środa, 29 lutego 2012

Po bliskim kontakcie z komodą

10 km. Stadion

Przebiegłem, ale ledwo. Wczoraj wieczorem miałem bliski kontakt 3 stopnia z narożnikiem komody. Ola mówi, że się uderzyłem. Ja znalazłem inny czasownik, lepiej opisujący zdarzenie, którego efektem jest wylew krwi do mięśnia czworogłowego, piekielny ból i towarzysząca mu trzęsawka (nie delirium!). Niestety, kol. małżonka krzywi się, gdy mówię własnymi słowami, co mi się przydarzyło. Niech będzie, że się uderzyłem.

Mimo to poszedłem pobiegać. Początek musiał być ubawem dla obserwatorów, bo kuśtykałem i przypominałem rwącego się do lotu pingwina. Po paru kółkach znieczuliło mnie, przebiegłem rytualną dychę. Teraz siedzę, skręcam się z bólu i mam nadzieję, że jutro będzie oczko lepiej.

Darek wpadł dziś i objaśnił swoje propozycje ćwiczeń rozłożonych na 8 tygodni do maratonu. Wygląda, że nie chce mnie zgładzić.  

A, najważniejsze: bieżnia, po dwóch tygodniach od stopnienia śniegu, nadaje się do biegania. Jest lekko wilgotna, elastyczna i nic nie pyli. Ale to stan przejściowy, faza pośrednia w drodze od bagna do Sahary.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".