnio ze dwa razy w lesie, przywozi młodego na treningi piłkarskie (Artur szybko zszedł na złą drogę...), a sam hasa po lesie. I nie ma co pytać: jakim prawem?? bo przecież hasa po lasach Nadleśnictwa Kliniska, które nie wiedzieć czego podchodzą prawie pod mój dom. Dobrze, że nie pyta jakim prawem ja się wypuszczam w jego rewiry ;)


W domu zaczynają się świąteczne zapachy. Właśnie trwa pieczenie mazurków, które w wykonaniu Oli są podobno mistrzostwem świata. Piszę "podobno", bo sam akurat za tym wyrobem nie przepadam, zdaję sobie jednak sprawę, że jestem wyjątkiem: wszyscy inni o oline mazurki się biją i wciągają je z zachwytem. Dlatego na święta mazurków będzie jak zwykle sterta, a młodzież, która za parę dni najedzie nas bezlitośnie, co się da wrąbie na miejscu, a czego nie wrąbie, to zabierze. Nigdy nie ma problemu, co zrobić z tym kalorycznym wunderwaffe. Ciekawe, że nikt nie narzeka, że czekolada, że bakalie, że tyle masła... :)


Ciekawy plon sobotniej wyprawy rowerowej po dawnych drogach. Jadę, patrzę, ślady jakiegoś folwarku. W polu ruiny czegoś, co było oborą, a najpewniej owczarnią. Podjechałem, bo te budynki miewały bardzo ciekawe konstrukcje drewniane. Tu konstrukcja średnio ciekawa, ale na bocznych drzwiach istne cudeńko: autentyczna tabliczka z epoki, zachęcająca do tego, co napisano. Takich tabliczek za komuny wieszano od cholery, a po cholerę? - cholera wie... :) Pewnie miały zachęcać do wydajnej pracy. Ta konkretna, mająca co najmniej 50 lat, miała zachęcać oborową, która gdzieś o 4 nad ranem zawitała, do wydajnej pracy. Przeczytała - i pewnie od razu raźniej się jej się odgarniało gnój...
Minęły lata, a tabliczka zyska nowe życie. Za parę dni zawiśnie w kuchni i będzie zachęcać Olę do utrzymywania czystości w domu i zdrowego żywienia rodziny :)

Zdobienie mazurków - w sobotę, jak przyjadą małe

środa, 16 marca 2016

Lepiej

18 km

Z przyjemnością ostatnio wpisuję cyfry kilometrażu. Dwucyfrowe, a druga coraz rzadziej jest zerem. Się polepsza, to się czuje. 
Dzisiaj 18 po lesie, trasą przypadkowo wydłużoną miesiąc temu. Start o wpół do piątej, jeszcze przy dość wysoko wiszącym słońcu, przy przepięknej pogodzie. Na kilometr przed Górą Lotnika nieoczekiwane spotkanie z Prezesem. Lekko się zdziwiłem, bo do Klinisk daleko, ale Darek objaśnił, że z najmłodszym juniorem przyjeżdża na treningi, młody kopie piłkę, a on biega po lasach. W sumie ma prawo, to lasy Nadleśnictwa Kliniska :)
Do końca w bardzo dobrej kondycji, żadnych problemów z wytrzymałością, z oddechem i siłą. Pod koniec odezwała się menda w prawej pięcie, ale to pikuś z tendencją gasnącą. Perspektywy na Paris dobre i coraz lepsze.

Na weekend prognozy na razie niezłe, ma być pogodnie i względnie ciepło (lodu na wodzie nie powinno być). Spływik kusi...

poniedziałek, 14 marca 2016

Oficjalny początek

21 km

Jastrowie zaliczone, wiosna nadeszła, sezon rozpoczęty. Chociaż, kiedy mijaliśmy z Mariuszem Wapnicę miny nam nieco zrzedły, bo wjechaliśmy w strefę zdecydowanej zimy, ze świeżo spadłym śniegiem. Im dalej, tym śniegu więcej, z kulminacją w rejonie Kalisza Pomorskiego i Mirosławca, gdzie drzewa gięły się pod białym ciężarem. Ale potem się poprawiło, w samym Jastrowiu śladu bieli.
Jak zawsze dwie pętle w terenie, po dobrze znanej trasie. Pierwsze kółko było wykańczające, szczególnie jego pierwsza połowa, pod górę. Powrót do bazy już przyjemniejszy, tym bardziej, że poprawiono stan leśnej drogi: z grubsza wyrównana, bez wystających korzeni. Nawet w sosnowym lesie korzeni jakby mniej niż poprzednio, ryzyko potknięcia zdecydowanie mniejsze.
Drugie koło o wiele przyjemniejsze, podbieg jakby niższy(?), dobre tempo na leśnym odcinku. Odpuściłem kiedy wybiegłem z lasu, nie chciało już mi się szarpać na betonowej kostce pokrytej warstwą piachu, na którym buty mi się ślizgały. Czas żaden, jakieś 2,06, ale najważniejszy jest kolejny medal z Jastrowia.
No i oczywiście sławny kotlet jastrowski, równie symboliczny co Darek Mańkowski i pamiątkowy medal. Kotlet schabowy w starym stylu, wczoraj smażony, z ziemniakami i surówką z kapusty, a do popicia specyficzny izotonik - stołówkowy kompocik z dżemu. I mam nadzieję, że ten zestaw nie będzie któregoś dnia zastąpiony przez frutti di mare czy boeuf bourgignon. :)






wtorek, 8 marca 2016

19 km

19 km

Dłuższy leśny trening przed sobotnią połówką w Jastrowiu. Porządne rozciągnięcie przed biegiem dało długi i efektywny krok, z miłym poczuciem lekkości. Lekkie, ale niedokuczliwe ćmienie w prawej pięcie, na szczęście niepodobne do napieprzania sprzed paru czy parunastu miesięcy. Po biegu świetne samopoczucie i zero zmęczenia. Dobrze.
W ogóle, problemy ze zdrowiem w końcu mijają. Ze zdziwieniem przypomniałem sobie, że kłopoty sprawiała kiedyś nawet lewa noga, dziś działająca idealnie. W prawej zdecydowanie się skończyły kłopoty z mięśniem gruszkowatym i rwą kulszową, od czasu do czasu przypomina o sobie prawa pięta, ale zadziwiająco pozytywny wpływ na nią ma... rozciąganie. Niby nie powinno być związku, ale jest wyraźny. 
Udało się też zrzucić nieco wagi, dlatego bieg jest lżejszy i przyjemniejszy, jeszcze ze 3-4 kilo poleci przed Paryżem, będzie dobrze. 

Ciekawa propozycja: maraton i połówka 21 sierpnia w Mierzęcinie. Ładny pałac, przy nim piękna winnica. Warto zobaczyć, a przy okazji zaliczyć połówkę na Pojezierzu Drawskim. Zapisy od 21 marca.

poniedziałek, 7 marca 2016

Się poprawia

W piątek dłuższe wybieganie, jakieś 19 km, w sobotę rowerowa wyprawa na kolejne grodzisko, tym razem w pobliżu Goleniowa, a niedziela i poniedziałek to standardowa leśna dyszka.

Spokojna, ale systematyczna poprawa kondycji. To cieszy, zapowiada się przyjemny sezon wiosenny. W sobotę lekka połówka w Jastrowiu, tydzień po świętach maraton w Paryżu, na który mam nadzieję się przygotować na tyle, by spokojnie i bez problemów przebiec do mety. Dwa pierwsze biegi były z problemami, raz skurcze, drugim razem awaria stawu biodrowego, teraz nic nie zapowiada kłopotów. Zadbam o sole mineralne na drogę, bo to ich brak powoduje kłopoty z kondycją mięśni. Parę pakiecików do szybkiego rozpuszczenia w wodzie, zmontuję sobie taki izotonik 'ad hoc' - żaden problem takie wunderwaffe przygotować sobie we własnym zakresie w domu. 

Sobota była paskudna, zimna i wietrzna, ale leśna wyprawa rowerem zaliczona. Tym razem w las między Glewicami a Krzywicami, do średniowiecznego grodziska na skraju lasu. Nawet bez fotografii laserowej bez trudu odnalazłbym w terenie wał obronny i fosę przed nim (na zdjęciu). Trudniej zauważyć zarysy grodu wewnętrznego, to już ledwie widoczne wzniesienia, które stapiają się z otoczeniem. 
Stoję w fosie, wał obronny po lewej
Grodzisko o tyle ciekawe, że najbardziej wysunięte na zachód i najbliższe Goleniowa. Bliżej jeziora Dąbie nic już nie ma. Może kiedyś grodzisko istniało na terenie samego Goleniowa, ale z oczywistych powodów nie ma po nim żadnych śladów. Jeśli było, to zapewne w rejonie dzisiejszego kościoła św. Katarzyny, ale to teren od setek lat zurbanizowany, nie ma czego już szukać. A na zachód od Goleniowa tym bardziej, bo to tereny jeszcze niedawno bagniste, nieprzyjazne i niezdrowe, zagospodarowane dopiero od XVIII wieku. Kto by tam się pchał na bagna, skoro było tyle przyjemniejszych miejsc.
Tak naprawdę Goleniów był mało ważną pipidówką aż do początku XIX wieku. Wcześniej żyli tu jacyś smolarze, jacyś tam rybacy, trochę rolników. Miasteczko wegetowało sobie na uboczu, ważniejsze od niego było leżące na ważnych szlakach komunikacyjnych Maszewo czy - oczywiście - Stargard. Sytuacja radykalnie się zmieniła dopiero w latach '30 XIX wieku, kiedy przez Goleniów poprowadzono dwie ważne drogi krajowe: do Gdańska i Kamienia Pomorskiego. Nagle znalazło się na głównych szlakach komunikacyjnych. Drugi skok cywilizacyjny to koniec wieku i budowa kolei - to ugruntowało pozycję miasta i zapoczątkowało przewagę nad dominującym dotąd Nowogardem. No i tak się zaczął dobry czas dla Goleniowa, a gorszy dla sąsiednich miasteczek...
Sorry za dygresję, ale ten temat jest cholernie pasjonujący, nie mniej miły niż bieganie. :)